Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

- Masz coś?

- Nie.- Odezwała się Hayley.- Pytałam każdej możliwej wiedźmy. Nikt nic nie wie, albo nie chcą powiedzieć.

- Cholera!- Zaklęła Rebekah. Z nerwów zaczęła chodzić po całym pokoju.- Minęło dopiero kilka godzin, a jego stan się pogarsza. Nie wiem co już robić.

- Bądź z nim. Na wypadek, gdyby się obudził. Słuchaj, muszę kończyć. Hope idzie.

- Jasne.- Pierwotna słysząc po drugiej stronie słuchawki wesoły głos bratanicy uśmiechnęła się pod nosem.- Wiesz, że jeśli nic nie znajdziemy to Hope będzie musiała wrócić?

- Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Rebekah, przepraszam, ale naprawdę muszę już kończyć. Do usłyszenia.- Jak najszybciej rozłączyła się. Schowała telefon do tylnej kieszeni spodni i z wymuszonym uśmiechem podeszła do córki.

Wściekła i bezradna wampirzyca rzuciła telefonem na całą długość pokoju. Urządzenie trafiło prosto w obraz namalowany za czasów pierwszego przybycia do miasta rodziny Mikaelson. Gdyby nie to, że Rebekah znajdowała się w pokoju Klausa, dawno zaczełaby rzucać meblami i ozdobami. Jakby tego było mało przyszedł do niej Elijah, który co jakiś czas próbuje namówić ją do rezygnacji z ewentualnej pomocy ich bratanicy.

-Czego?- Warknęła.

- Siostro możemy..?- Zaczął najstarszy, żyjący syn Esther i Mikael'a.

- Nie!- Przerwała mu natychmiast.- Jesteś głuchy, czy głupi?- Spytała Bex podchodząc do brata.- Nie to nie.

- Ale...

- Żadnego "ale". Zostań na chwilę z naszym bratem. Idę się przewietrzyć.- Z gracją ominęła starszego od siebie Elijah'a. Kiedy to zrobiła zniknęła w wampirzym tempie pozostawiając po sobie jedynie delikatny wietrzyk.

***

Minęło osiem godzin od przyjazdu Caroline na lotnisko, a samolot lecący z Buenos Aires do Los Angeles nadal nie przyleciał. W ciągu kilku długich godzin Care zdążyła zwiedzić całe lotnisko i zapamiętać gdzie co jest. Nie wytrzymując kolejnej godziny czekania podeszła do informacji.

- Przepraszam. Długo mam jeszcze czekać?- Spytała mierząc wzrokiem chłopaka po drugiej stronie biurka.- Tak jakby śpieszy mi się.- Miała ochotę użyć persfazji, aby młody chłopak zrobił coś z zaistniałą sytuacją, ale doskonale wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu.

- Chwileczkę.- Uniósł wskazujący palec do góry jakby wpadł na genialny pomysł. Na nieszczęście wampirzycy brunet wziął do ręki telefon stacjonarny, wykręcił numer i czekał aż osoba do której dzwoni odbierze. Forbes od niechcenia przewróciła oczami. Spojrzała na dzwoniącego morderczym wzrokiem.

- I?- Uniosła brwi do góry.- Halo! Jestem tutaj! Głuchy jesteś, czy co?!- Care puściły nerwy. Wdech, wydech. Wdech, wydech...

- Samolot do LA właśnie wylądował.- Odłożył słuchawkę na miejsce.- Także może pani szykować się do odprawy.

Caroline nic nie powiedziała. Obróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę swoich bagaży. Z ogromną ulgą przewiesiła przez oba ramiona dwie duże torby wypełnione po brzegi. Chwyciła w dłonie dwie rączki od walizek i z szerokim uśmiechem ruszyła do bramki, gdzie stał jeden z wielu ochroniarzy.

- Buenos dias.- Posłała ochroniarzowi najbardziej uroczy uśmiech jaki potrafiła z siebie wydobyć.

- Buenos dias señorita.- Odwzajemnił uśmiech.

Caroline jak nie miała ochoty z nikim rozmawiać, tak z wielką radością przywitała się z mężczyzną ubranym w specjalny uniform ochroniarza.

- Kiedy będzie można wejść na pokład samolotu?- Spytała trzepocząc rzęsami. Nie wiedzieć skąd zły humor Care przepadł na dobre, a zastąpiła go niesamowita radość z dobrej nowiny.

- Myślę, że...- Spojrzał na zegarek.- Od dziesięciu do piętnastu minut.

- Świetnie, super. Cieszę się bardzo. Gracias.- Odsunęła się na bok tak, aby zająć pierwsze miejsce w kolejce. Na szczęście Care była tam jedyną osobą. Reszta podróżnych zaczęła zbierać się po obwieszczeniu przylotu samolotu i pozwoleniu na ustawienie się w kolejce do odprawy.

***

Paraliż całego ciała. Nieopisany ból. Sny, a czasem koszmary z udziałem osoby, która od bardzo dawna nie bierze udziału w moim życiu... to jest dopiero prawdziwy koszmar. Podświadomość mówi mi, iż wszystkie wizje oraz koszmary nie są prawdą, ale za każdym razem, gdy się pojawiają zapominam o tym i daję się złapać w sidła nikczemnego uroku rzuconego przez nieznaną mi wiedźmę chcącą mej samodestrukcji i upadku. Nie mniej jednak dziwi mnie to, iż nadal żywię te same uczucia do mojej Caroline. Widząc jej uśmiechniętą twarz w snach moje serce raduje się tak samo jak wiek temu. Widząc jej śmierć w najgorszych koszmarach złość we mnie zbiera tak samo jak sto lat temu, gdy mojej kochanej, słodkiej Caroline życie wisiało na włosku. Jednak czy nadal mam prawo mówić, że jest moja? Minęło tyle lat... Pewnie żyje swoim życiem podróżując po świecie lub też siedzi w tej małej dziurze zwanej Mystic Falls. Jeśli któregoś dnia, jeśli będzie mi to dane, spotkam ją na ulicy to nadal nie będę mógł wydobyć z siebie sensownego zdania, czy też słowa na jej widok, a serce przyspieszy swe bicie. Jednak nie będzie to już to samo co kiedyś. Ona się zmieniła, ja też się zmieniłem. Świat się zmienił. Tylko moja obietnica nie...

- On jest twoją pierwszą miłością, a ja zamierzam być ostatnią. Nie ważne ile to potrwa.- Zachichotała rumieniąc się przy tym delikatnie. Zawsze tak na nią działałem, ale dopiero teraz to zauważyłem. Dopiero teraz zauważyłem to, iż moja kochana Caroline czuje to samo wobec mnie co ja do niej. Zajęło jej to trochę czasu, ale lepiej późno niż wcale zrozumieć, co tak naprawdę mówi serce.- Tak powiedziałeś, gdy zwróciłeś Tyler'owi wolność. On odszedł, ty zostałeś. Klaus ja...

- Ćśś...- Dotknąłem palcem swoich ust, by pochwili pocałować moją królową.- Jesteś wyjątkowa.- Szepnąłem jej do ucha. Poczułem jak oboje dostajemy gęstej skórki.- Zawsze byłaś i jesteś.- To prawda. Caroline jest wyjątkowa. Mało kto potrafi przebić się przez otaczający mnie mrok. Ona była pierwszą taką osobą, a pierwszych, prawdziwych miłości się nie zapomina. NIGDY.- Dziękuję.- Szepnąłem po raz drugi.

- Za co?- Spytała niewinnie.

- Za to, że jesteś. Jesteś pierwszą osobą, która zdołała przebić się przez mur, który budowałem przez wieki. Zauważyłaś we mnie to czego inni nie byli w stanie. Jestem ci wdzięczny, Caroline Forbes.

Chciała coś powiedzieć, ale szybko powstrzymałem ją całując namiętnie w usta przypominające puch i maliny.

Czy to przetrwało? Wiem jedno. Zawsze jej pomogę, obronię ją, uchronię od śmierci jak będzie trzeba. Jednak pozostaje jedno pytanie: gdyby zdarzyło się tak, iż Caroline pojawi się ponownie w moim życiu, czy będę w stanie wyznać jej swoje uczucia jak lata temu? Straciłem zbyt wiele ważnych osób od czasu naszej rozłąki. One przychodziły i odchodziły, a to wszystko przez to kim jestem. Kim byłem. Nie chcę tego dla niej. Nie chcę takiego życia dla mojej Caroline. Nie chcę jej śmierci. Nie chcę i jej stracić dlatego też będę musiał trzymać ją na dystans. Dla jej dobra. A może jednak nie? Może będę robił to dla siebie? Może znów zacznę odpychać od siebie wszystkich? Nie wiem...

Nie wiem tego, czy to co teraz mówię jest prawdą, czy też kolejną iluzją stworzoną przez chciwą wiedźmę, której kres nadejdzie kiedy wrócę do siebie. Nie wiem. Naprawdę nie wiem...

***

- Znalazłeś coś?- Spytała Rebekah setny raz przeglądając księgi zaklęć należące niegdyś do Esther.

- Niestety nie.- Odparł Elijah zamykając jeden z wielu notatników Kola na temat magii.- Nasz brat Kol też nic nie wspomina w swoich bazgrołach. Jak się czuje Niklaus?

- Nie wiem. Sam go spytaj. A nie! Czekaj! Nie możesz!- Zaśmiała się gorzko.- Czy to nie zabawne? W końcu przestał gadać. Mamy spokój.

- Przykre to, ale to prawda. Chwilowy spokój od paranoi naszego brata jest dobry. To jak lek na wirusa, który mnie się nie ima.

- Nawet najlepszym się zdarza, braciszku.- Uśmiechnęła się. Elijah odwzajemnił uśmiech.- Krótko mówiąc jesteśmy w czarnej dziurze.- Rozejrzała się po stercie ksiąg i notesów.- Szkoda, że ta wiedźma Bennett dawno nie żyje. Pewnie ona miałaby coś w swoich księgach.

- Może ma? Słyszałem, że zakochała się w wampirze. Może po jakimś czasie zdecydowała się zostać jedną z nas i nadal żyje?

- Wątpię w to.- Rebekah skrzywiła się na samą myśl prawdopodobnego powrotu do Mystic Falls.- Nawet jeśli to pewnie nie ma jej tam teraz. Kto mądry chciałby mieszkać w tej dziurze przez wieczność?

- Warto to sprawdzić.

- Jak chcesz to jedź sam. Ja tu zostanę.

Elijah przewrócił oczami. Nigdy nie mógł zrozumieć dziecinnego zachowania Rebeki w pewnych sprawach. Jak na pierwotną przystało powinna być dojrzalsza niż młode wampiry żyjące ledwie  kilka set lat. Tymczasem Barbie Klaus zachowywała się jak typowa nastolatka mająca swoje zachcianki i humorki. Bezradny wobec zachowania siostry pokręcił głową, poprawił rękawy nowo kupionego garnituru i z powrotem zabrał się za przeglądanie starych ksiąg matki i notatników brata dla pewności, że ani on, ani Rebekah nie przeoczyli czegoś istotnego.

***

Lot z Buenos Aires do Los Angeles nie należał do długich, a mimo to czas spędzony na pokładzie maszyny dłużył się w nieskończoność. Każdy zajmował się czymś innym. Jedni czytali książkę, drudzy grali na konsolach lub laptopach, trzeci słuchali muzyki, a czwarci poszli spać. A Caroline? Połączyła dwie ostatnie rzeczy w jedną. Ze snu wybudził ją dopiero- zagłuszający lecącą ze słuchawek muzykę- piskliwy głos stewardessy:

- Mogą państwo opuścić pokład samolotu.

Nic więcej nie musiała mówić, by Care była pierwsza przy wyjściu. Opuszczając pokład samolotu wampirzyca odetchnęła z ulgą. Od kiedy zaczęła podróżować po świecie nigdy nie zagrzewała miejsca na dłużej niż rok. Wyjątkiem była Argentyna, gdzie najpierw spędziła tydzień w Cordobie, potem dwa tygodnie w Luján, a na końcu pozostałe trzy lata w Buenos Aires.

- Następny przystanek: Nowy Orlean.- Powiedziała sama do siebie kierując swoje kroki w stronę postoju dla taksówek. Otworzyła drzwi taxi. Po zajęciu miejsca obok kierowcy spytała:- Jest tu gdzieś w pobliżu wypożyczalnia samochodów?

- Tak.- Odparł siwy mężczyzna.

- W takim razie proszę tam jechać.

- Już się robi.- Przekręcił kluczyk w statyjce, a po chwili ruszył w drogę.

Podczas krótkiej jazdy Caroline podziwiała uroki Miasta Aniołów. Tak dawno jej nie było w tym mieście aż zapomniała jak bardzo urokliwe jest Los Angeles.

***

Dzień, a może dwa? Nie liczę upływającego czasu. A podobno to szczęśliwi czasu nie liczą. Każda sekunda jest wiecznością, a godzina torturą. Słyszę wszystko co dzieje się wokół, ale nie mogę nic powiedzieć i zrobić. Chcę, aby to wszystko okazało się snem, a nie było rzeczywistością. Podczas, gdy rozmyślam nad fałszem i prawdą pojawia się kolejny koszmar, a wraz z nim Ona- cała we krwi, umierająca w mych ramionach. Ostatnie swe tchnienie wykorzystała, aby wypowiedzieć moje imię, tak słodko brzmiące w jej słabnącym głosie. Ostatni ruch wykorzystała, aby dotknąć mej twarzy. Łza, przepełniona bólem, rozpaczaczą i nie poskromioną złością na tego kto uczynił tak okrutną zbrodnię na niewinnym aniele, spłynęła po mym policzku prosto na trupio bladą twarz dziewczyny, która rozjaśniała mój mrok- głęboko zakorzeniony we mnie samym. Podnoszę wzrok do góry, by zacząć krzyczeć: dlaczego to zrobiłeś? Odebrałeś kolejne życie kogoś na kim najbardziej mi zależało! Jednak nie widzę gwiazd na ciemnym płótnie. Widzę jego- tego, który prześladować będzie mnie do końca mych dni, czyli po wsze czasy. Roześmiany podchodzi do mnie wyłaniając się z resztek otaczającej go czerni. Uklęknął obok poprawiając tym samym blond kosmyk zmarłej. Zaśmiał się szyderczo jakby karmił się moim bólem.

- Co cię tak bawi?- Warknąłem.

- Ah! Duży, zły wilk...- Zaśmiał się ponownie.- Nie masz nikogo...

Ostatnie słowa mężczyzny, którego nazywam ojcem, są jak kwas wylany na skórę. Niby boli, przyzwyczajasz się do cierpienia z powodu rany, ale gdy tylko wylejesz kwas raz jeszcze, to będzie boleć tak samo mocno jak uprzednio... a może i bardziej.

- Nie masz nikogo Niklausie...- Kontynuował.- Jesteś sam. Zawsze i po wsze czasy. Oni tylko udają, że chcą ci pomóc z czystej miłości do ciebie. Tak naprawdę robią to, bo się ciebie boją. Nie chcą byś zasztyletował ich za brak jakiej kolwiek pomocy jeśli uda ci się przezwyciężyć linię śmierci i życia. Jesteś nie tyle potworem, ale tchórzem pławiącym się w świetle legend, niemalże mitów, o wielkiej i złej hybrydzie; Klausie Mikaelsonie. Nie potrafisz nic. Kryjesz się za swoimi zabawkami jak mały chłopiec. Biedna Caroline.- Spojrzał na ciało blondynki. Gdybym nie znał Mikaela to pomyślałbym, iż widzę w jego oczach współczucie dla niej. A może tak było? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.- Sprowadzasz tylko śmierć, synu. Caroline, Camille, Finn i cała reszta... zginęli przez ciebie. Sprowadzasz nieszczęście...

- Dosyć!- Krzyknąłem. Obraz się rozmazał. Ujrzałem tylko biel. Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że się obudziłem. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, iż nadal jestem uwięziony.

Jak dziwnie to brzmi? Klaus Mikaelson- więzień własnego umysłu! Kto by pomyślał? Zabawne...

***

- Nie wierzę.- Julia przeszukała cały dom, aby upewnić się, że Caroline nie wyjechała bez pożegnania z nią.- Zostawiła mnie.- Usiadła na łóżku w sypialni blondynki. Dopiero po zobaczeniu pustej szafy wampirzycy, szatynka zrozumiała, że przyjaciółka wyjechała.- Nie wierzę.- Powtórzyła.

Łapiąc się za głowę położyła się na łóżku. Patrząc w sufit, cały spędzony czas z Caroline przeleciał jej przed oczami. Łzy cisnęły jej się do oczu, ale Julia była znana z tego, iż rzadko okazuje słabość, to co ją trapi i smuci. Wyjątkiem był wczorajszy dzień. Przy Caroline czuje, że może pokazać co tak naprawdę dzieje się w jej głowie, co ją martwi, smuci i raduje. Nigdy nikogo nie polubiła tak mocno jak ją. NIGDY.

Znajdę cię, pomyślała.

***

Witaj w Nowym Orleanie. Niby zwykły znak na drodze informujący w jakim mieście się znajdujesz, a stanowi nowy początek dla kogoś kto pragnie zapomnieć o dawnym życiu jednocześnie chcąc nowego, bardziej rozrywkowego stylu życia.

- No to jedziemy.- Caroline nacisneła pedał gazu. Mijając znak powitalny poczuła się jakby od zawsze przynależała do nowoorleańskiej społeczności. Co się dziwić jeśli miastem rządzą wampiry, a ludzie chowają się w cieniu? Nieświadoma niczego Care ze słabym uśmiechem przejechała pierwszy zakręt na drodze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro