Rozdział 15.1
To był fatalny pomysł.
Co ja w ogóle miałam w głowie, mówiąc, że przyjdę? Przecież to będzie jakaś totalna porażka. O czym ja myślałam?
Wszystkie myśli uleciały mi z głowy, gdy usłyszałam jak ktoś podchodzi do drzwi. Wstrzymałam oddech. Serce szybciej zabiło mi w piersi. Waliło tak mocno. że byłam wręcz pewna, że osoba stojąca po drugiej stronie może to usłyszeć.
Byłam na granicy ataku paniki bądź omdlenia, gdy drzwi się wreszcie otworzyły. Przykleiłam lekki uśmiech do twarzy, maskując malujący się na niej strach.
-Khloé! Przyszłaś.-Beca nie kryła zaskoczenia.
-Mogę jeszcze uciec?-spytałam, szukając ostatniej drogi ucieczki.
- Nie ma mowy. Mama padnie na zawał jak cię zobaczy!-złapała mnie mocno za rękę i pociągnę, wciągając mnie do domu.
Potknęłam się przez ten niespodziewany i gwałtowny ruch. Szybko jednak złapałam równowagę, jakimś cudem nie skręcając sobie przy tym karku i nie upuszczając ciasta czekoladowego, które trzymałam w drugiej ręce wraz z butelkę czerwonego wina, które zabrałam z kolekcji rodziców.
- Nie wierzę, że tu jesteś. Myślałam, że stchórzysz. Nawet nic nikomu nie powiedziałam.
Poczucie niepewności jeszcze bardziej mnie ubodło. Spróbowałam nie dać po sobie poznać jak bardzo wpłynęły na mnie jej słowa.
-Mogę iść. Jeśli to problem to...
-Nie, nie, nie. Teraz się już nie wywiniesz.-błysnęła uśmiechem i odwróciła się, puszczając moją rękę.
Weszłam powoli do pokoju obawiając się, że nogi mogą jeszcze odmówić mi posłuszeństwa. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na wystrój. I musiałam przyznać, że ten jednopiętrowy domek w wiejskim stylu z białym płotkiem i kamienną dróżką wyglądał równie piękne w środku. Tradycyjny wystrój, ciepłe kolory, mnóstwo własnoręcznie zrobionych dekoracji i dodatki sprawiały, że to miejsce było prawie stu procentową wizualizacją tego, co miałam w głowie, gdy ktoś rzucił hasło „dom".
Przystanęłam przy schodach prowadzących na piętro. Moją uwagę przykuły dziesiątki zdjęć wiszących na ścianie. Podeszłam bliżej, aby móc lepiej przyjrzeć się fotografią. Czarno-białe zdjęcie młodej pary, usytułowane w centralnej części przedstawiało zapewne rodziców Becy. Kolejne ramki wokół niego upamiętniały kolejne ważne wydarzenia rodziny West. Zdjęcia USG, pierwszy dzień w domu, pierwsze święta Bożego Narodzenia, pierwsze świętowanie czwartego lipca, pierwszy dzień w szkole, zakończenie liceum, zakończenie college, pierwszy mecz footballowy, pierwszy występ przed większą publicznością, pierwsze wspólne wakacje, rodzinne spotkania, ogniska na plaży, wspólne pieczenie indyka, czy pierników, bal maturalny.
Nawet nie zauważyłam kiedy pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Dopiero kiedy obraz zamazał mi się przed oczami zdałam sobie sprawę jak bardzo się wzruszyłam. Szybko zamrugałam oczami, żeby odgonić łzy.
Tak. Możecie mnie nazwać mazgajem. Nic na to nie poradzę.
- Zgubiłaś się panno idealna?-zawołała szatynka.
W swojej głowie już ją udusiłam na kilka sposobów.
-Co?
-Mamy gościa? Czemu nic nie powiedziałaś?!
Kobiety głos prawie całkowicie zagłuszył Jamesa. Prawie.
Moje ciało zareagowało wbrew mnie. Poczułam ciepło oblewające moje policzki i motylki w brzuchu.
Nim zdążyłam się jakoś mentalnie nastawić na spotkanie z rodziną mojej przyjaciółki i prawie, że chłopaka...? Przyjaciela? Znajomego? Bohatera? Wybawcę?
Nad tym także nie miałam czasu się rozwodzić, ponieważ do przedpokoju niczym burza wpadła kobieta, którą rozpoznałam ze ślubnej fotografii, a za nią także i Beca, która nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, cisnącego się jej na usta.
Zdrajczyni.
Nawet nie dała mi chwili, żeby jakoś psychicznie przygotować się to tej konfrontacji.
- Ale jesteś śliczna!-klasnęła głośno w ręce i nim zdążyłam jakkolwiek to skomentować złapała mnie w śmiertelny uścisk.
Jedno można było powiedzieć na pewno. Siła była w tej rodzinie dziedziczna. Już po trzech sekundach nie mogłam złapać oddechu. Za nic w świecie nie powiedziałabym, że ta mające może niecałe pięć stóp i sześć cali* kobieta może mieć siłę footballisty.
-Mamo, zaraz ją udusisz.-zainterweniował James.
I w taki oto sposób z rąk jego mamy trafiłam do jego.
Nie potrafiłam ukryć jak bardzo żywiołowo zareagowało moje ciało na jego obecność. Mogłam mieć tylko nadzieję, że inni tego nie zauważyli.
Udało mi się tylko zobaczyć, jak mama Jamesa unosi wysoko brwi i rzuca Bece porozumiewawcze spojrzenie. Więcej nie udało mi się dostrzec, bo widok zakrył mi brunet odbierając ode mnie ciasto i butelkę wina.
-Dzięki.-wymamrotałam cicho, gdy pomógł mi także zdjąć płaszcz i odwiesił go, uważając aby się nie pogniótł.
- Nie widziałem, że przyjdziesz.
Trudno powiedzieć, czy w jego głosie pobrzmiewało zaskoczenie, złość czy zirytowanie.
-Sama nie wiedziałam.-zaśmiałam się, próbując rozładować napiętą atmosferę między nami, ale nie zdało to egzaminu, bo James spojrzał na mnie z poważną miną, która nie do końca do niego pasowała i ruchem ręki kazał mi wejść do przestronnego salonu połączonego z częścią jadalnianą.
Weszłam do środka niepewnie. Czułam się jak intruz. Jak niechciany gość, którego obecność jest utrapieniem dla gospodarzy, którzy tylko odliczają minuty do momentu aż wyjdzie.
Jeszcze nigdy chyba nie czułam się tak niechciana. Tak bardzo nie na miejscu.
Najchętniej zrobiłabym w tył zwrot i wybiegła stąd mówiąc, że to była pomyłka, ale nie pozwoliła mi na to Beca, dopadając do mnie i ciągnąc do postawnego mężczyzny siedzącego przed telewizorem z butelkę piwa w ręku i jego młodszej wersji siedzącej tuż obok. Trudno było nie zauważyć podobieństwa między Jamesem i tą dwójką. Było widoczne praktycznie na pierwszy rzut oka.
- Tato, Charlie to Khloé przyjaciółka moja i Jimmiego. Khloé to mój tata Eric i mój młodszy, ale nie mniej upierdliwy brat Charlie.
- Cześć Khloé. Miło cię poznać.-Charlie wstał i podał mi rękę.
Złapałam za jego wyciągniętą dłoń, kompletnie nie spodziewając się uścisku, w którym mnie zamknął.
Raczej powinnam to przewidzieć, patrząc na zachowanie jego mamy i Becy, która także nigdy nie była powściągliwa w okazywaniu uczyć.
-Już wystarczy tych przytulanek. Zostaw ją Charlie.-James stanął przed nami z założonymi rękami i gniewną miną.-Łapy precz dupku!-sprzedał mu sójkę w bok, gdy ten dalej nie chciał mnie puścił i sam zaczął wyplątywać mnie z jego ramion.
-Przyjaciółka mówisz?- odezwał się pan West, patrząc na nas z uniesionymi brwiami i miną mówiącą, że ani trochę nam nie wierzy, i, że już dawno przejrzał nasze gierki.
Problem w tym, że przecież nie było żadnych gierek.
- Nie przepytuj jej tak Eric. Wystraszysz dziewczynę, zanim będziemy mieli okazję ją choć trochę poznać.-zainterweniowała pani West, układając dodatkowe nakrycie przy stole.
-Racja. Zostawię to zawodowcom.
-Eric!- mama Jamesa oblała się rumieńcem i pacnęła męża.-Zachowuj się. Mamy gościa.
-Już nic nie mówię.-podniósł ręce w geście poddania i usiadł przy stole, na którym było już rozłożone jedzenie.
- O! A cóż to takiego?
Odwróciłam się.
-Oh... Ja...-zarumieniłam się lekko.-Nie wypada przychodzić w gości z pustymi rękami. Nie powiem, żeby kuchnia była moim naturalnym środowiskiem, bo nie czuję się w niej zbyt pewnie, ale...-zamknęłam usta, zdając sobie sprawę, że wygaduję bzdury i tylko niepotrzebnie się ośmieszam.- Mogę to zabrać z powrotem. Niepotrzebnie się wygłupiłam...
-O nie, nie. To świetnie, że coś przyniosłaś skarbie. Na pewno będzie przepyszny. Ja nie wiedziałam, że będziemy mieli gości i nie pomyślałam o żadnym deserze.-tu spojrzała karcąco na Bece, która nic nie zrobiła sobie z nagannego wzroku matki.
- Oh... moje zdolności kulinarne mają się ni jak do tego, co pani potrafi zrobić...
- Ależ przestań skarbie. Liczy się gest. A to...-spojrzał na butelkę.
-To czerwone wino. Do obiadu.-dodałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie jaką gafę popełniłam. Ci ludzie byli prości i zwyczajni. Nie byli w żadnym stopniu gorsi, ale byli po prostu prości... Nie pili pewnie kilkuletniego wina do obiadu i nie chodzi do restauracji w każdy piątek, żeby pokazać ludziom jacy to nie są rodzinny i zżyci ze sobą.
- Albo na jakąś inną okazję. -dodałam szybko.
-Dziękuję skarbie. Schowam je, żeby nikomu nie przyszło do głowy go wypić w pojedynkę.-tu znowu spojrzał na Bece, która tym razem spuściła głowę w dół, zdając sobie sprawę, że została przyłapana.
-Siadajcie do stołu. Schowam cisto do lodówki i zaraz wracam.
Pani West zniknęła w kuchni, a my usiedliśmy do stołu. Mnie przypadło miejsce obok Jamesa i Becy, naprzeciwko Charliego i państwa West.
Zauważyłam ruch po swojej lewej stronie.
-Zrobiłaś ciasto czekoladowe?- nagle nachylił się nade mną James i szepnął do mnie cicho, tak, żeby nikt inny nas nie usłyszał.
- Tak. Mary mi pomogła.- dodałam szybko.
-Uwielbiam ciasto czekoladowe.
-Wiem.- uciekłam wzrokiem w bok.
Nasza cicho rozmowa została przerwana przyjściem pani West, która zajęła swoje miejsce, siadając obok męża.
Coś ścisnęło mnie za serce, kiedy wszyscy złapali się za ręce i tata Jamesa odmówił krótką, ale szczerą, zawierającą wszystko, co najważniejsze modlitwę.
Później każdy nałożył sobie po trochu każdego dania wymieniając się półmiskami między sobą i życzyliśmy sobie smacznego.
-Wiesz co?- James przysunął się do mnie, gdy nikt nie patrzył.
Spojrzałam na niego kątem oka.
-Co?
-Cieszę się, że przyszłaś.- to powiedziawszy, zostawił szybki pocałunek na moim policzku i wrócił do jedzenia.
Potrzebowałam chwili, żeby uporządkować sobie w głowie to, co się właśnie wydarzyło.
Potrząsnęłam głową, stwierdzając jednak, że to nie czas i miejsce na tego typu rozważania i chwyciłam za widelec.
Zanim jednak czegoś spróbowałam poczułam na sobie dwa przeszywające spojrzenia. Poczekałam, aż miną i dopiero wtedy podniosłam głowę, spoglądają na państwa West posyłających sobie porozumiewawcze i wszystkowiedzące spojrzenia.
Najwyraźniej w tej rodzinie nic nikomu nie umykało.
***
~*~
21.10.2020r.
*ok. 167cm
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro