ROZDZIAŁ 7
Nigdy stojąc korku nie sądziłem, że ulice San Antonio w środku tygodnia w godzinach wieczornych mogą być tak przepełnione. Wzdychałem głośno stukając palcami o kierownicę. Obejrzałem się krótko na tyle siedzenie, gdzie leżała moja torba treningowa. Jechałem odebrać Jareda z kawiarni, tak jak wczoraj. Ostatnio on i Sam dosyć często wychodzą do tej kawiarni. Dzisiaj miały być tam też ich dwie znajome. Zgaduje, że Jared przystał na moją propozycje podwiezienia go na tor z prostego powodu - zaimponowanie. Nie, że mu się dziwię. Gdybym był w jego wieku i miałabym wujka ze nowym sportowym audi też pewnie chciałbym nieco zabłysnąć. Moje priorytety były jednak nieco inne.
Poprawiłem okulary przeciwsłoneczne na nosie i przejechałem kawałek do przodu. Oparłem się mocniej o siedzenie jednocześnie słuchając muzyki odbijającej się w mojej uszach. Nie mogłem powiedzieć, że jej w tym momencie słucham. Byłem raczej pochłonięty myślami o Cruz. Nie wiedzieliśmy się już dłuższy czas. Gadamy wieczorami na społecznościówkach, ale to wcale nie zastępuje jej obecności. Zdecydowanie bardziej wolałabym abyśmy wspólnie leżeli na łóżku, niż gadali na messengerze. Tak szczerze to planowaliśmy przez ten cały czas wyjazd do rodziny Cruz na wakacje. Jej ciotka, wujek i kuzyni z wielką chęcią zaproponowali nam spędzenie czasu na ich małej farmie oddalonej od reszty świata. Taka odskoczni byłaby świetnym relaksem zarówno dla niej, jak i mnie. Choćby ze względu na ciężkie treningu. Pan McQueen za nic jej nie odpuszcza treningów. Nie, że Martha w tym temacie jest gorsza. Panienka Black choć ma więcej much w nosie, niż jest w stanie zmieścić to mam wrażenie, że współpraca będzie nam się bardzo dobrze układać.
- Zadzwoń do Jareda. - powiedziałem na głos uruchamiając od razy asystenta w moim aucie. Nigdy nie byłem skłonny do łączenia telefonu z autem, ale wszystko zmieniło się w momencie, gdy nagle bardzo dużo osób zaczęło do mnie wydzwaniać. Stwierdziłem, że bez sensu jest odrzucanie tych wszystkich połączeń i oddzwanianie w domu. Tak i skończyłem z asystentem.
- Dzwonię do Jared Sztorm - powiedział twardo wykreowany głos.
- Technologia... - szepnąłem pod nosem. Zacząłem słyszeć sygnały, a korek przede mną znacznie się rozluźnił. Zacząłem w szybkim tempie jechać w stronę kawiarni.
- Tak?
- Zaraz będę. - powiedziałem krótko. - Wyłaź już.
- Daj mi 5 minut.
Rozłączył się. Zmarszczyłem brwi jednocześnie głośno wzdychając. Skręciłem na parking kawiarni, gdy muzyka w aucie automatycznie się pogłośniła po zakończonej rozmowie. "Reflection", jak lubię tą piosenkę. Spojrzałem na zegarek. Miałem nie całe 20 minut, aby dojechać na trening, a Jareda nie ma. Skoro mam na niego czekać tyle czasu... może sam wejdę i kupię sobie kawę? Bez dłuższego przemyślenia tego pomysłu wysiadłem z auta i skierowałem się do środka kawiarni. Nie przyznam tego na głos, ale bardzo brakuje mi kawy, którą parzyła u siebie na stacji Lola. Kobieta ma talent do robienia czegokolwiek w kuchni. Oblizałem wargę na wspomnienie jej mrożonego latte z karmelem, bitą śmietaną i truskawkami które opracowywała wraz z Widmem. Do mojego nosa dotarł ciepły zapach dopiero wyjętych z pieca wypieków oraz kawy. Nie zdejmując okularów skierowałem się do kasy. Obejrzałem się dookoła za Jaredem.
- Co dla Pana? - zwróciła się do kobieta za ladą. Od razu na jej twarzy dostrzegłem pełno piegów.
- Mrożone latte. - odparłem. Dziewczyna na chwilę zmarszczyła brwi, jakby zdała sobie sprawę z brzmienia mojego głosu. Najgorsze uczucie świata. W San Antonio Zawody o Złotego Tłoka traktowane są, jak nowe wyznanie. A kto inny mógłby być jednym z Mesjaszy tej wiary, jak nie kierowcy. Piegowata uniosła kącik ust wszystko notując.
- Jakieś dodatki?
- Karmel.
- Świetny wybór. - posłała mi radosny uśmiech. Uniosłem niepewnie kącik ust. Nigdy nie byłem dobry z uprzejmości. Z góry zakładałem, że ludzie udają miłych. Sprawy znacznie się zmieniły od tego czasu. Dalej jednak nie potrafię pozbyć się tych brzydkich, sztucznych tików. - Do zapłaty będzie-
- Zapłacę kartą. - przerwałem jej od razu. Lekko zdziwiona wysunęła w moją stronę terminal. - Przepraszam ja...
- Nic się nie stało Panie Sztorm. - zaśmiała się cicho. Szlag. Czyli mnie poznała. - Świetny był ten Pana ostatni wyścig. Pełna profeska. Kibicuje Panu od pierwszego wyścigu. Widać potencjał.
- Ja... dziękuje? - mówiąc to przyłożyłem kartę do terminala.
- Proszę zaczekać. Zaraz przyniosę kawę. - powiedziała odwracając się. Czuje się, jak celebryta. Jestem kierowcą, a nie celebrytą.
Rozmawiałem z Panem McQueen o sławie już jakiś dłuższy czas temu. To co dziwiło mnie przez te wszystkie lata to jego umiejętności w odgradzaniu życia prywatnego od publicznego. No dobra... z wyjątkami. Głównie chodziło tu jednak o Lucy. Przez całą ciąże jego żony i pierwsze miesiące życia Widma nikt o niej nie wiedział. To bardzo długi czas w świecie, gdy kierowcy są brani pod lupę wszystkich możliwych dziennikarzy. O Lucy media dowiedziały się gdy miała nieco ponad pół roku i tylko dlatego, że po jednym wygranym wyścigu Zygzak zjechał do boksów i pierwsze co zrobił to pocałował Sally w policzek, a dziewczynkę wziął na ręce. Kiedy oglądałem to w telewizji sam byłem konkretnie zdziwiony z takiego obrotu sprawy.
Jeżeli kiedyś w przyszłości będzie mi dane mieć dziecko to chciałbym umieć dać mu taką przestrzeń do spokojnego dorastania, jak Pan McQueen Lucy. W głębi wiem jednak, że pewnie minie się to z celem. Mam szczęście. Co tu dużo mówić.
Ściągnąłem okulary i powiesiłem je na dekolcie od mojego białego t-shirtu dłonią ścierając pot z nosa. Dostrzegłem wtedy Jareda. Siedział z.... to nie jest Sam.
Zacząłem przyglądać się postaci naprzeciwko chłopaka. Obrany był w granatowy sweter i czarne spodnie. Sweter, przy 28 stopniach? Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Jareda. Obserwowałem, jak chłopak podnosi telefon i rozgląda się dookoła. Odebrał.
- Jackson?
- Właśnie kupuje kawę. Masz jeszcze dosłownie moment.
Jared obrócił głowę w stronę kasy. Uniosłem głowę witając się z nim. Chłopak poprawił włosy i spojrzał krótko na swojego rozmówcy. Skrzywiłem się lekko.
- Pana kawa. - powiedziała kobieta.
- Dzięki. - szepnąłem biorąc chłodny napój w dłonie. Skierowałem się do stolika Jareda rozłączając się.
- Dzień dobry. Wybacz Jared, ale nie mogę się spóźnić na trening. Rozumiesz, prawda? - nie spojrzałem nawet przez moment na mężczyznę.
- Pozwolisz Panie Sztorm, że dokończymy rozmowę? - od razu poznałem jego głos. Spojrzałem na jego twarz, a po moich plecach przeszedł dreszcz. Dylan. Jasna cholera.
- Przepraszam, ale serio nam się spieszy. - burknąłem. - Jared?
- Tak, już idę wujku. - mówiąc to wstał. - Dzięki za rozmowę.
- Nie ma za co. - powiedział. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyk od audi i podałem Jaredowi.
- Wrzuć plecak obok torby i sam pakuj się do auta, ok? Zaraz przyjdę. Skoczę jeszcze do łazienki. - Jared spojrzał nam nie krótko zawieszając jeszcze wzrok na Dylanie. Skinął głową.
- Do widzenia. - powiedział jeszcze krótko za nim skierował się do wyjścia. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Dylana.
- Cześć Jack.
- Ja ci dam "cześć Jack". - warknąłem siadając na miejscu Jareda. - Jaki masz problem?
- Od kiedy jesteś taki wściekły? - był najbardziej spokojną osobą jaką w życiu widziałem.
- Kazałeś mówić, że nie żyjesz. Miała być to ostatnia rzecz jaką mogłem dla ciebie zrobić.
- Tak, ale-
- Nie skończyłem. - przerwałem mu. - Jared zalewał się łzami przez jeszcze parę następnych tygodni, Sara tak samo. Ja też! A teraz pojawiasz się, wysyłasz anonimy i...
- Przemyślałem to co mówiłem. - powiedział, a mój wzrok skupił się na szramie na jego nosie. - Ja... chciałbym to naprawić.
- Troszkę za późno, bo cała rodzina myślała, że nie żyjesz.
- Myślałem, że tak będzie lepiej, ale gdy zobaczyłem Jareda to... nie mogę tego opisać.
- Jest do ciebie podobny. Oby tylko z wyglądu.
- Jackson... - mój brat przymknął oczy.
- Kocham cię Dylan. Czegokolwiek byś nie zrobił to kochałem, kocham i będę cię kochał.
- Ale? Bo do tego zmierzasz. - patrzył na mnie przenikliwie.
- Jeżeli przez twoje naprawianie błędów młody ma być podłamany to daruj sobie. Bycie ojcem to nie jest sprawa chwili. Jeżeli chcesz nim być to wchodzisz w to zasranej śmierci. Rozumiesz?
- Tak, rozumiem.
- Tak, jak ostatnio? Nie wiedziałeś nawet, że Sara jest w ciąży. - oparłem się o krzesło.
- Jackie... - uniósł kącik ust. - Zjebałem po całej linii, ale ja naprawdę postanowiłem się zmienić. Jestem czysty.
- W takim razie gratuluje, ale nie mam ochoty z tobą o tym rozmawiać. Jared myśli, że nie żyjesz.
- Zmieńmy to.
- Ty serio nie widzisz w tym żadnego problemu? - oburzyłem się.
- Jackson...
- Możemy to przegadać, ale nie rób nic na własną rękę do cholery. Mogłem to skonsultować ze mną, albo Sarą! - podniosłem się gwałtownie biorąc kawę w dłoń.
- W porządku. Przegadajmy to. - wstał od stołu. - Zależy mi.
Obróciłem się na pięcie i wyszedłem. Myślałem, że wybuchnę. On serio uważa, że to wszystko jest tak zajebiście proste? Szarpnąłem za klamkę w audi i wsiadłem do środka. Jared wbił wzrok w deskę rozdzielczą.
- Więc wczoraj też byłeś z Samem? I koleżankami?
- Podszedł do mnie po szkole i chciał porozmawiać. Co niby miałem zrobić?
- Odmówić Jared. Ile masz lat? Pięć?
- Znał tatę! Mogę się dowiedzieć czegoś od niego o nim. Pewnie już nigdy go nie poznam, a tak to przynajmniej dowiem się od niego jakim był człowiekiem.
- Twój tata jak wspominałem to człowiek o wielkim sercu i umiejętnościach. Kochał twoją mamę, jak nikogo na tym świecie. Zgaduje, że ciebie też. Wszystko jednak zniszczyły narkotyki. Tu nie ma nic do dodania. - odpaliłem samochód i wyjechałem z parkingu. "Reflections" dalej grało w radiu.
- Ale nie ćpał chyba do końca życia. Pewnie przestał? Może coś... nie wiem. Może on wie coś czego ty nie wiesz!
- Więc niech konsultuje to z Sarą lub ze mną.
- Nie odsuwaj mnie od sprawy mojego ojca.
- Nie odsuwam cię, ale to jest o wiele poważniejsza sprawa. Ten człowiek brał prochy razem z twoim ojcem. Skąd wiesz na ile jest poczytalny?
- Jesteś okropny. Jak możesz tak mówić o drugiej osobie?
Zatrzymałem się na światłach. Spojrzałem na Jareda na którego twarzy malowała się złość.
- Uwierz mi. Nie chce dla ciebie tego co miałem ja. A spędzanie czasu z narkomanem to nic bezpiecznego. I nic co trwa chwilę. To potem w tobie siedzi.
- Mówił, że przestał.
- Ale to poprzednie lata życia nie znikają Jared. Wiesz, jak to działa. - mówiłem coraz spokojniej. Chłopak zamilkł i wbił wzrok w stopy. Zapanowała między nami ciszę. Słychać było jedynie kończącą się piosenkę.
- Przepraszam...
- Jest w porządku dzieciaku. - westchnąłem. - Zareagowałem zbyt gwałtownie.
- Ty dalej masz w głowie czasy z, jak tata wracał pod wpływem do domu? - Nie odpowiedziałem mu na to pytanie. - Dlatego miałeś problemy ze sną?
- Skąd o nich wiesz? Już od dłuższego czasu przecież śpię normalnie.
- Cruz wspomniała, abym dawał ci spać jak już zasypiasz. Reszty domyśliłem się sam.
- Ahh Cruzie. - uśmiechnąłem się.
- Zapewniam cię wujku. Historia się nie powótrzy. - widziałem, jak szeroko się uśmiecha.
- Obyś miał racje Jared.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro