Rozdział 8
Dwa dni, które dzieliły mnie od randki z Jamesem minęły w zawrotnym tempie. Nim się obejrzałam był już piątek, a ja wracałam z uczelni, po zaskakująco udanym tygodniu nauki, choć muszę nadmienić, że ostatnie dni były dla mnie naprawdę ciężkie. Z trudem udało mi się skupić na zajęciach, zamiast na snuciu domysłów i wszelakich teorii odnośnie zachowania bruneta, tego gdzie miał zamiar mnie zabrać i dokąd to tak naprawdę zmierzało.
Niestety nie zawsze mi się to udawało. Byłam tylko człowiekiem i nie zawsze mogłam w stu procentach kontrolować swoje myśli i uczucia. W szczególności na nudnych seminariach, na których moje myśli same biegły w tamtą stronę.
Poza szkołą również starałam się zająć umysł czymś innym, lecz podobnie jak wcześniej poniosłam tu sromotną klęskę, gdyż tu z kolei legendarna kłótnia moich rodziców i słowa matki o rozwodzie nie pozwalały mi o sobie zapomnieć. Za każdym razem, gdy chodziłam po pustym domu, zastanawiałam się, czy tak to teraz będzie wyglądało.
Ale nie na tym chciałabym się teraz skupić.
Wracając do tego o czym mówiłam na samym początku. Te dwa dni, które łaskawie dał mi James nawet w najmniejszym stopniu nie były wystarczające. Nie miałam czasu na przemyślenie i przetrawienie tego, co się dookoła mnie działo. Funkcjonowałam jak w amoku, albo lepiej, jak na autopilocie. Wstawałam, jadłam szybkie śniadanie, ubierałam się w pierwsze, co wpadło mi w dłonie, jechałam na kampus, siedziałam tam przez kilka godzin na wykładach, w między czasie wychodziłam na lunch i wracałam do domu, gdzie szybko wpychałam w siebie jedzenie, żeby przypadkiem nie trafić na któregoś z rodziców i zamykałam się w pokoju, aby odrobić lekcje, pouczyć się i nadrobić zaległe odcinki „Daredevil", czy „Breaking Bad", od których, przyznaje się, zrobiłam się ostatnio uzależniona.
Między innymi właśnie dlatego, piętek był dużą odskocznią od mojej rutyny, którą narzuciłam sobie na początku tygodnia, kiedy jeszcze próbowałam ignorować jego wiadomości i nie rozpływać się nad nimi, niczym lody wystawione na parne, letnie powietrze. Było tak, ponieważ choć bardzo się starałam nie potrafiłam zignorować myśli, że ja i on wieczorem wyjedziemy gdzieś razem. Ten wątek wciąż przebijał się w mojej podświadomości, więc trudno było mi udawać, że wcale nie błądzę myślami.
Już na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo denerwowałam się tą randką. Myślę, że w czwartek jeszcze nie było tak tego po mnie widać, ale dzisiaj byłam po prostu jednym, wielkim kłębkiem nerwów i raz za razem przeżywałam załamanie nerwowe i atak paniki.
Taki właśnie moment wybrała sobie Beca, żeby do mnie zadzwonić. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zignorować połączenia, ale koniec końców chwyciłam za telefon i przyłożyłam go do ucha.
-Nareszcie! Część panno z Harvardu.-przywitała się radośnie, używając oczywiście przezwiska, które niedawno wymyśliła, a którego ja szczerze nienawidziłam .
-Prosiłam, żebyś mnie tak nie nazywała.
-Aha...,wiem.-przytaknęła.
-To dlaczego wciąż tak na mnie mówisz?
- Bo mogę?-powiedziała, zupełnie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Przewróciłam oczami.
Uwielbiała doprowadzać mnie do szwedzkiej pasji i grać mi na nerwach. To zdecydowanie stało się już jej nowym hobby. Drugim najlepszym, zaraz po wciąganiu słodyczy i słonych przekąsek na masową skalę.
-Wkurzyłaś się?
- A jak myślisz?-odpowiedziałam pytaniem, na pytanie.
- Myślę, że nie masz za grosz poczucia humoru i kij w tyłku. Pasowałabyś idealnie do tego idioty.
Nie skomentowałam tego.
- No weź... Co jesteś dzisiaj taka nie w humorze?
Opadłam na łóżko i potarłam dłonią twarz. Westchnęłam ciężko, ukrywając twarz w poduszce.
-Ohoo...-od razu mnie rozszyfrowała.-Mów o co chodzi.
-Ale to głupie...-jęknęłam żałośnie, przyciskając twarz do poduszki.
-Nic nie zrozumiałam.
-Powiedziałam, że to głupie- podniosłam głowę.
- Co jest głupie?
-No to.
-Khloé...
-Co?-spytałam posępnie.
-Mów o co chodzi.-zażądała.
-Ale to jest głupie.
- To już wiem. Konkrety Khloé. Daj mi jakieś konkrety. Czy chodzi o idiotę, zwanego również moim bratem?-spytała, przerywając ciszę, gdy się nie odezwałam.
Mruknęłam coś niewyraźnego.
-Czyli tak. Hm...-nie potrzebowała mojego potwierdzenia, sama wszystko rozgryzła.
-Powinnaś studiować psychologię, albo kryminologię...
Zaśmiałam się głośno.
-Pomyślę o tym...
Na chwilę zapadła między nami cisza, ale nie tak niezręczna i trudna jak przed chwilą. Ta była nawet przyjemna.
-Nie myśl, że zapomniałam. Gadaj, co zrobił ten debil.-przerwała ją.
-Nic nie zrobił.-odezwałam się niechętnie, gdy milczenie zaczęło się przeciągać.
-Nie? No to o co chodzi?
-To głupie...
-Khloé.-zwróciła się do mnie tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
-Idę z Jamesem na randkę.-wyznałam niechętnie.
- Ty... Co...?-zaniemówiła.
Nie zdziwiło mnie jej zaskoczenie. Przez ponad dwa tygodnie, uparcie twierdziłam, że między mną i jej bratem nic się nie wydarzyło i nigdy nie wydarzy. Mówiłam definitywne nie na wszystkie jej spekulacje, a teraz, proszę bardzo. Idę na randkę z Jamesem. Sama też byłam tym oszołomiona, więc dlaczego inni mieliby nie być?
-O mój Boże!-pisnęłam niczym mała dziewczynka.-Idziesz na randkę!
Jej entuzjazm mnie rozbawił. Nie mogłam się nie roześmiać.
-Tak.-nie więcej nie trzeba było mówić.
-Z Jimmym! Idziesz na randkę z Jimmym!
-Tak.
-Oh yeah! Wiedziałam! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!-spytała z zarzutem. Nim zdążyłam jej odpowiedzieć, znowu zaczęła krzyczeć.-Dlaczego ten idiota nic mi nie powiedział?! Rozmawiałam z nim rano i nawet się słowem nie odezwał!
Otworzyłam buzię, żeby coś powiedzieć, ale ponownie nie dała mi dojść do głosu.
-O Boże! Nieważne! Lepiej mów, co założysz? Coś wygodnego, a może stawiasz na seksowne fatałaszki?-zasypała mnie pytaniami.
-Przestań!-przerwałam jej, zanim całkiem się rozkręciła.-Nie wiem. Jestem mega zestresowana. James nie chce powiedzieć mi gdzie jedziemy, a ja nie wiem, czy mam się ubrać w coś eleganckiego, na sportowo, czy może normalnie. No i co ja mam zrobić z włosami? Upiąć je, czy zostawić rozpuszczone? A makijaż? Mam zrobić pełen make-up, czy może postawić na sauté? A co jeśli zrobię z sieb...
- Hej, hej! Spokojnie! Weź głęboki oddech.-pouczyła mnie Beca.
-Ja... po prostu tak bardzo się denerwuje... nie wiem, co ze sobą zrobić...-wyznałam na bezdechu.
-Spokojnie Khloé. Weź głęboki oddech i się uspokój.
Tak też zrobiłam. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.
- A teraz skoro, już mi nie omdlewasz z nerwów, wszystko mi na spokojnie wyjaśnij.
-Ale tu nie mas nic do opowiadania.-zaprotestowałam automatycznie.
-Khloé...
- Od jakiegoś czasu James do mnie wypisuje. Wyciągnął od kogoś mój numer telefonu i zasypywał wiadomościami.
- Ym... To tak jakby moja wina. -przyznała niechętnie.-Wiem, że obiecałam mu go nie podawać, ale... sama rozumiesz. James potrafi być bardzo przekonujący.
- Domyśliłam się.-powiedziałam nieco podszytym ironią głosem.
-Wybacz...-wcale nie brzmiała na skruszoną. Niczego innego się po niej nie spodziewałam. Ona cały czas widziała Jamesa i mnie, jako parę. Stąd też, całą ta pokręcona sytuacja była dla niej istnym spełnieniem marzeń.
- Wracając.-postanowiłam póki co jej odpuścić. Później miałam zamiar się na niej odegrać.- Powiedzmy, że James zadzwonił do mnie, kiedy miałam ciężką sytuację w domu i pomógł mi się z niej wyrwać na kilka godzin, żebym mogła odetchnąć.
-Ciężką sytuację? Możesz rozwinąć?
-Nie.
-Ale...
-Nie.-Ucięłam dobitnie. Nie miałam zamiaru poruszać tego tematu.
- Jeszcze to z ciebie wyciągnę...-obiecała.- A teraz powiedz mi jak to się stało, że ty, która nie chciała nawet słyszeć o czymś takim jak związek, znalazła się w sytuacji, w której się znajduje.
-Ymm, nie wiem. Dobrze nam się rozmawiało i... tak jakoś wyszło. Pomyślałam: „A co mi szkodzi?" i no... zgodziłam się.
- I James nie chce Ci powiedzieć, gdzie idziecie?
-Yhy.-przytaknęłam niechętnie.-Nie wiem, gdzie idziemy, co powinnam założyć i jak się mentalnie na to przygotować. To chyba był naprawdę zły pomysł...
- Hmm...- zamyśliła się.- A co, gdybym spróbowała to z niego wyciągnąć?
- Niby jak?
-No wiesz... Zadzwoniłabym i trochę podpytała. Może coś by mu się wymsknęło mimochodem.
-Naprawdę? Mogłabyś to dla mnie zrobić?-spytałam z nadzieją.
-Oczywiście, że tak. Dla mojej przyjaciółki wszystko.
-Jesteś najlepsza.
-Wiem.-powiedziała z typową dla siebie pewnością i rozłączyła się.
Westchnęłam głośno i odrzuciłam telefon na bok. Gdyby to się udało, byłabym uratowana. Nie musiałabym się martwić o strój, fryzurę, makijaż i tego typu rzeczy, a to wpłynęłoby znacząco na poziom mojego stresu, który już teraz był wysoko ponad skalą.
Czekałam jak na szpilach, coś koło piętnastu minut, i kiedy nadal nie doczekałam się telefonu zwrotnego z jakże cenną dla mnie informacją, stwierdziłam, że bez sensu było obsesyjne sprawdzanie telefonu i skrzynki na wiadomości. Tylko niepotrzebnie jeszcze bardziej się przez to nakręcałam. Więc aby oderwać choć na chwilę swoje myśli od tematu i całej otoczki towarzyszącej randce, postanowiłam spożytkować jakoś czas i zajęć się czymś innym. Teraz akurat poszłam uszykować sobie gorącą kąpiel, która powinna pomóc mi rozluźnić pospinane mięśnie i przekierować myśli na inny tor.
W wannie straciłam poczucie czasu. Wylegiwałam się w niej do momentu, gdy woda zrobiła się zbyt zimna i na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Wtedy szybko skończyłam kąpiel i pośpiesznie opatuliłam się grubym szlafrokiem, który kupiłam podczas jednej z wyprzedaży w galerii handlowej podczas zeszłorocznej zimy.
Oczywiście pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po wejściu do pokoju było spojrzenie na telefon. Serce momentalnie podeszło mi do gardła, gdy zielona ikonka mrugała na ekranie, sygnalizując, że ktoś zostawił mi wiadomość.
Prawie się wywaliłam, próbując jak najprędzej podejść po telefon. A wszystko to przez fotel, który stał mi na drodze i oddzielał mnie od urządzenia, do którego jak najszybciej musiałam się dostać.
Wspięłam się na łóżko i chwyciłam za telefon. Drugą ręką potarłam bolące udo, którym uderzyłam we wcześniej wspomniany, przeklęty fotel. Pewnie już formował mi się tam ogromny siniak. Czasami przerażało mnie to, jak bardzo moja skóra była wrażliwa i jak łatwo widać było na niej podrażnienia, siniaki albo oparzenia słoneczne. Należałam do tego typu osób, które miały bardzo, ale to bardzo wrażliwą skórę, a co za tym idzie mogłam korzystać tylko z nielicznych kosmetyków, kremów, balsamów i tego typu rzeczy. Krem przeciwsłoneczny był więc moim nieodzownym atrybutem, bez którego nigdzie się nie ruszałam.
W mojej kosmetyczne praktycznie przeważały przybory toaletowe dla dzieci, ponieważ te były niemal zawsze antyalergiczne i nie miały w sobie mnóstwa chemii, jak pozostałe kosmetyki. Było to dość uciążliwe, ale przynajmniej dzięki temu, moja skóra zawsze pozostawała gładka i miękka.
Wracając jednak, bo znowu za bardzo skupiłam się na detalach. Na telefonie miałam trzy nieodebrane połączenia i jednego SMS-a od Jamesa, od którego zaczęłam.
James: Ładnie to tak wykorzystywać moją własną siostrę przeciwko mnie? Wstydź się laleczko.
Serce na moment przestało mi bić.
Wstrzymałam oddech, gdy na ekranie pojawiły się trzy kropeczki, świadczące o tym, że właśnie coś do mnie pisał.
Po czterdziestu sekundach (tak, liczyłam) telefon wydał z siebie dźwięk towarzyszący przychodzącej wiadomości i zawibrował. Z mocno bijącym sercem, nacisnęłam ikonkę i przeczytałam kolejnego SMS-a.
James: Przestań tak dużo myśleć. Chcę zrobić Ci niespodziankę i Cię zaskoczyć, a nie przyprawić o zawał serca. Ubierz coś ładnego, ale wygodnego. Idziemy na randkę, a nie na wystawę do muzeum. I przestań się tak nakręcać. Przecież wiesz, że ze mną nic ci nie grozi.
Nie zdążyłam mu odpisać, ponieważ na ekranie pojawiło mi się zdjęcie Becy, które sama sobie ustawiła jako zdjęcie do kontaktu. Przeciągnęłam palcem po zielonym pasku i przyłożyłam telefon do ucha, ciekawa tego, co ma mi do powiedzenia.
-Nie pisnął nawet słówka na temat randki. Spytałam go, jakie ma palny na wieczór, a on na to, że nie ma żadnych. Zostanie w domu i popracuje nad projektem dla nowego klienta. Oczywiście ten idiota doskonale widział, że ja wiem i brzmiał na szalenie zadowolonego z siebie. Nic nie mogłam z niego wycisnąć.-powiedziała jednym ciągiem, nie biorąc nawet przerwy na oddech. Była zirytowana, i to bardzo.
Wypuściłam głośno powietrze.
-To nic. Spodziewałam się, że tak wyjdzie. Nie przejmuj się.
- Chciałabym pomóc, naprawdę, ale Jimmy jest równie dobry w te klocki, jak ja, a może nawet ciut lepszy. Przejrzał mnie już na samym początku.-wyznała zrezygnowana.
-Jest dobrze Beca. Pomogłaś mi, naprawdę. Napisał do mnie.
-Kto?
-No James, a kto? Oprócz tego, że wytknął mi, że wykorzystuję jego siostrę przeciwko niemu, napisał, że mam się ubrać ładnie, ale wygodnie, więc problem z doborem stroju mam już z głowy.
- To, co masz zamiar założyć?
- Jeszcze nie wiem.-przyznałam niechętnie.
W porównaniu do większości dziewczyn w moim wieku, które znałam, nie miałam przestrzennej garderoby, wielkości prawie, że swojej sypialni. Nie potrzebowałam tego, ponieważ rozsuwana szafa z IKEI w zupełności mi wystarczała. Fakt, zajmowała trzy czwarte długości ściany, więc była dość duża, ale to nadal nie była szafa choćby w połowie tak wielka jak chociażby Cheryl.
Wśród moich ubrań królowały stonowane kolory i kroje. Żadnych ekstrawaganckich wzorów i dodatków. Cheryl i Vanessa nie raz wytykały mi, że moja szafa jest nudna. Może i była, ale taki właśnie był mój styl. Biele, beże, szarości, czerń, trochę jasnych, pastelowych barw takich jak fiolet, błękit i zieleń. W dużej mierze były to koszule i marynarki, które nosiłam na uczelnie. Kilka podkoszulków, niewyzywających topów, sweterków i bluz. Znalazło się tu też parę sukienek, jedne były na bardziej oficjalne okazje, jak kolacje, czy bale w których brali udział moi rodzice i które tak naprawdę sami mi kupowali, a drugie były zdecydowanie bardziej skromne, które mogłam założyć tak po prostu.
I to właśnie na nie chciałam postawić. Powiedziałam o tym szatynce, która głośno zaaprobowała mój pomysł, żądając zdjęć, każdej, którą miałam w szafie. Nie było tego dużo, ale jednak... Miałam z czego wybierać.
Z racji na fakt, że obie miałyśmy z goła inny styl i poczucie estetyki, nie zgadzałyśmy się ze swoimi propozycjami, co do strojów. Ja wolałam pójść w szarą, nie za bardzo obcisłą sukienkę, a Beca nalegała na czarną, która przylegała do ciała jak druga skóra. Tak de facto, to nie wiedziałam nawet, że mam coś takiego w swojej szafie, a to było trochę niepokojące.
- Nie mam już czasu Beca. Założę po prosu szarą.
- Ale w tej czarnej wyglądałabyś jak milion dolarów!
-Ta czarna wyląduje w koszu, kiedy tylko się z tobą rozłączę.-sarknęłam, gdy cierpliwość zaczęła mi się kończyć.
- Ale z niebie nudziara...-mruknęła cicho, tak, że prawie bym to przeoczyła. Prawie.
-Słyszałam.-wytknęłam jej.-Założę to, w czym ja czuję się dobrze. To pierwsza ranka i James kazał mi się ubrać wygodnie. Ta czarna mini nie wygląda wcale na wygodną.
- Dobra, poddaje się. Załóż szarą, będziesz wyglądać w niej ślicznie.-wreszcie skapitulowała.
-Tak myślisz?
-Tak. Jimmy padnie jak cię zobaczy. Tylko koniecznie upnij włosy.
-Dlaczego?
-Bo wtedy eksponujesz swoją szyję. Mogę się założyć o pięć dolców, że James nie wytrzyma nawet połowy randki i przyssie się do swojej mlecznobiałej skóry.
-Beca!-pisnęłam głośno, całą pokrywając się rumieńcem.
- No co? Powiedziałam prawdę.
-Muszę zacząć się szykować. Do usłyszenia potem.-chciałam szybko zakończyć rozmowę, zanim dziewczyna powiedziałaby coś równie zawstydzającego.
- Zadzwoń do mnie po randce. Muszę wszystko wiedzieć! I nie żałuj mi pikantnych szczegółów, chce wiedzieć, do której bazy doszliście.
-Beca!
Wybuchła głośnym śmiechem
- Do usłyszenia później.- pożegnała się i rozłączyła.
Zakryłam twarz w dłoniach i pokręciłam nią z niedowierzaniem. Beca z pewnością przebiła wszystkie przyjaciółki i koleżanki, jakie do tej pory miałam.
***
Ostatnie pół godziny spędziłam jak na szpilkach. Zdenerwowana chodziłam z jednego końca pokoju na drugi, prawie wydeptując tam ścieżkę. Co pół minuty sprawdzałam telefon, aby zobaczyć ile czasu minęło i czy przypadkiem brunet nie próbował się do mnie do dzwonić, a ja jakimś dziwnym trafem akurat tego nie zauważyłam.
Co jakiś czas sprawdzałam także swój wygląd w lustrze. Co rusz poprawiałam włosy, które zgodnie z instrukcją przyjaciółki spięłam w wysokiego kucyka i wypuściłam kilka pasm, aby okalały delikatnie moją twarz. Miałam też manią poprawiania sukienki. Non stop przejeżdżałam dłońmi po swoim brzuchu i udach, aby wygładzić szary, lekko dopasowany materiał. Poprawiłam też długi rękaw, nie mogąc się zdecydować, czy zostawić go normalnie, czy może podwinąć do łokci.
I niby tak bardzo wyczekiwałam przybycia Jamesa, a kiedy dostałam od niego SMS-a, że czeka pod domem, byłam zaskoczona. Dlaczego? Nie wiem. Może wciąż nie dowierzałam, że idziemy na randkę i myślałam, że to tylko sen i zaraz się obudzę? Pewnie tak. Miałam w sobie pewne zadatki na pesymistę, który wszędzie doszukiwał się czegoś złego. Nie mogłam po prostu dopuścić do swojej świadomości, że dzieje się coś dobrego i nie jest to powiązane z niczym złym. Że nic się nie stanie i wszystko będzie po prostu idealnie.
Takie były właśnie skutki przebywania w śmietance towarzyskiej, gdzie za dobrymi intencjami i uśmiechami kryła się zawiść. Trudno było się tego wyzbyć.
Potrząsnęłam całym ciałem, wyrzucając z siebie napięcie. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze, zarzuciłam na siebie kurtkę i byłam gotowa do wyjścia.
Nie pamiętałam niczego, co działo się między wyjściem z pokoju, a wyjściem na dwór i zakluczeniem drzwi. Miałam w głowie pustkę, ale może to i lepiej. To nie był czas, ani miejsce, żeby przejmować się tym, co czekało na mnie za tymi drzwiami.
-Hej laleczko.-James wyskoczył z samochodu i podszedł do mnie, kiedy tylko zauważył jak wychodzę z domu.
Stanął obok i spojrzał na mnie niepewnie. Mieliśmy się przytulić? Podać sobie ręce? On też nie widział, co powinien zrobić. Schował dyndające ręce do swojej szarej kurtki i zakołysał się na piętach.
-Pięknie wyglądasz.
Automatycznie spojrzałam w dół, patrząc czy wciąż wyglądam nienagannie. Przez kurtkę nie było widać nic, oprócz skrawka szarego materiału, moich rajstop i czarnych vansów.
-Dziękuję.-zarumieniłam się.
-Chodź do samochodu. Włączyłem ogrzewanie, więc jest szansa, że nie zmarzniemy.
Poszłam za nim. Podziękowałam cicho, gdy otworzył przede mną drzwi i zamknął je kiedy weszłam. Usadowiłam się wygodnie na fotelu i zapięłam pasy. Nasze dłonie niespodziewanie otarły się, gdy oboje w tym samym czasie nachyliliśmy się nad sprzączką. Moje dłonie było lodowato zimne w porównaniu do jego.
-O matko, ale masz zimne ręce.-złapał za nie i schował w swoich. Potarł je i przyłożył do kratki na desce rozdzielczej, z której leciało ciepłe powietrze.
-Dzięki.-wymamrotałam cicho.
Trochę odpłynęłam, wracając wspomnieniami do naszego ostatniego spotkania.
-Nie dziękuj. Muszę zadbać, żeby było ci dobrze. Inaczej nigdy więcej, się ze mną nie spotkasz.
Zamarłam. Poczułam jak rumieniec pogłębia się i sięga mi aż po czubki uszu.
-Wybacz.-dwuznaczność jego słów dotarła do niego dopiero po chwili.-Nie chciałem insynuować, że my będziemy... no wiesz... to znaczy, jeśli chcesz, to...-plątał się.-Lepiej się już zamknę.-zdecydowałam po chwili.
Pokiwałam głową. Tak byłoby chyba najlepiej, jeśli nie chciał żebym spaliła się ze wstydu i uciekła do domu.
Samochód ruszył. Brunet sprawnie manewrował autem, szybko przebijając się przez korki panujące teraz na ulicach. Byłam pod wrażeniem. Mi droga z domu na uczelnię albo z uczelni do domu zajmowała, dwa, może trzy razy więcej czasu. Przydatna umiejętność, godna pochwały.
Przez całą, trochę ponad półgodzinną drogę, nie wiedziałam, gdzie wiezie nas James. Niczego też się nie domyślałam. Kiedy minęliśmy centrum, nawet nie wiedziałam, którymi ulicami jechaliśmy, choć Boston znałam praktycznie jak własną kieszeń.
-Nie powiesz mi, gdzie jedziemy prawda?
-Tak.- skupiony wpatrywał się w drogę.
- A daleko jeszcze?-zaczęłam się niecierpliwić.
- Dziesięć minut.-rzucił, nawet się nie zastanawiając.
-Okej.-niechętnie odwróciłam się do z powrotem do okna. Jeśli nie chciał ze mną rozmawiać, to nie. Nie zamierzałam go do niczego zmuszać.
Oboje milczeliśmy przez resztę drogi. Dopiero, kiedy wjechaliśmy na parking wypełniony po brzegi samochodami, nieco się ożywiłam. Wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła. Próbowałam rozpoznać, w jakim miejscu się znajdowaliśmy, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
-Gdzie jesteśmy?- spytałam wreszcie.
-To parking na starym kinem na przedmieściach.
- I musiałeś wywieść mnie aż za miasto, żeby zabrać mnie do kina?-spojrzałam na niego, nie kryjąc zaczepki w swoim głosie.
- W pewnym sensie tak.-uśmiech zagościł na jego ustach. Napięcie uszło z naszej dwójki.-Ale to nie byle jakie kino.
- Zaintrygowałeś mnie.-przechyliłam głowę.
- To coś w rodzaju starego kina samochodowego.
-Ja... nigdy nie byłam w takim miejscu.-odwróciłam od niego wzrok, aby jeszcze raz spojrzeć na widok na oknem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy.- ulga była wyraźnie słyszana w jego głosie.-Może nie uwierzysz, ale aż do południa nie wiedziałem gdzie cię zabrać. Z góry odrzuciłem restauracje i bary. Tam każdy, pierwszy idiota mógłby Cię zabrać. Zresztą, pewnie i tak nieraz tam byłaś, a ja nie chciałem powielać schematu. Wolałem zabrać Cię gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie byłaś i podarować Ci nowe wspomnienia. A, że kumpel miał u mnie dług i mógł załatwić nam bilety, to postawiłem na to.
-Strzał w dziesiątkę. Jeszcze, nikt nie zrobił dla mnie czegoś takiego.-wyznałam, łapiąc jego wzrok.- To nawet całkiem słodkie.
-Zasługujesz na to.
-Dziękuję.-nawet nie zdawał sobie sprawy, ile znaczyły dla mnie jego słowa. Jaką wagę miały.
- Mam nadzieję, ze lubisz komedie? Wydawały mi się najbardziej neutralne, no bo kto nie lubi komedii? Ale jeśli chcesz to możemy jechać gdzie indziej. Wokół jest pewnie pełno restauracji...
-Jest idealnie. Naprawdę.-złapałam go za rękę i spojrzałam prosto w oczy, posyłając mu swój najlepszy uśmiech.
-To świetnie. A teraz chodźmy, zanim zajmą nam najlepsze miejsca.-ścisnął moją dłoń i odwzajemnił uśmiech.
Zapowiadał się naprawdę świetny wieczór
~*~
13.08.2020r.
Mały spojler: w następnym rozdziale będzie opisana randka Khloe i Jimmiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro