Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 4

Zaparkowałem audi pod domem Sary i Jareda. Ledwo wysiadłem z auta, a w moją stronę szła już moja bratowa. Wyglądała na nieco przestraszoną. Od razu ją objąłem i bardzo cicho starałem się ją uspokoić. 

- Hej, spokojnie Sara. - dalej szeptałem. Pokręciła głową wbijając ją w moje ramię. - Wrócił z kawą?

- Właśnie nie. W tym rzecz. Nie odbiera. - oddaliła się ode mnie i spojrzała w moje oczy. 

- Ej, nie uprowadził go. Jared jest praktycznie dorosły. Nic mu nie będzie. - trzymałem jej ramiona. Ona powtórzyła mój ruch i nieprzerwanie lustrowała moją twarz.

- Możesz pojechać i sprawdzić, czy może on...

- Cześć mamo. - w jednym momencie odwróciliśmy się w jego stronę. Sara podbiegła do niego od razu i krótko objęła. - Wow... no hej.

- Czemu nie odbierasz telefonu? - warknęła gwałtownie. Jared uchylił lekko usta po czym na mnie spojrzał.

- Znaczy no...

- Znaczy co? Martwiłam się.

- Dlatego sprowadziłaś Jacka? - zaśmiał się. - Musisz trochę wyluzować.

- Wyrażaj się. - burknęła. Była bardzo zirytowana i widać to na pierwszy rzut oka. Kobieta odwróciła się i poszła w stronę drzwi wejściowych. Westchnąłem opierając się o samochód.

- Sorry, że musiałeś przyjeżdżać. - powiedział poprawiając ramię od plecaka. Uśmiechnąłem się.

- Wyluzuj. Tak czy siak miałem przyjechać. - ruszyłem w jego kierunku. - Jadę dzisiaj na tor i chciałem ci zaproponować, abyś pojechał ze mną. 

Jared i ja zaczęliśmy iść w stronę drzwi wejściowych do domu. Otworzyłem drzwi i przepuściłem w nich chłopaka.

- Jak zawsze chętnie. Zależy tylko o której. - dodał rzucając plecak na schody. Prześlizgnął się po panelach z przedpokoju do kuchni. Wziął w dłonie pokrywę garnka stojącego na kuchence. Wziął głęboki wdech nosem, aby poczuć jej zapach.

- Gdzieś koło 18. - oparłem się o ścianę.

- Jak dla mnie idealnie, bo jeszcze idę spotkać się z moim znajomym w kawiarni. - wziął w dłoń drewnianą łyżkę i zaczął mieszać zupę. - Chcesz trochę?

- Jaki znajomy? 

- Chcesz zupy? 

- Nie. Jared, z kim idziesz? - podszedłem do niego, a ten zakrył garnek pokrywą.

- Z Samem. Jak zawsze. - spojrzał prosto w moje oczy.

- Odbiorę cię. - klepnąłem go w plecy.

- Nie ma potrzeby. Serio. Pod stadion dojeżdża idealnie autobus.

- Nie jadę od razu na tor. Wracam jeszcze do domu, bo byłem na siłowni. Po drodze cię przejmę. 

Jared wyjął z szafki jasnozieloną miskę i łyżkę. Rozglądał się po kuchni szukając chochli do nałożenia zupy. 

- Zapewne jest w zlewie. - wspomniałem. Jared uniósł brwi i kątem oka zerknął gnie wspomniałem. Westchnął wyciągając ze zlewu chochlę. 

- Dzięki. - bąknął.

- Daj adres. Odbiorę cię z pod tej kawiarni. Będę pisał, więc masz mieć telefon przy sobie. - powiedziałem nie dając mu jakiejkolwiek możliwości wymigania się od tego. Jared jedynie mruknął nalewając sobie zupy. - Smacznego.

- Ta, dzięki. Czasami jesteś nadopiekuńczy. Wiesz o tym? - zaśmiał się lekko patrząc prosto mi w oczy. 

- Wożę ci tyłek zajebistym sportowym autem. Tylko Jared Sztorm jest w stanie na to narzekać. 

- Dobra tam. - zaśmiał się.

- Ja spadam, ale masz mi na bieżąco wszystko pisać. Rozumiesz?

- Rozumiem. A teraz daj mi zjeść.

Uniosłem kącik ust wychodząc z kuchni, a po chwili z domu. Wbiłem wzrok w moje auto. Bez zawahania wsiadłem do środka i zerknąłem na powiadomienia w telefonie.

(23) Połączenia nieodebrane od Lucy McQueen

Byłem w stanie gotowości. Wydarzyć mogło się dosłownie wszystko jeżeli nie odebrałem od Lucy 23 razy. Kliknąłem na zieloną słuchawkę aby oddzwonić i czekałem na najgorsze. Mogła mi się wydrzeć do ucha, albo przekazać jakąś kiepską wiadomość.

Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał.
Twój rozmówca prowadzi inne połączenie. Spróbuj później.

Zdecydowałem zadzwonić do Zygzaka. Jeżeli chodzi o Lucy lepiej zachowywać środki ostrożności. Znając ją w tym momencie może być w samolocie do Rosji. 

Zadzwoniłem do Zygzaka, a telefon włożyłem w uchwyt przy szybie. Odpaliłem samochód i zacząłem wyjeżdżać na jezdnię. Automatycznie uruchomiłem radio z którego zaczęła lecieć muzyka. Przyciszyłem ją, gdy zamiast dźwięku kolejnego sygnału usłyszałem szum.

- Słucham? - to był Pan McQueen.

- McQueen?

- Co się stało, że Jackson Sztorm do mnie dzwoni? - zaśmiał się. - Mam zawołać Cruz?

- Nie. Ja do ciebie. Lucy dzwoniła do mnie jakieś 23 razy, a teraz nie odbiera. Zastanawiam się, czy coś mogło się stać. Nie ma w zwyczaju do mnie dzwonić. - powiedziałem dość szybko, a mój rozmówca zamilkł. Szczerze myślałem, że się rozłączył. Zdecydowanie Zygzak na hasło "Lucy" reaguje szybciej, niż na wszystkie inne bodźce. 

- Do mnie też dzwoniła. Zaraz spróbuje do niej przedzwonić. - dodał.

- Dobra, sam chętnie dzwoniłbym teraz do niej do upadłego, ale Jared--

- Coś się stało?

- Znaczy, jeszcze nie. Ale może.

Zygzak zamilkł na chwilę. Najwyraźniej nie wiedział co może powiedzieć. Zdecydowałem się ukrócić mu cierpienia i to przerwać.

- Dobra. Musze już kończyć. Daj znać co z Lucy, jak się dowiesz. 

Rozłączyłem się i pogłośniłem muzykę. Zaraz dojeżdżałem do mojego mieszkania. Dlatego też rozkoszowałem się piosenką The Neigbourhood najlepiej, jak umiałem. 

***Pov. Zygzak***

Po tym, jak Jackson się rozłączył  od razu zacząłem szukać w telefonie numeru Lucy. Faktycznie. Mogło się coś stać. A w jej przypadku może być to wszystko łącznie ze sprzedaniem nerki na czarnym rynku. Często zastanawiam się skąd w niej jest tyle "buntowniczych" zachowań. Raczej nie po Sally. A po mnie? Nawet ja nie robiłem tego co ona.  Swoją drogą ciężko jest mi wyobrazić sobie Lucy, która byłaby kopią Sally. Jej chyba też przychodzi to z trudem.
Kiedy po raz pierwszy trzymałem Lucy na rękach, Sally powiedziała "Jest bardzo do ciebie podobna". Tak jakby już wtedy wiedziała, że nie będzie kochaną i grzeczną córeczką. Pamiętam dokładnie jaki ton miał jej śmiech, gdy uniosłem na te słowa brwi z politowaniem. Patrząc na śpiącą Buntowniczkę nigdy nie powiedziałbym, że będzie niesforna. Każdy jednak ma prawo się mylić.
Lucy miała 4 lata kiedy poznała Cruz. Myślę, że Ramirez nie wierzyła mi i Sally, gdy mówiliśmy jej, że nigdy nie zostawilibyśmy z nią naszej córki. Na początku Cruz była nieco urażona. Szybko jednak sprostowałem, że chodziło raczej o to, że szkoda byłoby ścian w jej mieszkaniu (które zapewne skończyłyby pomazane kredkami i flamastrami) i zdrowia psychicznego Cruz.
Myślę, że uwierzyła nam dopiero, gdy zabrała Jacksonowi Sztormowi kask. Tak... 

Jak głębiej się nad tym zastanowię to było to bardzo dawno temu. Od pierwszego startu Cruz bardzo dużo się zmieniło. Wielu uczestników z jej rocznika odeszło już na sportowe emerytury, bądź byli wyrzucani z drużyn za kiepskie wyniki. To, że ona i Jackson trzymają się w tej branży i to w czołówce to cud. Sądzę jednak, że sama Cruz zdaje sobie sprawę, że bliżej jej do końca kariery, niż jej początku. Kiedyś o tym rozmawialiśmy. Nie wydawała się z tego powodu jednak specjalnie smutna. 
Kiedy zapytałem się jej, czy myślała nad końcem kariery odpowiedziała mi ciche "tak". 

- Co zamierzysz zrobić, jak to się skończy? - zaśmiałem się podając jej butelkę coli, gdy siedzieliśmy oparci o jej samochód na torze.

- A bo ja wiem... jest dużo rzeczy, które będę mogła zrobić. Pewnie założę rodzinę. To priorytet.

- Nie wyglądasz na kogoś chętnego do tego. - przyznałem, a Cruz jedynie uśmiechnęła się.

- Nie pamiętam moich rodziców. Całe życie mieszkałam z wujostwem i szczerze chciałabym zapewnić komuś matczyną opiekę. Wiesz o co chodzi Panie McQueen? Nie dostałam tego, ale chce dać to komuś. 

- Możesz skończyć zawsze z Lucyferem, który zdaje się kochać jedynie własną deskorolkę. - spojrzałem na zachodzące słońce przykładając butelkę do ust.

- Mogłabym. - odpowiedziała krótko. Wywołało to na moich ustach uśmiech.

- Coś jeszcze po za rodziną i jak zgaduje małżeństwem? - kątem oka patrzyłem na jej zamyśloną twarz.

- Chciałabym polecieć do Europy na pewien czas. Zwiedzać. Tydzień we Włoszech, tydzień w Hiszpanii, Niemczech, Francji... i tak dalej. Nie wiem ile by zeszło, ale czerpałabym ile się da. Po powrocie za to pewnie wróciłabym do tego co robiłam przed wyścigami.

- Trenowałabyś? 

- Wyszłoby mi to na korzyść. Zgaduje, że szybko znalazłabym chętnych do trenowania ze zwycięzcą Złotego Tłoka. I to kilkukrotnie. 

- Zawsze mogłabyś trenować Lucy. - w mojej głowie zrodził się obrazek, który naprawdę wydawał się być realny. - Myślę, że słuchałaby się ciebie, jak nikogo innego.

- Wytrenowana przez McQueena, miałabym trenować McQueena? - uniosła brew, a ja jedynie wziąłem łyk coli z butelki. Cruz zaśmiała się cicho. - Kto wie... przyszłość jest zawiła.

- Panie McQueen! 

Otrząsnąłem się unosząc wzrok znad komórki. Przetarłem dłonią powieki.

- Wybacz Cruz. Chodzi o Lucy i ja powinienem... rozumiesz, prawda? 

Dziewczyna zatrzymała się obok mnie i spojrzała prosto w moje oczy.

- Jeżeli coś się stało to przełóżmy trening. - powiedziała krótko. Schyliła się do toreb obok moich stóp i wyjęła ze jednej swoją kurtkę Dinoco z numerem 51. Nałożyła ją na top do treningów i podwinęły rękawy ozdobione niebieskimi paskami. 
Poprawiłem w mojej granatowej kurtce kaptur i wykręciłem numer do Lucy.

Dobry dzień Dears! 
Ostatnio mam problem z regularnością przy książkach :/ Tak się składa, że pracuje nad cosplayami i nadrabiam jedną gierkę (heh, 10 gier) i wszystko wychodzi, jak wychodzi. Mam nadzieje, że nie zabijecie mnie za to <3 
Pracuje nad "Insufficient" i właśnie zaczęłam rozpisywać kolejną książkę o Autach w brudnopisie która pojawi się po skończeniu publikacji tej. Czyli zgaduje, że jakoś w sierpniu/wrześniu.
Ale jesteśmy przy "Last Race" hahah, jak podobał wam się rozdział? 
Pozwólcie więc, że wrócę do wykończania strojów (myślę, że w marcu zobaczycie już gotowy cosplay w innej książce :3 A drugi, nieco bardziej skomplikowany przed samym Pyrkonem [albo z relacji z Pyrkonu, jak się nie wyrobię XD])
Do zobaczenia!

PS Przypominam o grupie na Facebooku "Auta (Pixar) - Poland", gdzie nasz kochany fandomik się udziela i zapraszam do wrzucania postów <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro