Rozdział 5
Co u diabła...
Poderwałam się z miejsca, uderzając biodrem o stolik i zrzucając wszystko, co na nim było, gdy ktoś niespodziewanie wylał na mnie gorącą herbatę.
Nie wiedziałam na czym skupić swoją uwagę. Na bolącym boku i poparzonych udach, czy na moim eseju nad którym spędziłam multum czasu, a teraz do niczego się nie nadawał.
-Bardzo Cię przepraszam.-nieznajoma złapała za paczkę serwetek leżących na sąsiednim stoliku i zaczęła mnie nimi pośpiesznie wycierać. -Straszna ze mnie fajtłapa. Mówiłam, że nie nadaję się do tej roboty...-mruknęła pod nosem, całą uwagę poświęcając plamie na moich spodniach, która nie chciała zejść, pomimo jej usilnych starań.
- Nic się nie stało.-wydusiłam z siebie, nadal nie mogąc zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Odsunęłam się od dziewczyny, starając się nie wyjść przy tym na nieuprzejmą. Źle czułam się z tym, że je ręce dotykały mojego ciała, nawet jeżeli robiła to całkowicie bezinteresownie i starała się tylko pomóc.- To tylko spodnie, zaniosę je do pralni i nie będzie śladu.
-Ale bluzki nie uratujesz. Nie jestem specem, ale wiem, że tej plamy nic nie usunie.-machnęła ręką w kierunku moich piersi.
Przesunęłam wzrok na swoją klatkę piersiową. Po lewej stronie z dumą prezentowała się ogromna plama po soku porzeczkowym.
Jęknęłam w duchu.
To była moja ulubiona koszula!
I jakby tego było mało, mokry materiał prześwitywał i przykleił się do skóry, więc każdy, kto siedział w herbaciarni mógł teraz podziwiać mój czarny stanik.
Założyłam ręce na piersi i spuściłam głowę w dół, żałując, że nie zostawiłam rozpuszczonych włosów, które mogłyby mnie w tej chwili zakryć. Wysoki kucyk wydawał się praktycznym rozwiązaniem, skoro miałam siedzieć przy książkach i się uczyć. Nawet przez sekundę przez myśl mi nie przeszło, że znajdę się w takiej sytuacji.
- Mogę załatwić Ci jakiś T-shirt.-zaproponowała dziewczyna, widząc moje zakłopotanie.
-Nie, dziękuję. Ja...pójdę do łazienki i spróbuje to jakoś naprawić.
Czując na sobie wzrok ludzi, uciekłam do toalety. Przekręciłam zamek w drzwiach i oparłam się o nie plecami, zjeżdżając po nich dół.
Boże... ale katastrofa. Taki wstyd.
-Hej, jesteś tam? Mam nadzieje, że się nie utopiłaś.-nagle usłyszałam za drzwiami.
Drgnęłam zaskoczona. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale najwyraźniej musiałam spędzić tutaj już dłuższą chwilę
-T..ak.-chrząknęłam.-Tak.- powtórzyłam pewniej.-Już wychodzę.
-Aha. Okej.-słyszałam jak odchodzi od drzwi.
Wstałam szybko, poprawiając ubrania i otrzepując je z kurzu. Plama nieco przeschła, więc nie było aż tak widać moich piersi, no chyba, że ktoś dobrze się przyjrzał. Na pamiątkę została mi tylko paskudna, fioletowo-różowa smuga po soku, rzucająca się od razu w oczy.
Trudno. Nie miałam jak tego naprawić, bo przecież wodą z mydłem nic nie mogłam zdziałać. Musiałam tak wyjść i udawać, jakby nigdy nic, że wcale nie miałam niczego na piersi.
Złapałam za klamkę i wyszłam z łazienki, zamykając za sobą drzwi i gasząc światło.
Ludzie już się na mnie nie patrzyli tak natarczywie jak wcześniej. Osoba, czy dwie zerknęły na mnie przelotnie, ale nie budziłam już takiego zainteresowania jak wcześniej. Przyjęłam to z ulgą. Po czterech tygodniach ciekawskich spojrzeń ludzi, przyciąganych przez mój olbrzymi, fioletowo-zielony siniak miałam naprawdę tego dość. Ludzie na uczelni gadali i nie zostawili na mnie suchej nitki. Chyba każdy, kto tylko mógł puścił w eter niestworzoną historię i naprawdę brakowało mi już siły na prostowanie tego i znoszenie narzucających się ludzi, którzy „tylko chcieli mi pomóc", choć tak naprawdę szukali pożywki dla swojej wścibskiej natury.
Szybko przecisnęłam się między stolikami i wróciłam do sławetnego miejsca usytułowanego w rogu pomieszczenia, gdzie zazwyczaj siadałam, gdy przychodziłam tu po szkole, aby się poczuć, albo po prostu odetchnąć. Krzątające się tu kelnerki, zdążyły już posprzątać bałagan po małym wypadku. Ku mojemu zdziwieniu, ktoś także pozbierał porozrzucane kartki i ułożył je schludnie na stoliku. Połowa z nich i tak do niczego się już nie nadawała. Woda rozmyła tusz, a sok zabarwił papier i nie sposób było przeczytać, co tam było napisane, ale nie zmieniało to faktu, że był to naprawdę bardzo miły gest.
Zajęłam się ocenianiem szkód i o dziwno nie było tragedii. Mój esej przeżył. W kilu miejscach zrobiły się plamy i zacieki, ale było to do przeżycia. Najważniejsza część pracy została prawie nienaruszona.
Podniosłam głowę, gdy ktoś położył przede mną kubek parującej herbaty i muffinki z kolorową posypką. Była to ta sama dziewczyna, która spowodowała całe to zamieszanie.
-Na mój koszt. To przeprosiny za..za tą całą sytuację.
- Oh... nie trzeba było.-odpowiedziałam nieco zmieszana. Nie miałam zielonego pojęcia jak powinnam się w tej sytuacji zachować.
-Proszę, po prostu to weź...-jęknęła cicho.-I tak czuję się jak kretynka. Miałam pomóc koleżance, a narobiłam jej tylko problemów. Nie zdziwiłabym się, gdyby ją przeze mnie wylali.
-No, co ty... to nic takiego. Trochę wody i soku. Nic z czym moja pralnia by sobie nie poradziła. -spróbowałam ją pocieszyć. Trochę pokracznie, ale liczą się dobre intencje, co nie?
- Zapłacę za nią.-zaoferowała żarliwie.
-Nie, dzięki. Babeczki i herbata wystarczą.
Na potwierdzenie swoich słów, wzięłam duży łyk cudownego napoju. Delektowałam się jego oryginalnym, słodkim smakiem i bliżej nieokreślonym aromatem.
-Na pewno? To żaden problem, mogę nawet sama je zanieć i przywieźć, gdy...
- Nie.-przerwałam jej delikatnie- To bardzo miłe z Twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. Dam sobie radę.
- To może chociaż pozwolisz mi dotrzymać sobie towarzystwa. Kończę zmianę za...-zerknęła na telefon.-... dwadzieścia minut, a dziewczyny i tak nie dadzą mi już tacy do ręki. Właściwie to wyrzuciły mnie z zaplecza. Dasz wiarę?-jej nastrój momentalnie się zmienił. Ostatnie zdanie powiedziała wręcz z oburzeniem.
Coś czuję, że przy tej dziewczynie nie sposób było się nudzić. Była taka miła, co prawda bardzo bezpośrednia i otwarta, ale miła...
Kto wie, może właśnie znalazłam sobie przyjaciółkę?
***
- To mówisz, że gdzie studiujesz?-spytała, powoli sądząc swoją mrożoną herbatę.
Tak, dobrze przeczytaliście. Beca-czyli dziewczyna, która upuściła na mnie tackę z napojami, piła mrożoną herbatę w środku zimy. Dla niezorientowanych mieliśmy właśnie połowę stycznia. Bardzo mroźnego stycznia. Za oknem od kilku godzin sypał śnieg, a temperatura spadła do minus ośmiu. Każdy obowiązkowo miał teraz przy sobie kubek parującej herbaty z cytryną, miodem i imbirem. Tylko szatynka była dumną posiadaczką herbaty z dodatkiem kostek lodu.
-Harvard.-odpowiedziałam krótko.
-Woho...-rozparła się wygodnie na krześle i odchyliła się nieco do tyłu. Uniosła brwi i spojrzała na mnie z zarozumiałym uśmieszkiem.- Czyli co? Będziesz wsadzać złych ludzi za kratki?
-Niekoniecznie...-zaśmiałam się cicho.- Raczej będę projektować dla nich cele.
-Proszę, proszę. Czyli trafiła nam się przyszła pani architekt.-pokiwała z uznaniem głową.
- Tak jakoś wyszło. A ty?-zapytałam po chwili.- Wyczuwam panią dziennikarz, albo panią prezenter.
Beca prychnęła pogardliwie.
- A gdzie tam. Jestem na trzecim roku pielęgniarstwa. A co nie wyglądam?
Obie parsknęłyśmy śmiechem. Zlustrowałam szatynkę wzrokiem, udając, że się zastanawiam.
-W życiu bym nie powiedziała. Nie obraź się, ale zawsze wyobrażałam sobie pielęgniarki jako... no wiesz...- nie wiedziałam jak to powiedzieć, żeby jej jednocześnie nie obrazić.
- Jako miłe, pomocne, radosne i okrzesane duszyczki?-dokończyła za mnie bez ogródek. Zupełnie jakby czytała mi w myślach. – Ta... mamy takie może z trzy na roku.
Tego się nie spodziewałam. Nigdy w swoim długim, prawie dwudziestojednoletnim życiu nie spotkałam się z pielęgniarką, która byłaby jednocześnie tak bezpośrednia i bezwzględnie szczera jak Rebbeca.
-Jeśli mogę coś powiedzieć, to chcę tylko dodać, że będzie z Ciebie świetna pielęgniarka. Naprawdę. Pacjenci będą tobą zachwyceni.
- Yhy... i mówisz to szczerze? Wcale nie zmusza Cię do tego sumienie i poczucie winy?
- Ani trochę...-nie kryłyśmy rozbawienia.
Rozmowa toczyła się dalej. Wszystko było takie...naturalne? Niewymuszone? Sama nie wiedziałam, jak to nazwać, żeby w pełni oddać to, jak to wyglądało. Bardzo trudno było mi to opisać i ubrać w jakieś słowa. Po prostu czułam się swobodnie. Żadnego gryzienia się w język, tłumienia w sobie emocji i udawania. To było takie...orzeźwiające. Miałam wrażenie, jakbym mogła powiedzieć jej wszystko, jakby ona doskonale wiedziała przez, co przeszłam i w pełni to rozumiała. A musicie wiedzieć, że nie pisnęłam nawet słowem na temat domu, rodziców i swoich pseudo przyjaciółek. To było dziwne i dość niespotykane. Beca przejrzała mnie i rozgryzła już po kilku sekundach rozmowy, chodź ona stanowiła jedną, wielką niewiadomą.
Rozmawiałyśmy już tak ile? Półtorej godziny, dwie? Trudno powiedzieć, bo czas gnał jak szalony. Zwykła, niezobowiązująca pogawędka zamieniła się w zaciekłą dyskusję i tak jakoś znalazłyśmy się w miejscu, w którym teraz byłyśmy.
Zerknęłam szybko na telefon i sprawdziłam, czy nikt nie próbował się ze mną w tym czasie skontaktować. Byłam zdziwiona, że rodzice jeszcze nie zablokowali mi skrzynki wiadomościami. Chociaż, nie... Cofam to. Wcale nie byłam zaskoczona. Ani trochę. Mogłabym zniknąć na tydzień, a oni by nie zwrócili na to uwagi. No chyba, że mielibyśmy zaplanowane jakieś przyjęcie charytatywne, albo wystawną kolację. Wtedy urządziliby mi piekło i sam diabeł wydawałby się przy nich lepszą alternatywą.
Ale zostawmy to. Miałam dzisiaj zadziwiająco fajne popołudnie i nie chciałabym go zepsuć, zawracając sobie głowę rodzicami. Zbyt wiele razy przyczynili się już do mojego fatalnego nastroju. Tym razem nie musieli niszczyć mi udanego dnia.
-Wiesz, że nigdy Cię tutaj nie widziałam? A przesiaduję tu nałogowo. Jakoś nigdy na ciebie nie wpadałam.-zastanowiłam się nad tym.
- Raczej nie pojawiam się często w tych okolicach. Byłam tu raz, może dwa, odwiedzić znajomą, ale nic poza tym. Dzisiaj też. To całkowity przypadek, że na siebie wpadłyśmy.
Poderwałam głowę do góry.
-Tak to chcesz nazywać?
Przewróciła oczami.
- Przecież każdy wie, że w bardzo elegancki sposób podałam Ci nie twoje zamówienie. A jeśli ktoś by to przegapił to ma nieusuwalny dowód na twojej koszuli. Założyłam, więc, że szczegóły są zbędne.
-Okej.-przytaknęłam rozbawiona.
-Nieważne...-mruknęła.-Nie bywam tu często. Dzisiaj miałam tylko zastąpić koleżankę. Nie mogła przyjść do pracy, ponieważ wypadła jej bardzo ważna sprawa rodzinna, a nie miała się z kim zamienić i tak jakoś wyszło, że to ja musiałam włożyć fartuch i latać z tacą. To cud, że mnie nie wyrzucili już na początku. Pomyliłam cukier ze śmietanką, a herbatę wlewałam do niskich szklanek, zamiast do tych wielgachnych kufli.-wskazała na duży kubek, który trzymałam w dłoniach.-Od samego początku wiedziałam że to był fatalny pomysł. Chyba było im mnie żal, skoro nie wykopali mnie od razu.
- Dobrze ci szło.-spróbowałam ją pocieszyć, choć wcale nie wyglądała jakby tego potrzebowała.- To chyba spory sukces, że przepracowałaś prawie całą zmianę oprócz ostatnich kilku minut. Przyjaciółka powinna być Ci za to wdzięczna.
-Skoro tak mówisz.-wzruszyła ramionami.
- Tak mówię.
Telefon Becy zawibrował. Odblokowała go i utkwiła wzrok w ekranie. Szeroki uśmiech rósł na jej twarzy wraz z każdy przeczytanym słowem. Na końcu zachichotała głośno i szybko wystukała odpowiedź. Nie powiem, że nie, bo byłam bardziej, niż ciekawa, co wywoła u niej taką reakcję. Chłopak? A może przyjaciółka?
-To mój brat.- odpowiedziała na niezadane pytanie, nadal stukając w ekran komórki.- Zamyka dzisiaj wcześniej salon i może nas odwieźć do domu. Nie będziesz musiała się cisnąć pociągiem, albo czekać na taksówkę.
- Nie chcę się wam narzucać. Mogę zamówić Ubera i...-spróbowałam się jakoś wykręcić.
-Przestań.-rzuciła mi twarde, nieznoszące sprzeciwu spojrzenie .-Pozwól mi chociaż tak odpokutować winy. Będę czuła się paskudnie, ze świadomością, że zniszczyłam ci ciuchy i nic nie zrobiłam.
-Kupiłaś mi przecież herbatę i słodkości. To wystarczy.
-Mówisz o tych babeczkach, które nawiasem mówiąc sama zjadłam?
-Tak.-uśmiechnęłam się, gdy przed oczami stanął mi widok Becy, skubiącej moje muffiny w mało dyskretny sposób.
Bardzo lubiłam słodycze i wypieki Tessy, ale nawet ja- największy fan jej ciast i babeczek, musiałam postawić sobie jakieś ograniczenia. W przeciwnym razie byłabym wielka jak wieloryb i za nic w świecie nie zmieściłabym się w swoje ulubione jeansy.
-Sama jesteś sobie winna.-nie okazała skruchy.-Grzechem było pozwolić im się zmarnować.
Z trudem powstrzymałam atak śmiechu. Brakowało tylko tego, żeby tupnęła nogą. Wtedy zupełnie wyglądały już jak obrażona, mała dziewczynka.
- Skoro tak twierdzisz.-powtórzyłam swoje poprzednie słowa.-Nie będę się kłócić. Drogi są koszmarne oblodzone. Nie chciałabym teraz jechać taksówką i czuć się jak na lodowisku.-przyznałam niechętnie.
-Nie lubisz jeździć na łyżwach?-zdziwiła się.
-Nie lubię to za mocne słowo. Po prosu nie umiem. Nigdy tego nie robiłam.-poczułam potrzebę wytłumaczenia się.
-Żartujesz sobie ze mnie prawda?
-Chciałabym, ale nie. Nigdy w życiu nie miałam na nogach tego ustrojstwa.-wzruszyłam ramionami.
Prawda była taka, że nie robiłam wielu rzeczy, które większość osób odhaczała już w dzieciństwie. Jedną tych rzeczy była właśnie jazda na łyżwach. Nigdy, nie nadarzyła się okazja, żeby spróbować, a ja sama też jakoś o to nie zabiegałam.
Szatynka zamrugała powoli, patrząc na mnie tępym wzrokiem. Chyba potrzebowała chwili, żeby przetrawić to, co właśnie usłyszała. Cóż mogę powiedzieć, raczej nie często spotyka się osobę, która nigdy nie weszła na lód. Tym bardziej w Bostonie, gdzie niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że hokej i jazda na łyżwach to tylko popularne sporty zimowe.
- Ale wiesz kim są Bruinsi*?-odzyskała w końcu rezon.
-Drużyną hokejową?-odpowiedziałam na pytanie, pytaniem.
Widząc zbolałą minę Becy, miałam ochotę wybuchnąć głośnym, niepohamowanym śmiechem. Wyglądała jakby coś ją bardzo mocno uwierało.
Dobra, może nie widziałam za dużo na temat sportu. To przecież nic takiego. Ne musiałam wiedzieć wszystkiego tak? Poza tym, kiedy niby miałabym jeździć na ich mecze, albo ich oglądać? Ludzie, byłam na Harvardzie i wbrew temu, co myślą inni, moi kochani rodzice, nie dołożyli ani centa do mojej edukacji. Nie wykupiłam sobie dobrych ocen w indeksie dzięki złotej karcie kredytowej. Na wszystko zapracowałam sama. I uwierzcie, to wcale nie było łatwe.
-Wiesz co, właśnie mi się przypomniało, że zostawiłam żelazko w piekarniku i zapomniałam odłączyć cista.
Że, co proszę? Ona sobie żartowała prawda? Bo jeśli nie, to...
-O Boże!-wybuchła gromkim śmiechem, zwracając tym na nas uwagę innych klientów.-Gdybyś... gdybyś widziała swoją minę...-otarła łzy, spływające po twarzy.-Bezcenna. Bez-cen-na.-powtórzyła, akcentując każdą sylabę.
- To nie było ani trochę śmieszne.
-Ależ było. Musiałabyś widzieć swoją twarz. Gwarantuje Ci...
-To nie było miłe.- powtórzyłam dobitnie.
Dziewczyna zamarła. Momentalnie przeszedł jej nastrój na wygłupy, gdy zobaczyła moją poważną minę. Zaczęło do niej docierać, że nie spodobał mi się jej „żart".
- Nie chciałam Cię obrazić, ja...
Nie mogłam już utrzymać pokerowej twarzy. Czułam jak drgają mi mięśnie na twarzy, gdy z całych sił starałam się nie rozśmiać. Zagryzłam policzki i odwróciłam wzrok. To było doskonałe. Powinnam to nagrać i wysłać do Akademii Filmowej. Na bank dostałabym Oscara za swoją oszałamiającą grę aktorską.
-Osz ty jędzo...-zmrużyła oczy.
Przejrzała mnie. Mówi się trudno. Nie byłam z tego powodu jakoś załamana.
Zadrżałam przez cichy śmiech, wstrząsający moim ciałem. To było epickie. Serio powinnam to nagrać. A co mi tam... Powinnam rzucić Harvard i spróbować swoich sił na Broadwayu.
- Chyba jeszcze przemyśle tą podwózkę. Chociaż nie, zmieniłam zdanie.-urwała na chwilę. Skupiła wzrok na czymś, lub na kimś za moimi plecami.- Przyjechał mój brat. Idziesz z buta. Mam nadzieję, że lubisz śnieg.
Robiła sobie ze mnie jaja. Bez najmniejszego problemu ją przejrzałam. Nie zostawiłaby mnie na zimnie.
Dzwonek przy drzwiach zabrzęczał, sygnalizując, że kolejna osoba weszła do środka. Lokal pękał w szwach, ponieważ wiatr i padający śnieg skutecznie przeganiał przechodniów z ulicy. Każdy chciał się ogrzać i uciec przed mrozem.
Na początku nie skojarzyłam faktów myśląc, że przyszła po prostu kolejna osoba, chcąca zamówić coś ciepłego do picia. Dopiero, gdy ktoś przystanął obok nas, zdałam sobie sprawę, że to musiał być brat Becy. Jeśli miałam, co do tego jakieś wątpliwości, to jego słowa szybko je rozwiały.
- Hej BB. Znowu terroryzujesz nieznajomych?
-Spadaj. Nigdy nikogo nie terroryzowałam.-przewróciła oczami, nie mogła jednak ukryć uśmiechu.
- Jasne. A pamiętasz tego koszykarza na pierwszym roku?
- To, co innego. Zasłużył sobie na coś więcej, niż kopniaka w klejnoty. Powinien się cieszyć, że mu ich nie ucięłam.
-Ta... Jego przyszłe dzieci na pewno będą Ci wdzięczne.
Jego głos. To zabrzmi dziwnie wiem, ale jego głos brzmiał znajomo. Może wpadłam już kiedyś na niego? Co mówiła Beca? Że pracował w studio? Może wpadliśmy na siebie na siłowni. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, ale kto wie, być może wyleciało mi to z głowy. Mógł też pracować w jakiejś rozgłośni...Mogłam usłyszeć jego głos w radiu?
-Przestań mnie zawstydzać Jimmy.-skarciła go.-Khloé poznaj proszę mojego upośledzonego psychicznie brata Jimmyego. Nie przyjmuj się jego zachowaniem, to dupek.-zwróciła się do mnie całkowicie poważnie. Wspomniany dupek prychnął tylko za moimi plecami, ale w żaden sposób nie skomentował słów siostry.- Jimmy poznaj Khloé. Jest dobrą dziewczyną i moją przyjaciółką, wiec ręce od niej precz dupku.
-Jasna sprawa siostra.-odpowiedział.
Poprawiłam się na krześle. Właściwie to, wierciłam się, odkąd brat Becy stanął za mną i nie był łaskaw przesunąć się tak, żebym mogła na niego spojrzeć. Czułam się bardzo niekomfortowo ze świadomością, że jakiś obcy facet za mną stoi.
Spięłam się jeszcze bardziej, jeżeli to oczywiście było jeszcze możliwe, gdy mężczyzna nachylił się nade mną. Położył ręce na oparciu krzesła tak, że poczułam jak jego ciepły oddech muska moją szyję. Zadrżałam.
Kompletnie nie spodziewałam się tego, co usłyszałam pięć sekund później.
-Nie przywitasz się ze mną uciekinierko?
~*~
10.07.2020r.
*Boston Bruins – amerykański klub hokejowy z siedzibą w Bostonie, występujący w NHL
Cześć kochani. Ostatnio obiecałam Wam, że akacja nabierze tempa i chodź może nie widać tego w tym rozdziale, to możecie uwierzyć mi na słowo, że następna część będzie przełomowa. Sama nie mogę się doczekać, aż ją wstawię i zobaczę Wasze reakcje.
Trzymajcie się i do następnego
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro