8.
Strach. Niepewność. Jedna wielka niewiadoma. O to co działo się w sercu już nie tak młodej wampirzycy. Nagłe, szybsze bicie serca spowodowane nie wyjaśnionym strachem o prawdopodobnej śmierci hybrydy było niczym w porównaniu z kłębiącymi się myślami w głowie panny Forbes. Wampirzyca na siłę próbowała znaleźć wytłumaczenie na swoje zachowanie choć tak naprawdę wiedziała czym ono jest spowodowane. Jednak nie chciała dopuścić do siebie takiej myśli. Inaczej wszystkie lata spędzone na próbie przekonania samej siebie do braku jakichkolwiek dobrych uczuć wobec Klausa poszłyby na marne. Caroline w minione lata spędzone na próbach walki ze swoimi uczuciami wobec pierwotnego nie wliczała momentu, w którym to złamała się i poddała całkowicie buzującym w niej emocjom. Chciała zapomnieć o tamtym pamiętnym dniu kiedy to spędziła namiętne chwile ze znienawidzonym pierwszym. Chciała i chce zapomnieć o uczuciach do niego. Ale nie potrafi. Szczególnie teraz, gdy Klaus umiera w męczarniach. Wampirzyca nie poznawała sama siebie. Złamała się i to kolejny raz. KOLEJNY RAZ DLA NIEGO, tego do którego żywi zakazane uczucie. Uczucie, które próbowała stępić i ukrywać przed zmarłymi przyjaciółmi oraz obecną przyjaciółką, Julią. Ta ostatnia nie jest głupia i od razu domyśliła się prawdy jak tylko Caroline opowiedziała jej kim jest tajemniczy, znienawidzony Klaus. Pomimo gorliwych zapewnień, że najchętniej, by go zabiła własnymi rękami, szatynka od razu wyczuła w tonie jej głosu ukrytą pasję i ekscytację wobec nieznajomego jej mieszańca.
Dlatego też od razu rozpoznała co jest powodem chwilowego zawieszenia przyjaciółki. Nie zdziwiło jej nawet to, że Caroline nie zareagowała nagłym krzykiem i wybuchem na to, iż niemal chętnie oddaje swoją krew komuś kto chciał ją ubiegłej nocy zabić z zimną krwią. W końcu tak wielkie uczucie przysłania wszystko. Nie rozumie tylko dlaczego przyjaciółka udaje, że takie uczucie nie ma w ogóle miejsca. Każda próba zrozumienia postępowania Caroline Forbes kończy się fiaskiem. Julia jest w stanie zrozumieć wszystko. Bycie wredną dla innych, pyskatą, wyszczekaną, a nawet czasami bycie wypranym z jakichkolwiek uczuć i emocji, gdy najdzie Caroline taka ochota. Ale tego nie jest w stanie zrozumieć. I prawdopodobnie nigdy nie będzie do czasu aż sama nie znajdzie prawdziwej miłości. A o taką trudno, bardzo trudno.
- Caroline?- Zaniepokojony Elijah spojrzał na nieobecną blondynkę.- Caroline?- Powtórzył, ale widząc, że to nic nie daje spojrzał na stojącą obok niej brunetkę.- Co jej jest?- Zadał pytanie nie odrywając wzroku od ciemnych, mocno czekoladowych teraz, oczu Julii.
- Jak to co?- Prychnęła Castillo. Nie mogła uwierzyć w to, że tak stary wampir nie połączył faktów i nie rozumie zachowania dawnej znajomej. Rozbawiona na moment spuściła głowę w dół, by po chwili wrócić do ciemnych tęczówek pierwotnego.- Twój brat jej jest. Wolałaby zginąć niż się do tego przyznać, ale kocha twojego brata. Ta wiadomość musiała nią wstrząsnąć.
- Najwyraźniej.- Powiedział jakby nieobecny. Tak jak magnetyczne spojrzenie Elijah'a przyprawia Julię o dreszcze, tak Elijah jest pod wrażeniem magii spojrzenia ciemnookiej. Co kompletnie go zdziwiło, ponieważ zna ją zaledwie nie cały dzień, chciał nawet ją zabić, myślał, iż jest Katherine, a co chyba najważniejsze; spojrzenie Hayley nie działa tak na niego, jak jej. Kolejnego doppelgänger'a Petrovej. I może to jest właśnie to. Magia, a zarazem przekleństwo sobowtórów. Nie rozumiejąc co się z nim samym dzieje oderwał wzrok od ciemno brązowych tęczówek Castillo i obdarował nim nadal nieobecną Caroline.- Masz pomysł co zrobić, aby wróciła do siebie?
- Tak.- Odparła Julia od razu. Ze współczuciem spojrzała na przyjaciółkę.- Ale może być to trochę nie wygodne i drastyczne. Przynajmniej dla mnie.
- Co masz na myśli?- Elijah zmarszczył brwi.
Nie odpowiedziała. Przeszła od razu do czynów jakim było mocne i solidne zarazem uderzenie blond wampirzycy w twarz. Caroline upadła na podłogę, a Elijah się skrzywił.
- Czy to było konieczne?- Spytał.
- Tak.- Julia wzruszyła ramionami nie spuszczając wzroku z przyjaciółki, która najwyraźniej wróciła już do świata żywych.- To był ostateczny środek.- Wyprostowała się.
***
- Zgłupiałaś?!- Nieco zszokowana Forbes wrzasnęła na Julię. Trzymając się za uderzony policzek wstała z jasno-brązowych paneli. Miała ochotę udusić ciemnooką za to co zrobiła, a Elijah'a za to, że na to pozwolił.
- Może tak, może nie.- Odpowiedziała rozbawiona.- Słuchaj, ja tu ryzykuję własnym życiem, aby uratować twojego kochasia, a ty...
- Co powiedziałaś?- Przerwała jej Caroline słysząc wzmiankę o Klausie jako jej kochanku.
- To co słyszałaś.
- To chyba źle słyszałam.
- Całkiem możliwe. A teraz nie ma czasu, więc rusz swój seksowny tyłeczek i idziemy.
- Gdzie?- Care zmarszczyła brwi.
- Do domu śpiącej królewny.
Powaga jaką przybrał Elijah zniknęła tak szybko jak się pojawiła pod wpływem słów Julii. Zaśmiał się na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę obu pań. Widząc pytające spojrzenia obu dziewczyn, zaczerpnął powietrza i powiedział:
- Trafne określenie. Niklaus jest swego rodzaju księżniczką.
- Dzięki!- Powiedziała Julia z uśmiechem na ustach.
- I to jaką...- Dodała Care robiąc naburmuszoną minę. Czując na sobie spojrzenie pierwotnego i Argentynki, dodała:- Jak chcecie iść to chodźmy. Nie mam całego dnia. I nie myślcie sobie, że podzielam wasz entuzjazm. Pierwotnym się nie ufa, a zwłaszcza tym, którzy próbowali cię zabić.- Ostatnie zdanie pokierowała bardziej w stronę przyjaciółki niż do Elijah'a.- Możecie zejść na dół, zaraz przyjdę.
Bez dalszych zbędnych słów pokierowała się do sypialni. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia Julia spojrzała na wampira jednocześnie wskazując na drzwi.
- Idziemy?
Elijah przytaknął. Ominął dziewczynę i otworzył szeroko drzwi dając tym samym znak Julii, że może iść pierwsza. Zrobiła jak poprosił. Zamykając za sobą drzwi, Elijah opuścił małe, ale z wielkim rozmachem urządzone jak na Caroline Forbes przystało, mieszkanie.
***
Caroline wchodząc do pokoju, który tak naprawdę mieścił się tuż przy salonie, rzuciła się od razu na łóżko. Miała ochotę płakać cały dzień i nigdzie nie wychodzić. Przez ponad wiek próbowała zapomnieć o uczuciu którym pała do pierwotnego. Nie raz nawet sama nabierała się na swoje kłamstwa, gdy przyjaciele zaczynali coś podejrzewać na temat tego, czy panna Forbes przespała się z ich wspólnym wrogiem. Niestety, uczucie tak silne powraca jak bumerang w najmniej odpowiednich momentach. Caroline wtedy zawsze się zdradza. Robi się nerwowa, gada od rzeczy i bez sensu. A teraz? Nie potrafiła nic zrobić lub też powiedzieć, czym pogrążyła się jeszcze bardziej.
Jedyne o czym teraz marzyła to zapomnieć. Zamknąć oczy i obudzić się rano z myślą, że to wszystko okazało się być tylko złym snem. Że wcale nie mieszka w mieście, które to założył Klaus i reszta jego chorej rodzinki, że wcale nie spotkała Elijah'a, a Julia teraz najprawdopodobniej siedzi grzecznie w ich wspólnym mieszkaniu w Buenos Aires.
- Aaaa!- Zaczęła krzyczeć na całe gardło wiedząc, że nikogo nie ma w mieszkaniu.- Dlaczego ja?!- W ataku złości zwinęła obie dłonie w pięści. Zaczęła bić nimi w materac wspomagając się nogami. Miała ochotę rozwalić wszystko. Dosłownie.- Zawsze mam pecha! Boże!
Skonsternowana niepewnością swych uczuć wstała z łóżka jak oparzona. O ironio przecież chciała zacząć żyć od nowa, uciec od stu lat ciągłych nieszczęść i niepowodzeń, a tu proszę!; właśnie idzie do domu najgorszego zła jakie może istnieć. Tym samym prawdopodobnie pakuje się w jakieś nie znane jej jeszcze bagno, w którym będzie zmuszona wziąć udział. Co potwierdza tylko jej zdanie na temat pierwotnych i nie żyjącego Damona, który swego czasu idealnie pasował do stwierdzenia blondynki: Tam, gdzie są pierwotni i Damon, tam zawsze są kłopoty!
Choć na dworzu było jeszcze ciepło, a jesienna pogoda miała ukazać się za dwa, góra trzy tygodnie, Caroline wzięła jeansową kurtkę zawieszoną na oparciu krzesła od toaletki. Zakładając wierzchnią odzież sięgnęła po kluczyki leżące na śnieżnobiałym parapecie okna i wyszła.
Zamykając mieszkanie na klucz i schodząc wąskimi schodami klatki schodowej w głowie cały czas myślała nad owymi tarapatami, które prędzej, czy później dosięgną ją. I nie ma znaczenia czy będzie miało to miejsce podczas ratowania Klausa. Nawet jeśli bez problemów uratują tyłek najbardziej znienawidzonej przez Care hybrydy, to ona jest pewna, że zaraz krótko po tym coś się stanie. A przeczucia Caroline często się sprawdzały. I tu mały paradoks: były to zawsze złe przeczucia.
- No w końcu!- Julia wyrzuciła ręce w górę. Czekając na Caroline zaczęła niemiłosiernie się nudzić do tego stopnia, że rozmawiała z Elijah'em dosłownie o wszystkim.- Ile można na ciebie czekać?!
- Tyle ile jest to konieczne.- Odparowała niezadowolona wampirzyca.- Długo nam to zajmie?- Zwróciła się do pierwotnego.
- Nie. To tuż za rogiem.- Odpowiedział.
- Poważnie?- Caroline wytrzeszczyła oczy, które o mały włos, a wypadłyby z orbit. Nie wierzyła własnym uszom. Nie dość, że mieszka w mieście, którego to pierwsi są założycielami, koleguje się z Marcelem, który ich zna i pakuje się w kłopoty, to na dodatek mieszka tak blisko swoich wrogów. Można powiedzieć, że odwiecznych. Przewróciła oczyma zakładając ręce na piersi.- Nieważne. Idziemy?
- Tak. Idźcie pierwsze. Muszę zadzwonić do kogoś.
- Nie ma sprawy.- Castillo podeszła do Care i objęła ją ramieniem.
***
Po rozwaleniu połowy rzeczy na dziedzińcu i w swoim pokoju Kol wrócił na posprzątany już mały dworek posiadłości. Rozbawiona Rebekah nie mogła powstrzymać się od śmiechu widząc naburmuszoną i czerwoną twarz brata.
- Skończyłeś?- Zapytała śmiejąc się.- A może raczej skończyłaś, Księżniczko?- Przkrzywiła głowę na bok. Pełne usta wampirzycy wykrzywił drwiący uśmieszek co jeszcze bardziej rozjuszyło Kola.
- Nie.- Nagle spoważniał jakby cała złość z niego wyparowała za jednym pstryknięciem palców. Skrzyżował ręce na piersi.- Skończę, gdy zabiję te sierotę.- Ukłonił się z gracją jak na prawdziwą księżniczkę przystało.- A w prezencie oddam ci jego serce, siostrzyczko- dodał rozpogodzony.
W jednej sekundzie dobry humor pierwotnej uleciał, a zastąpiła go chęć mordu na najmłodszym z rodzeństwa. Ostrożnie, pewna swych kroków jak i tego co chce powiedzieć, podeszła do Kola. Gdy była dostatecznie blisko wysyczała przez zęby:
- Przysięgam, że wyrwę twoje kończyny, kończyna po kończynie i...- Niestety nie było dane jej skończyć, ponieważ przerwał jej właśnie przybyły Elijah.
- Nie zrobisz nic, siostro.
Oboje, Kol i Rebekah, spojrzeli na starszego brata. Ich twarze wykrzywiło nie małe zdziwienie kiedy to spostrzegli Julię i Caroline stojące po obu stronach ciemnowłosego. Bardziej byli zdziwieni widokiem panny Forbes niż mieszkanką Buenos Aires. W końcu sobowtóry nie były rzadkimi gościami w ich domach na przestrzeni lat, a nawet gdyby, to widok nowego doppelgänger'a nie był tak szokujący jak widok Caroline Forbes. Ta ostatnia najbardziej ich nienawidziła, w szczególności ich psychopatycznego brata ze skłonnościami do popadania w paranoję. Nie chciała z nim mieć nic wspólnego dlatego też unikała ich wszystkich jak ognia, a w szczególności Niklausa.
Pogrążona we własnych myślach blond wampirzyca nie zdążyła spostrzec, iż dotarli na miejsce. Wyłączyła się zaraz po tym jak Elijah kazał im iść jako pierwsze. Podczas krótkiego spaceru, który to dla Caroline ciągnął się w nieskończoność, pozwoliła sobie na odpłynięcie w świat własnych myśli. Nie trudno zgadnąć czego one dotyczyły. Bliska śmierć Klausa, stare dzieje w Mystic Falls, i znowu bliska śmierć Klausa. Caroline miała serdecznie dosyć krążącego w jej głowie mieszańca. Chciała odciąć się od tego. Pragnęła wyłączyć "stronę" z domeną Klaus. Walczyła sama ze sobą, swoimi myślami i dlatego odebrała słowa Kola jak zbawienie. Dzięki nim wróciła na ziemię, do realnego świata. Dzięki kilku słowom, acz kolwiek bardzo irytującym i przyprawiającym o chęć skręcenia mu karku, dopiero doszło do niej, że są na miejscu.
- No, proszę, proszę. Kogo my tu mamy!- Uśmiechnął się szeroko.- Caroline Forbes! Dawno się nie widzieliśmy, słoneczko. Tęskniłem.- Podszedł do niej tak jakby byli co najmniej dobrymi znajomymi.
Reakcja Caroline była natychmiastowa. Dzięki szybkości wampira zdecydowanym i pewnym ruchem wykręciła Kolowi nadgarstek, co zbudziło śmiech wszystkich obecnych, a stłumiony krzyk pokrzywdzonego.
- Po pierwsze: nie mów do mnie słoneczko, nie jesteśmy przyjaciółmi. Po drugie: powiedziałabym to samo, ale bym skłamała.- Z fałszywym uśmieszkiem puściła go.
Kol nie spuszczając wzroku z niebieskich tęczówek Care wrócił do siostry. Caroline jeszcze bardziej uśmiechnęła się.
- Prawdziwa z ciebie suka.- Skomentowała Julia. Dopiero wtedy Rebekah i Kol w pełni zwrócili na nią uwagę.
- A ty kim u diabła jesteś?- Spytała blondynka. Po minie Bex ewidentnie było widać ogromną ciekawość zżerającą ją od środka.
Julia właśnie otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale Elijah jej przerwał:
- To Julia. Nowy sobowtór. Zgodziła się nam pomóc.
- Po pierwsze: nie za darmo.- Wtrąciła się.- Po drugie: masz w zwyczaju przerywać innym?
- Zaczynam ją lubić.- Odezwał się Kol.- Ma cięty język. Lubię takie.
Caroline wywróciła do góry oczami. Nie miała najmniejszej ochoty słuchać bezsensownych wymian zdań. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się przy Klausie, wejść w jego umysł i zobaczyć jakie wizje go męczą. To był odruch bez warunkowy. Sama nie była pewna czy to dobry pomysł. Czuła, że musi tak zrobić i tyle. Coś ją pchało do tego...
- Mogę zobaczyć Klausa?- Spytała.
Wszyscy spojrzeli na nią jak na oszalałą. Doskonale wiedzieli, że Care nienawidzi Klausa bardziej niż ich. Jedynie Julia miała łagodniejszy wyraz twarzy. Dostrzegła to czego reszta nie potrafiła lata temu i nadal nie potrafi.
- To mogę czy nie?- Dopytała zniecierpliwiona.
- Jasne. Jak chcesz. Idź na górę. Pokój na samym końcu korytarza.- Powiedziała Rebekah z delikatnym uśmiechem. Nigdy nie lubiła i raczej nie polubi blondynki z Mystic Falls, ale skoro jest ważna dla jej brata to postanowiła być dla niej minimum miła.
Z prawie nie widocznym uśmiechem, bez słowa powędrowała na górne piętro posiadłości mijając przy tym Rebekę.
***
Posklejane włosy. Pot. Przyklejona do torsu koszulka. Przemęczona twarz jakby dręszyło ją coś. Ciężki, nie równo mierny oddech...
Widok wycieńczonego i bezbronnego Klausa sprawił, iż pod Caroline ugięły się nogi. Potężna hybryda, największe zło jakie może istnieć i przy tym nieśmiertelne zło, nie do zabicia, leży teraz na łóżku jak gdyby nigdy nic. Słyszy wszystko, wie co się dzieje, a nie może zareagować... Tak bezbronny może zostać zaatakowany i jakimś cudem zabity lub torturowany.
Care nie mogła uwierzyć w to co widzi. Zapamiętała go jako złego gościa niszczącego wszystko na swojej drodze. Pamięta go jako kogoś do którego tylko ona dotarła, co wcale nie przysłania widoku na jego złą stronę. Po prostu zrobiło się jej szkoda go. Nie myślała już nad tym o czym myślała w domu i w drodze tutaj. Wszystkie myśli ulotniły się, a ona z trzęsącymi się dłońmi przy ustach podeszła do łóżka na którym leżał. Mimo woli usiadła na brzegu miękkiego łoża. Nie odrywając oczu ani na chwilę od twarzy mieszańca, niepewnie obiema dłońmi nakryła jego dłoń.
Serce nie naturalnie przyspieszyło, a jedyne co Care była w stanie zrobić to wyszeptać imię Klausa.
- Klaus...- Zamrugała kilka razy, aby odgonić nachodzące do oczu łzy. Spięła się czując jak pierwotny zacisnął swą dłoń w pięść.- Klaus?
***
Ciemny las. Głucha cisza. Słychać jedynie chrupanie kruchych gałęzi pod ciężarem mego kroku. Zewsząd otaczał mnie mrok. Nic dziwnego. Zdążyłem się przyzwyczaić... Jedyne co od czasu do czasu przerywało nie kończącą się wędrówkę po puszczy to kolejne wizje śmierci Caroline lub też jej cichy, słodki głosik zmieniający się po chwili w przeraźliwy krzyk.
Tak było i tym razem. Siedząc nad sadzawką w środku lasu usłyszałem jej głos. Ten sam, który wiek temu rozkochał mnie w sobie. Ten sam, tyle, że smutny. Pozbawiony radości. Zmarszczyłem brwi, bo tak bardzo wydawał się realistyczny. Byłem przekonany, że to kolejna z wielu sztuczek tego przeklętego uroku. Myliłem się.
Słysząc po raz drugi swe imię wypowiedziane przez moją kochaną Caroline przekonałem się tylko w tym, iż jest on prawdziwy, jak najbardziej realny... Choć niemoc ogarnęła całe moje ciało z wszystkich sił jakie mi pozostały otworzyłem usta. Nie, nie tutaj, we śnie. Z wielkim trudem otworzyłem je naprawdę. Chciałem, by Caroline wiedziała, że słyszę każde jej słowo. Udało się...
- Caroline...- Wychrypiał słabym głosem Klaus.
- O mój Boże!- Care odskoczyła jak oparzona. Spokojne wcześniej spojrzenie zaczęło biegać po całym pomieszczeniu jakby chciało upewnić się, iż to co usłyszały uszy jest prawdą.- O mój Boże...- Powtórzyła. Przygryzła dolną wargę na tyle mocno, że zaczęła lecieć z niej cienka stróżka krwi.- Caroline Forbes, weź się w garść!- Rozkazała sama sobie po czym nieco spokojniejsza położyła się obok nie ruchomego Niklausa. Wtuliła się w jego bok mocno zaciskając powieki.
By wejść do umysłu Klausa Caroline musiała przebić się przez gruby mur, który sam stworzył. Dzięki czemu widziała tysiące wspomnień- tych dobrych, złych i pośrednich- nim dotarła nad martwą sadzawkę. Wspomnienia te poruszyły nią. Szczególnie te, gdzie Mikael go bił i poniżał. Tysiąc lat wspomnień, tysiąc lat cierpień... Widziała nawet moment, w którym to Klaus chciał być na powrót człowiekiem. Pragnął doświadczyć śmierci... tak bardzo ludzkiej rzeczy.
Zamrugała. Nie pewnym krokiem zbliżyła się do wpatrzonego w taflę wody niegdyś wroga. Z gracją nie wydając żadnego dźwięku zajęła miejsce obok Klausa. Machinalnie nakryła swoją dłonią jego dłoń.
Nikt się nie odezwał. Klaus jedynie spojrzał na blond wampirzycę tak jakby ujrzał anioła. Wyrwał się z uścisku Caroline tym samym obejmując ją ramieniem. Zdziwił się, gdy Care nie zaprotestowała. Natomiast sama Caroline poczuła motylki w brzuchu, czym bardzo się zdziwiła. Można powiedzieć, że bardziej niż Klaus na brak odtrącenia. Forbes ostrożnie położyła głowę na ramieniu mieszańca. Chcąc lub też nie uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś prawdziwa- stwierdził. Nic. Cisza.- Dlaczego to robisz?- Spytał, ale nie uzyskał odpowiedzi.- Kochana?
Jakby za dotknięciem magicznej różdżki Care spojrzała na niego. Niebieskie tęczówki obojga, teraz pełne dziwnego spokoju i radości, spotkały się. Caroline zamrugała po raz tysięczny raz od dotarcia nad jezioro. Nie odpowiedziała. Nie była w stanie. Wchodząc w najczarniejszy odmęt umysłu hybrydy poczuła, iż jest to miejsce, gdzie spełniają się najgorsze obawy tego, który został ugodzony śmiertelnym urokiem. Tak też się stało. To czego bała się sto lat temu stało się kolejny raz. Tyle, że we śnie. W jego śnie. Zastanawiając się dlaczego owe zaklęcie na nią działa poddała się tajemniczej sile.
Złączyła ich usta w namiętnym i pełnym pasji pocałunku jaki to miał miejsce lata temu. Nie odsuwała się z odrazą do samej siebie, czy Klausa. On też tego nie zrobił. Podtrzymywał pocałunek tak długo dopóki nie zabrakło im tchu bojąc się, iż jest to sen, a jego ukochana Caroline jest kolejną zmarą więziennego umysłu.
- Ja...- Zaczęła.
- Spokojnie, kochana.- Przerwał jej.- Nikt się o tym nie dowie. Co tu się stało, zostaje tutaj.- Uśmiechnął się blado po raz pierwszy od bardzo dawna. Liczył się ze zdaniem swego anioła dlatego też doskonale wiedział jak bardzo Caroline nie chce, by ktokolwiek dowiedział się o chwili słabości wampirzycy. Nie zniósłby jej smutku. Nigdy.
- Dziękuję.- Szepnęła. Nastała długa cisza, którą po jakimś czasie zdecydowała się przerwać.- Pytałeś dlaczego to robię...
- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz- przerwał widząc zdenerwowanie dziewczyny.
- Ale chcę.- Zaprotestowała.- Problem w tym, że nie wiem dlaczego. Spotkałam Elijah'a i kiedy powiedział, że jesteś w śpiączce i możesz umrzeć mój umysł zwariował. Zaczęłam bujać w obłokach przywołując wspomnienia z Mystic Falls. Te dobre i złe. I tak do teraz. A teraz? Nie wiem co mnie do tego zmusiło. Przepraszam.
- Nic się nie stało.- Klaus przytulił ją mocno.- To miejsce jest emocjonalnym piekłem. Dla mnie jest to po tysiąc kroć gorsze miejsce niż teraz dla ciebie. Ty możesz być zła za niewinny pocałunek, który będzie cię długo, długo prześladował. A ja? Doznaję wizji, które doprowadzają mnie na skraj wytrzymałości. A dobrze wiesz, że jest ona bardzo mała.
Zaśmiał się, a Caroline razem z nim.
- Aż za dobrze.- Dodała.- Obiecujesz, że nikt o tym się nie dowie? Że, gdy cię uratujemy to dasz mi spokój? Nie będziesz wchodził mi w drogę i pozwolisz mi żyć własnym życiem?
- Oczywiście.- Odparł składając delikatny pocałunek na jej czole...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro