Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.2

Godzina. Tyle wytrzymałam. Pełne sześćdziesiąt minut i ani sekundy dłużej. Każda kolejna chwila, jaką byłam zmuszona spędzić w tym zatłoczonym klubie doprowadzała mnie do szału. Irytował mnie zapach potu zmieszany z perfumami, wódką i smrodem papierosów. Obleśne, spocone łapsa, przelotnie dotykające mojej zimnej skóry, a także pijani ludzie, zataczający się i wpadający na mnie, co kilka minut sprawiali, że byłam spięta i wyprostowana jak struna. Głośna muzyka dudniąca z głośników porozstawianych w każdym koncie doprowadzała mnie do już bólu głowy.

Każda, boleśnie powoli upływająca minuta, sprawiała, że coraz bardziej żałowałam tego, że dałam się namówić na wyjście.

Choć najwidoczniej, perspektywa tego, że miałabym wrócić do domu i po raz kolejny słuchać niekończącej się nigdy kłótni rodziców, nie była zbytnio zachęcająca, skoro postanowiłam zostać tak długo, jak tylko to możliwe, chociaż miałam już kilka idealnych okazji do niespostrzeżonej ucieczki, kiedy dziewczyny zniknęły pośród wijącego się na parkiecie tłumu, czy też poszły zamówić kolejne drinki przy barze.

Jednak po upływie tych sześćdziesięciu minut i kilku godzin wcześniej, miałam już najzwyczajniej na świecie dość. Było już mi wszystko jedno, czy rodzice będą po raz kolejny zdzierać sobie gardła do trzeciej nad ranem, a potem demonstracyjnie zaczną trzaskać drzwiami, rozchodząc się do dwóch oddzielnych sypialni leżących najdalej od siebie jak tylko to możliwe, czy być może to będzie jeden z tych spokojniejszych wieczorów, kiedy tata zostanie na noc w biurze.

Szczerze?

Nie wiedziałam, co w tym momencie było gorsze. Pewna byłam tylko tego, że nie wytrzymam w tym paskudnym miejscu, ani sekundy dłużej. O resztę będę się martwić później, kiedy już wyjdę na świeże powietrzę i odetchnę, nie przejmując się ludźmi, co rusz naruszającymi moją strefę komfortu.

Westchnęłam ciężko, zerkając w stronę skórzanych boksów, gdzie Van i Cheryl zniknęły kilka minut temu, wraz ze swoimi dzisiejszymi zdobyczami.

Przez przygaszone światła nie byłam w stanie dostrzec, co się tam działo. Może to i lepiej. Wolałabym oszczędzić sobie widoku moich pijanych przyjaciółek obmacujących się na kanapie w klubie nocnym z poznanymi piętnaście minu temu facetami. Tym bardziej nie zamieżałam tam podejść i zobaczyć to z bliska.

Wyciągnęłam telefon, wystukując szybko, krótką wiadomość do dziewczyn.

Ja: Wychodzę.

Pod wpływem impulsu, dodałam do tego jeszcze Miłej zabawy.

Zablokowałam telefon i schowałam do z powrotem do tylnej kieszeni jeansów. Odepchnęłam się od ściany, gdzie spędziłam ostatnie dwadzieścia minut. Nie tracąc czasu, szybko przedarłam się przez tłum tańczących ludzi, zbierając po drodze kilkadziesiąt nienawistnych komentarzy.

Zatrzymałam się dopiero przed wyjściem, aby zamówić taksówkę. Zbeształam się za to w myślach. Miałam mnóstwo wolnego czasu, podpierając ścianę, żeby zadzwonić po Ubera. Gdybym zrobiła to wtedy, to teraz auto czekałoby na mnie pod klubem i szybko mogłabym wrócić do domu.

Wyszłam z klubu, uciekając od panującego tam hałasu i próbując dodzwonić się do kierowcy, który nas tu przywiózł, ale w  piątkowy wieczór zakrawałoby to o cud. Spróbowałam jeszcze kilka razy, wybierając numery innych kierowców, ale bezskutecznie. Ciągle zostawałam przekierowywana na pocztę głosową.

Chodziłam w tą i z powrotem, ściskając kurczowo telefon. Miałam ochotę krzyknąć. Najchętniej rzuciłabym telefonem o ścianę, aby dać w ten sposób upust wszystkim emocjom, które kotłowały się we mnie i buzowały pod skórą, ale ta rozsądna część mnie, choć pozostała w strzępach, odradzała mi tego.

W końcu, po długich, niekończących się minutach zrezygnowana, rozłączyłam się. Trzeba było być mną, żeby mieć takiego cholernego pecha.

Wzięłam kilka uspokajających oddechów, rozglądając się dookoła. Parę osób kręciło się niedaleko, zataczając się i wybuchając śmiechem. Ktoś także potwornie wymiotował, pochylając się nad koszem na śmieci.

Obrzydliwej.

Ale wracając. Nie było tu nikogo, kto mógłby wyświadczyć mi przysługę i podwieźć mnie do centrum. Tam bym już sobie poradziła. Pociągi i autobusy kursowały przez całą dobę. Szybko dojechałabym do domu Van i przeczekała najgorsze

Z niechęcią spojrzałam w stronę ciemnej ulicy, gdzie tylko lampy stojące po drugiej stronie jezdni rzucały lekką poświatę. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, a zimny pot pokrył moje plecy. W ustach zrobiło mi się sucho, choć czułam jak pita przeze mnie wcześniej woda podchodzi mi do gardła wraz z żółcią, która pozostawiała po sobie ohydny, gorzki posmak.

Spięłam się w sobie, szukając jakiś pokładów odwagi i niepewnie zrobiłam krok tamtą stronę. Ciągle ściskałam w palcach telefon, na wypadek, gdyby jakiś podejrzany drań spod ciemnej gwiazdy postanowił mnie zaczepić.

Powłóczyłam nogami, stawiając nieśmiało kolejne kroki.

Pewnie lepszym pomysłem byłoby wzięcie nogi za pas i szybki bieg aż do domu, ale byłam zbyt przerażona i bliska omdleniu, żeby to zrobić. Pewnie potknęłabym się o własne nogi i zabiła roztrzaskując swoją głowę o krawężnik.

To tak à propos mojego życiowego pecha.

Powoli szłam przed siebie, wariując przy każdym szmerze i szumie. Powoli dostawałam paranoi. Obracałam się za siebie, co trzy sekundy, tylko po to, żeby upewnić się, czy mimo wszystko, nikogo za mną nie było.

Po kilku minutach drogi, zaczęłam się nieco uspokajać, chodź nadal byłam śmiertelnie przerażona i w duchu zaklinałam, że nigdy więcej nie dam się namówić na imprezę. Nigdy w życiu. Od dzisiaj każdy wolny weekend miałam spędzić w domu, pod ciepłym kocem i z książką w ręku. 

Skupiona na swoich myślach, dopiero po kilku sekundach zauważyłam ich. 

Dwadzieścia metrów przede mną stała grupa mężczyzn. Na pierwszy rzut oka widać było, że dopiero, co wyszli z jakiejś imprezy. Może byli nawet na tej samej, co ja. 

Śmiali się głośno i kołysali na boki, nie mogąc najwidoczniej utrzymać równowagi i pozycji pionowej. Niektórzy z nich nadal trzymali butelki z piwem w ręku.

Cicho liczyłam na to, że będą zbyt zajęci sobą, aby zwrócić na mnie uwagę i po prostu przejdę obok nich niezaważona. Niestety, jak się można było domyślić, nic nie szło dzisiaj po mojej myśli.

Już po kilku sekundach jeden z chłopaków mnie zauważył i zaczął szturchać swoich towarzyszy pokazując na mnie palcem. Teraz cała grupka się na mnie patrzyła, uśmiechając się wstrętnie.

Miałam ochotę siarczyście zakląć pod nosem.

Rozbieganym wzrokiem szukałam osób które mogłyby mi pomóc. Równocześnie rozważałam także zatrzymanie się i wrócenie do klubu. Przeczekałabym jakoś te kilka godzin, siedząc przy barze i grając w gry na telefonie. Wróciłabym do domu, kiedy dziewczyny uznałyby, że mają już dość i chcą wrócić.

Niestety było już na to za późno.

Spróbowałam cofnąć się, lecz nagle znikąd wyrosła za mną męska sylwetka. Potknęłam się o nierówną kostkę i wpadłam prosto w ramiona stojącego za mną mężczyzny. W pierwszym odruchu chciałam mu podziękować, lecz gdy zewsząd otoczył mnie zapach alkoholu język utknął mi w gardle.

-Zgubiłaś się ślicznotko?-mruknął mi do ucha.

Strach sparaliżował całe moje ciało. Nie mogłabym się ruszyć, nawet jeśli zależałoby od tego całe moje życie. Po prostu stałam tam, wyprostowana jak struna, nie mogąc złapać oddechu. Czułam walące mi w piersi serce. Słyszałam szum krwi w uszach.

-Zabrakło Ci języka w buzi?-zapytał zaczepnie, kładąc swoją dłoń na kawałku nagiej skóry, niezakrytej przez mój top.- Zahaczysz, jeszcze sprawię, że będziesz krzyczeć.-obiecał żarliwie, całując mnie w odsłonięty kark.

O Boże. O mój Boże. To się nie dzieje. To się nie dzieje.

-Nie...-szepnęłam, odzyskując częściową kontrolę nad swoim ciałem.-Nie.-powtórzyłam pewniej, gdy zaczął podwijać materiał mojej  bluzki.-Zabieraj łapska! Zostaw mnie!

-Oho... patrzcie tylko. Ktoś odzyskał głos.-mężczyźni roześmiali się.- W samą porę ślicznotko.

- Puszczaj mnie! Słyszysz?! Powiedziałam puść mnie!-szarpnęłam się.

- Nie tak ostro!-syknął mi do ucha.-Zostaw sobie siły na później. Wątpię, żebym zadowolił się jednym numerkiem.

-Może ma cipkę ze złota.-rzucił któryś z jego towarzyszy.

Szarpnęłam się mocniej w odpowiedzi.

- Mam taką nadzieję. To pewnie kosztowało kupę szmalu...-złapał za mój naszyjnik.- Wszystkie jesteście takie same. Drogie szmatki i kolorowe błyskotki. Myślicie, że jesteście dla nas za dobre? Cóż mylicie się. Cipka to cipka. Nie ważne w jakich cholerstwach ja umyjecie. Cipka zawsze pozostanie tylko cipką.-przesunął ręką wzdłuż mojego ciała, zatrzymując palce tuż pod moim pępkiem.

- Ty dupku! Nie dotykaj mnie! Ty szowinistyczna, seksistowska szujo!

-Księżniczka pokazała pazurki... Mmm podoba mi się to...-ścisnął moją pierś.

Wierzgnęłam się, próbując zrzucić z siebie jego spocone dłonie. Gdy to nie przyniosło rezultatów, wbiłam mu łokieć w brzuch z całą nienawiścią, jaka buzowała w moim ciele. Mój oprawca jękną, poluźniając uścisk, co pozwoliło mi całkowicie się oswobodzić.

Wzięłam nogi za pas, przebierając nogami najszybciej jak tylko potrafiłam.

Udało mi się odbiec na kilku metrów, zanim dopadł mnie jeden z jego kolegów. Popchnął mnie brutalnie na ziemię i usiadł na mnie, gdy zaczęłam walczyć.

-Zostaw mnie! Pomocy! Pomocy! Ratunku!-wrzeszczałam nieustannie.-Halo! Niech mi ktoś pomoże!

-Zamknij się suko!-warknął na chłopak stojący przede mną.

Szarpnął mnie za włosy i pociągnął w górę, abym na niego spojrzałam. Syknęłam z bólu.

-Nikt nie będzie tolerować twoich królewskich fochów. Zaraz Ci zajmiemy czymś buzię, skoro tak bardzo lubisz mielić językiem.- powiedział, palcami sięgając do swojego rozporka.

Serce podeszło mi do gardła.

Siedzący na mnie facet puścił moje ręce, tylko po to, żeby przesunąć swoje paluchu na moje piersi. Ścisnął je, po czym szarpnął na materiał topu, rozdzierając go.

Łzy popłynęły mi po twarzy, opadając na żwir i kostkę brukową, znajdującą się przed moją twarzą.

Usłyszałam szczęk rozpinanego paska. Chwilę później zobaczyłam jak spodnie stojącego przede mną faceta opadają na ziemię.

-Nie dotyka mnie! Zostaw!- kopałam na oślep, gdy siedzący na mnie facet spróbował dobrać się  do moich spodni.

- Nikt Cię nie słyszy.- prychnął któryś z nich.

-Tylko sobie nie myśl. Jesteś tak somo dobra jak każda inna dziwka.

-Proszę zostawcie mnie... Dam wam pieniądze, dam wam wszystko, co mam.

- Nic z teg...

Nie zdążył dokończyć. Jakiś facet rzucił się na niego, powalająca go na ziemię.

- Co do kurwy...

- Nie słyszałeś pani? Mam ci przeliterować ,co powiedziała?

Nie wiedziałam, kto to mówił. Słyszałam tylko głos. Niski, chropowaty głos.

Moje serce mocniej uderzyło w piersi. Ktoś mnie usłyszał! Ktoś przyszedł mi na ratunek!

- Wyluzuj gościu. Jak chcesz to ją sobie weź.

- Żebyś kurwa wiedział, że ją stąd wezmę. Najpierw tylko obije twoją parszywą facjatę.

I rozpętało się piekło.

Słyszałam odgłosy walki, jęki, krzyki i szereg przekleństw. Czułam jak ziemia drży przez tarzających się po niej mężczyzn.

W którymś momencie, facet, który mnie przewrócił, zaklął siarczyście i szedł ze mnie, prawdopodobnie uciekając.

Nie ruszyłam się. Nie spróbowałam wstać i uciec. Nie miałam w sobie ani jednego dżula energii. Nawet oddychanie przychodziło mi z trudem.

Chciałam żeby to wszystko się skończyło. Chciałam żeby ta noc nigdy nie miała miejsca.

Byłam tak bardzo zmęczona.

Chciałam tylko zasnąć. Zasnąć i zapomnieć choć na chwilę, że dzisiejszy wieczór miał miejsce.

~*~

05.06.2020r.

29.07.2020r.-korekta

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro