Rozdział 1
Hej, od razu na wstępnie informuję, że w planach mam 13 rozdziałów, z czego ostatni pojawi się pod koniec września z racji tego, że moje wakacje trwają 3 miesiące ;). Jednak wszyscy wiemy jak to jest z planami, a tak naprawdę w praniu wyjdzie ile będzie tych rozdziałów... Poza tym każdy wie, że w wakacje należy też trochę odpocząć, więc nie zamierzam gonić z rozdziałami (ale i tak mam trochę napisanych w przód 😶).
— Harry! Jesteś tutaj? — Kobiecy głos doszedł do niego tuż przy drzwiach jego biura. Hermiona jak zwykle wybrała sobie najmniej odpowiedni moment na odwiedziny, jednak odkąd Harry zaczął pracę w jej zespole, zdążył przywyknąć do jej zwyczajów. Wychylił się z ponad całej góry teczek, zszytych ze sobą kartek, oraz luźno porozrzucanych segregatorów, by dać znać kobiecie, że jeszcze nie wyskoczył przez okno i nadal był w swoim biurze, próbując ogarnąć cały ten bajzel.
Tonięcie w stercie papierów było zwykłą codziennością dla Harry'ego Pottera, odkąd tylko zaczął pracować w Digital Leicester Square, jako księgowy. Ale tonięcie w niej bez wyłaniającego się na horyzoncie lądu w postaci odsłaniającego się blatu biurka, było już nie lada wyzwaniem. Nie pamiętał, kiedy zdarzył się tak pracowity tydzień jak ten, choć tu gdzie pracował, każdy dzień na nowo go zaskakiwał. Oczywiście natłokiem pracy, niczym innym. W Digital, oprócz tony papierów nie czekało go nic innego, a już na pewno nic przyjemnego.
I choć sama praca nie była nad wyraz ekscytująca, ani nie dawała mu takiej satysfakcji, jakiej oczekiwał przyjmując się do korporacji, to z łatwością zatracił się w jej szarej rzeczywistości, codziennie wykonując tą samą robotę, z krótkimi przerwami, bądź nawet nie. O ile miał czas, był w stanie wypić na stojąco jedną kawę rano, a potem w południe drugą, ale to nie zawsze.
Spojrzał na Hermionę, która stała oparta o framugę otwartych na oścież drzwi, a w obu rękach trzymała kubki z parującą jeszcze, kawą. Harry zmarszczył brwi w konsternacji. Nie miał czasu na kawę, nie teraz kiedy nawet nie widział perspektywy skończenia roboty o tej godzinie, co wszyscy. Poza tym nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej Hermiona pofatygowała się do jego biura po coś innego, niż złożenie mu pod nos kolejnych papierów do skorygowania, już nie mówiąc o tym, że przyniosłaby ze sobą coś do picia.
— Niestety. Jestem — mruknął, wychylając się bardziej, tym samym prostując się w fotelu. Lata mijały, a jemu z pewnością nie szło ku młodości. Ból jaki poczuł w krzyżach nie był tylko konsekwencją ciągłego pochylania się nad biurkiem, ale też długotrwałej pracy w jednej, siedzącej pozycji.
Hermiona od razu podeszła bliżej, łokciem przesuwając papiery tak, że część z nich spadła z biurka na podłogę. Harry jęknął w duchu, śledząc wzrokiem uciekające kartki papieru. Zebranie ich później do kupy, zajmie mu dodatkowe kilkanaście minut.
Kobieta postawiła na blacie dwa kubki i opadła na fotel, znajdujący się naprzeciwko. Wyglądała na dziwnie zrelaksowaną, co nie było do niej podobne, szczególnie w ostatnim czasie. Zeszły miesiąc był dla nich wszystkich pełen napięcia, jak i zmian, które niekoniecznie wyszły wszystkim na dobre. Głównie Harry'emu, któremu jeszcze doszło więcej papierkowej roboty.
— Żyjesz? — Ocknął się dopiero w momencie, w którym zauważył poruszającą się tuż przed swoim nosem, dłoń kobiety.
— Uh, czasem sam się zastanawiam — westchnął, nie mogąc powstrzymać się przed zerknięciem na papiery, leżące na ziemi. — Za dużo tego Hermiona — dodał, spoglądając na nią.
Hermiona Granger, jego szefowa od przeszło czterech lat, była również jego najlepszą przyjaciółką jeszcze z czasów kiedy studiowali razem na Uniwersytecie w Leicester. Była też jedyną osobą, z którą miał tak częsty kontakt w Digital, nie licząc oczywiście rozgorączkowanych pracowników biurowych, którzy każdego ranka przynosili mu kolejne segregatory papierów do przejrzenia. Mimo to kontakt z nimi trwał zaledwie kilka sekund, a w większości przypadków kończył się bez wypowiedzenia nawet jednego słowa.
Z uwagi na ich długoletnią przyjaźń oraz ciągłe naleganie Hermiony, cztery lata temu zdecydował o podjęciu pracy w Digital. Oczywiście głównym powodem był jego długo utrzymujący się status bezrobotnego, co akurat w jego przypadku nie przynosiło niczego dobrego, bowiem niemożność pracy była dla niego ograniczeniem, które nie pozwalało mu normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
I mimo że początkowo był zadowolony z pracy, którą zaoferowała mu przyjaciółka, z czasem zaczął rozumieć, dlaczego jego poprzednicy zwalniali się po kilku miesiącach pracy na stanowisku księgowego.
Wyczerpująca i pochłaniająca go całkowicie, praca, była całym jego życiem. Na inne zmartwienia nie miał czasu ani siły, nie mówiąc już o jakichkolwiek przyjemnościach, na które po prostu brakowało mu czasu.
— Usiądź na chwilę, zostaw to — powiedziała, wskazując mu drugi fotel. Harry drgnął niepewnie, licząc w głowie zyski i straty tego, że usiądzie i odpocznie przez kilka minut. Ile w takim razie, będzie musiał zostać po godzinach pracy, by dokończyć robotę? — Digital się nie zawali, jeśli w tym momencie nie przejrzysz tych papierów — dodała, a Harry był pewien, że jego przyjaciółka właśnie wywróciła oczami.
— Uh — westchnął głęboko, zatapiając się w fotelu. Może właśnie tego potrzebował? Jego krzyże odezwały się tępym bólem, który zaczął promieniować aż do karku. Instynktownie sięgnął dłonią, by rozmasować sobie obolałe miejsce.
— Chyba powinieneś odpocząć. — Hermiona wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Harry zmarszczył brwi, próbując zrozumieć powód jej dziwnego, nienaturalnego zachowania. Hermiona zawsze lubiła go zaskakiwać, ale w czasie ich długiej przyjaźni, zdążył przyzwyczaić się do jej różnych pomysłów, choć nie zawsze logicznych.
— Wydaje ci się. — Z trudnością wysilił się na uśmiech. Sam dobrze wiedział, że już co najmniej od roku powinien udać się na zasłużony urlop, którego nie był w stanie wykorzystać od przeszło dwóch lat. Ostatni raz, kiedy pozwolił sobie na dłuższe wolne, kiedy razem z Joeyem, jego ówczesnym partnerem, zdecydowali się spędzić święta wielkanocne na Wyspach Kanaryjskich. Nie było go całe cztery dni w pracy, a kiedy wrócił, nie potrafił wygrzebać się z morza papierów, nowych obowiązków, oraz błędów, jakie popełnił jego tymczasowy zastępca. Od tamtej pory poprzysiągł, że nie pozwoli sobie już na żaden urlop, jeśli nie będzie miał w miarę uporządkowanej pracy w biurze. Paradoksalnie nie zdarzyło się tak, przez kolejne dwa lata.
Nawet po tym jak zakończył się jego związek z Joeyem. Po tym wydarzeniu rzucił się w wir pracy i przynajmniej szybko zapomniał o mężczyźnie, któremu poświecił prawie dwa lata swojego życia.
— Mówię poważnie, Harry. Czemu nawet nie chcesz pomyśleć o kilku dniach wolnego? — spytała, sięgając po kubek z kawą. Harry zrobił to samo. Na moment przymknął oczy, rozkoszując się ciepłem, które rozeszło się od jego dłoni do reszty ciała. Tak, zdecydowanie teraz tego potrzebował. Kawa była tym, co mogło ukoić jego nerwy, choćby na kilka chwil.
— Hermiona, tłumaczyłem ci już wiele razy, że nie mogę rzucić wszystkiego tak jak stoję. Powiedz mi, jak wyobrażasz sobie działania firmy beze mnie, jedynie z twoją szczątkową wiedzą na temat księgowości? — Spojrzał na nią z lekko uniesionymi brwiami, pociągając łyk ciepłego napoju z kubka.
— Wypraszam sobie, miałam trójkę z rachunkowości — oburzyła się, ale na jej twarzy zamajaczył uśmiech.
— Nadal nie wiem jakim cudem. — Harry wywrócił oczami, przypominając sobie jak na studiach Hermiona ledwo co zdawała każdy przedmiot związany z matematyką.
— Oh, przecież wiesz, że do Cornera wystarczyło się tylko ładnie uśmiechnąć — zażartowała, a Harry ponownie nie był w stanie powstrzymać się przed wywróceniem oczami. Kobietom było zdecydowanie łatwiej ugrać cokolwiek, tylko za wygląd, albo jak w przypadku Hermiony – uśmiech. Już od dawna próbował wyrzucić z pamięci wspomnienie swojej nieudolnej próby omotania jednego z wykładowców, co skończyło się tylko poczuciem wstydu i żenady, jakie ciągnęły się za nim do końca studiów. Od tamtej pory nie odważył się więcej razy próbować. — Poza tym, to nie zmienia faktu, że urlop jest ci potrzebny natychmiastowo. — Coś w jej tonie sprawiło, że drgnął niespokojnie w swoim fotelu. Hermiona przeważnie zwracała się w taki sposób do swoich pracowników, a nie do niego, choć teoretycznie również była jego szefową.
— No dobrze, wypiszę wolne na jutro, zadowolona? — spytał, choć w duchu modlił się, by Hermiona nie przystała na jego głupkowaty pomysł.
— Mam coś lepszego, Harry — powiedziała, wyraźnie zadowolona, wychylając się nieco i wolną ręką, wyciągając z tylnej kieszeni kopertę. Najzwyklejszą, białą kopertę.
— Co to jest? — spytał niepewnie, w głębi duszy, mając naprawdę złe przeczucia. Gdzieś z tylu głowy, zamajaczyła mu myśl, że Hermiona przyszła osobiście wręczyć mu wypowiedzenie, dlatego przez cały czas nawijała o urlopie.
— Coś dla ciebie, coś co już dawno powinieneś dostać. — Pomachała mu kopertą przed nosem, po czym ten chwycił ją między palce. Jedyne co mógł stwierdzić, to to, że skrywała w sobie jeden skrawek papieru. Dosyć grubego, więc wątpił by Hermiona wręczała mu wypowiedzenie na jakimś eleganckim papierze.
Spojrzał na kopertę, potem na Hermionę i znów na kopertę. Jej wyczekujące spojrzenie, zdawało się wręcz palić go żywcem.
— Hermiona... — zaczął, ale kobieta jedynie uniosła palec do góry, nakazując mu milczenie.
— Nic nie mów, póki nie otworzysz. Wiem, że nie lubisz niespodzianek, ale ta należała ci się już od dawna — powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
Harry tylko westchnął i obrócił kopertę tak, by było mu łatwiej wyjąć jej zawartość. Ostrożnie wysunął ze środka dosyć sztywny kawałek papieru, który zdawał się... błyszczeć? No tak, zdecydowanie był srebrnego koloru, poza tym na papierze widniał brokat. Kto inny jak nie właśnie Hermiona, wręczyłby mu coś tak ekstrawaganckiego.
Spojrzał kontrolnie na przyjaciółkę, która zdawała się siedzieć jak na szpilkach, czekając na jego reakcję. Obrócił w dłoni ozdobny papier i zauważył w dolnym rogu logo, jednego z bardziej znanych biur podróży w Anglii.
— Hermiona... — zaczął znów.
— Cicho. — Zdawało mu się, że kobieta niemal na niego warknęła.
Po przeczytaniu dwóch pierwszych zdań, poczuł, że serce dziwnie mu przyspieszyło. Ponownie podniósł wzrok na przyjaciółkę i powiedział:
— Nie zrobiłaś tego. — Jego głos nawet jemu odbił się w głowie jak echem. — Nie kupiłaś mi wakacji.
Szeroki uśmiech na twarzy przyjaciółki, mówił jednak coś całkiem innego. A Harry nawet nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
***
I takim oto sposobem, właśnie siedział w poczekalni na lotnisku w Leicester, wzrokiem śledząc przesuwające się na tablicy, informacje na temat najbliższych odlotów. Sycylia nie należała do jego priorytetowych kierunków, które chciałby odwiedzić w życiu, jednak nie zamierzał gardzić darowanym urlopem. I tak czuł się niezręcznie, przyjmując prezent Hermiony. Nie zapytał nawet, ile jego przyjaciółka wydała pieniędzy, by sprawić mu tą przyjemność. Tygodniowy pobyt we Włoszech był według niej najlepszym rozwiązaniem, dla jego nerwów oraz spięcia jakie odczuwał, pracując sześć dni w tygodniu po kilkanaście godzin dziennie.
Tłok panujący na lotnisku świadczył jedynie o tym, że sezon wakacyjny powoli się już zaczynał, choć był zaledwie początek maja. Ze swojego miejsca w poczekalni miał idealny widok na rozpościerające się za oknem, lotnisko. Ciemne chmury na niebie nie zwiastowały jednak nic dobrego, ale w duchu miał nadzieję, że uda mu się wsiąść do samolotu zanim spadnie deszcz. Nie lubił latać w burzy, w zasadzie wcale nie lubił latać. O wiele bardziej wolał podróżować pociągiem, jednak sam dobrze wiedział, że dostanie się gdziekolwiek z Anglii innym środkiem transportu niż samolotem, graniczyło z cudem. Parę razy z Joeyem płynęli statkiem do Francji,
ale po przeżytym sztormie, Joey oświadczył, że nie ma zamiaru już więcej wsiąść na pokład żadnego statku. I mimo że ich wspólne wycieczki miały charakter zawsze jednodniowych wypadów, potrafili w tą wolną niedzielę Harry'ego, zorganizować wyjazd, z czasem zorganizowanym do maksimum. I Harry zawsze wracał z tych „odpoczynków" jeszcze bardziej zmęczony.
Dopiero kiedy spędzili święta na Wyspach Kanaryjskich, Harry'emu udało się zagospodarować trochę czasu na prawdziwy odpoczynek i leżenie plackiem na plaży.
Tym razem miał nadzieję, że wycieczka jaką zabookowała dla niego Hermiona, nie miała w programie jedynie pospiesznego zwiedzania, jeżdżenia z jednego miejsca do drugiego, i ogólnej gonitwy, której Harry miał serdecznie dosyć. Skoro przyjaciółka zrobiła mu prezent po to, by mógł w końcu odpocząć, zakładał, że będzie mógł pozwolić sobie na całkowity relaks, na jednej z sycylijskich plaży.
Jeszcze raz spojrzał na tablicę lotów, jednak ta aktualnie nie wskazywała nic, oprócz niebieskiego tła. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, czy był to chwilowy błąd wyświetlacza. Jednak ogólnie skonsternowanie udzieliło się też reszcie oczekujących, którzy nagle skupili całą swoją uwagę na widoku za oknem. Harry spojrzał nieufnie w kierunku, w którym zwrócone były oczy większości zebranych w poczekalni.
Czarne chmury wisiały już nad nimi, a ostatnie promienie słońca, jakie zza nich docierały, jedynie wzmagały dosyć upiorny widok. Niebo zdawało się płonąć, i to dosłownie, bo ciemne, wręcz bordowe chmury, wyglądały tak, jakby ziemię czekał armagedon w przeciągu kilku kolejnych minut.
Nagle rozległ się kobiecy głos, dochodzący z głośników, rozmieszczonych w rogach poczekalni.
— Drodzy państwo, przepraszamy za utrudnienia, jednak z powodu burzy, wasze loty musiały zostać przełożone. Szacowany czas oczekiwania na następny lot do Paryża to jedna godzina i dwadzieścia sześć minut. — Harry jęknął w duchu, odruchowo chwytając za rączkę swoją małą walizkę. Czy naprawdę nie mógł nawet w spokoju poleciec na opłacony urlop? — Lot do Monachium to jedna godzina i czterdzieści dwie minuty, lot do Palermo dwie godziny i trzy minuty. — Ponownie jęknął, tym razem cicho pod nosem, na samą myśl, że będzie musiał spędzić w poczekalni jeszcze dwie godziny, o ile oczywiście wszystko dobrze pójdzie, a lot odbędzie się zgodnie z planem. Spojrzał po niezadowolonych twarzach zgromadzonych i stwierdził, że przynajmniej nie tylko jemu burza pokrzyżowała plany.
Westchnął głęboko, podnosząc się ze swojego miejsca i ciągnąc za sobą walizkę udał się nieco dalej, żeby znaleźć się w znacznej odległości od gadatliwego tłumu. Odkąd większość swojego życia zaczął spędzać w pracy, siedząc we własnym biurze i tylko okazjonalnie mając kontakt z innymi pracownikami, zdążył odzwyczaić się od przebywania w tak licznej grupie ludzi. Ku jego zadowoleniu, automat z kawą przy ścianie wyglądał na działający. Nie widział innej perspektywy niż siedzenie i gapienie się w telefon, przez następne dwie godziny, dlatego ciepła kawa mogła być przynajmniej dodatkowym umileniem.
Podszedł do automatu, niechętnie wlokąc za sobą walizkę. Mimo swojej nikłej wielkości pomieściła zadziwiająco sporo ubrań. Bo Harry nigdy nie był zdecydowany, ile podkoszulków było mu potrzebne na te kilka dni, oraz ile par krótkich spodenek. Jedne buty miał na sobie, ale potrzebował też drugich na zmianę, no i zdecydowanie musiał wziąć ze sobą wygodne klapki. Tak, Harry zawsze był tym niezdecydowanym, nawet w tak blachych sprawach jak ubiór.
Wygrzebał z kieszeni kilka monet i wrzucił je do automatu, po czym wybrał czarną kawę. Myśli o własnym niezdecydowaniu poprowadziły go na złe tory, podsuwając wspomnienia jego relacji z Joeyem, którą bał się zakończyć mimo że, wiedział, że na dłuższą metę nie da rady pociągnąć jej dalej. On i Joey byli tak różni od siebie i choć mówiono, że przeciwieństwa się przyciągają, ich dwójka po prostu do siebie nie pasowała. Szkoda tylko, że zrozumiał to po prawie dwóch latach, a potem przez kolejne dwa miesiące zmagał się ze sobą, by w końcu postawić sprawę jasno i zakończyć ten fasadowy związek.
Westchnął głęboko, nieco rozgoryczony własnymi myślami i tym, że kawa z automatu napełniała kubeczek, zadziwiająco powoli.
Nie lubił wracać wspomnieniami do tego okresu swojego życia, w którym pojawił się Joey. Może też ze względu na to, że oprócz tego, że się różnili, dzielili również wiele przyjemnych chwil. A kiedy w jego codziennej monotonii zabrakło też kogoś, dla kogo mógłby czasem zmienić tor swojej rutyny, jego życie zamieniło się w szary i nudny schemat, który powtarzał każdego dnia.
Zły na siebie, że jeszcze chwilę przed wylotem na sprezentowane wakacje, sam wprowadził się w depresyjny nastrój, wyciągnął gotową kawę z automatu, po czym odwrócił się na pięcie, drugą ręką chwytając rączkę walizki, chcąc odejść w kierunku najbliższego, wolnego siedzenia.
Jakie było jego zdziwienie, kiedy w momencie obracania, poczuł na swojej klatce piersiowej wrzątek trzymanej w ręce kawy. Zderzenie z kimś, kto stał praktycznie kilka centymetrów za nim, byłoby nieuniknione w każdym przypadku. Był zbyt pochłonięty przez swoje natrętne myśli, by wyczuć czyjąś obecność za sobą. Gorzej, że w momencie zderzenia, cała zawartość kubka wylądowała na jego nowej, lnianej koszuli, którą założył specjalnie na podróż. Schylił się po kubek, który wypadł mu z ręki i z cichym przekleństwem na ustach wyprostował się, z zamiarem rzucenia paru ostrych słów do kogoś, kto zdecydował się prawie wejść mu na plecy.
Po tym jak spojrzał prosto w zimne spojrzenie mężczyzny, który wręcz patrzył na niego z żywą pogardą, zmienił zdanie co do toczenia słownej batalii, tylko ponownie upuścił kubek na podłogę, resztkami kawy brudząc sobie buty. W momencie, w którym mężczyzna przed nim, zrozumiał na kogo patrzył, Harry poczuł, że instynktownie wstrzymywał oddech. Zacięty wyraz twarzy ustąpił miejsca łagodniejszym rysom, a zmarszczone ze złości brwi, uniosły się w lekkim zdziwieniu.
— Potter? — Ten głos, który poznałby wszędzie, odbił się echem w jego głowie.
— Malfoy — wychrypiał, nie do końca jeszcze rozumiejąc, jakim cudem natknął się na tym cholernym lotnisku, właśnie na Draco, pieprzonego Malfoya.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro