ROZDZIAŁ 17
Otworzyłem oczy i poczułem ukłucie w skroniach. Syknąłem z bólu automatycznie ściskając głowę w dłoniach. Zacisnąłem mocno powieki i cicho załkałem czując, jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. Trzymałem się tak kilka sekund dopóki ucisk nie minął. Wtedy też ręce bezsilnie opadły wzdłuż mojego ciała. Zorientowałem się, że leżę pod szarym kocem w pokoju Jareda. Podciągnąłem się lekko do góry. Przetarłem oczy łapiąc ostrość. Wszystko dalej się rozmywało.
- Uważaj na siebie.
Usłyszałem Dylana i gwałtownie obróciłem głowę w jego stronę. Odskoczyłem jakbym zobaczył ducha. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę z idiotyzmu tego ruchu. Patrzył na mnie z troską co odblokowało we mnie wspomnienia z przed lat. Nie umiałem jeszcze czytać i czasami opowiadał mi bajki na dobranoc. Było to tak dawno, że dziwię się, że jeszcze pamiętam jego wzrok. Teraz jednak był nieco inny. Jego oczy były o wiele bardziej zmęczone. Pomijam sam fakt, że minęło ponad dwadzieścia lat. Tęczówki były poszarzałe, a białka pożółkłe. Trochę, jakby w niektórych miejscach wylewało się osocze. Nie wspomnę o zaczerwienionych i popękanych naczynkach. Wyjdziesz z dragów, ale dragi z ciebie nigdy.
Ponownie spojrzałem na jego odkryte przedramiona. Były pełne szram i zadrapań. Miałem ochotę się rozpłakać. Patrzyłem na każdą z nich i zastanawiałem się po i ilu takich ranach nie został ślad. Jaki ułamek jego życia widzę na jego skórze?
- Na, jak długo odpłynąłem? - szepnąłem patrząc na szary koc.
- Cztery godziny? Coś takiego. Konkretnie się przestraszyliśmy. Dostałeś drgawek, a potem odleciałeś. Sara chciała dzwonić po karetkę, ale Cruz wiedziała dokładnie co robić.
- Miałem tak już kilka razy. Głównie w nocy, jak nagle się przebudzałem. Można powiedzieć, że nabrała wprawy.
- To ze stresu, czy na coś chorujesz? - zapytał, a ja widziałem, jak ten skubie skórki przy paznokciach patrząc cały czas w dół. - Przepraszam, chyba nie powinienem pytać. Cała ta sytuacja... mogłem się domyślić, że dla nas wszystkich to będzie duże przeżycie.
- Rodzinka w komplecie. - zaśmiałem się gorzko. Moje suche usta zastygły w bezruchu, a ja oparłem łokcie na kolanach. - I nie masz czym się przejmować. Pytanie jak pytanie.
- Może nie chcesz o tym gadać z nieznajomym. Po prostu... - wzruszył ramionami, a jego przydługie włosy wpadły mu do oczu.
- Nie jesteś nieznajomym, jesteś moim bratem. Może faktycznie nasze drogi szybko się rozeszły, ale jesteśmy rodziną. - znowu zacisnęło mi się gardło. Złapałem się za nie lekko, odchrząkając flegmę.
- "Chujowym" bratem. Zapomniałeś dodać. - zaśmiał się. - Od kiedy zobaczyłem ciebie w tej starej chacie poczułem wyrzuty sumienia. Zachowałem się, jak najgorszy kutas.
- Nie mów tak. To już przeszłość. - poprosiłem.
- Gdybym mógł cofnąć czas...
- Ale nie możesz Dylan, i to jest ok. Wbrew wszystkiemu co moje ciało zrobiło to cieszę się, że widzę cię żywego. Od kiedy zaginąłeś żyłem z myślą, że nie żyjesz i... myślałem o tobie często. I to dla mnie niesamowite, że po tylu latach odszukaliśmy cię. Zobaczyć Sarę po tych wszystkich latach, poznać Jareda... to było trochę, jakbym poznał naszą rodzinę na nowo, wiesz? Brakowało tylko ciebie. A teraz jesteśmy w komplecie.
- Konkretnie jebnięta rodzinka.
- Jakby Sztormowie kiedykolwiek byli normalni. - zaśmiałem się, a Dylan uśmiechnął się kręcąc głową. Jego uśmiech był identyczny, jak kiedyś. Grymas był dokładnie taki sam. Pojawiło się tylko kilka zmarszczek.
- Też słuszna uwaga. - spojrzeliśmy sobie prosto w oczy i mój brat głośno odetchnął. - Więc... to było ze stresu? Omdlenie, mam na myśli.
Oblizałem wargi i wzruszyłem ramionami z bezsilności. Wyznanie mu tego będzie bolesne. Wiem, że ma wyrzuty sumienia i nie chciałbym dorzucać mu ciężaru. Jeżeli moje przypuszczenia okażą się prawdziwe złamie mu to serce. Z drugiej strony nie mogę okłamywać go, że czuje się super. Koniec z kłamstwami.
- To nic pewnego co prawda, ale... prawdopodobnie mam zespół stresu pourazowego. - mówiłem to nie patrząc mu nawet w oczy. Mi samemu łamało się serce. Czułem, jak przeszkliły mi się oczy.
- Od jak dawna to przeczuwasz?
- Mam wrażenie, że od zawsze to mam. Nigdy po prostu nie potrafiłem dopuścić do siebie tej wiadomości. Zaleczałem to, znieczuliłem się na wiele czynników... ale teraz wróciło ze zdwojoną siłą i nie potrafię temu zaradzić.
- To moja wina, prawda? - założył ręce i oparł się na taborecie.
- Nie ma jednego czynnika. - zaczynałem płakać, a Dylan nie wiedział co zrobić. Wyciągnął w moją stronę rękę, ale po krótkiej chwili zawisła ona w powietrzu. Skamieniała, a ja ukryłem twarz w dłoniach. Łkałem coraz głośniej. - Wychowywałem się bez matki, a ojciec uważał mnie za mordercę i śmiecia. Nie pamiętam czy kiedykolwiek mnie przytulił. Potem ty zacząłeś ćpać i robiłeś wiele głupot, gdy byłeś pod wpływem. Zaginąłeś, a ja zostałem całkowicie sam. W szkole nie potrafiłem dogadywać się z rówieśnikami, nie miałem z nimi wspólnych tematów. Musiałem dorosnąć szybciej, aby zajmować się sam sobą, wielokrotnie dostałem wpierdol na ulicy... ja już nawet nie wiem, gdzie jest główny czynnik.
- Jackie...
- Potem zamieszkałem z moim trenerem i on próbował mi pomóc, zasygnalizować, że mam problem ze sobą, i to w dodatku gigantyczny. Dał mi dom, miejsce do spania, jedzenie. Kupił mi nawet książkę o PTSD. Zabrał mnie do psychologa... nawet nie potrafiłem mu za to podziękować. Byłem zły, że ma mnie za chorego... a przecież byłem. Zjebałem.
- Nie obwiniaj się za to, że jesteś ofiarą cudzych grzechów. - przesiadł się na łóżko i mnie przytulił. Rozryczałem się na dobre i objąłem go drżącymi rękoma. - Ja zjebałem, nasz ojciec zjebał... byłeś ofiarą naszych niestabilnych głów. Nie mogę patrzeć, jak jeszcze się za to obwiniasz. - trzymał delikatnie moje ramię. Odsunął mnie od niego, abym spojrzał mu w oczy. Tak i zrobiłem. Jego dłonie opadły na kolana i sam pociągnął nosem. Siedzieliśmy w absolutnej ciszy starając się uspokoić. - Podziwiam cię, że mimo tego tak wiele osiągnąłeś. Trochę poszperałem o tobie. Wielokrotny zdobywca Złotego Tłoka, jeden z najlepszych debiutów w historii motosportu, nawet jakieś durne plebiscyty na najprzystojniejszego sportowca wygrałeś. Jesteś człowiekiem sukcesu mimo tego wszystkiego co zgotowali ci ludzie.
- Pytanie, czy ten Jackson Sztorm w rzeczywistości chciał nim być. Czasami mam wrażenie, że ta cała pogoń zaprowadziła mnie donikąd. Uwielbiam jeździć, kocham. Tylko wtedy czuje się całkowicie wolny. Zastanawia mnie tylko, jak długo to jeszcze potrwa.
- Co masz na myśli?
- Jeżeli czegoś z tym nie zrobię, albo nie będę mógł... ile ja jeszcze będę jeździł? A jeżeli będę to jak szybko sam siebie zniszczę?
- Chcesz zakończyć karierę? - spojrzał na mnie, a ja tylko wzruszyłem ramionami.
- Nie chce... ale czy mam wyjście?
Dylan zacisnął dłonie na pościeli i głęboko westchnął. Myślał nad czymś. Widziałem. Położyłem się płasko na łóżku i pociągnąłem po raz ostatni nosem. Patrzyłem w sufit i stopniowo wracałem do siebie.
- Musisz z tym gdzieś pójść.
- Zagadam jutro do trenerki. Będzie na zawodach młodzików na które planujemy jechać. Pogadam z nią i umówi mnie z kimś.
- A co ty tam będziesz robił?
- Ta dziewczynka która u ciebie nocowała będzie się ścigać. Próbuje dostać się do kadry narodowej. Przyjaźnią się z Jaredem, więc nie odpuściłby mi gdybym to pominął.
- Dziękuje, że się nim zająłeś. Mówi o tobie same ciepłe rzeczy. Nie, że się tego nie spodziewałem. Widać, że jesteście ze sobą blisko.
- Wy też kiedyś będziecie. - uśmiechnąłem się słabo.
Do pokoju weszła Cruz i spojrzała na mnie zmartwiona. Tuż potem swój wzrok przeniosła na Dylana. Usiadła na łóżku i złapała mój policzek głaskając go. Pocałowała moje czoło i wytarła kciukami wilgotne policzki.
- Nastraszyłeś mnie. - zaśmiała się słabo.
- Chciałbym obiecać, że nigdy więcej, ale...
- Wiem. Masz siłę wstać?
- Mam, ale napiłbym się kawy. Jednak mamy jechać całą noc.
- Ja prowadzę, zapomnij Sztorm. Dobrze, że za marzenia nie karzą.
Cruz podniosła się z łóżka i złapała Dylana za ramię.
- Sara chciała z tobą porozmawiać. Ponoć to ważne.
Dylan skinął głową i jeszcze raz spojrzał mi w oczy. Złapał moje kolano i zacisnął na nim dłoń.
- Jeżeli będziesz kiedyś czegoś ode mnie potrzebował... kiedykolwiek. Wiesz gdzie mnie szukać.
Skinąłem głową... wiedziałem za dobrze.
***Pov.Lucy***
Siedziałam z kubkiem herbaty w dłoniach w hotelowym pokoju tuż obok mamy która głaskała moje plecy. Patrzyłam na pływający w cieczy imbir i starałam się nie myśleć o zawodach. Było trudno, start już jutro. Wiedziałam, że tej nocy nie będę mogła spać. Zawsze tak mam, gdy jestem pełna skrajnych emocji. Przynajmniej w samochodzie się wyspałam.
Mama złapała kołnierzyk od mojej bluzy i wyciągnęła go w górę. Uderzyła również delikatnie daszek mojej czarnej czapki który miałam na głowie. Jak zawsze odwrócona tył na przód.
- Nigdy nie widziałam cię w zielonym. - przyznała strzepując niewidzialny kurz z moich ramion. Uśmiechnęłam się.
- Fernando przysłał mi ją na urodziny. Totalnie nie mój kolor, ale bluzy baseball nie chodzą piechotą.
Mama uniosła kącik ust, a ja wzięłam kolejny łyk herbaty.
- Ale miała zielony becik. Na sto procent. Pamiętasz? - do rozmowy wtrącił się tata. Ściągnęłam brwi, a mama zaczęła się zastanawiać.
- O nie był taki fioletowy? Lilka go przywiozła z Niemczech.
- No tak, i był taki zielonkawy. Złomek się nawet śmiał z tego koloru, ale był najcieplejszy ze wszystkich co kupiliśmy.
- O czym wy mówicie tak właściwie, jeżeli mogę łaskawie wiedzieć? - wziąłem ostrożnie kolejny łyk patrząc, jak mama zaczyna się intensywnie zastanawiać. Tata również.
- Przed tym, jak się urodziłaś Lila była na misji w Niemczech i przywiozła mi dla ciebie taki fioletowy rożek.
- Zielony. - poprawił tata siadając na fotelu obok hotelowego łóżka na którym siedziałyśmy z mamą.
- Jestem pewna na tysiąc procent, że to był fiolet. Dzwoniła nawet pytać się, czy znamy już płeć.
- Znaliście? - w sumie wciągnęłam się w ten temat. Nigdy też nie rozmawialiście, jak to wyglądało przed moimi narodzinami. Wiedziała tylko, że wtedy w ich życiu uczestniczył jeszcze Hudson.
- Nie chcieliśmy. Tak, czy siak ten fakt nic nie zmieniał. - mama wzruszyła ramionami.
- Dobra, a jakbym miała na imię, gdybym była chłopcem? Lucjan?- odstawiłam kubek na stolik i oparłam się o ścianę z przygłupim uśmiechem. Widziałam, jak mama oczyszcza gardło i bierze łyk herbaty. - Chyba z pod stołu właśnie wyjechała bazuka.
- Pochwalisz się? - wskazała na tatę otwartą dłonią, a ten zaczął głupio się uśmiechać. Uniosłam brew, a tata wyprostował się z dumą.
- Jasne, że się pochwalę. Dante.
- Brzmi, jak jakiś łowca demonów. - stwierdziłam.
- W samo sedno Lucy. - było widać dumę na jego twarzy. Mama wyglądała na załamaną.
- Jeżeli chodziło o imię dla dziewczynki nie potrzebowaliśmy kompromisu. Z imieniem dla chłopca było gorzej.
- Teraz żałuje, że jestem babką. Byłabym pieprzonym Dante McQueen. Dosłownie, jakbym demony łańcuchem okładała.
- Albo Jamesem. To był pomysł twojej matki.
- James? Czemu niby? - spojrzałam na nią z niezrozumieniem na twarzy. Uniosła brwi wzruszając ramionami.
- Myślałam, że twojemu ojcu spodoba się jeżeli nazwiemy syna, jak ikona F1. Na część Hunta.
- Proponowała jeszcze Ayrton.
- Że niby, jak Senna? Jesteście beznadziejni w wymyślaniu imion. - prychnęłam i nagle stwierdziłam, że wypalę z kolejną bazuką. - Dobra, to byłam wpadką?
- Odpowiedź cokolwiek zmienia? - zapytała mama.
- Czyli byłam. - zaczęłam się śmiać.
- W kapuście cię znaleźliśmy. - dopowiedział tata dopijając herbatę.
***Pov.Zygzak***
Lucy zaśmiała się podwijając rękawy bluzy. Zaczęło do mnie docierać ile czasu minęło od dnia kiedy dowiedziałem się, że się pojawi i poczułem się trochę staro. Kiedy byłem nieco starszy od niej z moim przyjacielem Mattem zarzekliśmy się, że będziemy żyć pełnią życia i nigdy nie spoczniemy. Będziemy jeździć w NASCAR tak długo, jak tylko można, a potem jako kawalerzy ruszymy w jakąś daleką podróż. Mieliśmy w jej trakcie wspominać co zrobiliśmy, a nocki spędzać w motelach imprezując. Typowe podejście szczyla.
Potem Matt jednak tragicznie zmarł, a ja trafiłem do Chłodnicy Górskiej. I tak nasze plany uległy zmianie. Nie, że było to coś nad czym ubolewałem, wręcz przeciwnie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego jaki inny rodzaj wolności wybrałem.
Zacząłem chodzić z Sally całkiem szybko. Właściwie to w trakcie przerwy między moim pierwszym, a drugim sezonem. Stresowałem się pytać, bo czułem jakbym cofnął się do gimnazjum. Chciałem jednak dostać czysty obraz relacji jaka jest między nami. Nigdy nie czuliśmy się niezręcznie i doskonale dogadywaliśmy się jeżeli chodzi o pokazywanie się w świetle publicznym. Nie stanowiło to większego problemu.
Kiedy obydwoje zaczęliśmy o wiele poważniej traktować nasz związek zdecydowaliśmy się przebudować recepcje w Cozy Cone. Dobudowaliśmy mieszkalne piętro i trochę zmieniliśmy ułożenie wszystkiego na dole. Sporo papierów leżących do tej pory w pudłach pod biurkiem Sally przenieśliśmy do wolnego pokoju na górze. Wtedy nie miał mieć jakiegoś znaczącego zastosowania. Magazyn, pralnia i moja siłownia. Był to dalej czas, gdy więcej czasu spędzałem w trasach na wyścigach, niż w domu. Po śmierci Hudsona jednak zaszło wiele zmian.
Sally zaczęła podróżować i towarzyszyła mi na większości wyścigów. Najwierniejsza fanka. Więcej czasu spędzałem też w Chłodnicy starając się odchorować śmierć Wójta. Przebudowaną recepcje nareszcie zacząłem traktować, jak dom. Czekałem na moment, gdy torbę z zawodów mogłem rzucić w kąt, a głowę kładłem na kolanach Sally. Przez długi czas tak wyglądało nasze życie, aż w pewnym momencie sam nie mogłem dłużej słuchać, że byłem tylko jej "chłopakiem". Od czterech lat mieszkając razem, spędzając ze sobą każdą wolną chwilę byliśmy tylko parą. Nie chciałem, aby nasza relacja była kiedykolwiek gorsza. Nie widziałem siebie u boku kogokolwiek innego niż jej. Śpiąc w hotelach przed zawodami czułem dziwną pustkę. Byłem tak przyzwyczajony do jej słodkiego zapachu perfum, że kiedy przychodziło mi nocować samemu nie mogłem uciec od wrażenia, że nie jestem w domu. A kiedy wracałem zapach ten wypełniał moje zatoki do przesytu. Chciałem się oświadczyć. Chciałem, aby wiedziała, że traktuje to co jest między nami na poważnie.
Pobraliśmy się i nabrałem tej świadomości powagi.
Chociaż ciężko mówić o powadze, gdy na mojej obrączce widnieje grawer "Zmusiła mnie", a na jej "Zmusił mnie". Tak, czy siak czułem się o wiele bardziej odpowiedzialny za to co jest między nami. Chciałem być odpowiedzialny.
Lataliśmy po świecie na wakacje, spotykaliśmy się z naszymi dalekimi przyjaciółmi i nazbieraliśmy masę wspomnień. Kiedy Sally zaczęła jeździć ze mną na zawody zwiedzaliśmy również miasta sąsiadujące ze stadionami.
Po powrocie z każdego takiego wyjazdu składaliśmy album ze zdjęciami, gdzie wpisywaliśmy teksty piosenek których wtedy słuchaliśmy, jakieś zabawne zdania które palnęło któreś z nas i zdjęcia. I po kilku latach patrzysz na półkę pełną albumów i dociera do ciebie, że te pozornie krótkie chwilę zamieniły się w masę wspaniałych wspomnień i masę doświadczenia. Mieliśmy lepsze chwilę, gorsze, ale dalej byliśmy w nich razem.
Lata mijały, a na horyzoncie stanęła kwestią nad którą musi pochylić się w pewnym momencie większość małżeństw. Posiadanie dzieci to poważna decyzja. Było to coś co zawsze mnie przerażało. Kiedy przyjaciółce Sally miało urodzić się drugie dziecko zaprosiła nas na baby shower. Temat dziecka był obojętny zarówno dla niej, jak i dla mnie do momentu, aż Sal miała potrzymać małą Sofie, gdy jej mama kroiła tort z kolorowym nadzieniem, aby dowiedzieć się, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka. Widziałem z jaką troską trzymała ponad roczną dziewczynkę i z jakim uśmiechem na twarzy łaskocze jej brzuszek. Faktycznie w tamtej chwili przemknęło mi przez głowę, że to mogło być nasze dziecko. Myśl ta dosyć mnie przestraszyła.
To było oczywiste, że pytania o dzieci padną prędzej, czy później. Mieliśmy na ten temat wspólne zdanie i było to w pewien sposób pokrzepiające.
Temat potem na długo ucichł i żadne z nas nie specjalnie do niego wracało. Byliśmy zapracowani. Sally zaczęła udzielać porad prawnych przez Internet, ja trenowałem do kolejnego sezonu. Wszystko inne zeszło na drugi plan.
Aż pewnego dnia Sal zaczęła chodzić bardzo zamyślona, spięta. Miałem wrażenie, że stało się coś poważnego, ale nie chciała ze mną o tym rozmawiać. Martwiłem się, ale nie chciałem naciskać. Kiedy jednak jednego wieczora zasypialiśmy i ją objąłem zobaczyłem, jak ta uśmiecha się po czym z jej oczu wypływają łzy. Nie mogłem tego zrozumieć, a ta usiadła na łóżku. Przysiadłem się naprzeciwko niej i odgarnąłem włosy z jej twarzy i zapytałem ponownie, co się stało.
Tak się dowiedziałem i był to jeden z piękniejszych momentów mojego życia. Było to przerażające, ale stało się coś czego obydwoje chcieliśmy.
Z tygodnia na tydzień cała ta wizja stawała się coraz bardziej realna. Po za szykowaniem się po za poszczególnymi wyścigami doszła kwestia jeżdżenia na badania, zamienienia domowego magazynu w pokój dziecięcy i dojrzewania do świadomości, że w przeciągu najbliższych miesięcy zostanie się rodzicem. Siedzieliśmy wybierając imiona, kupując ubranka, mebelki i inne duperele. Nie zliczę ile razy pytałem Sally o to, jak będzie to teraz wszystko wyglądać, przedstawiałem wątpliwości, strach, że zrobię małemu człowiekowi krzywdę. Ta jednak zawsze mnie uspokajała. Im bliżej do porodu było tak i ja byłem spokojniejszy. Zasypiałem kładąc dłoń na jej brzuchu i dedukując kolejne zwycięstwa w sezonie mojemu nienarodzonemu dziecku.
A potem urodziła się Lucy i czas mam wrażenie, że się zatrzymał. Na łóżku w sypialni teraz leżała i mała dziewczynka która w środku nocy potrafiła wsadzić swój palec od nogi do mojego nosa. Między przewijaniem pieluch, układaniem wieży z klocków i nauką jazdy na deskorolce nie mijały lata, a zaledwie godziny. Rosła szybko, a ja nie potrafiłem wyobrazić sobie mojego życia bez niej. Tak, jakby była w moim życiu od zawsze. Nie pamiętam, kiedy spędziła pierwszą noc sama w innym pokoju i kiedy po raz pierwszy na własnych nogach przyszła do nas do pokoju, jak nie mogła spać.
I teraz dociera do ciebie, że ta dziewczynka ma teraz prawie siedemnaście lat, większość swojego czasu spędza w szkole ponad dwadzieścia godzin od rodzinnego domu. Świadomość, że ta legalnie może już prowadzić samochód... moja córka dorosła szybciej niż myślałem.
Nie było to życie jakie planowałem z Mattem, ale było o wiele lepsze.
- Ty mnie znalazłeś w kapuście, a ciebie bocian przyniósł.
Zaśmiałem się. Wyciągnąłem zza pleców poduszkę i w nią rzuciłem.
- Powinnaś powoli kłaść się spać. Jutro długi dzień.
- Przed wyścigiem mam jeszcze spotkać się z Claire. Obiecałam jej. - wspomniała, a ja skinąłem głową.
- Ta dziewczyna nie nazywa się Fernando? - Sally wzięła łyk herbaty, a ja prychnąłem pod nosem.
- Zabawne...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro