Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11.1

Taki mały prezent ode mnie dla Was. Na odstresowanie i dobre rozpoczęcie roku szkolnego :) 

~*~

 To był prawdopodobnie najdłuższy kwadrans w całym moim, prawie dwudziestojednoletnim życiu.

Zgodnie z prośbą Jamesa, weszłam do sklepu, ale wcale nie czułam się tam bezpieczniej. Pospinana chodziłam między regałami, cały czas czując na swoich plecach palący wzrok kasjerki. Wzdrygałam się za każdym raz, gdy nadeptywałam na poluzowany kawałek podłogi, wydający z siebie skrzypiące dźwięki, albo kiedy mrugająca nad moją głową lampa gasła na kilka przerażająco długich sekund.

Zdecydowanie bardziej wolałam w tamtym momencie stać na dworze i wystawiać się na zimne powietrze, aniżeli zostać tu choć minutę dłużej, ale dałam brunetowi słowo i zamierzałam wywiązać się z obietnicy.

Jedynym plusem było tu to, że w odróżnieniu od stania na zewnątrz, tutaj przynajmniej było mi ciepło. Zimny wiatr nie smagał mnie po twarzy, a śnieg nie osadzał się na ubraniach i włosach. Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam to uczucie. Pieczące od zimna policzki, czerwony nos i płatki śniegu we włosach. Zawsze przypominało mi to o świętach i czasach, kiedy przez moich rodziców nie przemawiała jeszcze tylko i wyłącznie obsesyjna myśl o bogaceniu się.

Ale te czasy już dawno minęły bezpowrotnie.-pomyślałam z goryczą.

Czułam tą samą gorycz na języku. Zupełnie tak jakbym wypowiedziała te słowa na głos, a one pozostawiłyby po sobie nieprzyjemny posmak.

Zapomniałam o czym jeszcze przed sekundą rozmyślałam, gdy zauważyłam ostre białe światło, wpadające do sklepu. Odwróciłam się, słysząc w uszach tylko szum i głośne bicie, swojego galopującego serca. Widząc podjeżdżające pod sklep i parkujące znajome, czarne auto miałam ochotę wybiec na zewnątrz i uciec stąd jak najprędzej. Ostatkiem silnej woli jaka mi jeszcze została, zmusiłam się do pozostania na swoim miejscu i poczekania, aż brunet sam po mnie przyjdzie.

Było to cholernie trudne. Nogi same rwały mi się do zrobienia kroku prze siebie, potem następnego i kolejnego, aż uciekłabym z tego obskurnego sklepu. Nie wiem, jak udało mi się zaprzeć i zostać na swoim miejscu. Pewnie, gdyby James zwlekał chociaż sekundę dłużej, wyskoczyłabym ze sklepu jak rażona piorunem, nie oglądając się za siebie.

Patrzenie jak wysiada z samochodu i idzie w moją stronę, było torturą. Przestępowałam z nogi na nogę. Skrzyżowałam ręce na piersi, aby ukryć ich drżenie. Kiedy drzwi wejściowe się otworzyły i powietrze przeszył dźwięk sygnalizujący, że do środka weszła nowa osoba, byłam o krok od załamania nerwowego. Pewnie wyglądałam jak wariatka, trzęsąc się na środku sklepu niczym osoba chorująca na Zespół Parkinsona. Dla kasjerki, która przez cały czas, od mojego przyjścia, aż po teraz żuła ostentacyjnie gumę, nawijając ją sobie na palec, musiałam stanowić niezłe widowisko i rozrywkę, ale nie obchodziło mnie to. Mogłam myśleć tylko o tym, że James tu był i znajdował się tak blisko, a jednocześnie tak daleko ode mnie.

Doskonale wyłapałam moment, w którym poczuł na sobie moje spojrzenie. Zatrzymał się w pół kroku, dosłownie zamierając na dwa uderzenia serca. Odwrócił się, bezbłędnie odnajdując mój zagubiony wzrok i skuloną sylwetkę pośród wielkich na pół opróżnionych regałów

Drżenie mojej dolnej wargi, rozcięta twarz, napuchnięte od płaczu, przekrwione oczy oraz rozmazany na całej twarzy makijaż same świadczyły o tym, jak bliska byłam tego, żeby się teraz złamać.

Bliżej niezidentyfikowany dźwięk opuścił moje usta. Ni to jęk, ni szloch, który wstrząsnął moim ciałem. Byłam słaba i wyczerpana. Nogi nie zdołały już mnie dłużej utrzymać. Drżenie kolan było jedynym ostrzeżeniem, które dostałam. Dziesięć sekund później ugięły się pode mną i z hukiem zetknęły się z twardym drewnem.

James znalazł się przede mną w dwóch krokach. Ukucnął i złapał za moje ręce w których ukryłam swoją twarz.

-Hej, hej, hej.-delikatnie położył ręce na moich policzkach. Kciukami otarł wodospad łez wypływający z moich oczu.-Spójrz na mnie laleczko. Spójrz na mnie.

Widziałam go jak zza mgły. Cały obraz miałam rozmyty przez łzy, ciągle zbierające się w moich oczach.

-Już dobrze. Jestem tu.-zagarnął mnie w swoje ramiona. Jedną ręką gładził mnie uspokajająco po plecach, a drugą położył na mojej głowie przyciskając ją do swojej piersi.-Zaopiekuje się tobą. Obiecuje.

Nie protestowałam, gdy podniósł się trzymając mnie w swoich ramionach. Oparłam za to głowę na jego ramieniu i wtuliłam twarz w jego ciepłą szyję, wdychając jego uzależniający, uspokajający i kojący zmysły zapach.

Byłam jak szmaciana lalka w jego ramionach. Mógł zrobić ze mną, co tylko chciał. I może powinno mnie to przerażać, ale nie przerażało. Przecież to był James. On nigdy by mnie nie skrzywdził. Nie pozwoliłby, żeby spadł mi z głowy choć jeden włos.

Przymknęłam oczy, próbując odciąć się w ten sposób od otaczającego mnie świata. Byłam zmęczona. Tak bardzo zmęczona.

Brunet pchnął drzwi. Zadrżałam, gdy zimne powietrze musnęło moją twarz.

-Zaraz będzie ci cieplej.-musnął ustami moje ucho, chuchając na nie swoim ciepłym oddechem.

Zadrżałam, a on mocniej przycisnął mnie do siebie. Sama nie wiedziałam, czy dreszcze przechodzące po moich plecach były spowodowane zimnem, czy też może jego obecnością.

Nie miałam pojęcia jak James otworzył samochód i posadził mnie na miejscu pasażera, nie upuszczając mnie przy tym na ziemię. Pewnie musiał się przy tym nieźle napracować i nagimnastykować. Znacznie łatwiej by było gdybym współpracowała i mu pomogła, a nie tylko wtulała się w niego i ograniczała mu ruchy.

Zapisałam sobie w głowie, żeby zafundować mu za to przynajmniej królewskich rozmiarów śniadanie prosto do łóżka. Należało mu się. Jeżeli nie za to, że musiał mnie znosić, to za to, że o każdej porze dnia i nocy gotowy był rzucić wszystko, co robił i przyjechać po mnie, aby zaopiekować się moim żałosnym dupskiem.

Droga minęła nam w całkowitej ciszy. Ulice były praktycznie puste, jeżeli nie liczyć kilku taksówek kursujących po mieście. Żadne z nas nie odważyło się przerwać milczenia. Chociaż nie. To ja bałam się odezwać. Wolałam odkładać nieuniknione i posprzątać najpierw bałagan panujący w mojej głowie. A James? On starał się nie wybuchnąć. Trudno było nie zauważyć wściekłości, którą wręcz emanował. Siedział nienaturalnie wyprostowany, spinając każdy mięsień w swoim ciele. Zaciskał mocno szczękę i nie zdziwiłabym się gdyby ukruszył sobie od tego zęby. Obawiałam się, że by wybuchnął jeśli odezwałabym się do niego w tym momencie. Widziałam, że próbował opanować ciskającą jego ciałem wściekłość. Tylko jego żelazne samozaparcie chroniło nas w tej chwili przed wybuchem jego furii.

Szybciej niż się spodziewałam, wjechaliśmy na podjazd przed jego domem. Nie byłam jeszcze gotowa, żeby wszystko mu wytłumaczyć, a widziałam, że będzie naciskał, aż powiem mu wszystko, co będzie chciał wiedzieć. Nie było nawet mowy, żeby mi odpuścił tym razem. Jeżeli dodał do siebie wszystkie informacje i złożył je w całość, nasza rozmowa pozostanie tylko formalnością.

Pociągnęłam za klamkę i pchnęłam drzwi. Niepewnie zsunęłam stopy na ziemię, sprawdzając czy i tym razem nie odmówią mi posłuszeństwa. Powoli podeszłam do bruneta i złapałam za wyciągniętą w moją stronę dłoń. Spojrzał mi w oczy, gładząc kciukiem wierzch mojej dłoni.

Odwrócił głowę i pociągnął mnie lekko, abym za nim poszła. Stanął przed drzwiami i nie puszczając mojej ręki, przekręcił zamek i otworzył je. Weszliśmy do środka. Nie zatrzymaliśmy się, żeby włączyć światło, czy zdjąć buty.

Gdyby nie pociągnął mnie za sobą do kuchni, pomyślałabym, że przeżywam déjà vu. Już kiedyż znalazłam się w podobnej sytuacji, a on podobnie się zachował. Nic dziwnego, że uczucia zaczęły mi się mieszać w głowie.

Tak jak tamtej nocy posadził mnie przy wyspie kuchennej i dopiero wtedy włączył światło. Zamrugałam kilkakrotnie, aby pozbyć się mroczek przed oczami i mało dyskretnie rozejrzałam się, sprawdzając, co zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. Tak jak myślałam, nie zmieniło się nic. Wszystko wyglądało tak, jak przedtem. Jedynie kilka brudnych talerzy walających się w zlewie i puste pudełka po pizzy pozwalały mi odróżnić nowe wspomnienia od starych i utwierdzić mnie w przekonaniu, że nie śnie.

Dla pewności i tak, uszczypnęłam się w ramię.

-Nie spodziewałem się gości. Wybacz.-potarł kark i pośpiesznie zaczął zbierać śmieci.

- Nie szkodzi. Nie przyjmuj się mną.-machnęłam lekceważąco ręką. Podeszłam do niego i złapałam go za ramię, gdy nie posłuchał.-Nie sprzątaj. Czuję się wystarczająco źle, że wygoniłam cię z łóżka w środku nocy.-wyznałam, nie kryjąc zażenowania i wstydu.

-Khloé.-powiedział tylko i pogładził mnie po policzku.-Siadaj. Zaparzę dla nas herbatę.

-Nie musisz...-wróciłam na swoje miejsce.

- Mama zawsze mi powtarzała, żeby robić dla dziewczyny herbatę. Kiedy jest zła, markotna, źle się czuję, jest rozdrażniona, smutna i...

Poczułam ukłucie w sercu, ale uśmiechnęłam się lekko.

- Dobra rada.

-Jeszcze nie miałem okazji jej sprawdzić.-mruknął pod nosem, ale i tak usłyszałam.

-Co?

Zalał herbatę wrzątkiem i odwrócił się w moją stronę.

-Mówiłem ci, że nigdy nie miałem u siebie dziewczyny. Pamiętasz?-postawił przede mną kubek.

- Pamiętam. Więc jestem twoim królikiem doświadczalnym?-wysiliłam się na żart.

-Powiedzmy. A teraz poczekaj na mnie. Pójdę po coś, żeby... oczyścić Twoją ranę.

Zniknął na chwilę. Zanim zdążyłam wstać i rozejrzeć się po mieszkaniu, już wrócił trzymając w dłoni, tę samą apteczkę, co ostatnio. Położył ja na blacie i rozłożył, wyciągając wszystkie potrzebne rzeczy.

- Mam nadzieję, że nie wejdzie nam to w nawyk.-odezwałam się, nawiązując do naszego ostatniego spotkania tutaj. 

-Też mam taką nadzieję.-rozsunął moje nogi i stanął między nimi.-Jesteś za niska...-mruknął i zanim zorientowałam się, co się dzieję złapał mnie w tali i podniósł go góry.

Pisnęłam zaskoczona, przywierając do niego. Oplotłam go nogami w pasie i skrzyżowałam kostki za jego plecami.

A kubek który jeszcze przed sekundą trzymałam w dłoni ?

Prawdopodobnie leżał rozbity, gdzieś na podłodze.

-Później to posprzątam...-odezwał się do mnie schrypniętym głosem.

-Przepraszam.- pisnęłam, nadal nie wiedząc, co się dzieję.

James przesunął swoje dłoni z mojej tali, na uda. Spodziewałam się... no właśnie czego? Że złapie mnie za tyłek i wykorzysta sytuację? Tak, ale... jednocześnie nie. Chyba nie miałabym nic przeciwko, jeśli by to zrobił, ale... wiedziałam równocześnie, że tego nie zrobi.

Czy to, co mówiłam miało sens? Pewnie nie.

Ja po prostu czułam się przy nim bezpiecznie, a znałam go ile? Dwa miesiące, może trzy, przy czym spotkania z nim mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Wiedziałam, że nie zrobiłby nic, czego nie chciałam. Nie wykorzystałby mnie.

-Teraz lepiej.-posadził mnie na blacie.

Dorównywałam mu teraz wzrostem. Mogłam patrzeć w jego ciemnoniebieskie oczy i nie musiałam się wysilać, zadzierając głowę do góry.

- Uprzedź mnie następnym razem.-sapnęłam.

-To będzie jakiś następny raz?-wyszczerzył się, drocząc się ze mną.

No i proszę. Wrócił mój James.

Zaraz...co...wróć

On nie był mój.

-Mogę być jeśli chcesz.-jego głos wręcz ociekał samozadowoleniem.

-Co?- byłam jeszcze bardziej skołowana.

- Mogę być Twój, jeśli Ty będziesz moja.-nachylił się nade mną, a ja odsunęłam się do tyłu.

O co mu chodziło? Skąd on wytrzasnął takie pomysł. Kto mówił, coś o byciu...

-O cholera.-powiedziałam na głos.

Szybko zakryłam usta dłońmi i wytrzeszczyłam oczy. Miałam je teraz pewnie wielkie jak spodki. Poczułam jak kolory odpływają z mojej twarzy, tylko po to, żeby po chwili oblać ją soczystą czerwienią.

Nie wierzę. Coś takiego mogło spotkać tylko mnie. Tylko ja mogłam mieć takie szczęście.

Spróbowałam odepchnąć od siebie chłopaka, ale on ani drgnął. Spróbowałam mocniej, dalej bez skutku.

-Odsuń się. Zostaw mnie. Nie widzisz, że właśnie umieram?-nadal piszczałam.

- Na to nie mogę pozwolić. Czy potrzebuje pani resuscytacji? Jestem bardziej aniżeli biegły w metodzie usta-usta.

-James!-walnęłam go w ramię.-Przestań się za mnie nabijać.

-Wcale się z ciebie nie nabijam laleczko.

-Przestań. Po prostu... przestań. Boże... Co za wstyd.

-Teraz to ty przestań.-złapał za moje ręce, którymi zakrywałam sobie twarz. Za wszelką cenę unikałam jego spojrzenia.-Khloé.-zganił mnie.-Khloé...-powtórzył z większym naciskiem.-Pozwól mi spojrzeć w moje ulubione oczy na świecie. Proszę.-dodał, a ja spełniłam jego prośbę.-No wreszcie.-przesunął palcem po moim policzku.-Piękne. Nigdy ich przede mną nie ukrywaj.

-James...-szepnęłam.

Czy on musiał mnie tak zawstydzać i sprawiać, że moje serce chciało wyskoczyć z piersi?

-Ci...-położył mi palec na ustach, żeby mnie uciszyć.-To może poczekać. Teraz chcę patrzeć w Twoje oczy i podziwiać ich piękno

-Specjalnie mnie zawstydzasz.-mruknęłam.

Wzruszył ramionami, poniekąd przyznając się do winy.

-Przecież wiesz, ze uwielbiam kiedy się rumienisz. Nie byłbym sobą, jeśli chociażbym nie spróbował.

Prawda.

-Mówiłaś poważnie.-część rozbawienia zniknęła z jego twarzy.

-To znaczy?-zaczęłam się już w tym wszystkim gubić.

-Chciałabyś, żebym był.... Twój?-spytał z pewną dozą nieśmiałości.

To był delikatny temat. Czy chciałam, żeby James był moim chłopakiem? Pewnie, że tak? A czy to było dobre? Tu wciąż pozostawała jedna wielka niewiadoma. Przecież byliśmy na raptem jeden randce. Prawie nic o sobie nie wiemy. Widzieliśmy się może z pięć razy i... to było za wcześnie.

-Widzę jak dym leci ci z uszu. Przestań tak analizować. To miała być prosta odpowiedź na proste pytanie.

-To wcale nie jest proste. -zaprotestowałam.

-To jak?-zignorował moje słowa.

-Ja.... Nie wiem...-sapnęłam.

-Nie wiesz?

-Nie wiem.

-Ale... dlaczego?

-Ja... James znamy się tak krótko, tak mało o sobie wiemy i zaczęliśmy naszą znajomość jakoś na odwrót...

-Na odwrót?

-No... Najpierw powinniśmy się poznać w możliwe jak najbardziej neutralnej sytuacji, później dobrze się dogadywać, spędzić razem czas, wyjść na miasto i dopiero wtedy...-przerwałam, biorąc długi oddech.

-Wszystko sobie zaplanowałaś.-stwierdził tylko, nie komentując w żaden sposób tego, co powiedziałam.

-Nie, to nie tak... ja...-plątałam się.-Dobra. Przyznaje. Miałam pewne wyobrażenia.

-Wyobrażenia?

-Moje życie jest popieprzone okej?-nie wybierałam w słowach.-Nigdy nie widziałam normalnego, zdrowego związku. Nie wiem jak to powinno wyglądać. Mam tylko to, co widziałam w serialach, to, co przeczytałam w książkach...-spróbowałam mu wytłumaczyć.

-Khloé...-spróbował mi przerwać.

-Nie. Posłuchaj. Ja nie chcę czegoś takiego jak moi rodzice. Nie chcę wiecznych kłótni, zdrad i krzyków. Chcę mieć normalne życie. Normalny dom.-wychrypiałam.

Łzy ponownie wypełniły moje oczy.

-Rozumiem.

Spojrzałam na niego ze zwątpieniem.

-Rozumiem. Naprawdę.

Na chwilę oboje zamilkliśmy. To ja przerwałam otaczającą nas ciszę.

- Przepraszam, ze na ciebie krzyczałam i... że cię uderzyłam. Nie chciałam zrobić ci krzywdy.

-Nawet jeśli byś chciała nie byłabyś w stanie mnie zranić...fizycznie.-w jego głosie nie było zuchwałości tylko prawda. Szczera, niczym nie załgana prawda. – A teraz się nie ruszaj. Muszę opatrzyć ci ranę.

Kiwnęłam głową i zaraz zamarłam...

James pokręcił z rozbawieniem głową. Wyciągnął przed siebie wskazujący palec i groził mi nim przed nosem, niczym małemu dziecku.

-Powiedziałem nie ruszaj się. Nie chciałabym zrobić ci krzywdy.

-Okej. Przepraszam.-wyprostowałam się.

Przymknęłam oczy. Wzięłam parę długich, uspokajających oddechów i spróbowałam się rozluźnić. Drgnęłam mimowolnie, gdy poczułam nieprzyjemnie pieczenie na policzku. Mocniej zacisnęłam powieki.

-Jeszcze sekunda. Rana jest dość płytka, nie powinna zostać po niej blizna.

Było mi wszystko jedno. Choć z jednej strony cieszyłam się, że nie będę miała pamiątki po tym incydencie, to z drugiej może lepie by było gdybym ją jednak miała. Zawsze przypominałaby mi o tym, jacy naprawdę są moi rodzice.

- I po bólu.-odsunął się ode mnie.

Otworzyłam oczy.

-Dzięki.-chciałam zeskoczyć, ale powstrzymał mnie, nagle znajdując się przede mną.

-Nie! Na podłodze jest rozbite szkoło. Poczekaj aż posprzątam.

-Jestem w butach, nic mi nie będzie...

-Nie.-uciął.-Mój dom i moje zasady.

-Ach tak?- oparłam ręce na blacie za swoimi plecami i oparłam się o nie, odchylając się lekko do tyłu.

-Nie drażnij mnie Khloé. Mówię poważnie. Zostań tam.

-Dobra.-mruknęłam, zgadzając się niechętnie.

~*~

31.08.020r.

Rozdział dość długi, więc postanowiła podzielić go na dwie, a może nawet trzy części. 

Następnej części możecie spodziewać się też w podobnym terminie. Może uda mi się wrzucić go w poniedziałek za tydzień, ale nic nie obiecuje.

No i z racji tego, że niestety zaczyna się rok szkolny, chciałabym zmienić termin publikowania rozdziałów. Teraz pojawiały się one w czwartek/ piątek, ale nie wiem jak dużo będę miała nauki, więc od października, a może i nawet od połowy września będę planowała wrzucać rozdziały bardziej w sobotę/niedzielę.

Póki, co to byłoby na tyle.

Życzę wszystkim (także i sobie) dużo motywacji do nauki i  rozpoczęcia szkoły z przytupem!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro