28. Bring Them All Back
Kiedy głos Malakai'a rozbrzmiał po rodzinnym grobie Salvatore'ów niosąc ze sobą echo wszyscy skupili uwagę tylko na nim. Momentalnie zapomnieli o sprzeczce, która miała miejsce chwile temu. Nikt się nie odezwał, bo nie wiedział też co powiedzieć. Bonnie jak i Enzo byli najbardziej zaskoczeni pojawieniem się czarownika, a jednak to Damon zabrał głos, gdy tylko się otrząsnął:
- Jeszcze tylko ciebie tu brakowało.
- Jak miło- odparł grzecznie z uśmiechem.- Też za tobą tęskniłem.- Zamrugał kilkukrotnie.
- To dobrze, bo ja za tobą nie.- Powiedział mrużąc oczy.- Co tu robisz? Z tego co wiem to...
- Wpakowałam cię spowrotem do Więziennego Świata.- Przerwała mu Bonnie. Była zła i jednocześnie zaskoczona tym, że Kai zdołał wydostać się z fikcyjnej rzeczywistości. Jednocześnie miała tyle pytań do niego, ale postanowiła utrzymać czujność na wypadek gdyby któreś z jej przyjaciół dało upust emocjom i przez to nie byliby w stanie trafnie osądzić swojego położenia.
- Dzięki Bonnie...- Mruknął pod nosem niezadowolony Damon.
- Bonnie! Miło cię widzieć!- Zaśmiał się sztucznie choć musiał przyznać, że coś ją ruszyło na jej widok aczkolwiek zaraz ten odruch przysłonił obraz Hope, która z niecierpliwością wyczekiwała powrotu matki.
- Powiedziałabym to samo, ale bym skłamała.- Odparła dumnie unosząc podbródek.
- Ach, Bonnie, Bonnie, Bonnie.- Pokręcił głową. Skrzyżował ręce na piersi. Podszedł bliżej czarownicy, nachylił się nad nią tak, aby jego oddech muskał jej uszy i szyję.- Zachowałbym się gorzej, ale niestety czas mnie goni, a ja muszę was stąd wydostać.- Uśmiechnął się zwycięsko a jego uśmiech się poszerzył widząc miny wszystkich. Szczególnie Bonnie.- Niestety WSZYSTKICH- przekręcił głowę na bok. Spoglądając na Katherine, która siedziała na schodach grobowca zmrużył oczy.- O tobie nie było mowy, więc nie wszystkich.
- O czym ty mówisz? Stąd nie da się uciec. Wydostać nas stąd może jedynie żywa osoba. ŻYWA. A ty jesteś martwy.- Założyła ręce pod piersi.
- Nie byłbym taki pewien zwłaszcza, że pewna blondynka i piękna dziewczyna o niebieskich oczach, podobna do ciebie- spojrzał na Hayley.- Zmusiły mnie do tego zaraz po tym jak ta druga wydostała mnie z twojego świata.- Tu spojrzał na Bonnie, która nadal miała delikatnie zszokowaną minę.
Błękit oczu czarownika objął ją całym swym urokiem, ale szybko się otrząsnęła kiedy Lorenzo położył na jej ramieniu swą dłoń. Odetchnęła z ulgą spoglądając to na czarownika to na Katherine przez którą tak naprawdę zaczęły się ich wszystkie kłopoty w świecie nadprzyrodzonym.
- Mówisz o Caroline?- Odezwała się Elena na co Petrova przewróciła oczyma. Nigdy nie lubiała, nie lubi i raczej nie polubi młodszego sobowtóra, bowiem Elena jest gorszą i brzydszą wersją jej. Aczkolwiek i tak zazdrości jej tego co miała za życia i tego co ma nawet po śmierci. Czyli miłości i wsparcia przyjaciół.- O naszej Caroline?
- Jeśli mówimy o tej samej blondynce, która ma bzika na punkcie Klausa to tak. O żadnej innej.- Uśmiechnął się po raz kolejny.
- Zamieniam się w słuch.- Damon wyszczerzył zęby w chytrym uśmieszku zwiastującym ewentualne dokuczanie blondynce.
- Możesz nas przywrócić? - Zapytała Hayley przerywając aurę żartu i dogryzania.
- Mogę- odparł spokojnie.
- Jakie konsekwencje poniesie Hope?
- Nikogo nie obchodzi twoje dziecko.- Rzucił Damon i gdyby spojrzenia mogły zabijać, już leżałby martwy u stóp hybrydy.
- Nie ma czasu na sprzeczki i pytania, bo zaraz sam wykituje i będzie tyle z niesienia ratunku dla was. Wszystko później, w swoim czasie. Gotowi?- Uniósł brew pytająco.
- Jak nigdy wcześniej, Parker.- Oznajmił starszy Salvatore.- Wracajmy do domu- poklepał Kai'a po ramieniu po czym ominął go idąc w kierunku drzwi rodzinnego grobowca.
***
- Mój kochany brat, który właśnie powstał ,,ze zmarłych" gra ze mną w bilarda i jest dla mnie nadzwyczaj miły...- Szatyn obszedł stół na około trzymając w ręce specjalny kij do gry, a gdy stanął twarzą w twarz ze starszym bratem spoważniał.- Co knujesz?- Zmarszczył czoło.
- Ja? Nic. Czy to źle, że chcę spędzić czas z młodszym bratem?- Spytał Niklaus niewinnym głosem. Jednak w jego oczach jarzyły się iskierki, które były charakterystyczne tylko dla niego kiedy coś planował bądź ukrywał.- Chcę nadrobić stracony czas- dodał po chwili, ale tym razem z widocznym rozbawieniem.
- To jest politycznie podejrzane zwłaszcza, że teraz się uśmiechasz. Co kombinujesz?
- Nic.- Szedł w zaparte. Najchętniej powiedziałby co kombinuje jego córka z ukochaną wampirzycą i tandetną podróbą Damona, ale nie miał wyboru niż dalsze kłamanie. Hope zabiłaby go, a Caroline nie odzywałaby się do niego przez naprawdę długi czas.
Kol uniósł brwi do góry opierając brodę o koniec kija. Uśmiechnął się kręcąc głową.
- W takim razie powiedz mi dlaczego nie jesteś z Caroline? Z tego co wiem to cholernie żałuje tego, że przespała się z samym DIABŁEM.- Podkreślił ostatnie słowo tylko po to, by wprawić brata w złość.
- No wiesz...- Zawiesił się nie wiedząc co powiedzieć.
Kol uśmiechnął się zwycięsko jak to Mikaelsonowie mają we krwi i kościach.
Plan jest prosty: wyprowadzić Niklausa z równowagi, aby później w złości wyznał swoje prawdziwe zamiary, pomyślał odkładając kij do bilarda na stół. Skrzyżował ręce na piersi i ze stoickim spokojem przyglądał się bratu. Jego mimika mówiła sama za siebie. Coś było nie tak.
- Oj Nik, Nik...- Pokręcił głową z uśmiechem.- Jesteś naprawdę przewidywalny.- Mówiąc to skręcił bratu kark nie znając jego prawdziwych zamiarów, które o dziwo były dobre.
Klaus miał jak najdłużej trzymać Kola z dala od córki i pozostałej dwójki dopóty, dopóki nie przywrócą Daviny do życia bądź w najgorszym wypadku polegną i nie pisną mu ani słowa, by ten nie musiał się jeszcze bardziej zadręczać niż już to robi. Niestety, jeden zero dla Kola, który jak gdyby nigdy nic przewiesił chwilowo nieprzytomnego brata przez ramię i opuścił Mystic Grill w wielkim stylu wykopując drzwi z zawiasów.
Tak dla zabawy i śmiechu, pomyślał i pokierował się na wschodnią część miasteczka.
***
Grobowa cisza jaka nastała pomiędzy przerwami w inkantacji Kai'a była pełna napięcia i zdenerwowania. Obie dziewczyny chodziły w kółko z założonymi rękoma podczas gdy Kai po Drugiej Stronie tłumaczył wszystkim jak działa przywrócenie ich do życia.
- W takim razie idziemy.- Zadecydowała Davina biorąc pod rękę Hayley. Już miała dotknąć rozłożonych ramion czarownika gdy poczuła delikatne szarpnięcie w tył.
- Eee, nie ma takiej opcji. Idę pierwszy.- Odezwał się Damon wymijając obie dziewczyny. Nie pytając nikogo o zdanie stanął naprzeciwko przywódcy sabatu Bliźniąt.- Gotowy przywrócić mnie do życia, Parker?
- Jak nigdy- odparł z ledwowidocznym, poirytowanym uśmiechem. Chciał mieć to za sobą jak najszybciej, a czuł, że jego siły są u kresu. Było to potężne przedsięwzięcie, a atak Klausa tylko go osłabił.- Mamy mało czasu. Lepiej się ruszcie.- Przypomniał.
- W takim razie do zobaczenia zaraz.- Rozejrzał się po twarzach przyjaciół z delikatnym uśmiechem.- Przy odrobinie szczęścia, a mojego nieszczęścia z tobą również. SUKO.
Katherine posłała niebieskookiemu uśmieszek, który mógł znaczyć tylko jedno. Katherine Pierce wróci do życia i jeszcze da im wszystkim popalić.
Jednak nim ktokolwiek zdążył się odezwać starszy Salvatore zniknął, a po nim został tylko przeraźliwy krzyk czarownika.
Ciszę, która nastała w jednej z wielu przerw przerwał przepełniony bólem krzyk Kai'a. Obie dziewczyny stojąc w dwóch osobnych końcach leśnego pustkowia z prędkością światła znalazły się przy nim. Zajęte klęczącym czarownikiem nie zauważyły stojącego nad nimi, wyraźnie zadowolonego i uśmiechniętego od ucha do ucha, Damona. Ten natomiast skrzyżował ręce i chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę. Dopiero kiedy obie uniosły głowy, odezwał się:
- Cześć Blondi. Część młodsza wersjo Klausa.
- Damon... To naprawdę ty!- Pisnęła rzucając się wampirowi w objęcia.
- One and only- odparł z uśmiechem.
***
- Wszystko dobrze?- Spytała przejęta Elena.
W odpowiedzi usłyszała syknięcie, a zaraz po tym głos, którego szczerze nienawidziła:
- Nie udawaj. Nie chcesz tu po prostu utknąć z myślą, że Damonowi się udało i właśnie może pukać kogo zechce.
- Odwołaj to Katherine!
- Zmuś mnie.- Warknęła podchodząc do nieco niższej Gilbert.
- Pos... pos...- Zaczął Kai, ale ból w klatce piersiowej nie dawał mu dojść do głosu. Czuł się tak jakby wszystkie mięśnie i wnętrzności były rozrywane, paliły się żywym ogniem.
Davina pokręciła głową i nie patrząc się na to czy ktoś idzie za nią ruszyła prosto na czarownika. Zniknęła. Jej śladem poszli Bonnie i Enzo. A kiedy oni zniknęli, pozostała trójka spojrzała się na wpół przytomnego syfonistę. Widać było jak mocno cierpi i że może nie przeżyć przejścia trzech kolejnych osób.
- Idź- odezwała się Hayley pomimo cichego głosu, który mówił żeby to ona poszła a nie któraś z brunetek. Skierowała swe spojrzenie na Elenę, która marszcząc brwi lawirowała spojrzeniem pomiędzy Kateriną, a hybrydą.- No idź! Nie ma czasu, a on zaraz nam tu zejdzie i żadna z nas nie wróci!
- Ale... ale Hope. Ona cię potrzebuje. Jesteś jej...- Zaczęła, ale była wilczyca przerwała jej machnięciem ręki.
- Matką. I dlatego moim głupim obowiązkiem jest chronić ją przed utratą większej ilości osób, które kocha. Tą osobą jest on- wskazała na Kai'a z którym z każdą chwilą było co raz gorzej. Krew zaczęła niekontrolowanie sączyć się z jego uszu, oczu, nosa i ust podczas kiedy próbował wzmocnić siłę zaklęcia inkantując co raz głośniej z widocznym grymasem oznaczającym tylko jedno. Umierał. Powoli i w niewyobrażalnych dla niej męczarniach.- Nie mogę pozwolić, by zginął przez to, bo próbował mnie ratować. To ja uratuję jego. Idź już na Boga!
Posłusznie wykonała rozkaz Hayley. Jednak do końca spoglądała na nią co jakiś czas tak na wszelki wypadek jakby zmieniła zdanie. Nie zmieniła i na skinienie Marshall, dotknęła ramienia czarownika, który padł nieprzytomny.
- Ty nigdzie nie idziesz.- Uśmiechnęła się do Pierce, która nie dała za wygraną i jak najszybciej chciała przedostać się do ciała Kai'a.
- Zobaczymy.- Uśmiechnęła się w tylko sobie przypisany, diaboliczny sposób.
***
Oderwała się od Damona dopiero wtedy kiedy Hope wyszeptała jedno krótkie aczkolwiek bardzo dotkliwe słowo: umarł. Caroline podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu. Kompletnie nie zwróciła uwagi na otaczających ją przyjaciół i Davinę, tak była przejęta stanem emocjonalnym Hope. Czuła się odpowiedzialna za nią w jakiś sposób.
- Spokojnie, on żyje, ale jest skrajnie wycieńczony.- Oznajmiła najspokojniej jak tylko mogła. Zacisnęła dłoń na ramieniu czarownicy, by dodać jej otuchy.- Możesz mu podać swoją krew, albo ja to zrobię. W najlepszym wypadku jeśli nie zadziała to będzie mógł stać się heretykiem po śmierci.
- Czym?- Hope spojrzała na nią marszcząc brwi.
- Wampirem z mocami wiedźmy. Jako syfonista może się nim stać.- Caroline miała już coś dodać, ale przerwał jej bardzo dobrze znany i jednocześnie irytujący głos.
- Piękna ma rację. Pijawki takie jak on mają to do siebie, że mogą być tym i tym.- Powiedział Enzo tak jakby ta informacja była powszechnie znana. Uśmiechnął się tym konkretnym sposobem, który miał zarezerwowany tylko dla blond wampirzycy.- Hello gorgeous.
Nie odpowiedziała, nie uśmiechnęła się i nie przewróciła oczami na te konkretne słowa Lorenza jak to zwykła robić. Jedyne co zrobiła to rozejrzała się w koło po dobrze jej znajomych twarzach przyjaciół. Nie rozpoznała tylko jednej. Niskiej brunetki, która zepewne była Daviną- ukochaną Kola. Zmarszczyła jednak czoło kiedy doszedł do niej fakt, że nie ma z nimi wszystkich, którzy zginęli tamtej pamiętnej nocy. Nie było także z nimi Hayley za którą nie przepadała co również ją zmartwiło.
- A co... A co z resztą? Gdzie Stefan, Matt, Tyler, Alaric? Gdzie oni są? A Hayley? Co z nią? Z nimi wszystkimi?
Zadawała milion pytań do nie dając nikomu szansy na odpowiedź. Była nie tyle w szoku, bo przyzwyczaiła się, że zazwyczaj coś się pieprzy podczas wykonywania tak potężnych zaklęć, ogarnął ją bardziej smutek niż to pierwsze czy nawet złość.
- Nie było ich z nami, ale to długa historia- odezwała się Elena przerywając niezręczną ciszę.- Powiem ci wszystko później. A jeśli chodzi o Hayley...- Spojrzała na Hope, która zdążyła już stanąć obok Caroline.- Powiedziała, że nie pozwoli, aby kolejna osoba, którą darzysz jakimś uczuciem, zginęła. Kazała mi iść. Nie dała mi wyboru. Zajęła się Katherine żeby nie mogła przedostać się do świata żywych.
- Mam to w gdzieś!- wybuchła nie mogąc opanować gniewu jaki w niej narastał z każdą sekundą.- Po stokroć bym wolała żebyś ty tam została, a Katherine była tu jeśli to miałoby zwrócić moją matkę! Jesteś egoistką, która myśli, że...- Nie było jej dane skończyć, gdyż kark czarownicy został skręcony.
Wszyscy z szeroko otwartymi oczami spojrzeli na osobę, która to zrobiła.
- Dobrze gada. Chyba ją polubię.- Oznajmiła Katherine, która stała jakby nigdy nic i spoglądała na wszystkich.- Witaj Damonie- puściła mu oczko.
- O cholera!- Starszy Salvatore wyrzucił ręce w górę.- Panie Boże co ja ci zrobiłem takiego, że sprowadziłeś te szmate z powrotem na Ziemie?!
- Też cię kocham.- Przygryzła dolną wargę spoglądając na nieruchome ciało córki swojego odwiecznego wroga.- Przeproście ją za mnie i przekażcie Elijah'owi, że nie długo do niego zawitam.
I zniknęła pozostawiając wszystkich ze zniesmaczonymi minami lub jak u Damona: wkurzoną, niedowierzającą i planującą największy mord stuleci.
- Kto jest za tym by ją zabić jak najszybciej?- Spytał.- Niech jak ja podniesie rękę do góry.
Wszyscy podnieśli zgodnie ręce, ale tylko Care zabrała głos.
- Co jest Blondi?
- Z miłą chęcią ci pomogę, ale czy możemy wracać do domu? Jestem zmęczona.
- Albo spieszysz się na małe pieprzonko z hybrydą.- Dogryzł jej Damon.
- Damon! Błagam zapłacę wam, ale uciszcie go!- Krzyknęła niby to z irytacją, ale też z uśmiechem. Tęskniła za nim i za ich wspólnym dogryzaniem sobie nawzajem.- Po za tym Davina na pewno chce już zobaczyć Kola. To po pierwsze, a po drugie chcę zobaczyć czy Klaus nie zabił Kola albo na odwrót. Chociaż w to szczerze wątpię.
- Spokojnie Blondi. Wiesz, że cię kocham.- Objął ją ramieniem i cmoknął w policzek po przyjacielsku.
Uśmiechnęła się.
- Wracajmy do domu!- krzyknął, zapraszając wszystkich do marszu machnięciem ręki.
Wszyscy z szerokimi uśmiechami i szczerą radością bijącą w oczach jak jeden mąż ruszyli przed siebie ubitą ścieżką przez tak bardzo dobrze znany im las.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro