Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 13.

To co zaczęłam doceniać wracając do Chłodnicy Górskiej to śniadania. Przed erą dojeżdżania do szkoły setki kilometrów zawsze je olewałam. Wystarczyło mi wykraść z kuchni tabliczkę czekolady karmelowej, albo zwykłą bułkę i iść jeździć na desce. Pomijam, jak bardzo "zdrowe" to było. Rzadko kiedy siadałam przy stole i je jadłam, jak pan bóg przykazał. Nawet jeżeli chodziłam na śniadania do Loli to brałam je na wynos i jadłam gdzieś w terenie. Trochę tęskni mi się za jej naleśnikami z syropem klonowym jedzonymi gdzieś na środku niczego. Słodki smak rozpływający się w ustach wymieszany z drobinami piasku który wiał mi w twarz. Jakby nie patrzeć trochę szkoda, że to już nie wróci. Mimo, że staram się żyć tym co tu i teraz, zawsze wybiegam trochę myślami i zdaje sobie sprawę, że takich śniadań będzie coraz mniej.

Siedziałam w jadalni czując się obco we własnym domu. Nie było mnie tu tak długo. Zapach świec z salonu przywracał wspomnienia z dni kiedy wróciłam tu po zawodach. Po tych gdy wszyscy dowiedzieliśmy się, że moja stopa ma jeszcze przyszłość. Mimo, że nie wygrałam udowodniłam sobie, że byłam w stanie pokonać gigantyczną barierę. Mama zapaliła świece waniliowe, gdy ja zmieniałam opatrunek na nodze z uwagą oglądając pojawiającą się szramę. Dalej moja stopa była obolała, ale przynajmniej mogłam ją ruszyć. Cieszyło to nas wszystkich. 

Położyłam dłonie na stole słysząc jedynie pryskający olej na patelni, gdy mama smażyła jajka. Delikatnie ustawiłam sztućce przed sobą, aby leżały prosto. Westchnęłam ciężko, gdy z sypialni wyszedł tata, który pewnie właśnie skończył się rozciągać. Był już przebrany i z uśmiechem spojrzał na mnie i mamę. Tęsknoty za nim nie jestem w stanie opisać. Wydawało mi się, że nie brakowało mi jego i mamy tak bardzo. Zmieniło się to w momencie, jak zobaczyłam ich ponownie i poczułam, że znowu mam 10 lat. 

- Pomóc ci z czymś? - mówił to od razu podchodząc do mamy. Pocałował jej policzek wyrywając jej patelnię z ręki. - Zajmę się tym, a ty już siadaj. 

- Rączek mi nie obcięło. - burknęła. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Zastanawiam się nieustannie kto w ich związku w rzeczywistości nosi spodnie. Wbrew wszystkiemu co może się wydawać to nie jest to tak oczywiste.

- Zrobiłaś już twarożek, pokroiłaś pieczywo i zaparzyłaś herbatę-

- Lucy zaparzyła herbatę. - wtrąciła. Tata obrócił się w moją stronę wykonując gest, że ma mnie na oku. Wzruszyłam rozbawiona ramionami. Tęskniłam za tym. 

 - Sally litości, nie spalę przecież tego-

- W to bym wątpiła. - tym razem ja weszłam mu w słowo jednocześnie chwytając w dłonie kubek w szachownicę. Chwilę trzymałam go w rękach pozwalając mu rozgrzać palce, po czym wzięłam łyka gorzkiej herbaty. Kiedyś posłodziłabym ją trzema łyżeczkami. To też musiało się kiedyś zmienić. 

- Do stołu kobieto. Głowa rodziny zadecydowała. - mówiąc szturchnął mamę biodrem. Zaśmiała się unosząc dłonie w górę.

- Oczywiście "głowo rodziny". - nawet nie ukrywała rozbawienia wycofując się w moją stronę. Brałam akurat kolejny łyk herbaty. - Bierz sobie jedzenie Lucy, po to leży na stole.

- Czekam na jajko. Pół nocy miałam na nie ochotę. Przeżyłam noc w konflikcie z samą sobą, czy sobie go nie zrobić. - przeciągnęłam się sięgając po widelec.

- Widzisz Sally? Ona doskonale wie czego chce. Nie musisz jej nic tłumaczyć. - zaśmiał się odchodząc od kuchenki z wielką patelnią. Stanął nad stołem i ostrożnie położył na każdy talerz po jajku. Uśmiech wkradł mi się na usta. Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłam coś ciepłego. Nawet zupki chińskie w akademiku jadłam na sucho. 

- Co się cieszysz tak do tego talerza? Jedz! - zarządził taty całując czubek mojej głowy. Przebiegł szybko do kuchni wrzucając patelnię do zlewu i zalewając ją wodą. Wielka para uniosła się ze zlewu. Prychnęłam z przygłupim uśmieszkiem patrząc na mamę która powoli odstawiła kubek na podkładkę odchrząkając. 

- Litości, wiesz, że tak się nie robi. - zganiła go ostrym spojrzeniem. Beztroska na jego twarzy nie była jednak w stanie się pod nią ugiąć. Lekkim krokiem udał się w naszą stronę.

- Bez przesady, przynajmniej wygląda spektakularnie. - usiadł przy stole patrząc na nią z uśmiechem. Mama nie umiała się na niego gniewać. Dosłownie. Nawet, gdy podnosiła wściekła głos nigdy w rzeczywistości nie potrafiłaby mu nie wybaczyć.

- To jest też ważne. Dać widowisko. - wspomniałam przekuwając idealnie okrągłe żółtko, pozwalając, aby wypłynęło na talerz. Czasami żałuje, że nie żyjemy w innej kulturze, gdy wręcz wypada jeść dłońmi bezpośrednio z talerza. Albo, aby przynajmniej wylizywanie talerza nie było odbierane za nieeleganckie. 

- Dokładnie! To jest bardzo istotna sprawa. Jak myślisz po co ludzie oglądają sport? Ich nie interesuje tylko kto wygra, czy przegra. Ważne, jak. 

- I ile litrów krwi się przy tym przeleje. - dodałam. Mama o mało nie udławiła się herbatą.

- Wcale nie. - zaprzeczył tata odgarniając włosy do tyłu. Mój wzrok od razu powędrował na jego czoło w poszukiwaniu szramy. Chciałabym umieć się od tego powstrzymać.

- Pamiętasz, jak we Włoszech oglądaliście z Panem Paltegumim jakiś mecz Włoch? Cieszyliście się, jak dzieci, gdy ten piłkarz wbił się w brzuch drugiego, jak taran.

- Też się śmiałaś. - obronił się smarując kromkę twarożkiem.

- Bo to było śmieszne. Wyglądało przekomicznie, gdy przewracali się na ziemię... i o tym właśnie mówię. Wtedy jest najzabawniej.

- A poważne wypadki? - mama uniosła brwi z poważną miną. Spojrzałam na tatę i obydwoje wiedzieliśmy do czego bije. Zarówno w personalnym odniesieniu do mnie i niego. Nie oszukujmy się... bardziej do niego. Zaczęliśmy udawać, że przed chwilą nie wspominaliśmy, że to śmieszne. 

- Wiesz no... zdarzają się. - widziałam, jak tata odchrząknął patrząc wprost na mamę. Uniosła kącik ust jakby śmiejąc się z tego co powiedział. Wypadki w tej rodzinie można powiedzieć są uzasadnione nazwiskiem. Nie zmienia faktu, że to temat drażliwy. 

Wypadek taty przewrócił nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Po niedzielnym wyścigu, gdy siedziałam wraz z ciocią Lilą rodzice nie wrócili do domu co tylko utrzymywało 4-letnią mnie w niepokoju. Ciocia była przerażona i starała się, aby te emocje nie przeszły na mnie. To nie było jednak łatwe. Przez następne tygodnie opiekowała się mną też Lola z Romanem, a nawet Luigi i Guido, ale nikt nie mówił wprost co się stało. Nie miałam tej świadomości do momentu, aż do Chłodnicy przyjechał Maniek z połatanym, pozbawionym lakieru chevroletem, a tuż za nim jechało znane mi porsche. Z jego wnętrza o kulach wyszedł tata. Miał gigantyczny opatrunek na czole, wygoloną do zera część włosów i siniaki na dłoniach, które wystawały z pod szarego dresu. O reszcie ciała nawet nie chce myśleć. Bez chwili zastanowienia poszłam się do niego przytulić, lecz ten nie miał nawet siły. Usłyszałam tylko, jak syknął boleśnie. Ten uścisk był przerażająco dziwny. Dalej podpierając się o kulę przykucnął i spojrzał mi prosto w oczy. One też przyprawiły mnie o gulę w gardle. Liczne popękane naczynka i krwiak na białku jednego oka. Powiedział mi wtedy, że potrzebuje czasu, ale kiedyś wszystko wróci do normy. Pocałował mnie w czoło i na następne miesiące zamknął się w składziku Hudsona. Przynosiłam mu laurki, czasami mama wysyłała mnie do niego z obiadami. Faktem było jednak to, że na kilka miesięcy straciłam tatę. Szczerze? Wątpiłam, że coś będzie jak kiedyś.
Wraz z laurkami mama wysyłała mnie ze szklanką z lekami. Kolorowe pastylki odkładałam wraz z kartką pod drzwiami zastanawiając się, czy on właściwie je bierze. Minęło tyle lat, a ja w sumie dalej zastanawiam się co miała robić każda z tych tabletek. Nigdy nie miałam odwagi o to zapytać. Może lepiej?

I o ile okres ten pamiętam, jak przez mgłę i nie byłabym w stanie opowiedzieć za wiele tak boje się pytać mamy o jej wspomnienia. Siedzenie w szpitalu, zabiegi, późniejsze podłamanie (tak bardzo delikatnie mówiąc) z jego strony - ona pamięta to doskonale. 

Być może dlatego rzadko kiedy poruszamy w naszej rodzinie takie tematy.

- Tak, jasne. - mruknęła. - Czasami przeraża mnie, jak bardzo jesteście do siebie podobni.

- Dwóch postrzeleńców? 

- Mów za siebie. - zaśmiał się szturchając mnie w ramię. - Zmieńmy temat na coś milszego. - zarządził. Mama zebrała się na słaby uśmiech. Tak, to był zdecydowanie dobry ruch.

- Tak szczerze, jak wyglądały twoje śniadania w Mobile? Bo zgaduje, że nie chodziłaś na stołówkę. - brałam akurat kęs chleba do ust, gdy pokierowała w moją stronę to pytanie.

- Dawali mleko i płatki czekoladowe. Nie najlepsze posiłki dla sportowców.

- Co więc jadłaś? - zapytała mama.

- Drożdżówki z automatu. - wzięłam w palce kawałek białka i wsadziłam do ust patrząc, jak mama traci wiarę w ludzkość. 

- "Sportowe" śniadanie. - napomknął tata biorąc łyk herbaty.

- Znaczy wiesz, Alexis wcale ich nie jadł z tego co mówił. Powinniśmy się cieszyć, że cokolwiek jem.

- Co do Alexisa. W nocy przyjechał. - tata uśmiechnął się. - Z tego co widziałem witał się już z Fernando i Jaredem.

- Jared też tu jest? - brałam twarożek szukając potwierdzenia w mimice rodziców. Mama skinęła głową. - Tęskniłam za nim.

- Ale chyba jednak za Fernando bardziej, co? - mówiąc to posłał mi rozbawione spojrzenie.

- Dużo piszemy, a Alexisa widywałam często. Powiedziałabym, że za często.

- Pamiętasz, jak chciałaś go zabić? - zaśmiała się mama.

- Może dalej chce? Nie masz pewności co planuje. 

- Wolę nawet nie zgadywać. Zawsze mnie zaskoczysz. - no i tu mnie ma. 

- A co u was się działo przez ten cały czas? - W Chłodnicy Górskiej czas stoi, ale to wcale nie oznacza, że nic się tutaj nie dzieje. Szczerze interesowało mnie, jak te powolne sprawy rozwinęły się w przeciągu ostatnich miesięcy.

- Złomek pojechał gdzieś w głąb pustyni szukać Heńka.

- Znowu? Nie wspominałeś. - odparła mama z lekkim zdziwieniem.

- Kosiarka chodzi szybciej, niż on. To nie jest przypadkiem senior? - uniosłam brew.

- Jakim cudem nie potraficie upilnować jakiegoś starego byka. Źle to o was świadczy. - prychnęła mama odchylając głowę od stołu, aby związać włosy.

- Od kiedy ja niby pasę krowy w tym mieście, przepraszam bardzo?

- Od kiedy stałeś się naczelnym wieśniakiem i się tu wprowadziłeś. Straszycie ze Złomkiem te biedne krowy co drugi dzień. Normalnie dwóch cowboyów. - mama uniosła obojętnie ramionami sięgając po kubek. Tata odłożył głośno widelec na talerz.

- Myślałeś kiedyś nad kupieniem kozaczków i ostrogów? Wyglądałbyś jak kretyn.

- Lucy! 

- Ma racje, wyglądałbym! - zaśmiał się. - Ty też naczelna wieśniaczko powinnaś sobie umyć gumiaki i potarzać się w końskim łajnie. - wskazał na mnie palcem. 

- Dlatego wolę konie mechaniczne. - dopiłam herbatę, po czym dojadłam resztki z mojego talerza. Oparłam się na krzesełku czując mój napełniony brzuch. Dotknęłam go czując napięte mięśnie. Serio potrzebuje odpoczynku. 

- Plany na dzisiaj? - zapytał tata.

- Nacieszyć się towarzystwem chłopaków i zrobić sobie drzemkę. Mam dosyć treningów. - jęknęłam. 

- Spokojnie, jestem pewny że poradzisz sobie z rywalami. - zapewnił mnie tata łapiąc za ramię.

- Nie chodzi o to. To będzie nie równa walka. - zmarszczyłam brwi przypominając sobie Buttersky. Miałam co do tego złe przeczucia. Claire wczorajszą wiadomością wcale mnie nie uspokoiła. 

- Co masz na myśli? - zapytała mama z lekkim przejęciem. Nie lubiłam, gdy się przejmowała. To ostatnia osoba, którą chciałabym czymkolwiek martwić. Wyobraźcie sobie 9 miesięcy nosić pod sercem wasze maleństwo, przeżyć poród, a potem dbać o nie każdego jednego dnia. A teraz dodajcie myśl, że ileś lat później to samo dziecko decyduje wsiąść na motocykl bez prawa jazdy i wyciągnąć po 50 mil na godzinę. Tak, czy siak martwię ją każdego jednego dnia. Przynajmniej jedną kwestię jej odpuszczę.

- Nie ważne w sumie. Chrzanię od rzeczy. Pewnie ze stresu. - podniosłam się z krzesła. - Przebiorę się i wybywam na miasto. - uniosłam kącik ust. Słodkie ferie wiosenne, dziękuje wam. Rodzice tylko skinęli głowami. Przeszłam do mojego pokoju i otworzyłam drzwi od szafy wyciągając z niej czarne spodnie i top na ramiączkach. Na wierzch założyłam luźną flanelową koszulę. Przysiadłam na łóżku, aby nasunąć buty i poprawić wstążkę. Zostawiłam telefon na biurku i wyszłam z pokoju szybko zbiegając po schodach. W recepcji na biurku mamy leżały sterty papierów. To się przynajmniej nie zmieniło. Zawiesiłam wzrok na tych wszystkich roślinach po krótkiej chwili wychodząc z budynku. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby dostrzec Jareda. 

Siedział pod jednym ze stożków z gitarą i coś na niej brzdąkał. Ruszyłam w jego kierunku. Stając przed nim zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi. Przykucnęłam i szarpnęłam strunami. Uniósł wzrok po krótkiej chwili uśmiechając się.

- Lucy! Cześć! - zaśmiał się odstawiając gitarę na bok. Uścisnęłam go mocno. 

- Tęskniłam za tobą! Co słychać?

- Ahh, szkoda strzępić języka, serio. - jęknął opierając się o drzwi. - Mój ojciec jednak żyje, trochę pokłóciłem się z Jacksonem i dodatkowo te matury. Wszystko się sypnęło. - wzruszył bezsilnie ramionami. Wryło mnie. Nie będę nawet kłamać. 

- Przykro mi to słyszeć. - podrapałam kark lekko skrępowana. Co niby miałam powiedzieć? 
"Super, że twój stary żyje"?  Przysiadłam się. - Ale wszystko pewnie się jakoś poskłada, jak zawsze. 

Nie uwierzył mi. Widać to było po jego minie. Odgarnęłam kosmyk włosów na ucho.

- Powiedz lepiej, co u ciebie? Jak to twoje wmarzone Mobile? Daje w kość?

- Nikt nie da mi bardziej w kość, niż ja sama. - prychnęłam. - Jest super, poznałam niedawno taką jedną dziewczynę i wydaje mi się serio konkretna. W sumie nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale bardzo ją lubię.

- Jeżeli jej zależy to nie masz o co się martwić. Tym bardziej, jak jest konkretna. Możesz tylko zyskać przyjaciela. - uniósł krótko kącik ust.

- Taa... - prychnęłam.

- A jak chłopaki? 

- Alexis był w tym semestrze na wymianie u nas. Paul po staremu.

- Semestr z Alexisem? Brzmi, jak piekło.

- Było. - zaśmiałam się.

- Gadałaś z Carlosem i Jerrym? 

- Przyjechali już? 

- Czyli nie. Przyjechali, ale pojechali do Doliny Stabilizatorów z Cruz. Chcieli coś obejrzeć. - mruknął.  - A Fernando? Z nim gadałaś na pewno.

- Gadałam, nawet nie wiesz, jak dużo. - przypomniał mi się wczorajszy wieczór. To dalej tak dziwnie nierealne. Pozbyłam się uścisku w gardle jednocześnie czując się dziwnie inaczej. Błogo? Czułam, że mam obok siebie kogoś odpowiedniego. Wiem, jak to brzmi. Nie nadaje się może konkretnie do takich spraw, ale mam dziwne odczucie, że to rozwiązało wiele moich "przemyśleń". Oblizałam nieświadomie usta.

- Po twojej minie widać, że było miło. - zaśmiał się. 

- Nie mogę zaprzeczyć, nie mogę potwierdzić. - szturchnęłam go lekko. - Wyjaśnisz mi o co chodzi z twoim ojcem? 

- Szczerze sam za wiele nie wiem. Jackson trochę pomieszał. Ja sam byłem pełen emocji. Mam go bliżej poznać. Chce dowiedzieć się prawdy. 

- Nie boisz się? Jednak ćpał... dużo. 

- I znęcał się nad Jackiem, stał się żywym potworem, zostawił mamę na rzecz narkotyków... ale jednak to dalej mój ojciec. Rodziny się nie wybiera. - wzruszył ramionami. Miał rację.

- Chciałabym, abyś miał to co ja mam. Serio, nie zdawałam sobie sprawy, jak brakowało mi taty. - szepnęłam. Trochę kuje to uczucie. Tęskniłam, a on nie ma w tej kwestii za czym.

- Pan McQueen wygląda na równego gościa. - przyznał. Ma rację.

- Jest... Dylan też może być spoko.

- Mam nadzieje. Pogubił się, ale to nic jeszcze nie znaczy. Chyba...- zawahał się. Spuściłam wzrok.

- Obyś miał racje.

- Też chce ją mieć. 

******

Oparłam głowę na deskorolce leżąc na zeschniętej ziemi i piachu. Patrzyłam wprost w niebo jednocześnie słuchając tego o czym rozmawiają chłopcy.  Odetchnęłam ciężko. Moje myśli krążyły wokół tych zawodów. To było silniejsze ode mnie. Spojrzałam na dłonie brudne o od ziemi. Przenosiliśmy całe popołudnie drewno na ognisko. Zbliżał się wieczór i zaraz mieliśmy zacząć je rozpalać.

- I wtedy praktycznie przywaliłbym temu rudemu. W ostatniej chwili Lucy mnie zatrzymała mówiąc, że jest gejem. - opowiadał Alexis. Byłam wdzięczna, że zrobiliśmy przerwę od noszenia tego drewna. Palce mi odpadały.

- Twoja zazdrość niszczy głowę. - podsumował Jerry. Carlos zaśmiał się przygłupio patrząc, jak Alexis fuknął. 

- Po prostu oznaczam teren. 

- Pies myśliwski. - rzekł Carlos.

- Wasza dwójka, jak zwykle przeciwko mnie. - Alexis odgarnął swoje ciemne włosy do tyłu. Spojrzał na Fernando, który pustym spojrzeniem patrzył w ziemię. Jak zwykle w swoim świecie. - A ty Husky, co powiesz? 

- Takie zachowania z twojej strony są wręcz rutynowe. Nie muszę ich komentować. - odparł zupełnie niewzruszony. Uniosłam, aż kącik ust. Widziałam, jak krótko mi się przyglądał. 

- Nie ciesz się księżniczko. Tu się rozgrywają poważne tematy. - szturchnął mnie Francuz sprawiając, że zaczęłam się śmiać.

- Nie wątpię, ale twoje poważne tematy nie dotyczą nigdy niczego poważnego. Błaźnisz się wiecznie. 

- Wcale nie. - zaprzeczył.

- Tak.

- Całkowicie tak.

- Absolutnie tak.

- Wspierający, jak zawsze. - pokręcił głową. Podniosłam się do siadu biorąc deskorolkę na kolana. 

- Wracasz na najbliższy semestr do Francji? - zapytałam.

- Taaa wypadałoby. Ale muszę przyznać, że ciekawie macie w tym Mobile. Przeraża mnie ta w niebieskich włosach. I uważaj na tego Paula. Będzie próbował cię wyrywać. To bardziej, niż pewne.

- Nawet jeżeli jest innej orientacji to mu się nie uda. Zapewniam cię. - uśmiechnęłam się.

- Zasugerowałaś tym właśnie, że kiedyś będziemy razem? - zapytał Alexis unosząc brew. Spojrzałam na Fernando, który przygłupio się uśmiechał.

- Najczęściej śnimy o tym co pragniemy, a jeszcze częściej pragniemy tego co nierealne. Więc odbieraj to sobie, jak tylko chcesz. - poklepałam go w ramię. 

- Podsumowując, Alexis znowu dostał kosza. Chyba powinieneś zamienić gokarty na koszykówkę. Byłby nowy Michael Jordan. - rzucił Jerry.

- Kolejny przemądrzały. - podsumował Alexis. 

- Stresujesz się kwalifikacjami do kadry? - zapytał Carlos ucinając kolejne opryskliwe komentarze Francuza.

- Ciężko mi ocenić, czym stresuje się bardziej. Samymi kwalifikacjami, czy rywalami. Taka mała różnica. - przyznałam. 

- Jedziecie na większym dystansie, dodatkowo będą nie tylko oceniać, jak szybko jedziecie, ale i jak. Nie ma tam miejsca na margines. - odparł Fernando.

- Pocieszyciel i wybawca... - jęknął Alexis.

- Przynajmniej przedstawia fakty. - mówiąc to patrzyłam prosto w jego kolorowe tęczówki. - Zdaje sobie sprawę z tego, jak mam jechać. Rzecz chyba faktycznie bardziej tkwi w Buttersky. 

- Co z nim z znowu? - zapytał Carlos.

- W sumie to...  w sumie to teraz nie istotne. Po prostu mnie martwi. Jest niepoważny.

- Wiecie, że weszła między nasz wyścig? Wjechała na tor bez niczyjej zgody i doprowadziła do kraksy. - zaśmiał się Alexis. Przypomniałam sobie ból który przeszył mnie wtedy w karku. Tak samo posmak krwi w ustach.

- Nie ja, tylko Matt doprowadził do tego, bo mnie przygwoździł do bandy. Chciałam zjechać do boksów. 

- Mam nadzieje, że na nascar trafi tylko jedno z was. Inaczej to będzie, jak jakaś niekończąca się nitka nieszczęścia. - podsumował Jerry. 

- Wreszcie ktoś powiedział to głośno. - prychnęłam. - Dlatego to ja będę w kadrze. - wstałam z ziemi. - Uważam panowie, że powinniśmy powoli rozpalać to ognisko, bo nas noc zastanie.

- Ma ktoś zapałki, czy coś? - zapytał Alexis.

- I podpałkę? - dodał Carlos.

- Świetnie, czyli czeka nas kolejny kurs do Chłodnicy. - jęknął Francuz.

- Nie do końca. Przy jednym krzaku przy samym ostańcu mam skitrany plecak. Na sto procent mam w nim zapałki. Wydaje mi się, że podpałkę też. 

- Na co ci takie coś w środku dziczy? - zdziwił się Jerry.

- I na ile to bezpieczne? - dodał Alexis.

- Robiliśmy w tamtej okolicy ognisko sylwestrowe i zapomniałam o plecaku, gdy wracaliśmy nad ranem. To nie jest daleko, więc się przejdę po niego. Jak go nie będzie to wtedy wyślemy Alexisa do miasta. - zarządziłam.

- Pójdę z tobą. - powiedział Fernando. Skinęłam głową.

- W takim razie reszta niech znajdzie kamienie, aby zabezpieczyć teren dookoła. - dodał Carlos odchodząc w jedną ze stron w poszukiwaniu skały.

- Dobra, załatwmy to szybko. - szturchnęłam Fernando i ruszyliśmy w stronę całkiem sporego ostańca blisko toru. 

Szliśmy powoli, można powiedzieć wręcz, ze bardzo powoli. Nie wiem na ile to była kwestia tego, że cieszyliśmy się wieczorem, a na ile była to kwestia, że musiałam nacieszyć się faktem, ze nie czuje niezręczności trzymając czyjąś dłoń. To... miłe. Nie sądziłam nawet, że aż tak. 

- Wiesz, że nie umiem ukazywać emocji, prawda? 

- To coś zmienia? 

- Nie chce, abyś czuł się ignorowany. 

- Jeżeli masz zachowywać się tak samo jak wcześniej to zapewniam cię, że w takim razie chce być ignorowany. - zaśmiał się.

- Wpakowałeś się.

- Wiem i cieszy mnie to. 

- Dureń. - prychnęłam szturchając go. 

- Gdzie zostawiłaś ten plecak? - zapytał kiedy ostaniec stał praktycznie na wyciągnięcie ręki. Rozejrzałam się dookoła. 

- Był tu taki duży krzaczek... - szeptałam praktycznie sama do siebie. Rozejrzałam się dookoła dostrzegając krzak w dość sporym zagłębieniu. Wychyliłam rękę, aby spróbować wyczuć ramię plecaka.

- I jak? 

- Mam, chyba jesteśmy uratowani. - zaśmiałam się rzucając do niego plecak jedną ręką.

Fernando otworzył go i wyjął ze środka kurtkę.

- Kiedy to prałaś?

- Nie po to tu jesteśmy. 

- Upierzesz to?

- Jest tam podpałka?

- Nawet zapalniczka. - uśmiechnął się pakując wszystko do środka.

- Super. Możemy wracać. - wyciągnęłam rękę po plecak i nałożyłam go na plecy.

- Wzięliśmy jedzenie?

- Szlag... zadzwoń do Alexisa, aby poszedł do Chłodnicy. Zapomniałam o jedzeniu. - potarłam skroń. - Chyba potrzebuje się zdrzemnąć przy tym ognisku.

- Ciężka noc? 

- Ciężki czas. - zaśmiałam się . - Buttersky ma chyba pękniętą kość w ręce.

- Jeden konkurent mniej.

- Rzecz w tym, że nie. - powoli kierowaliśmy się w stronę "obozu". - Właśnie startuje.

- Gadałaś z nim?

- Mnie się w życiu nie posłucha. Po za tym nie posiada sumienia i zdrowego rozsądku.

- Wie, że może sobie zrobić większą krzywdę?

- Mi nie musisz tego tłumaczyć. Starałam się dogadać w między czasie z jego ziomkami, jak jeszcze byłam w Mobile. Nie chcieli jednak ze mną gadać. On za to sprytnie to ukrył. - tłumaczyłam. - Nie wiem co zrobić z tym fantem.

- Jestem jego byłym rywalem... może mnie posłucha, jakbym z nim porozmawiał. - podrapał kark. 

- Słucha tylko siebie... znasz go. 

- Nawet nie wiesz, jak dobrze. - westchnął. - W takim razie zostaje nam to zignorować.

- Nie możemy pozwolić, aby pojechał w takim stanie! - burknęłam. 

- Hej. - stanął tuż przede mną zatrzymując mnie. - Spójrz na mnie. - Uniosłam niechętnie wzrok. Złapał delikatnie moją głową i pocałował czoło. Odetchnęłam ciężko. - Nie zapominaj o tym do czego cię doprowadził, tak? Zapewniam cię. On nie martwił się tak o ciebie.

- To, że on nie ma serca nie znaczy, że ja też nie. - jęknęłam. Zrobiłam krok i przytuliłam się do niego. 

- Stresujesz się, że zrobi sobie krzywdę. Nie wygraną. Prawda? - położył podbródek na mojej głowie.

- Yhym... - wydusiłam wsłuchując się w bicie jego serca. Było spokojne.

- Może sam zrezygnuje.

- Mam nadzieje. 

- Tu jesteście! - usłyszałam krzyk w oddali. Odskoczyłam od Fernando jak poparzona. Widzieliśmy biegnącego z oddali Alexisa. - Twój tata przyjechał, bo zauważył, że zapomnieliśmy jedzenia. Miałem was poszukać. 

- Znam to pustkowie lepiej, niż ktokolwiek. Nie potrzebuje być szukana. - gwałtownie ruszyłam do przodu. 

- Twój tata to samo mi powiedział.

- To dlaczego jednak wybiegłeś? - Fernando uniósł brew.

- Cholera stary, nie umiesz nic obchodzić się z kobietami. Musisz zapewnić im poczucie bezpieczeństwa! - mówiąc to objął Fernando w pasie.

- Co ty rob-

- Patrz i się ucz. Może trochę praktyki i wreszcie znajdziemy ci dziewczynę. Bo ty jesteś dobry chłopak, ale wstydliwy. - szturchnął go w ramię.

- Jaki jeste-

- Ciiichutko. - położył mu palec na ustach. Fernando zmarszczył brwi patrząc z niedowierzaniem na niższego chłopaka.  - Z kobietami, jak z kwiatami. Im lepiej się opiekujesz bardziej kwitną. Dlatego musimy się starać.

- Alexis, to jest-

- Genialne? Wiem.

- Udzielisz mu lekcji przy ognisku. Ruszcie się, bo zdycham z głodu. - powstrzymywałam, aby się nie zaśmiać. - Może wreszcie kogoś wyrwiesz Fernando.

- Ta, może się uda. - prychnął. Odwróciłam się tylko po to, aby zobaczyć, jak nieśmiało unosi kącik ust...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro