Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 15

Półmiski strzelały w akompaniamencie bulgoczącej w garnku wody. Spoglądałem, jak piana wylatuje z gotującego się makaronu, a łyżka coraz bardziej staczała się po kuchennym blacie. To już dzisiaj. 

Przez całą noc nie zmrużyłem oka, a za nami był bardzo gorący tydzień. Po tym, jak z Cruz i Jaredem wróciliśmy do San Antonio, ja szykowałem się psychicznie na siedzenie przy jednym stole z bratem. Treningi pomagały porządkować mi myśli. Nie zliczę ile kilometrów przebiegłem na bieżni. Nie wspominając o pompkach, podciągnięciach i całej reszcie. Byłem tylko ja, muzyka i moje głośne myśli. Nie powiem, że to nie pomogło, ale gdy do takiej aktywności dodamy brak snu, odpowiedź nasuwa się sama. Stres wcale tego nie ułatwiał. 
Zasypiałem nad ranem po tym, jak do upadłego czytałem te wszystkie durne artykuły. Przez te kilka ostatnich nocy sporo sobie przypomniałem i musiałem to poukładać. Budziłem się w południe i odczytywałem sms'y od Jareda o tym, jak poszło mu na maturach. Potem wskakiwałem na bieżnię i tak przez praktycznie cały tydzień. 

- Jackson cholera, nie widzisz, że kipi? 

Cruz podniosła głos nie odwracając wzroku od kipiącego garnka. Szklanki które trzymała w dłoniach w pośpiechu ułożyła na stoliku o który się opierałem i podbiegła do indukcji. Wielki garnek przełożyła na sąsiadującą płytę i spojrzała na mnie z wyrzutem. Nie wiem w którym momencie zorientowałem się, że się we mnie wpatruje. Przestałem podpierać podbródek i ściągnąłem łopatki, aby przynajmniej sprawić wrażenie, że jestem przy życiu. 

- Zamyśliłem się. 

- Widzę. Wiem, że to dla ciebie gigantyczny stres, ale to nie znaczy, że ja i Sara mamy robić wszystko same. Jared nawet zabrał się do nakrywania do stołu.

Do kuchni wszedł chłopak który od razu po zobaczeniu miny Cruz podjął się próby wyjścia z pomieszczenia. Nie, że się mu dziwię. Zła Cruz to coś czego nikt nie chce doświadczyć na własnej skórze. Kątem oka widziałem, jak ten miętosi w pięści ściereczkę z mikrofibry.

- Ej ej, Jared. Wycieraj te szklanki. Mamy mało czasu. 

Cruz upomniała go pokazując na stół. Jared niepewnie westchnął siadając na sąsiednim taborecie, przystępując do polerowania szklanek. Przetarłem zaspane oczy, gdy ta złapała mój nadgarstek.

- Możesz wziąć się do roboty i zrobić sałatkę? 

- Jaką sałatkę?

- Nie denerwuj mnie. Od tygodnia z Sarą dogadywałyśmy, że zrobimy najprostszą ze szpinakiem i awokado. 

- Mhm...

Cruz odwróciła się ode mnie i w dłonie wzięła wcześniej wspomniane awokado i szpinak. Mój wzrok utkwił na chropowatej skórce owocu. 

- Ser feta jest w lodówce, tak samo jak pomidory. Orzechy na blacie tuż obok zlewu. Nie zapomnij tylko polać tego oliwą, dobra?

Skinąłem głową, a ta w ekspresowym tempie wybiegła z kuchni. Podniosłem sięz krzesła i z blatu wziąłem nóż. Wróciłem na swoje miejsce ostrożnie rozcinając awokado. Za wszelką cenę starałem się, aby przecięcie było idealnie równe, ale moje dłonie zbyt bardzo się trzęsły. Potrzebowałem snu.

- Zrobić ci kawy? 

Pytanie Jareda padło akurat w momencie, jak wbijałam nóż z całej siły w pestkę. Jęknąłem boleśnie ze zmęczenia.

- Trzy łyżeczki sypanej. - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić.

Jared mruknął odkładając ściereczkę na stół. Ja kontynuowałem krojenie awokado na mniejsze części. W tym samym czasie chłopak rzucił w moją stronę paczką orzechów i otwierał lodówkę, aby wyjąć pomidory.

- Nie przesadzałeś z treningami ostatnio? Wyglądasz, jak trup.

Ułożył na blacie pudełko fety i pomidory. 

- Treningi to jedno, stres przed dzisiejszym obiadem druga sprawa. Jeszcze te matury i jutrzejszy wyścig Lucy w niedzielę. To wszystko nawet pośrednio męczy. 

- I jesteś pewny, że to tylko o to chodzi? 

Miałem dziwne wrażenie, że ma on podejrzenia co do mnie. Aż tak widać, jak ponownie staje się psychicznym wrakiem? Nie, że tak się nie czuje, ale od momentu, aż spotkałem ponownie Dylana mój cały światopogląd się zmienił. Znowu...
Kiedy jesteśmy dziećmi nie widzimy zła tego świata i wszystko jest w pewien sposób dla nas tajemnicze. Z wiekiem dopiero dociera do nas czego powinniśmy unikać, albo co powszechnie uznawane jest za nie ok. Od głupiego zrzucania z blatu widelca, po przemoc. Dlatego też kiedy w grę wchodzi przemoc mimo tego, że dzieciak wie, że tak nie powinno być zaczyna się przyzwyczajać. Traktuje ją w pewnym momencie jako coś stałego i normalnego. Przy zerowej trosce rodziców zaczyna się zamykać się w sobie. 

W pewnym momencie, gdy Dylan mnie krzywdził to po prostu się działo. Straciłem poczucie strachu. Nie uciekałem przed nim, a po prostu przyjmowałem na klatę cokolwiek chciał mi zrobić. I potem myślisz, że nic takiego cię nie rusza. Dostajesz w mordę na ulicy za jego długi, ale nie wyprowadza cię to z równowagi. Plujesz krwią na chodnik, ale nic po za tym. W głowie masz pustkę. Tak samo w momencie, jak im oddajesz. Nie jest to zdrowe podejście, ale z czasem to akceptujesz. Jesteś nieczuły i to w porządku.
O tym, że mam emocje przypomniała mi wyprowadzka od ojca, bo wtedy faktycznie zacząłem rozumieć, że to nie dobrze, gdy nie czujesz. Zderzenie z normalnym życiem wywarło we mnie nowe emocje, więc w momencie wyprowadzki od Molierów wróciłem do starego trybu chowania się w bezpiecznej, nieczułej skorupie. Pozornie byłem bezpieczniejszy.

Na torze nie bałem się posuwać do brudnych sztuczek. Gadanie do McQueena przez radio wynikało z czystej potrzeby, aby się odgryźć. Nie wiedziałem do końca za co. Po prostu to robiłem. Czułem się na torze pewny siebie, a ta skorupa hodowana od najmłodszych lat tylko potęgowała uczucie wyższości. Widziałem, jak jego auto dachuje, ale nic nie poczułem. Łzy jego żony cieknące po policzkach, gdy jego zmiażdżone ciało wyciągali z samochodu nie wzruszyły mnie, ani trochę. Z oddali patrzyłem na okrwawione wiotkie ręce, ale nie widziałem na noszach McQueena. Widziałem pięcio-letniego mnie leżącego na dywanie po tym, jak brat zdecydował się kopnąć mnie w twarz. Dłonią dotykałem policzek, a palcem drugiej ręki krążyłem wokół szramy po zgaszonym na mojej szyi pecie. Nie wiedziałem dlaczego w tym krzyku rozpaczy nic nie poczułem. Drżące dłonie były jedynym sygnałem, że coś jednak pozostało z normalnego życia. Trener zabrał mnie po tym wyścigu na zaplecze i kazał wypić melisę na uspokojenie. Nie sprzeciwiłem się nawet. Po prostu musiałem sobie uświadomić, że po części przeze mnie McQueen wydachował. Wkurzało mnie tylko to, że nic w związku z tym nie poczułem. Mój idol dzieciństwa w momencie, jak piłem melisę mógł już nie żyć. I nic po za tym.

Regularnie wracałem do traum. Głównie podświadomie. Patrzyłem w jakieś miejsce i przypominałem sobie coś niekoniecznie przyjemnego. Dotykałem ciała i widziałem miejsca ran mimo, że nie pozostał po nich fizyczny ślad. Koszmary, bezsenność. 

Poznanie bliżej Cruz, spędzanie większej ilości czasu w Chłodnicy pozwoli mi ozdrowieć. Zacząłem nareszcie czuć, żyć. A potem stanąłem twarzą twarz z Dylanem i karuzela zaczęła nakręcać się na nowo. Przerażał mnie fakt, jak ponownie się staczałem. Nie mam już siedemnastu lat... mam ponad trzydzieści. Dlaczego dalej tego nie przełknąłem? 

Regularnie wracałem myślami do pobytu u Molierów i przypomniałem sobie książkę którą mi dali. Co jeżeli faktycznie...

- Jackson! - krzyknął chłopak, a ja odskoczyłem. 

- Co się stało?

- Zapytałem, czy to na pewno tylko o to chodzi, a potem się zaciąłeś. Od minuty siedzisz już z tym awokado w dłoni i nic robisz. - zwrócił uwagę, a ja przystąpiłem do kontynuowania pracy.

- Tak, na spokojnie. Po prostu padam na łeb. - uśmiechnąłem się łagodnie, gdy ten sypał do kubka kawę.

- Słodzisz?

- Sypnij dwie. 

- Pierwszy raz widzę, że słodzisz.

- Dziwisz się jakbym poprosił cię, o zalanie kawy moczem i zmieszania z dwoma łyżeczkami kokainy.

Jared zaśmiał się cicho zalewając kawę. Przynajmniej tyle. Wrzuciłem awokado do stojącej na stole miski i zacząłem siekać orzechy. 

- Jack, sorki że nagle takie pytanie wywalę, ale muszę wiedzieć. - mówił to siadając na krześle, aby wypolerować pozostałe szklanki.

- Wal.

- Skąd wiedziałeś, że chcesz jeździć w Nascarze? Jak wyczułeś, że to jest to?

Wzruszyłem ramionami przesypując do miski orzechy. Zacząłem rozkrajać pomidory starając się dobrze przemyśleć własną odpowiedź. Ostrze stanęło w środku pomidora, a ja spojrzałem w jego szare tęczówki.

- Zobaczyłem, jak McQueen jeździ. To wystarczyło, abym załapał świra na tym punkcie. Zacząłem jeździć i po prostu wiedziałem.

- Nie miałeś wątpliwości?

- Miałem od cholery. - zaśmiałem się pogodnie. Po chwili jednak moje uniesione kąciki zniknęły w momencie przygryzienia wargi. Westchnąłem wstając od stołu. Wziąłem w ręce kubek i z uwagą wyglądałem za okno. Patrzyłem na ogródek biorąc pierwszy łyk kawy.

- Ale?

- Jeżeli serio w głębi czujesz, że powinieneś coś robić to po prostu to rób. Może będzie to nieoczywiste, pokręcone i nierealne. Nie dowiesz się, że tak jest póki nie spróbujesz. Życie jest za krótkie, aby podążać z nurtem. Jeżeli czujesz potrzebę wyłamania się z rutyny życia to po prostu to rób. 

- Nie żałujesz czasami, że zacząłeś jeździć?

- Nie ma dla mnie nic lepszego od zapachu spalonej gumy lub warczenia silnika. Lepsze jest chyba tylko budzenie się wypoczętym obok Cruz która gładzi mi włosy. - uśmiechnąłem się na samą myśl. - Dobra, trochę nostalgii było, ale robota sama się nie zrobi. Jeżeli twój stary już faktycznie ma tu być powinniśmy się za to wziąć na poważnie, nie sądzisz?

***Pov. Lucy***

Głowa opierała mi się o tapicerkę Porsche, a stopy ostrożnie ułożyłam na siedzeniu. Spanie w trakcie jazdy w taki sposób jest niebezpieczne, ale za to jak bardzo przyjemne. W miejsce na nogi wcisnęłam torbę na jutrzejsze zawody, a na jej wierzchu butelkę wody. W boczną kieszeń wsadzony miałam telefon z którego puszczałam muzykę do moich słuchawek. Nie wiem ile już jechaliśmy, ale odczuwałam gigantyczne zmęczenie tą podróżą. Wsłuchiwałam się tekst kątem oka na poruszające się wargi mojej mamy. Rozmawiała z tatą który prowadził. Nie zdziwiłabym się gdyby kłócili się o drogę. Nie odejmując, tata jeździ lepiej, ale nie ma orientacji w terenie. To nie było jednak istotne w tym momencie. 

I don't want to fight you And I don't wanna sleep in the dirt

Powiadomienie które nagle rozległo się w słuchawkach zmusiło mnie wręcz do zerknięcia w komórkę. Tętno od razu wskoczyło na wyższe obroty, gdy zobaczyłam, że wiadomości są od Claire. Natychmiast zaczęłam z nią chatować.

We'll get the drinks in So I'll get to thinking of her

Mutant 
(Aktywny/na teraz)

Mutant
Jutro masz te zawody?

Demon
Tak

Demon:
Będziesz?

Mutant
Jakby nie patrzeć obiecałam.

Demon
Dalej jesteś na mnie
zła o to w szkole?

Mutant
Nie byłam na ciebie zła.
Po prostu zaczęłaś zachowywać
się dziwnie. Jak nie ty. Gadałaś,
jakby cię coś omotało

Demon
Jakby to było coś nowego

Mutant
W innym sensie haha

Demon
Przemyślałam tą sprawę.
Sporo się wydarzyło.
Myślę, że teraz wiem co
powinnam robić

Mutant
Jakaś zapowiedź??

Demon
Pogodziłam się z Fernando

Mutant
Gratuluje dojrzałej decyzji

Demon
Kilka razy się nawet pocałowaliśmy 

Mutant
. . . 

Mutant
Cholera, to w niby
 jaki sposób wy się pogodziliście?

Mutant
NIE CHCE WIDZIEĆ TYCH TRZECH
KROPEK! NIE CHCE WIEDZIEĆ.
NIE PISZ

Demon
Nic nie piszę haha

Demon:
Wiesz, jedziemy już kilka godzin,
 a chce maksymalnie dospać
 przed jutrem. Nie obrazisz się,
 jak pójdę spać?

Mutant
W życiu Lucyferze.

We'll be a fine line

Odłożyłam komórkę na bok. Czułam dziwny spokój po tym odpoczynku. Większy psychiczny luz. Uniosłam głowę delikatnie w górę, aby wyjrzeć za okno. Mama złapała mnie wtedy za łydkę. 

- Wszystko dobrze? - uśmiechnęła się tak ciepłym uśmiechem, że aż poczułam dreszcz na całym ciele. Odwzajemniłam kładąc głowę ze spokojem na fotelu.

- Jest super.

- Stresujesz się.

- Nie może być tak źle, co nie? 

Mama pogłaskała moją nogę, a ja przymknęłam oczy.

- Nie szarżuj tylko jutro.

- Nigdy nie szarżuje...

Dzisiaj nieco krócej, ale powinien w weekend
 wlecieć nieco dłuższy, niż zwykle rozdział.
Także do zobaczenia ;) <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro