Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.

Godziny? A może zaledwie chwila? Ani Klaus, ani Caroline nie byli w stanie określić ile minęło czasu od wtargnięcia przez blondynkę do umysłu pierwotnego. W końcu czas w wyimaginowanym więzieniu płynął zupełnie inaczej. Wieczność okazała się być sekundą, a sekunda wiecznością. Wszystko było na opak. Jednak ku zdziwieniu Caroline śmiało stwierdziła, iż mogłaby tam zostać. Nawet jeśli ceną tego nieziemsko błogiego spokoju, ciszy i chwili wytchnienia od codziennego życia, byłoby całowanie kogoś kogo powinna nienawidzić. Niestety całą sielankę zburzył czyjś głos, którego nie rozpoznała w pierwszej chwili. Dźwięk dochodził jej uszu jak przez zepsute słuchawki. Niby słychać daną piosenkę, wiesz kim jest wykonawca, ale na końcu wszystko na powrót się miesza.

- Słyszysz?- Spytała marszcząc brwi.

- To Elijah.- Stwierdził z pewnego rodzaju smutkiem i zawodem.- Musisz już iść, kochana. Na pewno jest to coś ważnego skoro mój brat cię woła.

- Ale...

- Idź.- Rozkazał władczym tonem jak za dawnych "dobrych" czasów.

Wystraszona nagłą zmianą zachowania swego towarzysza mocno zacisnęła powieki.

Elijah stał u progu drzwi przyglądając się bratu i młodej wampirzycy. Widok jak Care leży wtulona w Niklausa poruszył nim. Przez moment przez myśl przemknęła mu nawet myśl jaką piękną byliby parą. Dwa przeciwieństwa. Dwa różne światy i charaktery. Mrok i światło rozjaśniające najgęstszą ciemność. Upadły i anioł, który niesie nadzieję na lepsze jutro.

Tak różne od siebie zestawienia idealnie się dopełniają, pomyślał.

Caroline nim wróciła do siebie musiała ponownie przejść przez tysiące jak nie miliony wspomnień Klausa. Było to tym łatwiejsze, iż występowały teraz w formie krótkich bądź dłuższych migawek niż za pierwszym razem. Jednak po przebudzeniu Care czuła się tak jakby zasnęła na dobre kilka godzin. O dziwo, cała obolała przeciągnęła się cicho ziewając czym wzbudziła chichot pierwotnego.

- Elijah? Myślałam, że jesteś na dole i mnie wołasz i i...- Zaczęła panikować. Nie chciała, aby ktokolwiek zobaczył ją w takiej sytuacji, która poniekąd była bardzo intymna.

- Spokojnie. Nie tłumacz się. Nie musisz. Nie chcę wiedzieć.

- To po co mnie wołałeś?- Zmarszczyła delikatnie zaczerwieniony nosek.

- Zaraz przyjdzie przyjaciel rodziny i Marie Anne Bennett. Będziemy jeszcze dziś zdejmować urok. Mam prośbę.

- Słucham.- Podpierając się o brzeg łóżka chwiejnie wstała.

- Zajmij czymś Kola. Wyjdź z nim do Rosseau, albo zabierz na spacer.

- No wiesz ty co...- Care nie mogła uwierzyć własnym uszom. Myślała, że bycie przynętą skończyło się wraz z wyjazdem Klausa z miasteczka.- Dlaczego zawsze ja jestem przynętą?!- Zapytała z pretensją wyrzucając przy tym ręce wysoko w górę.

- Bo jesteś piękną wampirzycą, jesteś wyszczekana i nie boisz się przeciwstawiać, a Kol takie lubi.

- No dobra.- Zgodziła się niechętnie.- Ale mam takie małe pytanko: po co mam odseparować Kola?- Uniosła brew do góry.

- Marcel skręcił kark Kolowi. Dwa razy. Biedaczek to przeżywa i grozi masowym mordem.

- Ouuu...- Kiwnęła głową. Mogła od razu domyśleć się o kogo chodzi, gdy Elijah powiedział "przyjaciel rodziny". Ale czy Marcel nie wspominał czasem, że przestali być przyjaciółmi i łączą go z Mikaelsonami tylko stosunki ugodowe? Spotkać Marcela i wypytać go o szczegóły znajomości z pierwszymi, odnotowała w myślach.- Już idę. Gdzie jest?

- Na dziedzińcu z Rebeką i Hayley.

***

Schodząc schodami w dół Forbes układała w głowie plan jak wypytać czarnoskórego, niezwykle czarującego, wampira o jego stosunki z pierwotnymi, jak ich poznał i jaka więź go łączy z nimi oprócz zawartego sojuszu. Czuła w kościach, iż nie był to tylko sojusz i dawna przyjaźń, a coś więcej. Musi być niezwykle ostrożna przy swoim małym śledztwie tak, aby Marcel nie zorientował się, że i ona zna słynne rodzeństwo.

Pogrążona we własnych myślach wpadła o mały włos na Hayley. Ukochana Elijah'a zilustrowała ją wzrokiem od góry do dołu.

- Dziewczyna Tylera?- Wypaliła.

- Była.- Caroline pomimo wszystko uśmiechnęła się. Szczerze nie miała ochoty na wspominanie jej związku z pierwszym udanym mieszańcem Mikaelsona. A zwłaszcza z dziewczyną, z którą łączą ją skomplikowane relacje. Niechęć przerodziła się w mały rozejm na potrzeby pozbycia się Klausa, a potem w szczerą nienawiść. Blondynka nawet nie jest w stanie przypomnieć sobie o co wtedy poszło.- Jak się nie mylę jesteś Hayley? Kochanka Tylera?- Skrzyżowała ręce, by po chwili wyrzucić je w górę.- Nie ważne. Nie odpowiadaj. Nie chcę wiedzieć. Kol?- Uniosła jedną brew.

Zdezorientowany wampir spojrzał na pannę Forbes z nie małym szokiem.

- Co jest piękna?

- Wieeesz...- Zaczęła słodko trzepocząc rzęsami. Podeszła do niego i wskazującym palcem zaczęła jeździć po jego klatce piersiowej.- Może skoczylibyśmy do Rosseau na drinka?

- Po tym jak upokorzyłaś mnie przed wszystkimi? Nie ma mowy.

- Było minęło.- Machnęła teatralnie ręką.- To jak?- Zrobiła wielkie oczy kotka.

- Dwa drinki i jestem cały twój, słodka.

- Świetnie. To chodźmy.

- Teraz?

- Tak, a czemu nie?

- Czekam na chłopaka Rebeki i wiedźmę. Zabiję ich i możemy iść.

- Jesteś pierwotnym. Nigdy nie umrzesz. Masz całą wieczność, by ich zabić.- Skwitowała na co Kol uśmiechnął się.

Jasnowłosy podszedł do Caroline, objął ją ramieniem i szepnął tak cicho, że mogła usłyszeć to tylko ona:

- To ruszajmy za nim zmienię zdanie.

Forbes nie chętnie pozwoliła na tak intymny jej zdaniem gest ze strony pierwotnego. Nie dlatego, że go nie lubiła. To był akurat najmniejszy problem. Damona też nie trawiła przez dłuższy czas, a przytulała się z nim. Klausa nienawidziła, a uległa mu! Od Kola odrzucał ją sposób jego mówienia i całokształt bycia. Caroline mogła śmiało stwierdzić, iż Kol zasługuje na bycie najbardziej irytującym, aczkolwiek jakże przystojnym, wampirem na świecie zaraz po starszym Salvatore. Mogłaby go określić mianem seksownego, ale coś wewnętrznie jej na to nie pozwalało. Możliwe, że to przez strasznie irytujący głos, charakter, uśmieszek i odrzucającą pewność siebie.

Przewracając ukradkiem oczami zmusiła się do perfidnie sztucznego uśmiechu, co ku jej uciesze Kol nie spostrzegł. Tak oboje niby to uśmiechnięci od ucha do ucha opuścili posiadłość.

***

- Gdzie jest mój ulubiony pierwotny?- Spytał Marcel z szerokim uśmiechem. Tak naprawdę nie chciał konfrontacji z Kolem. Nie, kiedy sytuacja z Marie Anne była wciąż nie jasna. Jednak sytuacja nie powstrzymała go od drwiącego tonu jaki to przybrał, gdy wspomniał o najmłodszym Mikaelsonie.

- Wyszedł.- Odezwała się Rebekah.- I pewnie nie długo wróci, więc pospieszmy się.

Czarownica spojrzała pytająco na Marcela. Kobieta mogła być spokojna o to, że wampir nie zdradzi pierwszym ich wspólnego sekretu. Bynajmniej dopóki nie dowiedzą się prawdy od Kola lub też sami im nie wyjawią po poznaniu przyczyny wczorajszego zajścia.

Czarnoskóry kiwnął głową na znak, że może zaczynać.

- Gdzie jest dziewczyna?- Zapytała rozglądając się w koło.

- Tutaj.- Julia wyłoniła się zza pleców Elijah'a.

- Dobrze. Przynieście mi ciało waszego brata.- Powiedziała oficjalnie. W takich sprawach oficjalny ton był najodpowiedniejszy i najbezpieczniejszy.- Potrzebuję dużo świec. Mogą być białe, ale w tym cztery czerwone i cztery czarne. Oznaczają one życie i śmierć. Natomiast białe symbolizują granicę. Zrozumieliście?

- Średnio- odezwała się Bex.

- Nie- odezwali się równo Hayley i Elijah.

- Nie ważne. Po prostu zróbcie to o co prosiłam. Mamy mało czasu zanim Kol wróci.- Marie Anne pochodzi z potężnego rodu, nigdy nikogo się nie bała, nawet pierwotnych! A mimo to głos zadrżał jej na wspomnienie wampira. Nie miała wątpliwości, że Kol prędzej, czy później zabije ją. W końcu jest tylko czarownicą, a Marcel jest wielką miłością jego siostry dlatego zapewne go oszczędzi mimo gróźb.

- Drżysz.- Zauważyła Rebekah.- Co zrobiłaś mojemu bratu? Albo co WY- wskazała palcem na wiedźmę Bennett i Marcela- mu ZROBILIŚCIE?

- To długa historia, Bex.- Odezwał się Marcel.- W swoim czasie wytłumaczymy wam wszystko, a teraz proszę, zajmijmy się tym czym mieliśmy.- Uśmiechnął się delikatnie wiedząc, iż to rozkojarzy Rebekę i odsunie od wszelakich podejrzeń.

- Jak chcesz. Pójdę po świecę.- Obróciła się napięcie i pokierowała swe kroki do pokoju brata. Szczerze nienawidzi kiedy Marcel w tak perfidny i chamski sposób zbywa ją. Doskonale wie, że ma słabość do jego uśmiechu i śnieżnobiałych, równych zębów.

- Ja i Hayley zajmiemy się Niklausem. Julio, dasz sobie radę?- Pierwotny spojrzał na sobowtóra w taki sam sposób co w mieszkaniu Caroline.

Julia kiwnęła głową na znak, iż poradzi sobie doskonale, a w razie czego skopie im obojgu tyłek.

Cała Katerina, pomyślał Elijah. W duszy dziękował, że Hayley nie może czytać w jego myślach, albo bynajmniej szanuje jego prywatność. Jednak tym razem się przeliczył. Owszem, miał rację. Hayley nie czytała jego myśli, ale zdradziło go spojrzenie i napięcie mięśni sugerując, iż jest zdenerwowany.

Jeden dzień. Właśnie tyle zna Julię, a czuje jakby każde jej spojrzenie prześwietlało jego duszę i studiowało każdy nerw w jego ciele. Nawet jeśli było to nieświadomie, a ona prawdopodobnie nienawidziła go za to co zrobił. Dawno nie czuł tak silnego i palącego uczucia ekscytacji czyjąś osobą. Nawet, gdy poznał matkę swej bratanicy. Nawet teraz nie czuł czegoś tak silnego! Nawet teraz...

Serce Hayley oplótł ciężki sznur. Pod jego ciężarem nie mogła złapać tchu. Zabolało ją to jak Elijah patrzy na kolejnego sobowtóra. Znała dwa poprzednie i śmiało mogła stwierdzić, że Katherine była tą lepszą i piękniejszą mimo takiego samego wyglądu jak Elena. Wiedziała również, że Elijah pałał do panny Pierce tak silnym uczuciem, że był w stanie narazić się Klausowi ratując swoją ukochaną Katerinę przed niechybną śmiercią. Dlatego też sposób w jaki ukochany patrzy na kolejną wersję Petrovej zmartwił ją. W ciągu tych kilku godzin zdążyła wyrobić sobie zdanie o Castillo. Jest idealną następczynią legendarnej Katherine Pierce, a to równa się z prawdopodobną wojną o serce pierwotnego. Nie chce tego. Nie chce z nikim dzielić się miłością do ciemnookiego wampira. Jeśli będzie trzeba, to będzie walczyć. Na razie postanowiła ukryć swoje obawy głęboko w sobie, ponieważ mogły równie dobrze okazać się oszczerstwem wobec nie tylko Elijah'a, ale też młodziutkiej Julii. A nie chciała, by Mikaelson oskarżył ją o bezpodstawne oskarżenia i brak zaufania. Takim o to sposobem, w głębokiej zadumie nie spostrzegła jak brązowe oczy Elijah'a przeniosły się na nią.

- Możemy iść.

- Co?- Spojrzała w ciemne tęczówki pierwszego.

- Możemy iść.

- W takim razie chodźmy.- Obróciła się plecami do reszty i energicznym krokiem pokierowała się w stronę schodów. Pod ciężarem spojrzenia Elijah'a czuła jakby on dowiedział się o czym myślała przed sekundą i o co go oskarżała. A zawodu w oczach wiecznie dobrego, najbardziej moralnego z nich wszystkich, Elijah'a by nie zniosła. Dlatego też czym prędzej opuściła całe zgromadzenie.

***

Nie minęło pół godziny, a Caroline i Kol pili już trzeciego drinka. Z początku Care przytakiwała na wszystko co powiedział Mikaelson, ale wraz z kolejnym upływem czasu i kolejnymi drinkami atmosfera między nimi rozluźniła się. Do czasu, aż Kol nie wszedł na temat, który wampirzyca woli omijać szerokim łukiem.

- Wiem, że Elijah poprosił cię o zajęcie mi czasu.- Uśmiechnął się.- Od początku to wiedziałam. Zgodziłem się na to tylko dlatego, żeby przekonać się co widzi w tobie mój brat.

- Nie rozumiem.- Zmrużyła oczy popijając drinka.

- No wiesz, podobasz się mojemu bratu. Mimo upływu lat nadal ma na twoim punkcie obsesję. Chciałem przekonać się co on w tobie takiego widzi i co go tak bardzo ciągnie do ciebie. Teraz już wiem.

- Co wiesz?- Spytała zaciekawiona tym co pierwotny ma do powiedzenia.

- Jesteś taka sama jak on.

- A ty chyba oszalałeś.- Dokończyła drinka i z hukiem odstawiła tumbler na blat baru.- Josh podaj mi kieliszek. I wódkę. Całą butelkę.

- Widzisz? Odrzucasz od siebie to uczucie. Zupełnie jak ON.

- To chyba normalne? Nienawidzę go. Od kiedy pojawił się w Mystic Falls wszystko poszło się walić. Wprowadził zamęt do miasteczka i...

- Pragniesz tego co jest zakazane. Oskarżasz go o zerwanie z tym psem, Tylerem. Ale w głębi duszy wiesz, że to twoja wina, że mu uległaś. Pragniesz, by pokazał ci cały świat. Wmawiasz sobie, że go nie kochasz, a tak naprawdę jest inaczej. Prawda? Tylko nie kłam.

- A ty kiedyś kochałeś kogoś tak mocno, że prawisz mi kazanie?- Puściła koło uszu to co mówił Kol. Nie zwróciła tylko uwagi na to, że zadając mu pytanie jednocześnie przyznała się do tego, iż kocha Klausa.

Nie uwaga Caroline przyozdobiła twarz pierwotnego uśmiechem.

- Kochałem. Nadal kocham. Davina była jedyną dziewczyną, która potrafiła zobaczyć we mnie kogoś więcej niż tylko potwora. Pod tym względem ja i Klaus jesteśmy podobni. Obaj zakochani w dziewczynach, które są w stanie zobaczyć coś więcej niż tylko okładkę.- Widząc zmieszanie na twarzy blondynki uśmiechnął się blado.- Tyle, że Davina nie wypierała się uczuć do mnie. Jak ty...

- Skończ! Proszę!- Nalała do pełna kieliszek i przesunęła go w stronę Kola. Sama pociągnęła długi łyk ognistej wody prosto z butelki. Skrzywiła się.- Kim ty dla mnie jesteś, aby prawić mi kazania? Na księdza nie wyglądasz.

- Jestem twoim przyszłym szwagrem.

- Chyba w twoich marzeniach.

- Czemu nie? Też może być.- Poruszył zabawnie brwiami.

- Co się stało z Daviną?- Spytała Care ni stąd ni zowąd.

- Nie żyje. Była czarownicą. Z biegiem lat poprosiła mnie, abym wymazał jej pamięć o mnie.

- Dlaczego?

- Nie chciała zostać wampirem, ale też nie chciała bym widział ją jak się starzeje. Chciała żebym żył pełnią życia nie spędzając wiecznie czasu na... jak to ujęła? Zmienianiu jej pieluch.- Zaśmiał się, a Forbes razem z nim.- Uwierz, Caroline, że gdyby zaszła taka potrzeba, robiłbym to. Ale ona uparła się przy swoim. Jej wytłumaczeniem było to, że nie chce żyć z myślą, że cierpię katusze przez nią. Dlatego mnie o to poprosiła.

- A ty tak bardzo ją kochałeś, że spełniłeś jej prośbę.

- Tak.- Odebrał wampirzycy butelkę z alkoholem i za jednym razem opróżnił ją do połowy.- Zmarła na raka. Była wtedy taka szczęśliwa! Otoczona kochającym mężem, dziećmi i wnukami...

- Wiesz co?- Caroline odebrała Kolowi butelkę wódki.- Masz rację.- Przyznała niechętnie. Tak jak Kol wcześniej, tak ona teraz wyzerowała alkohol do końca.- Masz cholerną rację...

***

- Genere Mortis, genere mortis, genere mortis...Perdere.- Marie Anne za każdym razem, gdy wypowiadała słowa zaklęcia krzyczała co raz to głośniej mając nadzieję, że to wzmocni siłę wypowiadanych słów. Jednak nic się nie działo pomimo wszystkich niezbędnych składników i czynności. Za każdą próbą wznowienie rytuału trwało dłużej, o wiele dłużej.

- Długo jeszcze?- Spytała zniecierpliwiona Rebekah.

- Jak się nie zamkniesz to na potrwa to o wiele dłużej- Odparła zirytowana czarownica.

- Po prostu bądź cicho, siostro.- Wtrącił się Elijah widząc, że Bex szykuje się na rozpoczęcie nie potrzebnej i całkiem  bezsensownej wymiany zdań. Tym samym pozwolił Bennett kontynuować czarowanie.

- Serio? Na moje oko coś za długo to trwa. Dam sobie rękę uciąć, że nas oszukuje. Zrobiliśmy wszystko co kazała! Napoiliśmy Nik'a krwią tej jak jej tam? Nie ważne. Daliśmy świece i...

- Ja tu jestem.- Wtrąciła się Julia. Blond wampirzyca przez tak krótki czas przebywania razem w jednym pomieszczeniu wyczerpała limit wytrzymałości Argentynki.- I tak się składa, że posiadam też imię, więc jeśli łaska to używaj go Barbie.

- Coś ty powiedziała?- Odwróciła się do niej twarzą.

- To co słyszałaś. Głucha jesteś?- Julia podeszła do wampirzycy z założonymi rękoma. Była gotowa wdać się w awanturę stulecia z Rebeką, ale nagły silny wiatr, wichura wręcz, uniemożliwiły jej to.

Pierwotni wraz z Julią spojrzeli zdziwieni na wiedźmę, która nie wzruszona stała spokojnie po środku szalejącego powietrza.

- Co się dzieje?!- Krzyknęła Rebekah.

- Elijah!- Krzyknęła Julia czując jak w uszach jej dźwięczy.- Co się...- Nie było dane jej skończyć, ponieważ wiatr poderwał ją do góry i cisnął niczym lalką w nieopodal stojących Marcela i Hayley.

- Julia!- Krzyknął pierwotny, gdy wichura nagle ustała.

Nastała śmiertelna cisza. Elijah i Rebekah spoglądali na siebie to na Marie, a Marcel i Hayley zajęli się nieprzytomną Julią.

- Co to było?- Spytała jeszcze raz Bex.

Marie kiwnęła tylko głową w stronę miejsca, gdzie leżało ciało Klausa, po czym zemdlała. Pierwotni spojrzeli na miejsce, w którym kilka sekund temu znajdowało się ciało ich brata. W chwili nie zrozumienia i masy pytań w odpowiedzi usłyszeli bardzo dobrze znany im śmiech.

- Nik...- Wyszeptała Rebekah.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro