4.
- Witajcie w Nowym Orleanie! Tu ludzie ustępują miejsca rządom wampirów, a wojna wciąż wisi w powietrzu pomiędzy trzema niegdyś potężnymi nacjami! Podczas, gdy lokalni mieszkańcy przymykają na to oko; wilkołaki, wampiry i czarownice toczą ze sobą cichą wojnę o władzę nad miastem.- Przewodniczka ściszyła głos, aby podkreślić prawdziwość swoich słów.- Czasami intrygi nadprzyrodzonych wychodzą po za swój krąg i dotykają NAS, ludzi.- Zrobiła pauze. Nie mówiła nic przez dłuższą chwilę do momentu aż ludzie zaczęli między sobą szeptać. Roześmiała się jakby powiedziała dobry żart.- Oczywiście to legendy. Mity, które krążą po Nowym Orleanie od ponad czterystu lat.- Zaklaskała w dłonie.- A teraz możecie iść. Macie czas wolny.
Grupa turystów rozeszła się w swoje strony. Tylko Caroline została. Mieszka w Nowym Orleanie od trzech dni, a zdążyła zwiedzić nie wielką część tego wspaniałego miasta. Wycieczka, która właśnie się skończyła była ostatnią w tym miesiącu, a Care czuła niedosyt. Nowy Orlean zrobił na niej duże wrażenie. Nigdy nie widziała tak malowniczego, kolorowego i "żyjącego" miasta, więc nie jest dziwne to, że pragnie poznać Miasto Karnawałów jak najbliżej w jak najkrótszym czasie.
Głodna dalszej wiedzy podeszła do ciemnowłosej przewodniczki.
- Przepraszam.- Zaczęła.- Mam jedno pytanie. W sumie to dwa.- Dodała przypominając sobie "legendę" o ciągłej wojnie pomiędzy gatunkami.
- Właśnie za to lubię takie osoby jak ty.- Uśmiechnęła się kobieta.- W czym mogę pomóc?
- Chcę poznać miasto jak najszybciej. Przeprowadziłam się tu kilka dni temu i wypadałoby. Zna pani warte uwagi miejsca?
- Tylko nie pani, bo się zabiję.- Zaśmiała się ciemnoskóra.- Jestem Marie.
- Caroline.
- Miło cię poznać Caroline. Jeśli chcesz poznać Nowy Orlean od najlepszej strony to polecam zajrzeć do francuskiej dzielnicy. Jest tam wszystko. Świetne kluby, bary i różnego rodzaju sklepy.
- Poważnie? Właśnie tam mieszkam i jakoś nic nie zauważyłam ciekawego.- Oburzyła się Care.
- Spróbuj nocą. Wtedy czuć magię bijącą od dzielnicy. A twoje drugie pytanie?
- Ta legenda o wojnie pomiędzy wampirami, wilkołakami i czarownicami...
- Jest prawdziwa.
- To dlaczego...
- Powiedziałam, że to kłamstwo? Pomyśl Caroline.- Marie objęła Caroline ramieniem.- My, czarownice, mamy układ z wampirami. Sprawiamy, że turyści zaczynają podświadomie wierzyć w istnienie takich jak my. Kiedy tylko zawitają do dzielnicy, zostają chwilowym pokarmem dla tutejszych nieśmiertelnych. W zamian za to czarownice mają spokój od wampirów.
- Nie rozumiem.- Care spojrzała na czarownicę. Naprawdę nie rozumiała tego co powiedziała jej Marie, a tym bardziej tego skąd wiedziała, że jest wampirem.- Skąd wiesz czym jestem?
- Jestem czarownicą. Wyczuwam twój gatunek na kilometr i jeszcze dalej. Tutejsze wiedźmy mają bardziej wyczulone zmysły niż z poza miasta. To wszystko przez nasz konflikt z wampirami.- Spojrzała na zegarek zawieszony na lewym nadgarstku.- Przepraszam. Muszę iść. Chętnie wprowadziłabym cię w nasz świat, ale czas nagli.- Odsuneła się od wampirzycy i zaczęła iść w przeciwnym kierunku z którego przyszły.- Jestem pewna, że jeszcze dziś spotkasz jednego ze swoich, który chętnie wprowadzi cię w to wszystko!- Krzyknęła na odchodne.- Może i nawet oprowadzi po dalszej części miasta! Pa! Miło było cię poznać!
- Ciebie też!- Krzyknęła Caroline.
Świetnie, pomyślała. Gdzie by tu teraz iść?
Pozostawiona sama sobie postanowiła, że wróci do domu i zostanie tam do wieczora. Kto wie? Może Marie ma rację i francuska dzielnica nie jest taka zła nocą?
***
Marie rozmawiając z Caroline kątem oka zauważyła stojącego za rogiem Marcela. Chcąc, czy też nie musiała zakończyć- o dziwo przyjemną- rozmowę z blond wampirzycą. Wie z doświadczenia, że tam gdzie jest Marcel, tam są kłopoty. Postanowiła to sprawdzić na własną rękę.
- Nowy wampir w mieście, co?- Uśmiechnął się ukazując śnieżno-białe zęby.
- Czego chcesz?- Marie podparła się rękoma o biodra.- Czego tu szukasz? Nie powinieneś być z Rebeką?
- Auć! To zabolało.- Zaśmiał się. Wyprostował ręce wcześniej skrzyżowane na piersi.- Wstałaś lewą nogą, że jesteś taka wredna?
- Nie twój głupi interes.- Wskazującym palcem dotknęła piersi wampira.- Z doświadczenia wiem, że gdzie jesteś ty, tam są kłopoty. Czego tu szukasz Marcel?
- Za raz, że czegoś chcę...
- Nie czaruj mnie. To na mnie nie działa. Czego chcesz?
- No dobrze!- Śmiejąc się wyrzucił ręce w górę.- Masz mnie! Mam jedno, małe, niewinne pytanko.- Jedną ręką objął Marie w pasie, a drugą położył na prawym ramieniu czarownicy.- Mogę?
- Jakie to pytanie?- Próbowała, a raczej chciała, wyrwać się z objęć niegdyś byłego króla Nowego Orleanu. Niestety, na jej nieszczęście- jak każdej kobiety spotkanej na jego drodze- nie mogła oprzeć się magnetycznemu spojrzeniu ciemnych oczu Marcela. Nie wspominając już o zapachu bijącym od niego i uwodzącej nucie w każdym wypowiadanym słowie.
- Widzisz? Trzeba było tak od razu.- Marcel odsunął się od wiedźmy.- Zapewne wiesz co się dzieje z moim przyjacielem Klausem?
- Wiedźmy coś szepczą.- Udała obojętną. Pytanie Marcela utwierdziło ją tylko w tym, że nadchodzą kłopoty i pewna rzeź na jej ludziach.
- No właśnie. Chcę wiedzieć co szepczą.
- Nie wiem. Nie słucham ich.- Była bliska ominięcia Marcela, ale ten jednym ruchem przyszpilił ją do ceglanej ściany budynku.- Słuchaj, Marcel. Wiem jakiej odpowiedzi oczekujesz, ale ja naprawdę nie wiem kto to zrobił i jak to odwrócić.
- Ale ja wiem.- Przybliżył się na tyle blisko, że stykał się z Marie nosami.- Wiem, że naprawdę nazywasz się Marie Anne Bennett. I chyba nie chcesz, aby pierwotni, a tym bardziej Klaus jak się obudzi, dowiedzieli się, że jesteś spokrewniona z nie jaką Bonnie Bennett. Z tego co wiem nie lubili się za bardzo, a z tym idzie prawdopodobnie twoja śmierć. Więc jak Marie Anne? Pomożesz mi?
- Spróbuję dowiedzieć się czegoś. Podpytam kilka osób, zadzwonię do kuzynów. Dam znać jak coś ustalę.
- Grzeczna dziewczynka.- Szepnął i zniknął pozostawiając po sobie charakterystyczny świst powietrza.
- Cholera.- Przekleła.- Cholerne wampiry. Nienawidzę ich.
***
Popołudnie minęło Caroline bardzo szybko i nadzwyczaj spokojnie. Nie dręczyło ją poczucie winy, ani niechciane wspomnienia z przeszłości. W głowie wciąż miała słowa Marie: Spróbuj nocą. Wtedy czuć magię bijącą od dzielnicy. Forbes przez cały dzień zastanawiała się jak to jest możliwe, że francuska dzielnica jest najlepszą stroną Nowego Orleanu. Nie wydarzyło się nic ciekawego w ciągu dnia, nie widziała też żadnych wampirów, gdy wyszła do sklepu i na pocztę. Zachodziła w głowę jak to jest możliwe, iż tak spokojne miejsce nocą staje się królestwem imprez i Bóg jeden wie czego jeszcze.
Ciekawe.
Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się nikogo. Nawet sąsiadów, którzy pewnie jeszcze nie wiedzą, że ktoś nowy się wprowadził. Zdziwiona poszła otworzyć drzwi. Jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy nikogo nie zastała.
- To nie jest zabawne!- Krzyknęła widząc, że nikt nie stoi na korytarzu. Miała już zamknąć drzwi, ale spostrzegła leżącą na ziemi karteczkę wyraźnie zaadresowaną do niej. Podniosła złożony na pół papier. Od razu w nozdrza uderzył ją silny, męski zapach perfum. Rozłożyła kartkę i w pełnym skupieniu zaczęła czytać zawartość tajemniczego listu:
Spotkajmy się o północy przy
Rosseau.
W pierwszej chwili pomyślała, że Marie dowiedziała się, gdzie mieszka za pomocą zaklęcia lokalizującego i podrzuciła jej karteczkę. Szybko jednak wykluczyła taką możliwość. Niby dlaczego czarownica miałaby perfumować list męskimi perfumami? W chwili kiedy Care zamykała drzwi olśniło ją.
- No tak!- Klepnęła się w czoło z własnej głupoty.- Przecież miastem rządzą wampiry! A Marie mówiła...- Niedowierzając własnej hipotezie zamknęła drzwi.- W takim razie- stanęła przed dużą szafą z ubraniami- jeśli jest to wampir, to musi być cholernie przystojny.- Zaśmiała się z własnych słów.- A ja w takim razie nie mogę wyglądać tandetnie!
***
Dochodziła północ. Niebawem zacznie się huczna impreza na ulicach całego Nowego Orleanu, a pierwotna nie miała jeszcze wybranej sukienki. Zahipnotyzowała kilka dziewczyn, by włożyły najlepsze rzeczy jakie miała w szafie, ale nawet to nie pomagało. Efektem było pięć dziewczyn ubranych w różne sukienki z najróżniejszych materiałów.
- Co by tu założyć...- Westchnęła Rebekah. Przez całą sytuację z Klausem nie miała najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić. Hybryda dużo złego narobił w jej życiu, ale jest jej bratem i po mimo tylu złych rzeczy kocha go nadal. Dopiero Elijah przekonał ją do pójścia na imprezę, festyn, co kolwiek to będzie.- Witaj Elijah.- Powiedziała słysząc jak brat staje w progu sypialni. Nie musiała się obracać, aby wiedzieć jaką ma minę na widok stojących dziewcząt.- Nie mogę się zdecydować, która lepsza.
- Mówisz o dziewczynach, czy o sukienkach?- Elijah wszedł w głąb sypialni siostry. Gardził takim zachowaniem Rebeki, tak samo Kola, czy Klausa, ale nie mógł dać jej reprymendy. Doskonale wiedział, że Rebekah zacznie wypominać mu złe uczynki braci, a co gorsza, jego samego.
- Ale ci humor dopisuje.- Rebekah wstała z krzesła na którym siedziała. Obróciła się w stronę Elijah'a.- Może sam pójdziesz, a ja zostanę z Nikiem?
- Tobie bardziej się przyda.- Stwierdził pierwszy.- Jeśli chodzi o dziewczynę to na twoim miejscu wybrałbym tą w czerwonej na ramiączkach, a jeśli myślisz nad sukienką to weź tą czarną w kwiatki.
- Dobry wybór.- Z uśmiechem Rebekah podeszła najpierw do dziewczyny z wybraną przez Elijah'a sukienką.- Przebierz się.- Rozkazała. Następnie podeszła od tyłu do dziewczyny w czerwonej, mieniącej się sukience. Odsłoniła kły i z nieskrywanym brakiem delikatności wpiła się w szyję brunetki.- Częstuj się bracie.- Powiedziała odrywając się od swojej ofiary.- Wszystkie są twoje.- Otarła krew z kącika ust.- Daruj sobie wyrzuty sumienia. Wiem, że tego chcesz.
Elijah uśmiechnął się. Dziewczyna, którą ukąsiła Rebekah osuneła się na podłogę. Pierwotny wystawił kły, na co blond wampirzyca posłała mu uśmiech, jego twarz ozdobiły charakterystyczne dla wampira żyłki. Dzięki wampirzej szybkości brutalnie wgryzł się w szyję jednej z dziewcząt. Pierwotna patrzyła na to wszystko z nie ukrywaną radością.
- Należy ci się braciszku.- Poklepała Elijah'a po ramieniu.- Nie żałuj sobie. Idę się przebrać. Za raz wracam.
***
- Mogłeś przynajmniej nie ubrudzić mi dywanu.- Oburzyła się Rebekah patrząc na kałuże krwi. Od czterech wieków był to jej ulubiony dodatek do pokoju, a Elijah zepsuł go.
Pierwotny otworzył usta, by coś powiedzieć, ale wyprzedził go dobrze im obojgu znany, irytujący głos:
- Jak już szaleć to na całość.- Stwierdził Kol stając u progu drzwi.
- Kol!- Rzuciła się na brata.- Co tu robisz?- Cała złość Rebeki uleciała. Nie widziała Kola od kilku lat i choć bywa denerwujący to bardzo go kocha.
- Dawno mnie tu nie było.- Wzruszył ramionami.- Myślałem, że to ja mam talent do pakowania się w kłopoty, ale wasza trójka to jakiś fenomen.
- Skąd to wiesz?- Spytał Elijah. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji w związku z powrotem młodszego brata.
- Byłem akurat w Indiach i spotkałem Hayley. Wszystko mi powiedziała i chyba wiem co dolega naszemu kochanemu bratu.
- Naprawdę?- Blondynka uniosła jedną brew do góry.- Co mu jest?
- Kol jeśli coś wiesz to powiedz.- Elijah otarł kącik ust.
- Powiem wam jutro. Jak na razie chcę się zabawić.- Kol spojrzał na siostrę.- To co idziemy?
- Jasne. Tylko buty założę.
Podczas kiedy Rebekah wybierała szpilki idealnie pasujące do czarnej sukienki z delikatnym kwiatowym wzorem, Kol podszedł do najstarszego brata.
- A i jeszcze jedno. Hayley niedługo wróci. Hope jeszcze nic nie wie, więc mówiła byście nie wspominali o tym przy niej.
- Kiedy wracają?
- Za tydzień.
- Gotowa!- Krzyknęła Bex.- Idziemy, czy będziesz tak stał?
- Kto ostatni na dole ten stawia pierwszą kolejkę.- Zniknął, a Rebekah za raz po nim.
***
Nadeszła północ. Forbes nastawiła się na to, że wampir, który ma przyjść na spotkanie, spóźni się. Myliła się. Równo z wybiciem północy i pojawieniem się fajerwerków przybył i on z czerwoną różą w dłoni, której łodyżka była owinięta srebrną wstążeczką.
- Caroline?- Spytał stając przed blondynką tym samym wyrywając ją z zamyślenia.
- Tak.- Odpowiedziała od razu.- A ty?
- Marcel.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro