Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 11.

Nie sądziłam szczerze, że Fernando mówiąc, że szybko się zobaczymy miał na myśli AŻ TAK SZYBKO. Stałam jak wryta patrząc, jak ten delikatnie uśmiecha się i przeszywa mnie swoimi dwukolorowymi tęczówkami. Poczułam dziwny dreszcz. Niepewność? "Ja" z zeszłych wakacji poznała to uczucie za dobrze. Dwa lata temu za to nie istniało coś takiego, jak niepewność. Teraz czułam ucisk w gardle i podekscytowanie. Stała przede mną osoba, która samą swoją obecnością dodała mi pewności wobec tego co robię.

- Jesteś ubrany na czerwono. Cóż za odmiana. - odparłam, a ten od razu zaczął poprawiać flanelową koszulę w kratę. Podwinął rękawy nad łokcie po czym dokładnie mnie zlustrował. Uniósł kącik ust.

- Bluza pasuje? Nie sądziłem, że założysz coś co nie jest czerwone. - zaśmiał się.

- Kupiłeś mi bluzę baseball. Mam narzekać na kolor i jej nie nosić? - uśmiechnęłam się lekko zakładając czerwony kosmyk za ucho. Zapadła między nami niezręczna cisza. Zacisnęłam mocno usta. Co miałam mu niby powiedzieć? 

- Wiem, że jesteś pewnie zmęczona, ale może chcesz się przejść? - zaproponował. Podrapałam kark, który był obolały po tych wszystkich treningach. 

- Chętnie. Gdzie chcesz iść?

- To ty tu mieszkasz! - zaczęliśmy iść. Zaśmiałam się.

- Czuje się jakby nie było mnie tu ze sto lat. - przyznałam zgodnie z prawdą, gdy wychodziliśmy na główną ulicę. - Wszystko jest po staremu, a czuje się jakbym była w zupełnie nowym miejscu.

Fernando spoglądał na mnie co jakiś czas, lecz moje myśli krążyły w jakiejś zupełnie obcej mi przestrzeni. Ta dziwna gula w gardle nie dawała mi spokoju. Gdyby nie ten stres być może odgryzłabym mu się dobitnym "nie patrz na mnie". Wiedziałam, że będziemy rozmawiać o tej sytuacji. Nie znałam jednak odpowiedzi na pytanie, które prawdopodobnie miało paść. Cały czas jednak wisiało w powietrzu.

- Ja mam uczelnię w Rzymie, więc nie muszę znosić akademików. Może to lepiej. Raczej nie dogadałbym się ze współlokatorem.

- Czemu tak myślisz? - uniosłam brew.

- Cenię sobie przestrzeń. To wszystko. 

Kopnęłam spory kamień w bok, a ten uderzył o drewniane drzwi. Ich skrzypnięcie sprawiło, że Fernando obrócił się i spojrzał w stronę gdzie uderzył kamień. Wypuściłam powietrze obracając się za Fernando. Uniosłam wzrok, aby zobaczyć otwarte wejście do schowka Hudsona. Wielki napis "Zakaz wstępu", który prawie zlewał się ze spróchniałym drewnem. Uświadomiłam sobie wtedy, że wieki mnie tam nie było. Pamiętam, jak tata przesiadywał w tym garażu po wypadku w 2017 roku. Nawet na noc nie przychodził do domu. To są jedne z moich pierwszych zapamiętanych wspomnień.

- Twój tata? - zapytał Fernando. Wzruszyłam ramionami robiąc krok w stronę schowka.

- Pewnie wietrzy, czy coś. Trzyma tam auto. - odparłam. Sama nie byłam jednak tego pewna. O ile faktycznie nic nie zmieniło się od mojego wyjazdu to tata brał chevroleta na przejażdżkę w sobotę wieczorem. Jeżeli auto nie miało być do czegoś wykorzystane stało zamknięte na klucz w garażu.  Po za tym tata nigdy tam nie wietrzył. 

Ciekawość wzięła górę i przebiegłam do przesiąkniętych wilgocią drzwi. Zajrzałam do środka, aby zobaczyć, czy aby na pewno nikogo tu nie ma.

- Coś się stało? - zapytał Fernando powoli wchodząc w głąb schowka. Ruszyłam od razu za nim.

- Byłam ciekawa co tu jest. Nie jestem tu często.

- Jakbyś ogólnie w Chłodnicy teraz była często. - prychnął pod nosem rozglądając się dookoła. Zapaliłam światło, które kiepsko oświetlało corvette i pudła z dziennikami, notatkami i książkami Wójta Hudsona. Patrzyłam na stare opony wyścigowe Horneta. Nie poznałam go osobiście, ale ilość historii które słyszałam od rodziców dawały mi wrażenie, jakby Wójt był nieodłączną częścią i mojego życia. Patrzyłam na te wszystkie pudła i bałam się pomyśleć ile wiedzy umyka mi przez brak momentu na przejrzenie ich. 

- Czyje to rzeczy? - zapytał Fernando. Spojrzałam w jego skupione oczy uśmiechając się. No tak... on nie słyszał o Wójcie...

- Hudsona Horneta. - powiedziałam ściągając jedno z pudeł na wierzchu. Znałam jego zawartość ponieważ raz mama chciała mi pokazać parę starych fotografii, jak trenował tatę na zawody. Spojrzałam na wierzch pudełka i od razu dojrzałam fotografię, jak Hudson Hornet i Zygzak McQueen ściskają się po finałach sezonu 2005. Tata przegrał. Ale przegranie z taką klasą jest wspanialsze od zwycięstwa. Zaproponowali mu wtedy przejście do Dinoco. 
Podałam zdjęcie Fernando.

- Szpachel trenował Horneta, prawda?

- Taa, Szpachel. Pomyśleć, że niedługo minie rok od tego... no. - spojrzałam na stopę. To było ciekawe zakończenie współpracy ze Szpachlem. Nie wygrałam wtedy tego wyścigu, ale jestem pewna, że gdyby nie Buttersky wtedy na torze miałabym pierwsze miejsce.
Wzdłuż mojej stopy rozciągała się szrama. Przecięcie z toru było głębokie, ale nie za długie. W trakcie operacji musieli jednak rozciąć całą stopę. Zapamiętam ten fakt. Przecież każdego ranka oglądam różowo białą linie na wierzchu stopy. Fernando spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Jego wyraz twarzy mówił "Ważne że wszystko dobrze się skończyło". Odwzajemniłam mu tym samym łapiąc czerwony kosmyk przy mojej skroni. Muszę go podfarbować.

- Twój tata wyglądał tu na młodszego. - stwierdził po dłuższej chwili oglądania fotografii. Faktycznie był młody. Bardziej przypominał nastolatka, niż dorosłego faceta.

- Oczywiście, że wyglądał. Miał na tym zdjęciu z 20 lat.

- Hudson też dobrze tu wygląda, jak na swoje lata. - odparł chłopak poprawiając koszulę wzruszyłam ramionami patrząc na ich szczęśliwe miny. - Co się z nim stało?

- Chorował. To było nagłe i nie dało się za wiele zrobić. Tata powiedział, że tak późno wykryli u niego raka, że nie było ratunku. Po roku walki brakło mu siły.

- To musiał być dla niego cios. W przeciągu roku dowiedzieć się, że kogoś stracimy.

- Był. Do dzisiaj jest. - mówiąc to stanęłam przed brunetem i patrzyłam w jego dwukolorowe oczy. Fernando utrzymywał pilnie skupiony wzrok. - Hudson był dla niego, jak ojciec. Jego auto stoi teraz w muzeum ku jego pamięci, ale wcześniej przez dłuższy czas po jego śmierci stał tutaj. Tata przyłaził tu, siadał w środku... mama mówi, że to była forma pogodzenia się ze stratą.

Fernando mruknął pod nosem. Pstryknęłam go w nos uśmiechając się szeroko.

- Nie łam się. Hudson żyje w jego sercu, jak i wszystkich w Chłodnicy. Mam wrażenie, że kiedy dopatrują się we mnie jakiejś cząstki Horneta daje im to wiele radości, że wcale nie odszedł.

- Traktują cię tak?

- Zmarł za nim się urodziłam. Widzę po minach taty, że kiedy wypowiadam "Zwinny, jak jaszczurka. Ostry, jak przecinak" to napawa go to pewną dumą. Jeżeli widzą w tym coś specjalnego, niech tak będzie. - zakończyłam, a Fernando położył dłoń na moim ramieniu i lekko uścisnął. Pogłaskałam lekko jego dłoń. Westchnęłam. - Nie traćmy więcej czasu. 

Schowałam zdjęcie do pudła i stanęłam na palcach, aby wsadzić je na samą górę stosu kartonów. Ledwo je położyłam cała sterta runęła na ziemię. W takich chwilach serio żałuje, że nie mam przy sobie czekolady karmelowej. Karmel idealnie skleiłby ze sobą pudła i nic by nie spadło.
Kurz rozniósł się po pomieszczeniu, a my z Fernando zaczęliśmy intensywnie kasłać.

- Cholera! - odchrząknęłam ponownie. Przez załzawione oczy spojrzałam na fruwające luźne kartki i setki porozrzucanych dzienników. Kaszlnęłam ponownie w rękaw bluzy.

- Nic ci nie jest? - zapytał Włoch po chwili sam zaczynając się dusić. 

- Żyje. A ty?

- W porządku. - chłopak zrobił parę kroków do przodu. - W skali od 1 do 10, jak bardzo twój tata zdenerwowałby się, że wywaliłaś relikwie Hudsona? 

- Zgaduje, że zna je na pamięć tak czy siak. Pokrzyczy i przestanie. - ruszyłam za nim trąc oczy. uderzyłam niespodziewanie w coś sporego i twardego. - Corvetta tu nie stała.

- To chyba nie jest corvette'a. - zwrócił uwagę Fernando. Otworzyłam szeroko oczy, aby spojrzeć na co wpadłam. Faktycznie. To nie był samochód. Pod tak małą płachtą ciężko było zmieścić Smarta czy Malucha.

Przez moment nie chciałam do końca wierzyć w to co widzę. Zmarszczyłam brwi przypominając sobie zakończenie szkoły, jak tata mnie odebrał. Ale... od tamtej pory go nie widziałam. Czy to możliwe? Nie sprzedał go?

Zdjęłam płachtę, aby ujrzeć motocykl. Kurz ponownie uniósł się w górę, ale tym razem byłam zbyt podekscytowana, aby je zamknąć. Czarny metalik,  skórzane wykończenia i srebrne felgi. Tak... to ten sam motocykl na którym tata mnie odebrał po zakończeniu roku szkolnego. Od tamtej pory nie wydawało mi się, aby na nim jeździł. 

- Motocykl?

- A no... - zaśmiałam się. - Na rower mi to nie wygląda.

- Byłem pewny że to rolki. - przewrócił oczami, a ja zaśmiałam się, wciągając do moich płuc jednocześnie z kilogram kurzu.

- Ciekawe, czy jeździ.

- Jesteś pewna, że powinniśmy go ruszać? - zapytał chłopak.

- Idź poszukaj kluczyków. - poprosiłam, a ja podeszłam do sprzętu.

Dłonią przejechałam po siedzeniu strącając opadający kurz. Ledwo ruszony licznik, żadnej rysy. Ciekawe ile dało się na nim wyciągnąć...

- Znalazłem jakieś. - powiedział chłopak powoli do mnie podchodząc. Podał mi kluczyki na czarnej smyczce. Uśmiechnęłam się. Od razu je poznałam. 

- To one, dziękuje.

- Powtórzysz?

- Nie zesraj się. - prychnęłam wkładając kluczyk do stacyjki. Przekręciłam go, a wskazówki na desce zaświeciły się. - Akumulator działa. Tata musiał go niedawno ładować. Tak samo tankować. Ma praktycznie pełną wachę.

- Może jeździł, jak cię nie było.

- Jeżeli tak to będę musiała z nim poważnie pogadać. 

- Co teraz? - zapytał Fernando. Uśmiechnęłam się szeroko niczym Joker.

- Przejedźmy się.

- Co?

- Nie cocaj mi tu. Przejedźmy się.

- Ty możesz prowadzić?

- Kurs na prawko mam w lipcu. Co za różnica. Obcuje z takim sprzętem od zawsze. Nie zabije cię.

- Tyle to wiem. Twój tata się nie wkurzy?

- Nie martw się tak nim, ok? - poprosiłam z uśmiechem. - Znajdź kaski, a ja go wyprowadzę.

- Dasz radę sama? Pewnie jest ciężki. - mówiąc to od razu złapał za rączkę. Złapałam intuicyjnie jego dłoń.

- To nie panigale, spokojnie. Nie jest, AŻ TAK duży. - mówiąc to rozluźniłam uścisk i spojrzałam na to jego delikatnie zmarszczył nosek.  Chłopak westchnął, ale wiedziałam, że przystał na to. Uśmiech cisnął mi się na usta.

Nie zajęło mi długo wyprowadzenie motocykla przed garaż. Właściwie tyle co nic. Przymierzyłam się na niego na zewnątrz. Sięgałam więc było całkiem w porządku. Nastawiłam szybko lusterka opierając jego ciężar na jednej nodze. Dobra... był ciężki.
W sumie przykre było to, że Fernando prawko może mieć dopiero za 2 lata, a ja teraz. Wiem, że gdzieś w głębi chciałby sobie poprowadzić.

Fernando wyszedł z garażu z kaskami i skórzanymi rękawiczkami. Je też poznałam. Uśmiechnęłam się przejmując jeden zestaw od niego. Założyłam kask i rękawiczki. Westchnęłam lekko. "To jak jazda gokartem"

Nacisnęłam zapłon, jednocześnie trzymając hamulec. Lekko dodawałam gazu i czekałam, aż zapali. Poszło to szybko. Czułam się podekscytowana. Spojrzałam na Fernando, który pokazał kciuka w górę. Przywołałam go do siebie ręką, a ten szybko wsiadł na motocykl. Ten od razu złapał się metalowych barierek wokół siedzenia. Schowałam nogę i dodałam więcej gazu, aby wyjechać na ulicę. Miałam pomysł gdzie pojechać. Musieliśmy przebyć jednak dłuższą drogę, aby nikt nas nie zobaczył.

- Trzymaj się. - powiedziałam radośnie. God... to jak nowa zabawka dla bobaska. 

Starałam się jechać ostrożnie, ale kusiło mnie, aby sprawdzić możliwości tego demona. Nie sądziłam, że będę na nim jeździć. Nie dzisiaj, nie z Fernando, nie jako kierowca.

Wiedziałam, że tata mnie zabije, ale to nie pierwszy raz kiedy będzie mną zawiedziony. Ostatni też nie. Więc jeżeli ma już krzyczeć to niech krzyczy o rozbicie motocykla, a nie brudne skarpetki w łazience. Czuła dziwne poczucie wolności i odskoczni od gokartów. Wbrew wszystkiemu jechałam wolniej, niż gokartem... ALE ZA TO CZYM!

Za kinem samochodowym skręciłam w lewo, aby pojechać bardziej w stronę Koła Serc, niż Doliny Stabilizatorów. Na dłuższej prostej dodawałam gazu i zapomniałam o guli w gardle. Czułam, jak Fernando mocno trzyma się barierek, po chwili po prostu zaczynając trzymać się mojego ciała. Jak ma przez to nie spaść na zakręcie niech będzie. Mi to pasuje.

******

Wodospad robił wrażenie, gdy przejeżdżaliśmy obok niego. Fernando jednak nigdy nie był na dole. Właśnie tam pojechaliśmy. Stawiałam motocykl na nóżce, gdy Fernando kierował się w stronę wody. Zdjęłam kask i rękawiczki po czym odłożyłam je obok mojego maleństwa. Ciężkiego maleństwa, ale dalej. Ruszyłam w stronę chłopaka, który siedział przy samej wodzie.

- Musimy nazwać jakoś motocykl.

- Nazwać? - zdziwił się.

- Nie będę mówiła na niego cały czas "motocykl". Proponuje "Cerber" 

- "Cerber"? - zaśmiał się.

- Ja będę Lucyferem! - uśmiechałam się podwijając rękawy bluzy. Ułożyłam ręce na zgiętych kolanach i napawałam się widokiem. Zawsze robił na mnie wrażenie. W środku totalnej suszy znajdował się las i wodospad. Wspaniałe i tak nieprawdopodobne.

- A co u Paula? - odezwał się po chwili milczenia Fernando. 

- Pojechał do swojego chłopaka. Ma pojawić się na zawodach.

- Wreszcie go poznam. 

- Ty też przyjeżdżasz? - ściągnęłam brwi odwracając głowę w jego stronę.

- Taki mam zamiar.  Jest dla ciebie ważny więc... - Fernando wzruszył ramionami, a ja schowałam głowę w kolanach. Shit, czułam jak serce mi nawala. Czas o tym pogadać... chyba.

- Jakim cudem jesteś na każdym ważnym wydarzeniu w moim życiu? 

- Bo zwykle w chwilach, gdzie kogoś naprawdę potrzebujemy nikogo nie ma. - zaśmiał się. - Tobie to co prawda nie grozi, ale-

- Doceniam to, że zawsze jesteś. - przerwałam mu. - Nic bardziej nie doceniam.

Fernando uniósł kącik ust patrząc na mnie kątem oka. Po chwili odwrócił wzrok na wodę. 

- Nawet wtedy, gdy...

- Dlatego wtedy cię pocałowałam. Nie wiedziałam jakim czynem mam pokazać, że się cieszę. - mówiłam poważnie.

- Miałem wrażenie, że jesteś po tym na mnie zła.

- Bo zostawiłam dużo pytań. Sama nie byłam pewna tego co chciałam tym przekazać. Albo właśnie wiedziałam i nie chciałam tego przyznać. - chłopak przykrył moją dłoń swoją.

- Nigdy nie byłem zły, przez tą niezręczną ciszę, ale wolałem, abyśmy nie byli przez to wrogami.

- Musiałabym upaść na głowę, abyś był mi wrogiem.

- Jeżeli nie chcesz o tym gadać, zaakceptuje to. - wspomniał. 

- Właściwie to chce. Za długo milczałam. - mówiąc to stanęłam praktycznie przy samej wodzie. Przed samą mnie wcisnął się Fernando.

- Słucham, więc. - przeszywał mnie wzrokiem, ale wiedziałam teraz, że cokolwiek nie powiem nie będzie patrzył na to inaczej. To dobrze.

- Pocałowałam cię wtedy, bo tak mówiło mi serce, dobra? Nie było to racjonalne, ale tak chciało i już. Zrobiłam to i dużo myślałam po tym. I wiem, że...

- Że? 

- Że chyba od zawsze byłeś wyżej od chłopaków w rankingu. - spuściłam wzrok. - Mam na myśli, że od początku jakoś wydawałeś mi się nieco inny od nich i...

- i co?

- Wiesz co, ale nie powiem tego, bo ego mi nie pozwala. - wybuchłam śmiechem. Fernando również. Taa, rozluźniło to atmosferę. Kiedy się uspokoiliśmy czułam tylko ja patrzy mi w oczy.

- Ja mam to powiedzieć? 

- Jeżeli chcesz.

- Dobra... kocham cię. - jemu to też utknęło w gardle.

- Jezu, te słowa tak kretyńsko brzmią. - zaśmiałam się.

- Sama to powiedz mądralo. - przewrócił oczami z przygłupim uśmiechem.

- Dobra dobra... kocham cię. 

- Wow, to serio kretyńsko brzmi.

- Co nie?! - znowu zaczęłam się śmiać.

- Dlaczego wtedy nie potrafiłaś tego powiedzieć, jak już mnie... no.

- Bo ja jestem wyścigowcem w Ameryce, a ty kucharzem w Europie. Bałam się, jak będzie miało to wyglądać. - w krótkiej chwili zdałam sobie sprawę o co tak bardzo się przejmowałam cały ten czas. 

- Boisz się o niezręczności? - zapytał całkowicie poważnie.

- Jesteśmy pieprzonymi dziećmi. Oddzielni kawałem lądu i Atlantykiem. To brzmi...

- Jak szaleństwo?

- Dokładnie! Powiedz, że niby to cię wyśmieje. - szturchnęłam.

- Szaleństwo jest absolutnym geniuszem i lepiej być absurdalnie niedorzecznym, niż absurdalnie nudnym*

- Taa... - uśmiechnęłam się. Miał racje.

- Więc, mam cię pytać o to, czy to też kretyńsko brzmi?

- Brzmi kretyńsko. Więc po prostu "tak". 

Fernando zaśmiał się lekko.

- God, faktycznie do dziwne.

- Co nie?  Obiecaj mi tylko, że nie sprawi to, że będziemy się zachowywać zupełnie inaczej, niż teraz. - poprosiłam.

- Obiecuje. 

Czułam jak spadł mi kamień z serce. Dalej biło, ale z podekscytowania. Złapałam jego policzki i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam krótko jego usta po czym szybkim ruchem wepchnęłam go do wody. Wynurzył się kaszląc. Śmiałam się przeokropnie. 

- Będę mokry wracać skuterem. - odgarnął mokre włosy z twarzy.

- Możesz wracać piechotą.

- Na rolkach. - zaśmiał się. - Ty nie pływasz?

- Tak, czy siak Atlantyku nie przepłynę, nie mam potrzeby próbowania. A nie będę moczyć nowej bluzy. - mówiąc to oddaliłam się od brzegu. Tak... chyba to nie jest, aż tak kretyńskie.

Dobry! Dawno mnie tutaj nie było <3 

Zacznę od lekkiego usprawiedliwienia się - otóż odpoczywałam i cieszyłam się wakacjami i nie po drodze było mi zasiadać do laptopa. Mam nadzieje, że wybaczycie tą dłuższą nieobecność.
Po za tym gdy siadałam już w nocy do pisania to skupiałam się na zupełnie nowym, gigantycznym projekcie, który już od kilku lat kiełkował w mojej głowie. Więc ponownie - przepraszam, że nie poświęciłam tak dużo czasu reszcie projektów.

A teraz co do rozdziału... co o nim sądzicie? haha

Niektórzy pewnie w tym momencie mnie nienawidzą (tak Alexis, mówię to do ciebie).
Inni za to mają coś w stylu "TRZECH KSIĄŻEK POTRZEBOWAŁAŚ ABY NAPISAĆ TEN JEDEN DIALOG HIOIHDASODANSALK"
Bez względu na reakcje dziękuje za przeczytanie <3 Mam nadzieje, że po tej dłuższej przerwie mój styl pisania nie jest zupełnie nieczytelny.

Dziękuje za przeczytanie i mam nadzieje, że widzimy się już niebawem <3 Do zobaczenia!

*cytat Marilyn Monroe

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro