ROZDZIAŁ 12
***Pov. Jackson***
Podjechałem pod dom Sary przed samym zachodem słońca. Żułem gumę jednocześnie poprawiając okulary na nosie. Słyszałem w tle stare, jak świat piosenki Eminema. Złapałem za telefon i odpisałem trenerowi na kolejne wiadomości. Tak, jak zwykle. Upomniał mnie o trzymanie diety, aktywność fizyczną i takie tam. W niedzielę miałem wyścig. Wcześniej jednak z Jaredem umówiliśmy się na wyjazd do Chłodnicy Górskiej. On miał spotkać się z Lucy i wziąć ostatni wdech przed maturami, a ja za to zobaczyć się wreszcie z Cruz. Uśmiechnąłem się na samą myśl o jej ciasteczkowej cerze i pokręconych włosach. Dokładnie w tym samym momencie usłyszałem dzwonek. Zdjęcie Ramirez pojawiło się na ekranie. Odebrałem odpalając facetime. Umieściłem telefon na przyssawce na szybie
- Dodzwoniłam się do Jacksona Sztorma? - mówiąc to przystawiła telefon pod twarz.
- A no. Ciekawe skąd masz mój numer? - uśmiechnąłem się zdejmując okulary.
- Wyjechałeś już do Chłodnicy? - zapytała po chwili spokojnie.
- Nie, właśnie czekam na Jareda. Pewnie zaraz będziemy wyjeżdżać.
- Odbraził się?
- Nie. Jest wściekły, więc w sumie to nawet nie wiem, czy chce jechać. Nie gada ze mną i Sarą. - wyjaśniłem głośno wzdychając.
- Pisałeś, że macie jednak coś w planach. - wspomniała.
- Obiad z Dylanem jakoś na tygodniu.
- Odważne dość.
- Tak, a ty idziesz ze mną. - uśmiechnął się. - To ty napaliłaś się na te całe poszukiwania, więc wreszcie go poznasz.
- Nie cieszysz się z tego obiadu? - zapytała poważnie.
- Jestem wściekły. Nigdy nie jadłem z nim obiadu. Nawet za dzieciaka. To teraz po trzydziestu latach będziemy nagle jeść wspólnie.
- Jak to nie jadłeś?
- Normalnie. Brałem co leżało w lodówce i jadłem w pokoju. Tak było prościej, bo ojciec zawsze miał do mnie jakieś uwagi, a Dylana praktycznie w domu nie było.
Spojrzałam na jej zmieszane spojrzenie. Być może faktycznie chlapnąłem nieco za dużo. Usłyszałem wtedy trzaśnięcie drzwiami. Spojrzałem na Jareda który właśnie wrzucił torbę na tylnie siedzenie. Spojrzał na mnie krótko siadając.
- Nie przywitasz się? - zapytałem na co ten uśmiechnął się sztucznie.
- Cześć Jackson.
- Zadzwoń, jak będziecie dojeżdżać. Nie traćcie już czasu. - mówiąc to od razu się rozłączyła. Westchnąłem patrząc na zirytowanego Jareda.
- Jak przed maturami? Jest stres? - mówiąc to włączyłem silnik i zacząłem wycofywać z podjazdu.
- Nie. Wywalone tak szczerze już. Lepiej, niż umiem nie będę umiał. - mówiąc to nawet na mnie nie patrzył. Podgłośniłem nieco muzykę nie wiedząc co mam mu odpowiedzieć.
- W sumie to słuszne podejście. To tylko egzamin jakich wiele, prawda?
- Taa...
- Dalej jesteś zły?
- Wmówiłeś mi, że mój ojciec nie żyje. Nie, nie jestem zły. - prychnął ironicznie.
- A ty dalej to.
- Tak! Ja dalej to. Dziwisz mi się?
- Absolutnie nie, ale szczerze mam po dziurki w nosie tłumaczenia ci tego. Zapytaj się proszę taty dlaczego tak kazał mi przekazać.
- Gdybym miał okazje. Przecież najlepiej odciąć się od ćpuna i z nim nie gadać.
- Będziesz miał okazję. O to się nie martw.
- Co takiego? - wyraźnie Jared się zmieszał. Uniosłem krótko kącik ust.
- W swoim czasie się dowiesz. Nic więcej ci nie powiem.
- Jakbyś cokolwiek mi mówił. - warknął.
Zacisnąłem palce na kierownicy. Jednocześnie mocno przygryzłem gumę w zębach powstrzymując się od powiedzenia czegoś nie na miejscu, aby nie wpienić go bardziej. Wiem, że pilnie mnie lustrował dlatego wyprostowałam wypuszczając powietrze z płuc. Spojrzałem na niego z chłodnym spojrzeniem.
- Nie zachowuj się, jak pięciolatek Jared, błagam. Osłabiasz mnie tym swoim fukaniem. Dowiesz się szybciej, niż myślisz. Na sprawy rodzinne jeszcze przyjdzie czas. To też jest dla mnie czas oddechu przed niedzielnymi zawodami i sam nie mam ochoty na spieranie się z tobą o Dylana.
- Nie rozumiem twojego podejścia. Zupełnie szczerze. Boisz się go jakbyś miał dziesięć lat, a on miałby zrobić ci krzywdę. - widziałem, że drwił z tego. Jared był na mnie zły, aż do takiego stopnia, że upominał mnie o coś takiego. Nie lubiłem kiedy ludzi bili do mojej słabości. Uraz z dzieciństwa nie jest może czymś czego się boje, ale na pewno co wywołuje ciarki na moich plecach. Dosyć bycia nieszczerym wobec niego.
- A co jeżeli powiem ci, że masz rację? - Jared uchylił usta chcąc coś powiedzieć, lecz widząc mój sztuczny uśmiech zamilkł i wbił wzrok w moje dłonie na kierownicy - Nie zdajesz sobie absolutnie sprawy, jak duży wpływ ma takie coś na człowieka. I nawet nie próbuj mi wmówić, że wiesz. Mam się wstydzić, że czuje ścisk w gardle na myśl o spotkaniu o nim? To naprawdę jest taki super argument to ubliżania komukolwiek? Gdybyś sam dostał po dupie od własnego brata może faktycznie moglibyśmy o tym rozmawiać, ale nie masz pojęcia, więc nie poruszaj ze mną tego.
Jared przełknął ślinę i założył ręce na piersi. Przyciszył muzykę w radiu i odchylił swoje siedzenie nieco do tyłu. Patrzył na swoje buty nic nie mówiąc. Myślałem, że zakończyliśmy temat, gdy...
- Nie, ale musisz z czasem to przełknąć i spojrzeć mu normalnie w oczy. - wzruszył ramionami. Uśmiechnąłem się przygłupio.
- Patrzę mu w oczy i wiesz co widzę? Dealerów którzy chcieli mnie pobić za jego długi. Widzę twoją mamę z łzami w oczach, która przyszła do nas do domu i obiecywała mi, że "Dylan już nigdy nas nie skrzywdzi". Przypomina mi się mały pokoik w miejskiej bibliotece, gdzie jedna starsza kobieta pomagała mi zmieniać opatrunki po jednym ataku twojego taty. To widzę w jego oczach Jared.
Jared zacisnął usta i patrzył dalej na buty. Przymknąłem na chwilę oczy kiedy stanęliśmy na światłach.
- Nie okłamałbym cię, nigdy bym tego nie zrobił. Twój ojciec kiedy wtedy się spotkaliśmy poprosił mnie o całkowitą dyskrecje. Sam pamiętasz, co ci wtedy powiedział.
- Dylan Sztorm nie żyje... - szepnął przypominając sobie chyba ten dzień.
- Bądź zły na mnie dowoli. Nie celuj jednak proszę w tematy o których nie masz pojęcia Jared. - wycedziłem przez zęby ruszając ze świateł.
Większość drogi milczeliśmy.
***Pov. Lucy***
Siedzieliśmy przy motocyklu. Fernando pocierał mokre ramiona dłońmi.
- Nie przesadzaj. Nie była, aż tak zimna. - zaśmiałam się widząc, jak jego fioletowa warga drży z zimna.
- Zrobiło się chyba nieco chłodniej. - zaśmiał się pociągając nosem.
- Pfy... delikatny się znalazł. Nie narzekaj. Zawsze mogłeś wpaść do lawy.
- Nie, że coś, ale po dzisiaj nie powinienem chyba na nic narzekać. - obróciłam głowę w jego stronę delikatnie się uśmiechając. Szturchnęłam go ręką głupio się śmiejąc.
- Taa... ja też się cieszę. - mówiąc to cmoknęłam jego policzek. Spojrzałam w jego oczy i przygryzłam wargę. Ich odcień jest bardziej intensywny, niż myślałam. - Nie mówmy jeszcze tylko chłopakom. Nie chce, aby zachowywali się przez to... mniej swobodnie. Wiesz o co chodzi?
Fernando skinął głową. On zawsze rozumiał wszystko. Nie zadawał pytań. Być może dlatego ciężko było mi się z nim o coś pokłócić. On jest definicją "rozmowa wszystko załatwi".
- Nie mam nic przeciwko. W sumie to jeszcze mi życie miłe, więc miło gdyby Alexis mnie nie zabił. - uśmiechnął. Przewróciłam oczami podchodząc do motocykla.
- Nie tknie cię. Nie martw się. Myślisz, że przeschłeś na tyle, aby pojechać do Chłodnicy?
- Tak, wracajmy. Pewnie tak czy siak siedzimy tu długo.
- Nie masz komórki.
Wyjął z kieszeni telefon z którego kapała woda. Powstrzymywałam się od parsknięcia śmiechem.
- Nie wiedziałam, że masz telefon. - starałam się zachować powagę, ale z marnym skutkiem.
- Co ty nie powiesz? - pokręcił głową.
- Włóż do ryżu.
- Zabawna jesteś. - uniósł brwi w tak komiczny sposób, że nie mogłam już powstrzymać śmiechu.
- To mój główny atut. - mówiąc to zdjęłam motocykl z nóżki i na nim usiadłam. Wzięłam kask w dłonie i nałożyłam go na głowę. Drugi podałam Fernando. - Trzymaj się mocno, bo noc na prerii jest ciemna.
Odpaliłam silnik i powoli odjechaliśmy z pod wodospadu. To zdecydowanie najpiękniejsze miejsce w całej okolicy. Koło Serc ma swój urok, ale to tutaj przyroda szaleje. Kiedy na górze jest sucha gleba i pojedyncze krzewy, tak na dole otoczenie bardziej przypomina to las deszczowy. Dlatego uważam, że przyroda jest niesamowita.
Wyjechaliśmy na drogę z której o wiele wyraźniej mogliśmy zobaczyć fioletowo-granatowe niebo. Tylko w tym małym miasteczku na Drodze 66 świeciły tak jasno. Przypomniałam sobie wtedy o Buttersky. Była noc kiedy ten trenował przed akademikiem. Z tą kontuzją. Dalej gdzieś nie dawała mi spokoju. Martwiłam się mimo tego, że w drugą stronę to nigdy nie miało prawa, aby zadziałać. Jeżeli faktycznie ma pękniętą kość promieniową i dalej zawzięcie trenuje nie przewiduje dobrych skutków tego wydarzenia. Uniosłam szybę kasku i przyspieszyłam nieco patrząc, jak licznik motocykla dobija do 60 kilometrów na godzinę. Czułam ręce Fernando owinięte wokół mojego brzucha. Ja serio się wpakował w związek. Ostatnia rzeczy której się po sobie spodziewałam. Chyba bardziej prawdopodobne byłoby dla mnie podpalenie lasu, albo skok na bungee. Ktoś mądry kiedyś jednak powiedział, że kochamy, bez przyczyny. To po prostu się dzieje. A kiedy nasza miłość okazuje się odwzajemniona czujesz się głowę lżejszy. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście. Żałuje tylko, że nie jestem dobra w okazywaniu uczuć. Chciałabym, aby to czuł, jak ja czuje w tym momencie. Z moim stylem bycia jednak wydaje się to praktycznie niemożliwe.
Przejechaliśmy przez teren kina samochodowego i wjechaliśmy do garażu. Zgasiłam tylko silnik, a zaświeciła się duża lampa. Zdjęłam kask widząc Pana Paltegumiego siedzącego na krześle i tatę z dłonią na włączniku światła.
- Kto by pomyślał, że Makkaki będzie miał racje!
- Zawsze mam racje. - odparł tata szturchając go w ramię. Spojrzał prosto w moje oczy. - Coś czułem, że to podejrzane, aż, że jeszcze go nie ruszyłaś.
- Tak szczerze to o nim zapomniałam. - zaśmiałam się.
- Fernando, jesteś cały mokry! - odparł Francesco wstając z krzesła.
- Długaaaa historia. - uniósł kącik ust szturchając mnie. Prychnęłam.
- Bardzo go obiliście?
- Jak nówka tatuś. - Fernando zszedł z motocykla. Chwilę po tym zrobiłam to samo i zaczęłam stawiać go na nóżkę. Tata od razu podszedł mi pomóc. - Kiedy więc usłyszę to klasyczne zdanie "Masz problem".
- Nie masz. - uśmiechnął się. Odgarnął swoje blond włosy do tyłu i zaśmiał się lekko. Ściągnęłam brwi myśląc początkowo, że żartuje.
- Nie mam?
- Wiem, że umiesz jeździć, a niedługo zdajesz na prawko, więc...
- Sugerujesz, że wszystko jest super?
- Super.
- Nie powiesz mamie? Ona mnie zabije.
- I mnie, jak dowie się, że nic ci z tego powodu nie zrobiłem.
- Mamy dil jak coś?
- Jak zawsze Buntowniczko. - przybiliśmy żółwika.
******
Przysypiałam w moim pokoju patrząc na lampki przypięte do ściany. Na biurku stała paląca się świeczka, a w tle leciała cicha muzyka. Oblizałam usta dalej nie do końca mogąc skojarzyć co dzisiaj się stało. To... mityczne. Za oknem panował duży gwar. Podejrzewam, że to któryś z chłopaków lub Cruz. Nie obchodziło mnie to tak w sumie. Wzięłam w dłoń komórkę i odczytałam wiadomość od Claire. Nie ukrywam, serce podeszło mi do gardła.
Claire Warren
Aktywny(a) teraz
Claire
Chodzą ciekawe ploty Buttersky
Lucy
"Ploty" czyli?
Claire
Czyli dowiesz się w swoim czasie, jak
będę miała pewność
SIEMA! NO TO... NIE MAM NIC NA SWOJE USPRAWIEDLIWIENIE XD
Cieszę się, że po takim długim czasie udało mi się skończyć rozdział i mam nadzieje, że ktokolwiek jeszcze czeka na rozdziały tej książki (lub Insufficient... tak, pamiętam XD)
Ostatnio sporo czasu poświęcam na naukę. Jeżeli już piszę jest to mój całkowicie autorski projekt, który mam nadzieje, że kiedyś będzie wam dane przeczytać. W związku z tym moja aktywność umiera i to dosłownie. Jeżeli ktoś jednak jest chętny o jakieś podyskutowanie o Autach, albo ogólnie o życiu to zapraszam na discorda "Auta - Poland"! Napiszcie na priv to podeślę wam link.
Dziękuje za wasze ciągłe wsparcie i trzymajcie się w tych trudnych czasach <3 Mam nadzieje, że już niebawem ponownie się spotkamy <3 Do zobaczenia. Kocham was!
PS Czy czytaliście 13 księgę Pana Tadeusza? XDDDDDDD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro