Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 19.

***Pov.Fernando***

Wchodziliśmy ostrożnie po schodach do loży. Chłopcy obsypywali mnie różnymi pytaniami, a ja starałem się wyciszyć głowę. Właśnie dostałem od Lucy jej wstążkę i tylko to obijało mi się w głowie. Co skłoniło ją, aby ją oddać? Dlaczego teraz?
Czułem się jakbym miał na nadgarstku coś co nie należy do mnie i nie powinno należeć. Przyglądałem się, jak z pod czarnego rękawa bluzki wystaje mi rozstrzępiona końcówka przybrudzona ziemią i krwią. Przypomniałem sobie, jak staliśmy na wydmach patrząc na Pana McQueena trenującego z Cruz. W tle morskie fale spokojnie rozbijały się o brzeg. Lucy siedziała na wózku, a ja opierałam głowę o podłokietnik jej wózka. Trzymała w dłoniach rozciętego buta na którym zostało o wiele więcej krwistych plam, niż na wstążce. Jeździła palcem po rozcięciu.

- Ciekawe ile krwi straciłam...

- Nie myśl o tym.

- Mogłam ją oddać. A tak to jej plama tkwi na torze. Trochę słabo.

- Przestań. Im dłużej o tym myślisz tym gorzej. Nic nie zmienisz.

A potem wstała z wózka i dokonała cudu. 

Poszła w stronę morza i mimo tego, że jej to odradziłem weszła do wody. Fala okryła jej trampka i bandaż wodą, a ja usiadłem na wilgotnym piasku. Patrzyłem, jak ta stoi niewzruszona. Jej włosy falowały na wietrze, a jej ręce nawet nie drgnęły założone za plecami. 

Jej plan był tak absurdalny, że musiał się udać. Nie wiem, czy po prostu to wiedziałem, czy po prostu ufałem jej do granic możliwości. 

- Paltegumi? - usłyszałem moje nazwisko i od razu uniosłem wzrok. Potarłem skroń odwracając się stronę dziewczyny w czerwonej czapce. 

- Znamy się? - wydusiłem.

- Claire! Co ty tu robisz? - krzyknął Alexis, a ja spojrzałem, jak ten podchodzi do niej zbić piątkę. Ta uśmiechnęła się do niego i klepnęła go w ramię.

- Skąd ją znasz? - zapytałem Alexisa, a ten prychnął.

- Ze szkoły. Tuż to laska która siedziała z Lucy na każdym treningu.  

Spojrzałem jej prosto w oczy i wyciągnąłem pewnie dłoń w jej stronę. Podstępnie się uśmiechnęła i uścisnęła ją bez zawahania.

- Claire Graham. - przywitała się. - Nie musisz się przedstawiać. Lucy dała mi tak dokładne opisy twojego wyglądu, że z kilometra bym cię rozpoznała. Miała racje. Masz piękne oczy. 

- Em... dzięki? - wydusiłem, a ta lekko się zaśmiała puszczając dłoń. Metalowe czubki glanów obiły się o posadzkę  kiedy robiła kilka kroków w tył. 

- Loża vip jest na prawo. Ale chciałam was przywitać. 

- Będziesz siedzieć z nami? - Jerry założył ręce na klatce piersiowej, a ta z entuzjazmem przytaknęła otwierając drzwi. Trzymała je jedną ręką, a drugą wskazywała wnętrze pomieszczenia. 

- Tak, jak Lucy kazała mi was przywitać. Cytuje "Panie przodem".

- To brzmi, jak ona. - prychnął Carlos. Wchodziliśmy powoli do środka, gdy ta zatrzymała mnie łokciem.  Spojrzała mi w oczy z większą grozą. 

- Wiem o was. Skrzywdź ją, a ja skrzywdzę ciebie. Rozumiesz? - mówiła to całkowicie poważnie. Złapałem jej ramię.

- Nie będę spokojny. Chce aby wygrała jednak w wyścigu ściga się z chłopakami. Wyżsi, ciężsi, z silnymi nogami, które pozwolą im rozpędzić gokarty do setki.

- Lucy zrobi to samo tylko, że rękami. 

- Jeżeli ją kochasz to kurwa mać nie pozwól, aby pisała się na większe kalectwo! To jebane samobójstwo tam jechać! 

Słowa Alexisa wróciły mi do głowy. Jego krzyk. Stałem jak wryty i spojrzałem na jego twarz wykręconą z frustracji. Patrzyłem jak zaciska pięści, a jego kostki robią się białe. Dalej miał na nich smar po tym, jak przebudowywał jej gokart na te zawody w wakacje. Oczywiste, że baliśmy się w wtedy o Lucy. Start bez czucia w nodze... to brzmiało, jak próba samobójcza. Jak wiemy po czasie, nie słusznie. Dowiedzieliśmy się wtedy, że McQueen jest silniejsza, niż przypuszczaliśmy. Nic nie jest w stanie skazać jej na porażkę. 

Ewentualnie ona skażę kogoś. Dlatego też spojrzałem z równie wielką powagą wprost na Claire.

- To ona jest tutaj tą co łamie kości. Będę jej wiernym pomocnikiem. - uniosłem lekko kącik ust. Claire wybuchnęła śmiechem.

- Takiej odpowiedzi oczekiwałam. 

***Pov.Lucy***

Wjechałam gokartem na moje pole startowe i z uwagą przyglądałam się reszcie rywali. Oni również zajmowali swoje pozycje. Przełknęłam ślinę, gdy zobaczyłam dwóch mężczyzn pchających gokart Matta. Kilka kroków za nimi szedł sam Buttersky. W jednej dłoni trzymał kask, a drugą opartą miał na kieszeni w kombinezonie. Odsunęłam szybkę i podniosłam się z gokartu.

- Buttersky! - krzyknęłam, a ten z zupełnym spokojem obrócił się w moją stronę. Unosiła się wokół niego pewna mroczna aura. Ściągnęłam brwi z konstermacji.

- McQueen. - odparł obdarowując mnie chłodnym spojrzeniem. Podrapałam kark wzdychając. Zdjęłam kask i oparłam go na biodrze.

- Czy wszystko w porządku? - zwróciłam uwagę, a ten machnął ręką idąc do swojego gokartu. Patrzyłam, jak ostrożnie wsiada, a jeden z mężczyzn pchających jego maszynę teraz pomaga mu zakładać kask. Dalej patrzyłam zdziwiona.

- Ostatnio nie jest sobą. - usłyszałam. Wzdrygnęłam się, orientując, że to chłopak obok który siedział już w gokarcie. Sama usiadłam i spojrzałam, jak ten zdejmuje kask.

- Znasz Matta?

- Trenowaliśmy na jednym torze. Można powiedzieć, że jesteśmy z jednej okolicy. - mówiąc to patrzył na jego gokart. - I nigdy nie widziałem, aby się tak zachowywał. Jasne, zdarzało mu się być opryskliwym, ale nigdy nie widziałem go z taką miną. 

Oparłam ręce na kierownicy i ułożyłam na nich podbródek. Obserwowałam, jak ta dwójka mężczyzn wraca do parku maszyn.

- Powodzenia w każdym razie. - powiedziałam do chłopaka obok na co ten uniósł kącik ust.

- I tobie również. Miejsc jest kilka, czyż nie? Fajnie byłoby się spotkać w tej kadrze. - puścił mi oko, a ja prychnęłam. 

- O ile Matt po drodze nas nie zabije spojrzeniem. 

- Też fakt. - zaśmiał się.

Zaczęłam zakładać kask, gdy uniosłam wzrok na przeszkloną lożę vip. Przy samym szkle zauważyła Jareda, chłopaków i Claire. Pomachałam im na co dziewczyna zasalutowała. Czułam, jak policzki zaczynają mnie boleć od uśmiechu. W tle zauważyłam Jacksona którą uniósł podróbek na przywitanie i Cruz trzymającą jego ramię. W tym momencie poczułam, jak stres ze mnie schodzi. Jestem najlepsza, nie mam o co się martwić.

- Zawodnicy! - rozpoczął głos w megafonie. - Trzy okrążenia na rozgrzanie opon. 

Puszczali nas w pewnych odległościach czasowych, a my rozgrzewaliśmy się. Ten tor był prawdziwym killerem i dopiero po przejechaniu pierwszego okrążenia zrozumiałam, jak wielkim. Zakręty były ostre i przez nieco opóźnione reakcje lądowało się w bandzie lub co gorsza za nią. Dodatkowo, gdy tor przechodził w mały slalom nie było wystarczająco dużo miejsca dla gokartów. Znaczyło to, że będziemy pewnie walczyć o to kto zjedzie pierwszy. Wielkością bliżej mu było do jakiegoś normalnego toru, niż kartingowego.

Wróciliśmy na nasze pozycje, a ja spojrzałam w górę. Chłopcy wraz z Claire żwawo rozmawiali i jedynie Włoch niewzruszony patrzył przez szybę. Fernando zmarszczył brwi, gdy tylko nasze spojrzenia się napotkały. Nie będę kłamać, przeraził mnie ten tor. Jestem praktycznie pewna, że Makaroniarz to zauważył. Chłopak podwinął rękaw koszulki odsłaniając wstążkę na ręce. Przyłożył ją do swoich ust i pocałował. Westchnęłam. Muszę zaufać moim umiejętnością.

- Zawodnicy! Szykujcie się do staru!

Ściągnęłam łopatki i ułożyłam dłonie na kierownicy. Zaczęłam głęboko oddychać i patrzyłam na flagę. Za kilka minut wyniki tego zdecydują o mojej przyszłości.

 Gdy tylko sędzia nią zamachał, wcisnęłam gaz do dechy i ruszyliśmy. Tak, jak się spodziewałam, bardzo problematyczny tor. Jednego chłopak byłam w stanie od razu zostawić w tyle, ponieważ miał za późne reakcje na zakrętach. Nawet Matt jechał nieco inaczej, niż zwykle. Manewrując bardziej szarpał kierownicę, niż skręcał. Kilka razy byłam pewna, że wypadnie z toru i dlatego też skupiłam się o wiele za bardzo na kontrolowaniu jego jazdy. O tym, że ma uszkodzoną rękę zorientowałam się wcześniej. Jest z nią chyba o wiele gorzej, niż myślałam.

- Debilko, i ty masz jeździć na Nascarze? Marnie to widzę.

- Tak, czy siak mam większe jaja od ciebie. 

Wyszczerzyłam się nie zwracając uwagi na krew na moich zębach.

- Fajnie, gdybyś nie uśmiechała się z czerwonymi zębami.

Splunęłam po za gokart, gdy ten kurczowo trzymał swoje przedramię. Później nawet Claire zwróciła uwagę na jego dziwne zachowanie. Przypomniałam sobie lekcje fizyki.

- Matt, czemu to jest tak brzydko napisane? Nie będę rozczytywać tych hieroglifów. Zostaniesz po lekcji i to przepiszesz.

- Lepiej nie będzie. 

I wszystko potwierdził mi on sam, gdy złapałam go na nocnym trenowaniu.

- Ała!

- Diabłu nie uciekniesz. 

- Puszczaj mnie.

- Czy ty masz kontuzje?

- Puszczaj!

- Czy ty masz pękniętą kość?

- McQueen! 

Czyli tego nie doleczył. Trenował z kontuzją i teraz nawet nie był w stanie wprowadzić sobie gokartu na tor.
Matt jechał drugi, a ja czwarta. Nie mogłam się skupić. Musiałam jednak zacząć wyprzedzać jeżeli chce cokolwiek ugrać. Lucy, cholera. Skup się! Kadra to nie cokolwiek.
Wyjechaliśmy z zakrętu, a ja od razu wykręciłam w drugą stronę, aby zdążyć zająć pozycje przed moim rywalem. Przede mną był Buttersky, a ja nie miałam jaj, aby go wyprzedzić. Moja ciekawość była większa.

- Choćby się stadion palił i nie miałbym nogi to bym wystartował, aby cię pokonać. Nikt mnie nie wkurza tak bardzo, jak ty i nie dałbym ci satysfakcji z mojego cierpienia. Nawet się nie nastawiaj, że nie wystartuje.

Docisnęłam pedał do ziemi i już miałam go wyprzedzać. Chciałam wjechać przed niego po wewnętrznej i wyjechać z zakrętu przed nim. Wtedy mogłabym nadrobić czas i wyprzedzić chłopaka z pierwszej pozycji. Nie wiedziałam nawet kim jest. Przez ten cały czas byłam tak skupiona na pokonaniu Buttersky i dostaniu się do kadry, że nawet nie wpadłam na pomysł, aby zapoznać się z resztą rywali. Każdy tutaj ma asa w rękawie, a moim jedynym był fakt, że znałam taktykę i styl jazdy Buttersky. To najgorszy as jakiego mogłam mieć. 

Matt gwałtownie ruszył do przodu doganiając pierwszą pozycje. Było to nieodpowiedzialne biorąc pod uwagę warunki toru. Nie zaprzeczę jednak, grunt, że skuteczne.

Uderzyłam dłonią o kierownicę, gdy niespodziewanie nadjechał z mojej lewej jakiś typ. Wyprzedził mnie po czym ruszył za Mattem. Widziałam go w oddali i zaczynałam denerwować się coraz bardziej. Gdybym była Brucem Bannerem w tym momencie moi rywale mieliby do czynienia z Hulkiem. 

Robiliśmy chyba trzecie okrążenie i byliśmy w najdalszym punkcie toru. Z dala od boksów, widowni. Jedynie my i sędzia w bocianim gnieździe. 
Poszłam w ślady Matta dojeżdżając w zakręt. Przyspieszyłam i szykowałam się do wyprzedzenia, gdy zauważyłam, że Buttersky wcale nie skręcił. Mocniej szarpnął gokartem, ale to nic nie dało.

Matt wyjechał z toru i z pełną prędkością leciał w stronę bandy. Trawa zaczęła go stopować. Widziałam, że próbował hamować, ale było za późno.

Nie myślałam długo i ruszyłam za nim. Wyrwa między torem, a ziemią sprawiła, że uderzyłam biodrami o kierownicę. Buttersky uderzył w betonową bandę gokartem. Widziałam tylko, jak jego głowa mocno wybija się do przodu. Dźwięk mojego gokartu wymieszał się z jego krzykiem. Wrzask rozniósł się echem po całym stadionie. Miałam dosłownie kilka sekund na reakcje. Spojrzałam tylko na licznik w moim gokarcie, pocałowałam nadgarstek na którym w zwyczaju miałam nosić wstążkę i zaczęłam się podnosić. Mój gokart minimalnie zwolnił, ale nie miałam szans wyhamowania przed bandą. Musiałam improwizować. Nie zastanawiając się dłużej przycisnęłam ręce do klatki piersiowej i wyskoczyłam.

Moja głowa z kaskiem uderzyła o ziemię tak samo, jak jedna z rąk. Syknęłam na nagły kontakt z ziemią przetaczając się kilka razy po ziemi. Urwał mi na krótki moment film. Gdy tylko stanęłam w miejscu i usłyszałam dźwięk pękającego plastiku i stającego silnika podniosłam głowę z ziemi. Wszystko wirowało mi przed oczami. Mój gokart nadawał się do kasacji.

- Zajebiście. - syknęłam kiedy wstawałam. Poczułam ból na wysokości żeber i zdjęłam kask. Rzuciłam go w bok i zaczęłam truchtać do Matta. Było ciężko złapać równowagę. Matt siedział w gokarcie trzymając kurczowo ramię. Byłam blisko upadku, gdy do niego dobiegałam. Musiała złapać się tyłu gokartu, aby nie stracić równowagi.

Przesunęłam ostrożnie jego głowę i zdjęłam kask, aby zobaczyć jego wykręconą z bólu twarz. Nawet na mnie nie spojrzał.

- Jebana kość. - warknął, gdy z jego oczu popłynęła łza.

- Boli coś jeszcze?

Pokręcił głową. Schyliłam się i złapałam go na pod żebrami i starałam się go wyciągnąć. Matt ostrożnie wstał jednak jego nogi się bujały. Matt zdrową ręką złapał mój kark. Posadziłam go z dala od rozbitych gokartów i spojrzałam na jego wiotką rękę. 

- Mogłaś kurwa jechać kretynko. - warknął kiedy powstrzymywałam go od trzymania się za złamanie.

- Nie ma za co. - szepnęłam siadając obok niego. Spojrzałam na strój który był w resztkach ziemi i na ambulans zbliżający się do nas z oddali. 

Matt posykiwał, a ja patrzyłam na niego kątem oka. Ból w żebrach zaczął być coraz większy. Adrenalina mi opada. W porównaniu do Matta czułam się jednak całkowicie dobrze. Zrobiło mi się go szkoda. Mam wrażenie, że wiedziałam, że tak to się skończy. 

- W porównaniu do ciebie nie pociągnę cię na dno. Chce wygrać z tobą na torze. Chce wygrać wiedzą i zdolnościami. Nie kontaktami, hakami i nieczystymi gierkami. Mam coś czego ty nie masz....honor. 

Nie musiałam ciągnąć go na dno. Pociągnął się sam. Udanie się na nie za nim było moją osobistą decyzją. 

Sanitariuszka podbiegła do mnie  z latarką w dłoni. Musiałam wyglądać słabo, bo zaczęła świecić mi nią po oczach. Od razu zamknęłam oczy.

- Najpierw on. - powiedziałam, akurat, gdy kilku sanitariuszy wzięło Matta na nosze i zaczęło udzielać mu pierwszej pomocy. Westchnęłam.

- Póki co skup się na sobie. Wyskoczyłaś z pędzącego gokartu. Co cię boli? - zaczęła przeprowadzać ze mną wywiad.

- Głowa i żebra. - powiedziałam.

- Czy po wyskoku straciłaś przytomność?

- No może na moment. - zacisnęłam powieki na nagły ucisk w skroniach.

- Problemy z równowagą, nudności?

- Noo... - patrzyłam na Matta który właśnie odpłynął. Kobieta podała mi dłoń i zaczęłam się podnosić.

- Możesz mieć wstrząs mózgu. Czy dasz radę dojść ze mną do ambulansu?

- Na luzie. - zaśmiałam się słabo. - Co z nim?

- Będzie dobrze, przewieziemy was do szpitala. 

Mruknęłam powoli stawiając kroki, widziałam, jak w stronę karetki biegli rodzice, a tuż za nimi w oddali Fernando i Claire.

Jutro finał. Ka-Ciao kochani <3 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro