Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 14

Tata dorzucił drewna do ogniska, a Złomek właśnie nabijał kiełbaski na naostrzone kije. Jerry wraz z Alexisem z bliska patrzyli w ogień, a ja leżałam na ławce. Również patrzyłam w płomienie ogniska czując, jak ogrzewają mi twarz. Owinęłam wokół siebie mocniej flanelową koszulę i przymknęłam oczy. Szum wokół mnie powoli się zacierał. Słyszałam tylko, że mama wołała Lolę, a Kamasz pouczał tatę o poprawne rozpalanie ogniska. Serce podchodziło mi do gardła i nie mogłam uwolnić się od myśli, że niedługo kwalifikacje. Co jeżeli nie jestem wystarczająca dobra? Albo skreślą mnie przez płeć? Nie wiedziałam za bardzo, jak mam się pocieszyć i uspokoić. Jeszcze Buttersky... cholera.
Przymrużyłam mocno oczy i mruknęłam prawie, że nieświadomie pod nosem. Miałam wrażenie, że jestem w jakiejś dziwnej fazie pomiędzy jawą a snem. Włosy opadły mi na twarz, ale ich łaskotanie nie było nawet w stanie mnie-

- Pobudka! - krzyknął Carlos tuż za moim uchem niespodziewanie łapiąc mnie pod kolanami i pachami. Odskoczyłam gwałtownie otwierając oczy gdy ten wziął mnie na ręce i zakręcił wokół własnej osi.

- Cholera! - krzyknęłam, gdy ten odstawiał mnie na ziemie.

- Nie ma spania, zaraz jemy.

- Nic nie jest gotowe.

- Pianki same się nie opieką. - zaśmiał się. Uniosłam kącik ust. Miał racje.

- Ktoś wspominał o piankach. Ale przed deserem może jakiś obiad, co? - odwróciłam się, aby zobaczyć Lolę i Fernando, którzy nieśli łącznie z sześć talerzy z szaszłykami.

- Wow, mieliście tyle zapału, aby je robić? - Carlos od razu podbiegł do Loli i wziął od niej dwa talerze. - Z czym są?

- Pytania kieruj do szefa kuchni. Ja tylko pomagałam mu je składać.

- W takim razie obawiam się, że to będzie za mało jeżeli to z przepisu naszego naczelnego kucharza. - prychnęłam kątem oka widząc, jak Carlos pakuje surowego szaszłyka do ust.

- Nie radziłbym tego jeść na surowo. - wspomniał Fernando, gdy Hiszpan przełykał resztkę. Wyszczerzył się do niego głupio po czym ruszył w stronę mojego taty. Tuż za nim od razu ruszyła Lola, jakby chcąc przypilnować, aby nie zjadł wszystkich - No i będzie pewnie boleć cię brzuch...

- Jeżeli posmakowało mu na surowo nie będę mogła się doczekać, jak już je ugrillujemy.

- Testuje nową mieszankę warzyw, więc sam nie wiem jeszcze, jak będzie to smakować.

- Nie próbowałeś?

- Jeszcze nie. Gdybym miał próbować wszystkiego co zrobię ważyłbym chyba z 200 kilo. - zaśmiał się, gdy brałam od niego talerz.

- Kto wie co będzie kiedyś? - powolnym krokiem szliśmy w stronę mojego taty.

- Akurat tego nie masz co oczekiwać. Dalej trenuje mimo, że zakończyłem karierę kierowcy. Więc jedyne co może mi rosnąć to bicepsy.

- Trzymam za słowo. - zaśmiałam się prawie wpadając na tatę.

- Was pochrzaniło z tymi szaszłykami? Co tego tak dużo?

- Sam zjesz pewnie z pięć. Nie narzekaj.

- Powiedziała ta co niby je, jak wróbelek. - odgryzł pstrykając mnie w nos i zabierając talerze z szaszłykami. Położył je przy grillu nieco dalej od ogniska.

- Więc skoro doszliśmy, że jemy za trzech to w czym problem? - wzruszyłam ramionami.

- Jak chcecie jeść kiełbasę to lepiej bierzcie szybko te nabite na kije, bo przyjdzie Sztorm i zje wszystko.

- Właśnie, gdzie jest Sztorm? - zdziwiłam się. Sztorm ostatnio porusza się jak duch po Chłodnicy. Nie mogłam na niego trafić.

- Gada z Jaredem. Cruz też jest z nimi.

- No to trzeba ogarnąć kogoś to wywiezie ich ciała z motelu. - westchnął Fernando.

- W tym się zgadzam. Może na motocyklu, co? - uniósł brew i patrzył to na niego, to na mnie.

- Jaki motocykl? - spojrzeliśmy gwałtownie w jednym kierunku gdzie stała mama.

- Żaden. - szybko odparł tata.

- Jeździłaś na nim? - uniosła brew.

- Skąd takie podejrzenia. Ja bym niby jeździła? Przecież tata kategorycznie zabronił.

- No właśnie. Nie wiem skąd u ciebie takie podejrzenia. Przecież zabroniłem. - wzruszył ramionami i wzrok zawiesił na grillu.

- Kocham was, ale nie umiecie kłamać.

- My kłamać? - powiedzieliśmy jednocześnie.

- Jeżeli Lucy jest, jak Zygzak to już ci współczuje Fernando. - powiedziała odchodząc i klepiąc go w plecy. Widziałam jak na jego twarzy powoli pojawia się wypiek. God, na mojej pewnie też.

- Możesz ją upomnieć, aby nie bawiła się w mateczkowanie i parowanie mnie?

- Kim ja jestem, aby ją upominać? - zaśmiał się.

- Mąż idealny. - od strony motelu podeszła Cruz. Miała w dłoni odtwarzacz płyt.

- I jak po rozmowie?

- Wie Pan, zostawiłam ich samych, więc sama jeszcze nie wiem. Jared trochę poukładał to wszystko, więc mam nadzieje, że będzie okay.

- Ale przyjdzie zagrać na gitarze? - zapytałam z nadzieją w głosie.

- Też mam taką nadzieje. Jackson wziął swoją, więc mogliby znowu zagrać coś w duecie. - poczochrała moje włosy z uśmiechem.

- Więc niech lepiej nie mają much w nosie. - burknęłam pod nosem.

- Fernando, pomożesz z szaszłykami?

-Jasne Panie McQueen.- przytaknął podchodząc do grilla. Cruz objęła mnie wtedy jedną ręką.

- Mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. - spojrzałam na nią kątem oka. Mówiąc to zaczęła powoli prowadzić mnie w stronę ogniska.

- Zamieniam się w słuch.

- Nie chciałabyś z Jaredem dorobić się trochę przez wakacje u mojej rodziny? Zadzwonili do mnie kilka dni temu.

- Dorobić?

- Sprzedaż rzeczy na targu, jakieś porządki i wolne popołudnia i wieczory. - mówiąc to ustawiła odtwarzacz na ławce i zaczęła go uruchamiać. Wsadziłam kciuki w płytkie kieszenie spodenek. Przez bardzo krótką chwilę myślałam nad jej propozycją.

- Brzmi fajnie. A co z tobą i Jacksonem? Też jedziecie? - gdy wypowiadałam to zdanie z głośników zaczęła lecieć piosenka. "Sweater Weather"? Widziałam to chyba na playliście Jacksona.

- Będziemy w samym środku przygotowań do sezonu. No i planujemy jakieś wspólne wakacje, jak sprawa z Dylanem się rozwiążę. Bylibyście sami, ale to chyba nie byłby problem.

- Ostatnio sama siedzę w Mobile. Już mi wszystko jedno tak szczerze, gdzie będę miała siedzieć te kilka tygodni dłużej. - uśmiechnęłam się lekko.

- A co po Mobile?

- Spotkamy się na torze. - prychnęłam. - O ile nie przejdziesz na emeryturę seniorko.

- Jak śmiesz? - prychnęła szturchając mnie lekko.

- Żartuje, spokojnie. Ale nie zmienia to faktu, że chciałabym się z wami ścigać. I zapewne wyglądałoby to, jak wyścigi wózków inwalidzkich w waszym przypadku.

- Wiesz co, Lucy? - uniosła brew, a ja w geście obronnym jedynie wzruszyłam ramionami z przygłupim uśmieszkiem. Widziałam, jak przewraca oczami podchodząc do mnie.

- To już nie takie odległe, co mam ci powiedzieć. Niedługo tor będzie miał nową królową. McQUEEN jeżeli wiesz o co chodzi. - uniosłam kącik ust.

- Dalej ciężko jest mi uwierzyć, że miałaś w tym roku 17 urodziny. Brzmi to trochę nierealnie. - przyznała po chwili patrzenia się w moją twarz. Ta, sama nie mogłam uwierzyć, że to minęło tak szybko.

- Spoko, sama dalej czuje się jakbym zatrzymała się mając te 15, jak poznałam chłopaków.

- A zmieniło się sporo od tamtej chwili. Wszyscy się zmieniliśmy. - założyła ręce na piersi, a ja spojrzałam, jak dinozaur i numer 51 na rękawie jej kurtki się naciąga. Westchnęłam siadając po turecku blisko ognia.

- Przeraża mnie ten fakt. Nowa Lucy nieco zwolniła mam wrażenie. - wydusiłam kiedy w dłonie brałam jakiś losowy badyl. Zaczęłam grzebać nim w ognisku widząc, jak zaczyna iskrzyć.

- A ja myślę, że pędzi jeszcze szybciej. - przysiadła tuż obok mnie i złapała moje ramiona. Dopiero teraz czułam, jak się trzęsły. - Wydaje ci się, że jesteś spokojniejsza, bo jesteś w akademii gdzie męczą cię od rana do nocy. Nie masz energii na podkradanie kasków, czy chowanie kluczy od schowków.

- To drugie właściwie zrobiłam. I to kilka razy. Seruś nie jest najbystrzejszym ochroniarzem.

- Sama widzisz. - zaśmiała się. - Jackson też się zmienił... a może właściwie zaczął być sobą. Jak widać zmiany nie muszą być złe. - odwróciłam głowę w jej stronę. Miała wymalowany na twarzy spokój. Uśmiechała się, ale o wiele bardziej mogłam wyczuć z, jak wielkim przekonaniem o tym mówi.

- Myślisz, że dostanę się do tej kadry?

- Z palcem w nosie. Trenowałam gorszych od ciebie i dostali się do teamu Rust-eze. Będę w szoku jeżeli się nie dostaniesz. - wsadziła ręce w kieszenie swojej kurtki. Odetchnęła głęboko. A ja sama czułam dziwny skręt w żołądku. Stres, ale wymieszany z nadzieją na lepsze jutro. Jakbym czuła, że Buttersky jest dla mnie zerową konkurencją. Albo to niepokój? Same zmiany nigdy mnie nie przerażały, bo są całkowicie naturalne. Gorzej działo się w momencie, jak docierały do mnie skutki tych zmian. Tak, jak w tym momencie, gdy uświadamiam sobie, że chłopaków poznałam kilka lat temu i jestem od ponad pół roku w szkole prawie 26 godzin drogi od domu. W trakcie tego zdążyłam wystartować za Fernando, zacząć zajmować się na poważnie kartingiem, odwiedzić Hiszpanię, Francję, Włochy (no i San Antonio). Poczułam, jak to jest stracić grunt pod nogami wraz z nerwami w stopie. Ścięłam włosy, zmieniłam kolor trampek... to kawał życia. Chyba nawet większy, niż mi się wydawało.

Zdjęłam z nadgarstka wstążkę i mocno zacisnęłam ją w dłoniach. Przez tyle lat jej nie zgubiłam. Jest poszarpana, wygnieciona i wyblakła. Gołym okiem można wskazać na niej resztki jakiegoś brudu. O tych, jak tamowałam krwawienie w stopie nawet nie wspomnę. W takich chwilach zaczynam zastanawiać się kiedy i coś tak niezmiennego się zmieni. Ile to wszystko jeszcze wokół mnie potrwa? Będzie dzień kiedy spakuje moje wszystkie rzeczy i wyprowadzę się na dobre z Chłodnicy Górskiej. Nawet nie będę wiedziała kiedy po raz ostatni będę w tym mieście za nim całkowicie opustoszeje. I nie mówię tego z przekąsem, ale prawda jest taka, że tata wprowadzając się tutaj jedynie na krótszy czas je wskrzesił. Nikt się tu nie wprowadza, a jedynie w wakacje jest tu drobna ilość osób które chcą zobaczyć pamiątki po Hudsonie. A skoro nikogo nowego tu nie ma, ja się wyniosę, to co będzie dalej?

Cruz z Jacksonem kiedyś zakończą swoje kariery równie, jak mój tata. A Ramirez wielokrotnie wspominała mi o tym, aby wrócić potem do swojej rodziny i tam odpoczywać. Sztorm pewnie pójdzie jej krokiem. O Jaredzie nie wspomnę, bo ten po wakacjach wyjedzie na studia. Oni też będą tu z czasem coraz rzadziej.

To takie dziwnie, ale życie żadnego z nas nie stoi w miejscu. O tym wspomniałam na początku. Zmiany to nic złego, ale kiedy zdajemy sobie sprawę, jak wiele się w nas i wokół zmieniło to można poczuć się "staro".

Poczułam łzę spływającą po moim policzku. Cholera...

- Myślisz, że wybieram słusznie? - czułam, jak drży mi głos wypowiadając to zdanie. Wzięłam głęboki oddech i dalej patrzyłam w ognisko tylko po to, aby nie zapłakać.

- Masz na myśli?

- Tą całą, ciągłą wojnę z Mattem. Ganiam za idiotą i próbuje mu udowodnić, że jestem lepsza. Tak samo z tą kadrą. Nie stresowałabym się tym, gdyby nie fakt, że nawet tam muszę tego upilnować.

- Ty nie musisz mu niczego udowadniać, bo dosłownie wszyscy wiemy, że jesteś od niego lepsza. On sam to wie. Wszyscy znamy twoje czasy na torze i wiemy, jak radzisz sobie za kółkiem. Na twoich pierwszych zawodach nikt nie poznał się, że jedziesz za Fernando. To świadczy o tym, jak duże są twoje umiejętności. - mówiła cicho, gdy ja pociągnęłam nosem i wytarłam policzki.

- Właśnie w tym rzecz... więc, jaki to ma sens z mojej strony? Powinnam wyluzować... - powiedziałam to bardziej do siebie gwałtownie się prostując. Zakasłałam i zaczęłam wiązać wstążkę wokół mojego nadgarstka.

- Skup się tylko i wyłącznie na tym, abyś ty udowodniła sobie, że się nadajesz. - złapała mój podbródek, abym spojrzała na jej twarz. Uśmiechnęłam się słabo.

- Dzięki Cruz.

- Ktoś szaszłyka? - stanął nad nami Jackson.

- I jak? - Cruz gwałtownie wstała, a po minie Jacka widziałam, jak te próbuje przekazać to w najprostszy sposób.

- Zgodził się na ten obiad, nie nienawidzi mnie i obiecał, że zachowa całkowitą ostrożność wobec Dylana. - odparł.

- Jak dla mnie brzmi, jak absolutne zwycięstwo. - prychnęłam.

- Gdzie jest?

- Stroi gitary. Zaraz ma przyjść. - wziął w dłonie jednego szaszłyka. - Bierz to widmo, bo blado wyglądasz.

- Powiedział trup. - wzięłam od niego szaszłyka i obejrzałam go w dłoniach.

- Nie zaprzeczę. - odparł odchodząc od nas.

- Pójdę pod Jareda, w porządku? - zapytała Cruz.

- Jasne, leć po niego. - powiedziałam cicho, a Ramirez skinęła głową i wstała. Patrzyłam, jak się oddala. W tle widziałam, jak Fernando częstuje chłopaków szaszłykami. Brakowało tam tylko Carlosa.

- Chcesz piankę? - uśmiechnął się Hiszpan, a ja wzięłam od niego kij z upieczoną pianką. - Wymieszaj piankę z szaszłykiem. Będzie pyszne, obiecuje.

- Pilnuj, aby Fernando nie patrzył, bo chyba mnie zabije za takie mieszanie smaków.

- Zbyt cię kocha, aby cię zabić. - uniósł kącik ust, a ja skamieniłam. Spojrzałam na niego z niezrozumienie. Co on... - Może tego nie mówi, ale to widać. Powinnaś dać mu szansę.

No tak... nic jeszcze nie wie. Zawiesiłam wzrok na Huskym, krojącym coś wraz z Alexisem. Ta, Cruz ma racje. Nie muszę mu niczego udowadniać, bo dosłownie wszyscy wiemy, że jestem od niego lepsza.

******

***Pov. Jackson***

Patrzyłem na nisko zawieszony sufit mojego pokoju i walczyłem z myślami. Miałem dużo wizji jeżeli chodzi o ten nadchodzący obiad z Dylanem. Być może nie powinienem o tym myśleć po tak udanym wieczorze, ale z nadejściem nocy to wróciło samo, jak boomerang. Chłodne powietrze od wiatraka chłodziło moje nagie ramiona i klatkę piersiową. Nie wiedziałem jednak czy dreszcze które mnie przechodziły mam przez skok temperatury, czy przez bałagan w mojej głowie. Odwróciłem głowę przez okno, aby spojrzeć na stożek Jareda. Paliło się w nim światło, a za zasłonią widziałem jego sylwetkę chodzącą po pokoju. Uczył się, jestem w stanie sobie rękę uciąć. Miał tego nie robić przed samymi maturami, ale całkowicie go rozumiem. Stresował się.

Usiadłem na skraju łóżka łapiąc ostrożnie kawałek kołdry, aby ukryć przynajmniej uda przed zimnem. Oparłem na nich ręce i pochylony wpatrywałem się w okno. Uświadomiłem sobie, jak wiele lat minęło od kiedy ja kończyłem szkołę. Nie stresowała mnie matura, bo nie miała ona w moim życiu praktycznie żadnej roli. Potem od razu wskoczyłem w wir pracy na torze. Był to jednak bardzo dziwny czas.

***

- Jackson, obiad! - usłyszałem krzyk z pokoju obok. Wyjąłem z uszu słuchawki i odchyliłem się na krzesełku. Spojrzałem na ten stos papierów wokół mnie uświadamiając sobie, że sam nie wiem gdzie co mam. Tak wyglądało moje życie od kilku tygodniu - jeden wielki bajzel. Straciłem rachubę, ale po osiemnastych urodzinach trener zaproponował mi wyprowadzkę od ojca. Miałem mieszkać u niego tak długo, jak będę potrzebował. Zbierałem na własne mieszkanie, aby nie siedzieć mu na głowie. Skrzywiłem się na samo wspomnienie tego, że trzymałem go kilka dni w niepewności z decyzją. Było tu inaczej, niż w domu. Spokojnej atmosferze unoszącej się w domu towarzyszyły piosenki rockowych kapel i raperów. Dalej było tu spokojniej, niż u ojca. Dlaczego, więc dalej czuje się tak...słabo?

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z rozmyślań. Uniosłem wzrok, a zza progu zauważyłem syna trenera. Szesnastoletni chłopak oparł się o framugę i spojrzał na mnie z przejęciem.

- Słyszałeś? Już jest obiad.

- Tak, na luzie. - szepnąłem jeszcze raz patrząc na ten bajzel wokół mnie. Zapadła cisza, ale Liam nie ruszał się na krok.

- Wszystko w porządku?

- Tak... już idę. Zamyśliłem się.

Liam mruknął pod nosem i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Podniosłem się ospale patrząc na rozpieprzony pokój wokół mnie. Zdarty kask leżał obok przepełnionego kosza na śmieci, a na półce z książkami leżały setki skanów maturalnych. Nie miałem czasu na ogarnięcie syfu wokół siebie. Jedna rzecz irytowała mnie jednak do takiego stopnia, że po prostu musiałem ją poprawić - łóżko. Złapałem za pościel i zacząłem ją trzepać. Na ziemie spadło kilka podręczników i notatki. No tak, mogłem się tego spodziewać. Ułożyłem wszystko na łóżku zaczynając potem zbierać podręczniki. Angielski, Hiszpański, "Folwark zwierzęcy", "Romeo i Julia" i jedna książka podarowana od Pana Mosera. Zatrzymałem się przy niej patrząc na okładkę. Miło ze strony trenera, że się troszczy. Dał mi tak wiele.

Zdecydowałem się pójść na obiad. Wyszedłem z pokoju ostrożnie zamykając drzwi. Stare przyzwyczajenia, aby nie denerwować ojca. Teraz o wiele wyraźniej słyszałem muzykę z salonu. Przemknąłem korytarzem do salonu z aneksem kuchennym i spojrzałem na trenera, który uniósł na mnie wzrok.

- Dobrze, że jesteś. Stygło już.

- Jest zapracowany. Gadasz jakbyś nie wiedział. - uśmiechnęła się Pani Moser zapraszając mnie gestem do stołu. Odsunąłem krzesło i usiadłem. Półmisek przede mną wypełniony był mięsem z kurczaka, papryką, kukurydzą i brokułami. - Spokojnie, bliżej końca nauki, niż początku.

- Zostało mi tylko doczytać kilka lektur na przypomnienie i będę w niebie. - uniosłem lekko kącik ust. Pani Moser również.

- A zaglądałeś coś do książki którą ci dałem? - patrzył mi prosto w oczu nabierając resztkę swojego jedzenia z półmiska. Przełknąłem ślinę.

- Jeszcze nie proszę pana. Nie miałem czasu.

- Ej ej, spokojnie. - zaczął mnie zapewniać widząc zmieszane uczucia na mojej twarzy. - Nie jestem tutaj, aby cię karać. Masz ważniejsze rzeczy na głowie. Po prostu sądzę, że może być pomocna i chciałbym mieć pewnego rodzaju pewność, że po nią sięgniesz.

- Zajrzę do niej po maturach. - zapewniłem biorąc pierwszy kęs jedzenia. Spożywanie czegoś innego, niż gotowe burgery z marketu to była miła odmiana. Czułem się fizycznie lepiej. Było to też po mnie widać, bo w trakcie mieszkania u Moserów znacząco poprawił się mój wygląd. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że miałem niedowagę do momentu, aż po miesiącu jedzenia potraw pani Moser i kontrolowanych treningach przybrałem na masie. Mięśnie na brzuchu, rękach i nogach były widoczne o wiele bardziej, niż przez ostatnie lata treningów. W takich chwilach człowiek zdawał sobie sprawę, że był zaniedbany i nie potrafił się sobą odpowiednio zająć.

- Tu chodzi o twoje dobro Jack. - odparł, a ja na chwilę przestałem żuć. - Jesteś czystym talentem i mówię to całkowicie poważnie. I dlatego też jako sportowiec z wielką przyszłością sądzę, że mogłoby ci się to przydać.

- Tato. - przerwał mu Liam. - Skoro już ustaliliście "lekturki" to  pogadamy o czymś lepszym? Miałeś urodziny niedawno co nie?

- Czy tak niedawno... z miesiąc temu. Już zapomniałem o nich.

- Nie obchodziłeś ich? - zapytała Pani Moser, a ja ze spuszczoną głową pokiwałem na nie. - Mogłam się domyślić.

- Niepotrzebny zachód. - uśmiechnąłem się lekko.

- Nie chrzań tylko patrz blat w kuchni. - Liam szturchnął mnie biorąc łyk coli ze szklanki. Ściągnąłem brwi, a Pan Moser wskazał palcem na kuchnię. Wstałem niepewnie i ruszyłem do kuchni.

- Wszystkiego najlepszego, czy jak to tam mówią ludzie nie obchodzący urodzin. - usłyszałem kiedy na blacie dostrzegłem czarną gitarę elektryczną. Nie wiedziałem co mam powiedzieć.

- Nie ja... nie. Nie mogę tego przyjąć.

Pan Moser stanął obok i złapał moje ramię. Odskoczyłem automatycznie nie wiedząc dlaczego. Znowu poczułem się głupio widząc zmieszanie na jego twarzy. Uśmiechnął się słabo.

- Przepraszam za to. - od razu sprostował, a ja złapałem ramię.

- To ja przepraszam. - szepnąłem. - To wspaniałe z waszej strony, ale nie mogę jej przyjąć. Naprawdę. Dajecie mi nocleg, zapewniacie jedzenie, poświęcacie czas. To największe szczęście jakie spotkało mnie od dawna i nie mogę wymagać od was czegokolwiek więcej. Mam u was dług i obawiam się czy kiedykolwiek go spłacę.

- Po prostu wygraj Złotego Tłoka. Tak spłacisz wszelkie długi. - uśmiechnął się Moser. Ja też. - A teraz bierz gitarę i zagraj coś. Wiem, że umiesz. Zaimponowało mi to na spotkaniu kadry. Wzmacniacz jest w salonie.

Wziąłem gitarę i przeszedłem do salonu patrząc, jak Moserowie podążają za mną wzrokiem. Usiadłem na krześle obok wzmacniacza. Podłączyłem ją i zacząłem stroić.

- Skąd umiesz grać? - zapytał Liam.

- Większość mojego życia spędziłem w bibliotece. Była tam bibliotekarka Martha. Jej mąż świetnie grał na gitarze. Zmarł dawno temu, ale ona cały czas gadała o jednej piosence którą grał. Sama umiała nieźle wywijać, ale od czasu jego śmierci nie tknęła gitary. Zrobiła dla mnie mały wyjątek, abym nauczył się akordów. Więc, aby jakoś się odwdzięczyć nauczyłem się tego co grał jej mąż. A potem poszło samo.

- A co grał? - dopytywała pani Moser.

Ułożyłam palce na strunach i niepewnie zacząłem grać część "Bohemian Rhapsody". Był to krótki moment, bo potem zaczęły plątać mi się palce, ale po minie Liama i pana Mosera od razu rozpoznałem, że wiedzą co to za piosenka.

- Szlag, pogubiłem się tro-

- Queen! Ta cała Martha ma dobry gust.

- "Miała" - poprawiłem. - Zmarła rok temu.

Zapadła cisza, a na ich twarzach widziałem wymalowane współczucie. Westchnąłem.

- Jest dumna, jestem pewny. To brzmi zajebiście.

- Dzięki Liam. - uniosłem kącik ust. - Więc no... wypadało, abym wrócił się uczyć. Jeszcze raz dziękuje. Żadne słowa nie opiszą tego, jak się czuje w tej chwili. Wdzięczność to trochę za mało. - mówiąc to odłożyłem gitarę. Moser skinął głową.

- No już, na luzie Jackson. Rób co masz zrobić. Tylko pamiętaj, że rano jedziemy na tor. 2017 to ma być twój rok, tak?

- Z palcem w nosie się wbije w ranking. Zapewniam.

- Nie musisz zapewniać, ja to wiem. Dlatego nie osiadajmy na laurach. Gadałem z technikami. Mieli podkręcić silnik.

Skinąłem głową i wróciłem powolnym krokiem do pokoju. Czułem łzy w oczach. Nie byłem przygotowany na tyle dobroci. Ten miesiąc u Moserów jest, jak sen. Błogi sen gdzie nie musze się martwić praktycznie o nic. Wróciłem do pokoju i przymknąłem drzwi pociągając nosem. Wzięłam z łóżka książkę od Mosera i przejechałem dłonią po okładce. Otworzyłem zagięcie okładki i wyciągnąłem z pod niego zdjęcie mamy które tam wsadziłem. Dziwne uczucie... patrzę na matkę, a widzę obcą osobę. Nigdy nie przestałem zastanawiać się jaka była. Na fotografii była uśmiechnięta, a jej wzrok skierowany był w bok. Proste, krótkie włosy ukryte były pod słomianym kapeluszem. Data i miejsce zdjęcia wskazywały, że rodzice zrobili je na jakiś wakacjach jeszcze przed narodzinami moimi i Dylana. Wydawali się tacy szczęśliwi. Otarłem łzę. Jak rzeczy szybko potrafią się zmienić.

Zamknąłem książkę, a zdjęcie matki schowałem do kieszeni. Moserowie widzą we mnie wielką siłę, której nie mogę sam opisać. Nie docierało do mnie dlaczego tak ślepo są pewni w to, że dam radę. Oferowali mi tyle pomocy... ale nie mogłem tego zaakceptować. Czułem się z tym źle.

Książka którą dostałem "Odzyskaj życie po traumie. Przedłużona ekspozycja w terapii PTSD nastolatków." trafiła na najwyższą półkę, abym póki co nie musiał o niej myśleć. Chciałem skupić się na tym co najważniejsze. Wzięłam resztę podręczników i usiadłem do biurka.

******

Jared dalej krążył po pokoju, a ja straciłem rachubę czasu. Nie wiem ile tak siedzę. Nie czułem zmęczenia. Niespodziewanie Cruz przełożyła swoje ręce pod moimi i ułożyła dłonie na mojej piersi. Czułem, jak kładzie swoją twarz na górnej części moich pleców.

- Jak już tak siedzisz to byś przynajmniej coś ubrał. - pocałował moje ramię. Złapałem jedną z jej dłoni i pogłaskałem ją kciukiem.

- Nie jest tak zimno. - stwierdziłem dalej patrząc w okno.

- To ty chyba nie widzisz gęsiej skórki na swoich ramionach.

- Szczerze zbyt skupiłem się na Jaredzie, aby się nad tym zastanowić. Obudziłem cię?

- Ściągnąłeś ze mnie kołdrę i trochę zimno się zrobiło.

Zdjąłem część kołdry z kolan i delikatnie przerzuciłem ją na Cruz.

- Wybacz, nie chciałem.

- Nie musisz przepraszać cały czas za wszystko.

- Stary nawyk. - zaśmiałem się delikatnie.

- Stresujesz się?

- Głupio jest mi mówić, że tak.

- Ponieważ?

- Spędziliśmy super wieczór. Nie chce znowu gadać, jak źle jest.

- To normalne się stresować Jackie.

Pociągnęła mnie do sprawiając, że upadłem na materac. Znowu patrzyłem w sufit, gdy Cruz położyła się obok mnie przykrywając nasze nogi kołdrą. Wtuliła się we mnie, a ja objąłem ją wolną ręką.

- Żałuje, że mamy nie będzie na obiedzie.

- Skąd nagle taka myśl?

- Na tym jednym zdjęciu wygląda na taką pogodną osobę. Nie wiem... mam wrażenie, że byłbym z nią blisko. O ile można tak mówić o kimś obcym.

Cruz złapała mój policzek i pocałowała moje usta.

- Serio nie jesteś ani trochę zmęczony po całym dniu? Do takiego stopnia, że aż schodzisz na tak dalekie myśli?

- A powinien być zmęczony? - uniosłem brew wprawiając ją w rozbawienie.

- Sądzę, że tak. - zaśmiała się. - Spróbuj spać, proszę.

Spojrzałem w jej lśniące brązowe oczy. Tak... Cruz, jak zawsze ma racje. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro