ROZDZIAŁ 9.
- Oddajcie kartki. - powiedziała moja pani od fizyki. Uniosłam moją ciężką głowę z ławki i mruknęłam coś pod nosem. Przetarłam oczy, a z pod moich łokci nauczycielka wyrwała kartkę.
- Mogłaś napisać cokolwiek. - zmarszczyła brwi patrząc mi prosto w oczy. Wzruszyłam ramionami.
- Niech Pani zerknie na kartkę. - poprosiłam. Nauczycielka spojrzała na moją całkowicie wykonaną pracę. Widać, że była zdziwiona. - Skończyłam pisać po 3 minutach, jestem trochę zmęczona ostatnio. - uśmiechnęłam się. Kobieta uniosła jedynie kącik ust idąc do kolejnych ławek. Spojrzałam na Paula, który odchylał się na krześle. Widocznie nie był zadowolony z wyniku. Jest jeszcze Claire. Ona jednak nawet nie podjęła się, aby rozwiązać test. Za nim zasnęłam na pozostałe 10 minut kartkówki widziałam, że siedzi na telefonie, a na ławce nie miała nawet długopisu. Ułożyłam głowę na przedramieniu przymykając oczy.
- Matt, czemu to jest tak brzydko napisane? - kobieta warknęła. Przesunęłam nieco krzesełko. Chyba jednak nie warto przymykać powieki. - Nie będę rozczytywać tych hieroglifów. Zostaniesz po lekcji i to przepiszesz.
- Lepiej nie będzie. - stwierdził krótko.
- Zbliża się przerwa wiosenna, a niektórzy jak widać nawet nie starają się wyciągnąć ocen z fizyki. - kobieta pokręciła głową. - Dostałam osiem nieruszonych prac. Martwi mnie to. Czy osoby te mogłyby zostać po lekcji, aby to wyjaśnić? To bardzo trudne zagadnienia i może warto byłoby umówić się na dodatkową godzinę.
Blah, blah, blah. Przynudza.
- Byle zdać! - zaśmiał się jeden z grupki Matta.
- Jeżeli dalej będziesz oddawać puste kartki to się raczej nie stanie.
- Frajer... - zaśmiałam się pod nosem.
- Lucy, rozwiążesz 1 zadanie na tablicy? - widziałam, jak patrzy na mnie surowym wzrokiem. Westchnęłam podnosząc się z krzesła.
- Z głowy?
- Jeżeli zrobiłaś to na kartkówce sama, bez kartki na pewno dasz radę.
Ona serio chyba nie wierzy, że umiem te zagadnienia. Przyzwyczaiłam się do tego, że nauczyciele mi nie wierzą. Zawsze myślą, że ściągam. Jako, że jestem jednak kropla w kroplę, jak tata nie mam potrzeby. Geniuszami ścisłowcami się rodzimy.
Wzięłam kredę i spojrzałam treść zadania z czystej kserówki. Obok mnie przeleciał papierek.
- Nie masz cela Matt. Tym razem nie trafiłeś. - nawet na niego nie spojrzałam. Wiedziałam, że to on. Olałam zupełnie szepty które rozniosły się po klasie i zaczęłam kontynuować rozwiązywanie zadania. Dane, zamiana wzoru. Jak to zrobiłam? Razy 2? A, racja.
- Chyba Lucy musi was spróbować nauczyć fizyki. - stwierdziła kobieta.
- To dar. - wzruszyłam ramionami kończąc zamianę wzoru. Podłożyłam pod niego dane.
- Skąd się wzięło to na dole? Nie ma tego w danych. - spojrzałam na Alexisa który wyglądał jakby wytężył swój mózg mocniej, niż kiedykolwiek.
- Wartość stała. - burknęłam dalej rozwiązując zadanie.
Claire gwizdnęła kiedy odłożyłam kredę. Uśmiechała się szeroko. Wsadziłam dłonie w kieszenie i wróciłam na miejsce.
- To bardzo imponujące Lucy. Myślałaś nad olimpiadami?
- Myślałam nad kwalifikacjami do kadry kartingowej. Osiągnięcia z fizyki nie są dla mnie ważne.
- A ja sądzę, że powinnaś to jeszcze przemyśleć. - stwierdziła, a ja westchnęłam. - Przejdźmy do dzisiejszej lekcji.
Chwyciłam między palce długopis i zaczęłam przygryzać jego skuwkę. Byłam zupełnie wyłączona. Nie miałam pojęcia co gadała ta kobieta. Jakoś się wykaraskam. Jak zawsze w sumie. W głowie miałam jedynie kwalifikacje. Do 1 w nocy robiłam dzisiaj brzuszki i pompki. Czułam dziwne mrowienie w mięśniach, ale wiedziałam, że to ostatni tydzień przygotowań. W Chłodnicy będę miała czas na regeneracje i wypoczęcie.
Zadzwonił dzwonek, a ja szybko zebrałam rzeczy i wyszłam z klasy unikając Claire i Paula. Mieliśmy teraz siłownię.
- Nie ładnie tak odchodzić bez pożegnania. -warknęła Claire łapiąc mnie za ramiona.
- Po co miałabym się żegnać. Spotkamy się pewnie jeszcze parę razy.
- Nie sądzisz, że to dziwne. - mówiąc to zatrzymała mnie i obróciła w swoją stronę. Widziałam jej twarz z bardzo niezręcznego bliska
- Co "dziwne"? - spojrzałam na nią jednocześnie lekko się odsuwając.
- No wiesz... Buttersky.
- A co ma być w tym dziwnego?
- Nie widziałaś jak zwróciła mu uwagę o pismo? Normalnie ma przecież idealne.
- Każdy ma słabszy dzień. - jęknęłam idąc w stronę siłowni.
- Ale Lucky!
- Zawracasz sobie głowę głupotami Claire. Z szacunkiem.
- Staram się jedynie zwrócić uwagę, że z twoim rywalem coś jest nie okey.
- Spójrz w moje oczy. - zbliżyłam się do niej tak, że nasze twarze prawie się dotykały. - Jak myślisz, ile te oczy spały?
- Lucy...
- Poprawna odpowiedź! Mało. - poprawiłam torbę na ramieniu. - Jesteśmy obydwoje wykończeni. Szykujemy się na miejsce w kadrze. To nie przelewki.
- A ty tylko o tym. - warknęła. - Słyszałam o innej Lucy McQueen.
Uniosłam brwi. Tego się nie spodziewałam.
- Słyszałam o Lucy którą nie obchodzą konkursy i nagrody. Słyszałam o Lucy, która jest wolnym duchem, jeżdżącym na desce po mieście na środku niczego, objadającą się karmelową czekoladą. Tą która na pierwszy miejscu stawiała sarkazm. Nie zawody. Wygrywałaś, aby pokazać, że nie jesteś od nikogo słabsza. Nie po to, aby udowodnić, że jesteś najlepsza. Mam wrażenie, że stajesz się, jak Buttersky.
- Od kogo niby? - prychnęłam. - Skąd możesz wiedzieć cokolwiek o młodszej mnie?
- Myślę, że sama wkrótce się dowiesz... - szepnęła. Zacisnęłam mocno usta i wypuściłam powietrze przez nos. - Powinnaś wypocząć. Do zobaczenia na lunchu.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i ruszyła w drugą stronę. Patrzyłam jeszcze chwilę w jej kierunku kiedy jej niebieskie włosy przestawały być widoczne wśród innych uczniów. Westchnęłam znowu. Nie mogę być podobna do Matta. Jest psycholem.
Bo ja nie jestem. Prawda?
Zbliżał się koniec tygodnia. W niedzielę wieczorem miał odebrać mnie tata i zawieźć do Chłodnicy Górskiej. Tydzień odpoczynku. Dlatego teraz powinnam skupiać się jedynie na trenowaniu. Nie ma innej rady, aby być zwycięzcą, niż dużo nad tym pracować.
******
Lekko spocony otworzyłem drzwi przepuszczając w nich Jareda. Od razu wyczuwalne było napięcie między nami po dzisiejszej sytuacji. Nie mogłem się skupić na treningu.
On wrócił.
Ciężko opisać to co działo się w środku mnie. Jared w moich oczach miał może 4 lata. Moje własne wspomnienia podpisywałem jego imieniem. Wiedziałem, że teraz sprawy miałyby się inaczej. Gdybym miał 18 lat, jak Jared, a mój naćpany brat rzuciłby się na mnie potrafiłbym się obronić. Postąpiłbym inaczej, niż gdy miałem ich zaledwie 6. Nie zmienia to faktu, że bałem się reakcji Jareda.
Okłamałem go.
Jego ojciec przez cały ten czas żył, a ja dodatkowo poznałem go od razu po wejściu do tej brudnej chaty. Miał błysk w oku. Być może była to niedogaszona nadzieja na zmiany. Nie wiem... wiem, że wtedy wplątałem się w kłamstwo życia. Wróciłem do Sary i powiedziałem, że on nie żyje. Jak nie żyje?! Stał przed tobą Sztorm! Tuż przed twoim nosem! Wystarczyło powiedzieć wtedy "To przecież ty Dylan!". Nie cofnę historii...
- Dalej jesteś zły? - zapytał Jared.
- Nie mam powodów. Nie mogę ci zabraniać z nikim rozmawiać. - wzruszyłem ramionami. - Po prostu się martwię.
- Nie zrobił mi krzywdy.
- Nie w tym rzecz.
- Jak to?
- Jack? - z salonu wychyliła się Sara. Wypuściłem powietrze z płuc czując ścisk w gardle. - Jared, jak było na spotkaniu?
- Spoko. - stwierdził krótko. Kobieta zmarszczyła brwi.
- Coś się stało? - zapytała patrząc to na mnie, to na Jareda.
- Nic, po prostu rozmawiałem z kimś kim nie powinienem. Jack już mnie naprowadził na odpowiednie tory.
- Z kim rozmawiałeś?
- No wiesz... - wtrąciłem się. - Ten, no. Znajomy Dylana. - patrzyłem na nią dosadnie.
- O mój Boże...
- Panikujecie. - burknął Jared. - Facet się zagubił, to fakt. Ale to nie jest morderca!
- Nie jest, ale-
- Jackson. - przerwał mi. - Wiem jaki był tata i wiem co ci zrobił. Współczuje ci i żałuje, że musiałeś przez to przechodzić. Ale nie możesz przez to skreślać każdego byłego ćpuna.
- Jared, nie wiemy nic o tym mężczyźnie i jaki jest jego aktualny stan. - wyjaśniła Sara.
- Chciał pogadać... jak człowiek. Przy kawie... śmiejąc się. - tłumaczył odgarniając włosy. - Mamo no. To, że kied-
- Nie rozumiesz tego dalej. - wtraciłem.
- Doskonale rozumiem Jackson do cholery! - uniósł się. - Nie mam dwóch latek do cholery! Mogę rozmawiać z kim chce.
- Jared! - warknęła Sara.
- Nie, Mamo! Naprawdę szanuje ciebie i Jacksona i waszą troskę, ale przesadzacie. Jesteście nadopiekuńczy! - patrzył prosto w jej oczy. Kiedy jego wzrok zawisł na mnie. - A tobą kieruje uraz z przeszłości.
- Bo mój koszmar właśnie wrócił Jared! I może zrobić ci to co mi zrobił! Czego ty nie rozumiesz! - krzyknąłem długo gotujące się we mnie emocje. Wszyscy dookoła zamilkli. Widziałem tylko lekko przeszklone oczy Jareda i czułem mój niestabilny oddech.
- Jak to.... "koszmar właśnie wrócił"? - zdziwił się. Nie mogłem wydusić, ani słowa. Nie potrafiłem. Kurwa. Powiedz coś Jackson. - Mamo?
- Jared... bo... - Chłopak złapał mnie za przedramię, dalej jednak patrzył na kobietę.
- To jest tata. - powiedział z lekko drżącym głosem. - Ten facet to Dylan Sztorm? - patrzył mi w oczy. Czułem, jak przeszywa mnie nim na wskroś. Zawiodłem go. Byłem jego wzorem i właśnie go zawiodłem.
- Skarbie... - szepnęła Sara.
- Odjebaliście konkretną szopkę. Gratuluje wam. - uśmiechnął się kwaśno. - Wmówiliście mi śmierć starszego. Ciekawe po co?
- Bo o to mnie poprosił. - obroniłem się.
- Widzę, że w porównaniu do niego ty jesteś "dobrym" bratem. Jego oczy całkowicie zaszły łzami. Nie powiedziałem nic więcej. - "Dziękuje za troskę"
*******
Kopnięcie
Uderzenie
Otworzyłam szeroko oczy odkrywając kołdrę z moich ramion. Podniosłam się do siadu odgarniając z twarzy włosy. Ziewnęłam kiedy usłyszałam kolejny tego typu dźwięk. Teraz było to coś bardziej w postaci jęku. Opuściłam nogi na chłodnią podłogę i podeszłam do okna. W mojej głowie powstawał obraz Serusia którego napadły jakiegoś zbiry. Nie byłoby to niespodziewane. Chłop wygląda, jak piłka do tenisa. Złapałam za klamkę okna i szarpnęłam nią otwierając okno na oścież. Wskoczyłam na parapet i spojrzałam w dół. W budce Serusia nie było nawet zapalonego światła co pewnie znaczy, że już udał się na swoją przerwę wiosenną. Mnie też niebawem czeka to "ukojenie". Chociaż nie byłabym tego do końca pewna. Po tym "ukojeniu" są kwalifikacje. A ustalmy, tam może wydarzyć się wszystko. Zaczęłam się rozglądać i ku mojemu zdziwieniu zauważyłam Matt'a. Rozciągał się. Przetarłam oczy i jeszcze przez moment mu się przyglądałam. Z daleka było widać jego skwaszoną minę. Ta nie była jednak tą jego "standardową" skwaszoną miną. Coś tu nie gra.
Przypomniały mi się słowa Claire. Te o Mattcie... no i cóż. Te o mnie też. Wspominała, że coś jest nie w porządku. Teraz sama to widzę. Zeskoczyłam z parapetu i chwyciłam w dłoń trampki które stały obok łóżka. Wsuwałam je na stopy, gdy wychodziłam z mojego pokoju. W akademiku panowała zupełna cisza. Uwierzcie. To dość rzadkie jeżeli chodzi o piątkowe noce. Zwykle koło 3 w nocy słychać ostatnie kroki uczniów, którzy udali się do centrum Mobile, aby uczcić kolejny wolny weekend i często na chwiejących się nogach wracają do swoich nor. Też wyszłam parę razy z Paulem, aczkolwiek ulice Mobile po zmroku nie wydawały się zbytnio bezpieczne dla dwójki szesnastolatków. Dodatkowo takich którzy siedzieli na miejskim jeziorem karmiąc pojedyncze kaczki, które nie spały. Mam wrażenie, że na pobiciu mogłoby się nie skończyć. Tutaj nawet mocne łydki i język w gębie nie uratowałaby mnie przed zbirami. Słyszałam, jak Sztorm opowiadał mojemu tacie, jak kilka razy go napadli.
Najciszej, jak mogłam przebiegłam na schody upewniając się, że nikt nie siedział na recepcji i wymknęłam się z budynku. Będąc na schodach jeszcze wyraźniej widziałam skrzywioną minę Buttersky. Otrzepałam przyduży, granatowy t-shirt w którym spałam podchodząc blisko niego.
- Cześć. - szepnęłam spokojnie, a ten wzdrygnął się, jakby zobaczył ducha. Taaa... już chyba rozumiem dlaczego Jack mówi na mnie widmo. Chłopak wyprostował się i spojrzał na mnie ze skupieniem. W jego oczach nie było widać jednak tego jadu.
- Czego chcesz?
- Zakłócasz ciszę nocną. - założyłam ręce na piersi przewracając oczami. - Pomyślałam, że może coś się stało.
- Wszystko w porządku. Ciekawa troska ze strony rywala z którym w zwyczaju mam się bić.
- Każdy potrzebuje odskoczni. Po za tym jedna bójka dziennie myślę wystarczy. Nie możemy, aż tak męczyć ludzi dookoła.
- Mhm... - mruknął ponownie zaczynając się rozciągać. Usłyszałam, jak syknął pod nosem.
- Więc... słyszałam jakieś kopnięcia, westchnięcia... wszystko z tobą ok?
- Nie interesuj się McQueen.
- Budzisz moje demony, a one potrzebują dużo snu. Pozwól więc, że się zainteresuje.
Buttersky wyprostował się i patrzył na mnie spode łba jednocześnie rozgrzewając nadgarstki. Ponownie syknął.
Nie myśląc długo złapałam go za przedramię i-
- Ała! - krzyknął. Echo jego głosu rozniosło się po całej szkole, a ja spojrzałam na niego ze zdumieniem. Próbował wyrwać swoje przedramię z mojego uścisku, ale bezskutecznie.
- Diabłu nie uciekniesz. - bąknęłam naciskając kciukiem na jego kość promieniową. Czułam jak napina mięsień.
- Puszczaj mnie.
- Czy ty masz kontuzje?
- Puszczaj!
- Czy ty masz pękniętą kość?
- McQueen! - wyrwał się z mojego uścisku i spojrzał na mnie z gniewem. Brakowało mu tylko piany z pyska i wyglądałby, jak wściekły wilk.
- Masz coś z kością. - stwierdziłam. - Nie wbijałam ci szponów, ani kłów w rękę, a lekko naciskałam opuszkiem kciuka. Wiłeś się, jak napalona panienka. - uniosłam kąciki ust starając się nie wybuchnąć śmiechem z moich wyobrażeń.
- Gdybyś nie wjechała na tor wszystko byłoby dobrze. Jak zawsze musiałaś się wtrącić i to wszystko zrujnować. - warknął. - Gdy cię zatrzymałem -tak, faktycznie- coś stało mi się w łapę. Pielęgniarka jednak nic nie znalazła. Może to lepiej.
- Kwalifikacje są niedługo. Jak wystartujesz? - uniosłam brew.
Chyba najgorsze, że w jego oczach zobaczyłam to samo cierpienie, które ja czułam, gdy lekarz powiedział o możliwej amputacji stopy.
- Choćby się stadion palił i nie miałbym nogi to bym wystartował, aby cię pokonać. Nikt mnie nie wkurza tak bardzo, jak ty i nie dałbym ci satysfakcji z mojego cierpienia. Nawet się nie nastawiaj, że nie wystartuje.
- Szkoda, że ty masz z mojego, bo tak się składa, że ja wystartowałam "bez nogi". Jeżeli byś planował taki numer w najbliższej przyszłości mam jeszcze gokart z rozwiązaniem chłopaków. Może ty złożyłbyś lepszy mechanizm hamowania od mojej ekipy. - odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę akademika.
- Jeżeli powiesz o tym komukolwiek to pociągnę cię na dno za sobą. - powiedział spokojnie. Spojrzałam na niego. - Mam takie kontakty, że jednym telefonem mogę ci zrujnować nie tylko kwalifikacje, ale i karierę! Rozumiesz Lucy?! Rozumiesz!?
- Lecz się na rękę, bo na głowę już za późno Buttersky. Twoje ego przerasta twoją formę. - zmarszczyłam brwi. - W porównaniu do ciebie nie pociągnę cię na dno. Chce wygrać z tobą na torze. Chce wygrać wiedzą i zdolnościami. Nie kontaktami, hakami i nieczystymi gierkami. Bo mam coś czego ty nie masz. - otworzyłam drzwi frontowe i przeszłam do budynku. - Honor...
Chyba sama powinnam też przemyśleć moje ego. Może faktycznie mam bliżej do Buttersky'a niż myślę.
******
I will take your pain
Chyba zaczynam przeklinać, że przed snem myślałam o twoich staraniach po wypadku z Buttersky...
And put it on my heart
Właściwie mam wrażenie, że przeklinam fakt, że jesteś w tej grupce która uwielbia moje wygórowane ego. Przyznałam się do tego. Mam z mojego ojca to czego najbardziej się on obawiał. Dlaczego tego nie dostrzegłam? Czy ty tego nie dostrzegasz?
I won't hesitate
Dlaczego kiedy czuje się gorzej to myślę o tobie bez zawahania się?
Just tell me where to start
Nie potrafię zaakceptować tego co czuje, gdy na ciebie patrzę. Chyba wolałam to wyprzeć. Tylko to jest coraz trudniejsze. Nie musisz stać obok mnie, abym tak sądziła
I thank the oceans for giving me you
Dlaczego dalej stoisz za mną murem? Jesteś ślepy?
You saved me once and now I'll save you too
Powinnam wreszcie to przyjąć na klatę... ty chyba to zaakceptowałeś. Zgaduje, że przyszło ci to prościej.
I won't hesitate
A co jeżeli to nie kwestia ego... ale strachu? Czy ty jako jedyny dostrzegłeś w nieustraszonej Lucy McQueen... strach? Czemu ja go nie zobaczyłam. Czemu ty tak?
For you...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro