ROZDZIAŁ 10.
Zapukałem do drzwi jego pokoju. Moja zaciśnięta dłoń ciężko opadła na drzwi, a na moje wezwanie odpowiedziała jedynie cisza. Westchnąłem opierając się plecami. Zamknąłem oczy.
- Jared.... wiem, że jesteś zły. - Obróciłem policzek w stronę drzwi na mtórych się opierałem. - Okłamałem ciebie i twoją mamę. Wtedy sądziłem, że posłuchanie się chęci twojego ojca to jedynie wyjście. Myliłem się...
Nawet nie miałem pewności, czy mnie słyszy. Równie dobrze mógł mieć założone słuchawki. Sam pewnie bym tak zrobił. Obsunąłem się na ziemię.
- Wiesz, że cię kocham... - szepnąłem już chyba bardziej do siebie, bo słowa były tak ciche, że ciężko, aby Jared mógł je usłyszeć. - Przywiązałem się i nie chciałabym, aby kiedykolwiek stała ci się krzywda. - spojrzałem na moje dłonie. - Rozumiem, że czujesz się oszukany i tak... zawiodłem cię.
Po schodach weszła Sara i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Ona nie wydawała się zła. Chyba zrozumiała moje postępowanie. Sara też chciałaby dla Jareda, jak najlepiej. Podeszła do mnie i złapała mój nadgarstek. Wiedziała, że to nie ma sensu. Westchnąłem bardzo ciężko podnosząc się z ziemi.
- Chodź na dół. - poprosiła mnie, głowę kierując w stronę pokoju chłopaka. Bez słowa zeszliśmy po schodach idąc do salonu. Opadłem na kanapę, a Sara podeszła do barka w salonie. Przetarłem oczy, a Sara wyciągnęła w moją stronę pusty kieliszek.
- Wybacz, ale nie pije alkoholu. Nawet w winie. Muszę dbać o.... sama rozumiesz. - patrzyłem prosto w jej oczy. Kobieta skinęła lekko. Nie powstrzymało jej to jednak od nalania kieliszka dla siebie.
- Nie chcesz wody w takim razie?
- Mam ścisk w gardle. Nie przełknę nic. - Sara oparła się o ścianę i patrzyła w okno. O ironio była piękna pogoda. Zachód słońca kolorował niebo i chmury na piękne, ciepłe kolory. Co jakiś czas w moją stronę powiewało chłodne powietrze od wiatraka. Miałem suchość w gardle.
Nie mogłem zaakceptować myśli, że go zawiodłem.
- To nie twoja wina. - powiedziała biorąc duży łyk trunku. - Sam chciał wycofać się z roli ojca. Nie mogliśmy przewidzieć, że po osiemnastu latach zacznie się nim interesować.
- Może faktycznie układa sobie życie... - szepnąłem pod nosem. - Po co by inaczej wracał?
- Nie skleisz szklanki, która rozpadła się na tysiące drobnych szkiełek. - wzruszyła ramionami. - To zbyt dużo ostrych elementów.
- Kochasz go przecież tak, czy siak.
- Często najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić – nieraz na zawsze*. Masz racje Jackson. Kocham go. Jednak to co było między nami było toksyczne. Gdyby było inaczej nie wpuszczałabym go naćpanego do domu lub pomagała fałszować testy na obecność narkotyków. Żałuje, że kiedy przyszłam do ciebie do domu, aby wyrzucić jego tabletki i inne gówna było tak późno. - kobieta dolała sobie wina. Nie raczyłem tego skomentować. Trochę ją rozumiem. Nie wiedziała od dzisiaj, że jej chłopak żyje. Cierpienie jednak jej syna odbiło się mocniej, niż sądziłem. Zawsze zachowywała spokój. Taka była Sara. Za to podziwiałem ją kiedy byłem mały. -Powinnam to zrobić już dawno... albo zgłosić. Być może nieświadomie to przeze mnie zdążył zrobić ci krzywdę.
- Sara....
- Nie kłam nawet, że było inaczej. - uniosła palec w górę jakby chcąc mnie uciszyć. Moja ręka swobodnie opadła na podłokietnik kanapy. - To, że powiedziałeś o jednej, czy dwóch sytuacjach... sam wiesz, że było tego więcej.
Zacisnąłem usta. Kątem oka patrzyłem na różne części mojego ciała. Pamiętam każdą ranę jaką mi zrobił. Po większości nie mam nawet najmniejszego śladu. Powinniśmy wybaczać, ale nie zapominać. Tak i uczyniłem.
- Jestem przez to silniejszy. - ostro spojrzałem w jej przeszklone oczy. - Nie mogłaś temu zapobiec. A ja nie mam nic mojej przeszłości do zarzucenia. Dzięki temu jestem twardszy, niż byłbym.
Teraz to Sara patrzyła w ziemię jakby wstrzymując łzy. Sztormowie zamieszali w jej życiu. Nie wybaczę tego nam. Przypomniała mi się, aż moja rozmowa z Cruz.
Byliśmy sami w moim mieszkaniu. Siedzieliśmy na łóżku, a ja masowałem jej plecy po treningu. Rozmawialiśmy co u nas. Z Cruz prowadzimy własne kariery i ciężko, aby nasze życie miłosne było prowadzone tak, jak choćby Pana McQueena. Więc kiedy już siedzimy sami przegadujemy całe noce zasypiając w międzyczasie. Nie pamiętam, jak zaczęliśmy wtedy rozmawiać o Dylanie. Wiem tylko, że usiadła wtedy naprzeciwko mnie i słuchała. Powiedziałem jej to samo o czym teraz pomyślałem - "Sztormowie zniszczyli Sarze życie"
Cruz uniosła brwi uśmiechając się niewinnie.
- Sara jest ci wdzięczna. Jesteś wzorem dla Jareda. Obydwoje wiecie, że dla chłopaka jesteś kimś więcej, niż wujkiem. - szepnęła łapiąc moje policzki. Pocałowała moje czoło. - I była wdzięczna Dylanowi za każdy pocałunek który w taki sposób on składał na jej czole. Każdy uścisk. - uśmiechała się dalej gładząc moje policzki. - Jej życie, twoje życie i Dylana nie ułożyło się tak, jak tego chcieliście. Ty, mały chłopiec nad którym znęcał się starszy brat, który mógł polegać wyłącznie na sobie. Ona, młoda dziewczyna która zaszła w ciążę, a jej książę z bajki wcale nie był tym rycerzem na białym koniu. Samotna matka której światem stał się chłopiec mężczyzny tyrana. Rozpieszczony, narkoman dla którego liczyły się własne zachcianki, ale już nie skutki własnych czynów. Pytanie brzmi jednak. Chcielibyście być teraz inni? Chcecie innej przeszłości?
- Nie jesteś na mnie zła? - nie spuszczałem z niej wzroku. Sara odłożyła kieliszek z winem na ławę.
- Łatwiej wychowywało mi się Jareda z myślą, że Dylan nie żyje. - opuściła ręce, a te uderzyły o jej uda. Gwałtownie uniosłem na nią wzrok. - Brutalne... sama nie wierze, że to mówię... - szepnęła. - Nie patrz na mnie, jak na tyrana.
- Też tak chciałem myśleć. - kwaśno się zaśmiałem. Kiedy zamilkłem kąciki ust natychmiast mi opadły. - Cruz otworzyła mi oczy, aby go szukać. Sam żyłem z myślą, że nie żyje, nie męczy się z nałogiem. Nie byłem idealnym bratem. Idealny brat nie życzy drugiemu śmierci. A ja po prostu się odciąłem od faktu, że może potrzebować pomocy. Myśl, że jest martwy dawała mi poczucie bezpieczeństwa... być może happy endu. O tacie nie wspomnę...
- Ty nie chciałeś jego śmierci tylko jego wolności. Tak, jak każdy dobry brat chciałaby, aby było - położyła dłoń na moim policzku.
- Co planujesz? - to pytanie musiało paść. Kobieta wzruszyła ramionami.
- Być może Dylan jest wolny od nałogu. Nie wiem. Jeżeli jest to na tyle ile zasłuży będzie widzieć się z Jaredem. To jego syn... dalej.
- A ta "szklanka"?
- Zmiotłam szkło Jack. Nie ma co zbierać. Być może to była moja ta jedyna, prawdziwa miłość i właśnie puszczam ją między palcami. Ale jeżeli przez 18 lat żyłam bez niego to kolejne lata też przeżyje. - Położyłem na jej dłoni moją dłoń. - Nie martw się o Jareda. Jestem pewna, że zrozumie to wszystko. Po za tym mam pewien pomysł.
- Myślisz, że Jared mi wybaczy?
- Zbyt cię kocha, aby zebrać odłamki szkła.
***Pov.Lucy***
Do mojej torby dopakowałam właśnie ostatnie ubrania i próbowałam zasunąć walizkę. Przeklinam te zamki. Czemu walizki nigdy nie zamykają się, jak powinny? Wiecznie są z nimi problemy. W moich słuchawkach leciała jakaś stara piosenka Jonas Brothers. Właściwie leci ona zapętlona już od wczorajszej nocy. Myśl o Buttersky... właściwie to jego kontuzji...wcale mnie nie uspokajała. Czemu kiedy ja leżałam w szpitalu to on nie myślał, a kiedy on ma coś z ręką zadręczam się tym. Dobra, cała byłam chodzącym kłębkiem nerwów. Nie zdarza mi się to często, ale nie potrafiłam się wyluzować. Kwalifikacje, Rywal, Claire która wydaje się na mnie obrażona i... i Fernando. Dodatkowo mało spałam. Przypominałam zombie.
Po zamknięciu walizki usiadłam na biurku i podwinęłam rękawy w zielonej bluzie baseball od Fernando. Jakoś odczuwałam potrzebę, aby ją założyć. Jest śliczna, ale nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam na sobie coś zielonego.
Spojrzałam na walizkę i torbę. Pełno ubrań, książek i jeszcze osobna torba z całym sprzętem sportowym. Obawiam się, że sama się z tym nie zabiorę.
Don't you ever say goodbye,
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i odczytałam wiadomość od mamy. Było to zdjęcie lodów karmelowych z dopiskiem
"Od wczoraj Lola zrobiła już kilka litrów. Może nie zjesz ich w 5 minut".
Nie wiem na co ona liczy. Mówimy to o lodach KARMELOWYCH.
Spojrzałam ponownie na tytuł piosenki. Wypuściłam powietrze przez nos, gdy ktoś zapukał do moich drzwi. Zmarszczyłam brwi i zeskoczyłam z biurka powoli idąc w ich stronę. Obejrzałam się za siebie, aby spojrzeć na uchylone okno i dziwnie wyglądający porządek w moim miejscu pracy. Było tu podejrzanie czysto i sterylnie. Być może dlatego, że w mojej głowie nie było równego porządku.
Cross my heart, and you can keep mine,
Otworzyłam je szybko. Rude włosy od razu rzuciły mi się w oczy. Poczułam ukłucie w sercu. Tak... nie jestem ostatnio wzorowym przyjacielem. Nie mówię tu tylko o Paulu, ale i Claire. Nie sądziłam, że tak polubię tą przybłędę stalkera. Ostatnio było tylko trenowanie, jedzenie, sen. Olałam wszystko inne. Łącznie przyjaciół. Każdych. Odinstalowałam messengera, aby nie odczytać niechcący wiadomości na grupce z chłopakami.
Doceniam, że Paul nie odwrócił się jeszcze przez moje ciągłe muchy w nosie i stawianie sztangi, czy bieżni nad wszystkie inne wartości. Wiedziałam, że widzi, jak zmęczone są moje mięśnie i, jak w ostatnich dniach ledwo mogłam unieść hantle na wysokość barków. Ten rudzielec miał tyle cierpliwości co... on...no...
- Dobry Paul. - oparłam się o framugę z uniesionym, zmęczonym kącikiem ust.
- Mój tata już po mnie przyjechał. - podrapał kark. - Chciałem się pożegnać.
Uniosłam kącik ust i rzuciłam się do uścisku. Nie musiał nawet czekać sekundy. On też przytulił mnie równie mocno. Będę tęsknić za jego piegowatą twarzą. Choćby ta przerwa miała trwać jedynie 3 tygodnie.
- Proszę, odpocznij przed kwalifikacjami. Obiecuje, że będę na widowni i przed samym wyścigiem sprawdzę, czy dobrze się czujesz.
- Będę się starać.- szepnęłam. Odsunęłam się od niego. - Wiem, że przesadzałam z moim trybem życia, ale... chciałam być w szczytowej formie.
- Jestem pewny, że jesteś. Jesteś McQueen! Twojego ojca oglądałem na Nascarze i on zawsze był w szczytowej formie. Czemu więc, ty nie? - uśmiechnęłam się głupio na jego słowa. Chciałabym być, jak tata. Dużo jednak mi do niego brakuje. - To bluza od Fernando? - zapytał wskazując na nią palcem. - złapałam za jej materiał wypuszczając powietrze.
- No... tak. - intuicyjnie poprawiłam jej rękawy. - Jest najbardziej miękka ze wszystkich baseballówek.
- Czerwona przeżyła rozcięcie stopy roku, a czarna rehabilitacje i załamanie nerwowe. - uniósł kącik ust. - Zobaczymy, jakie wspomnienia będzie nieść zielona.
- Oby wygrane kwalifikacje. I inne zwycięstwa.
- W takim razie boje się o ilość kolorów w twojej szafie za jakiś czas. I o krótkość twoich włosów - zaśmiał się. Ja również.
- Raz ścięłam włosy! Wyglądam zajebiście. Więc teraz nie rób ze mnie osoby która swoją walkę prezentuje przez krótkość jakiś kłaków. - zaczęłam się śmiać
- Nieśmiałbym - mówiąc to położył dłoń na sercu. - A teraz serio muszę lecieć. Będę tęsknić.
- Ta, ja też. - potarłam ramiona.
- Do zobaczenia Lucyferku
Chłopak odszedł od drzwi, a ja stałam, jak wryta.
If I could only read your mind,
Wyszłam z pokoju. Zobaczyłam korytarz na którym stało parę dziewcząt z conajmniej trzema walizkami na głowę. Większość była z klasy Claire. Szybko przebiegłam między nimi i zapukałam do jej pokoju. Tak przynajmniej sądziłam. Też jestem całkiem niezłym stalkerem.
Nie musiałam czekać długo, aby zobaczyć jej oczy wpatrujące się we mnie. Były nieco groźne. Jak od kilku dni. Nie, że jej się dziwię. Byłam oschła.
- Tata już po ciebie przyjechał? - powiedziała, jak gdyby nigdy nic ospałym głosem.
- Nie, ale chciałam się upewnić, że będziesz na kwalifikacjach.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- A ty tylko o tym... -jęknęła.- Chcesz mnie tam?
- Oczywiście, że chce! Wiem, że ostatnio zachowuje się "źle"... ale byłoby mi miło, gdybyś się pojawiła.
- Zobaczę. - ucięła chcąc zamknąć drzwi. Złapałam jej granatową koszulkę.
- Przepraszam.
- Ty przepraszasz? Serio coś się w tobie zmieniło.
- Nie wiem skąd tyle o mnie wiesz, ale to nie istotne. - dalej trzymałam ją kurczowo. - Przepraszam, bo byłam ostatnio okropna. - latka lecą, a mi dalej to słowo ledwo przechodzi przed gardło. - Wiem, że jedyne na czym się skupiałam to treningi i zdaję sobie sprawę, że nie była dobrą znajomą.... przyjaciółką.
- Co mam ci powiedzieć?
- Nic... nie znam cię długo. Sumienie każe mi uciekać, bo poznałyśmy się w łazience. Znaczy... ja ciebie. Ty mnie doskonale znałaś.
- Każdy ma swoje sekrety. - wzruszyła ramionami
- Wyjawisz mi go? - Claire spojrzała prosto w moje oczy. Mogłam wyczytać z nich "nie" drukowanymi literami jeszcze z trzema wykrzyknikami. - Chciałaś mnie na narządy? Podkochujesz się we mnie? Jeżeli się podkochujesz to nic złego tak! Sama pewnie bym się w sobi-
- Lucy. - przerwała mi. - To nie ma większego znaczenia. Zaufaj mi.
- Tak... jasne. - szepnęłam. - Jeszcze raz przepraszam cię.
- Idź się dopakować. - zaczęła zamykać drzwi.
- Tak... ej Claire! - wsadziłam stopę między futrynę, a drzwi. - Wiesz, że dużo dla mnie znaczysz... prawda?
Claire skinęła lekko głową i zamknęła drzwi. Westchnęłam głośno.
Then I could map out all the ways to make it right,
Telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować. Chwyciłam go szybko czując się dziwnie zmieszana. Odebrałam telefon
- Masz pokój na drugim piętrze Buntowniczko?
Jego głos. Szlag. Tęskniłam za nim tak bardzo. Moja dłoń zaczęła się trząść.
- Tak. - szepnęłam.
- Zaraz tam będę, aby pomóc ci ze wszystkim.
******
Otworzyłam leniwie oczy patrząc na zbliżający się zachód słońca. Dzieliła nas może godzina od kiedy miał nastąpić. Za nie całe 30 minut mieliśmy dojechać do Chłodnicy. Przez pierwszą część drogi dużo rozmawialiśmy z tatą. O wszystkim. Zawodach, moich znajomych, ale i wątpliwościach. Znacznie się uspokoiłam. Poczułam się dawną Lucy.
Potem jednak nieprzespana noc dała o sobie znać. Tak i zasnęłam.
- Dobrze, że się przebudziłaś. Zaraz dojeżdżamy. - powiedział dość pogodnie. - Zapomniałem ci powiedzieć, że bardzo ładnie ci w zielonym.
- Wolę czerwony. - uniosłam zaspany kącik ust.
- Tyle to wiem. Jest ładny. - zaśmiał się. - Tęskniłem za tobą, wiesz?
- Też tęskniłam. Za tobą, mamą... miałeś racje, że Mobile to będzie zupełnie inna gratka, niż mogłam się spodziewać. Nie jest mi tam źle, ale sam rozumiesz. Odliczam dni kiedy wrócę do domu.
- To, że skończyłaś 16 lat nie sprawia, że jesteś duża. Dopiero wczoraj zaakceptowałem myśl, że możesz już robić prawo jazdy.
- Nie ma na to czasu. Kwalifikacje... sam rozumiesz.
- W wakacje możesz się przygotowywać.
- Zapewne tak będzie.
- Nie zmieniłaś się dużo. Dalej jesteś tą samą Lucy co zawsze. A Buntowniczka od zawsze mimo przebojowości i chęci odkrywania wszystkiego co nieodkryte zawsze chętnie wracała do mamy, aby się przytulić. - mówił to zerkając na mnie co jakiś czas.
- To, że ten element się nie zmienił nie znaczy, że reszta nie. - wzruszyłam ramionami. Nieco bolało, jak to mówiłam. - Nie byłam ostatnio wzorowym współobywatelem. Nie mówiąc o byciu dobrą córką, czy przyjaciółką. Popełniłam ostatnio wiele błędów.
- Nie zawsze musisz być wzorem. - stwierdził zmieniając bieg. - A to, że popełniasz błędy to nic złego. Nie rodzimy się, aby być ideałami Lucy. Jasne, dążymy do tego. Też tego chciałem. A potem trafiłem do Chłodnicy i uświadomiłem sobie, że o wiele lepiej po prostu jest być prawdziwym sobą. Uczyć się na błędach.
- Mam nadzieje, że będę miała okazje je poprawić. - spojrzałam w okno. - Claire wydawała się zła.
- Dogadacie się. Zawsze się dogadujesz.
- Nie zawsze -zaśmiałam się. - Jest jeszcze Buttersky.
- Matt jest twoim rywalem. Martwi mnie tylko fakt, że latka lecą, a wy dalej siebie nie szanujecie.
- Bardzo go szanuje! - sprzeciwiłam się.
- Chcesz przykładów?
- Dobra, może nie do końca go szanuje. - tata kliknął w klakson. Podskoczyłam patrząc za przednią szybę. Chłodnica Górska. Tata zwalniał, a ja widziałam złomowisko, muzeum, centrum treningowe Kamasza i stację Loli. Uśmiech nie schodził mi z ust. Tata podjechał pod motel.
- Dotarłeś do celu. Prowadził Zygzak McQueen.
- Jakim cudem jeszcze cię nie słyszałam w nawigacji? - zaśmiałam się.
- Przywitaj się z mamą. A potem zajmiemy się opatentowaniem tego. - spojrzał w moje oczy. Teraz zauważyłam że trochę skrócił włosy. Grzywka, aż tak nie przykrywała mu blizny.
Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się dookoła. Powietrze jest tu lżejsze niż w Mobile. Wypełnia całe płuca. A nawet serce. Spojrzałam na stacje. Przez ulicę właśnie przechodziła mama. Miała na sobie jeansową sukienkę. Zapomniałam, jak dobrze w niej wygląda. Uśmiechnęłam się podbiegając w jej stronę.
- Mamo! - krzyknęłam kiedy wbiegałam w jej ramiona. Położyła dłoń na mojej potylicy a drugą mnie objęła. Pocałowała czubek mojej głowy.
- Tak bardzo tęskniłam Buntowniczko... - szepnęła. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Czułam bicie jej serca. Jak dawno go nie słyszałam. Czułam się, jak pieprzony przedszkolak, który wrócił z tygodniowej koloni. Szkoda, że nie byłam w przedszkolu, a ta kolonia nie trwała tygodnia tylko 3 miesiące.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że ja też. - odsunęła się ode mnie i spojrzała w moje oczy. Złapała moje dłonie.
- Ładnie ci w zielonym, ale nie odwróci uwagi od oczu. Mało spałaś.
- Szykowałam się do kwalifikacji. Obiecuje, że w najbliższym czasie odeśpię. - zapewniłam ją.
- Odpocznij dzisiaj. Jutro przywitasz się z resztą. Podróż była długa. - pogłaskała policzek.
- A no.
Mama swoją dłonią złapała wstążkę i mocniej ją zacisnęła.
- Leć już. - odparła. Skinęłam głową odchodząc o wiele wolniej w stronę motelu. Patrzyłam na stożki. Wydawały się większe, niż przed wyjazdem. Dookoła było jeszcze tyle kwiatów. Seruś nie byłby zadowolony. Miał alergię. Dochodziłam do drzwi, gdy...
- Lucy? - odwróciłam głowę i skamieniałam. Heterochromia, ciemne włosy i piegowata twarz. Nie do zapomnienia. Włoch w całej okazałości stoi przede mną w czerwonej flanelowej koszuli.
- Fernando...
I promise we'll figure this out...
_____
Dobry dzionek!
Dawno się nie odzywałam pod rozdziałami haha
Chciałam życzyć wam dobrych, spokojnych wakacji <3
Ósmoklasistom życzę powodzenia w trakcie rekrutacji, a absolwentów szkół średnich uspokajam - na pewno dostaniecie się na wymarzone kierunki <3
Jak podobał wam się rozdział i jak sądzicie, jak akcja potoczy się dalej? Czekam na wasze spekulacje! Dawno z wami nie rozmawiałam haha Czekam na opinię :3
Dziękuje za wsparcie jakie otrzymuje ta książka. Wasze komentarze to najbardziej motywujący silnik napędowy na świecie.
Całuje was gorąco i dziękuje za przeczytanie rozdziału (zmęczona Lucy też).
Do zobaczenia niebawem ~Aniarowa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro