27.
Wpierw minęło pół godziny, potem godzina, a po Kai'u ani śladu. Pełnia była co raz bliżej i trzeba było przygotować wiele rzeczy, a czarownik się nie pojawiał choć dobrze wiedział, że same przygotowania zajmują trochę czasu. Dlatego też dziewczęta pod osłoną nocy po środku lasu zaczynały się martwić. Przecież czarownik nie mógł ich wystawić. Przynajmniej Hope w to wierzyła podczas, gdy Caroline co jakiś czas wybuchała krótkim ironicznym śmiechem. Najmłodsza z Mikaelsonów zauroczyła się przystojnym przywódcą, ale wampirzyca nie była ślepa. Doskonale znała Kai'a i wiedziała, że jest do wszystkiego zdolny. A tym bardziej do ranienia bliskich mu osób lub tych którzy nimi się stają.
Tak było z Bonnie, pomyślała. Z założonymi rękoma stanęła na przeciwko Hope. Otwierała już buzię by rzucić kolejny kąśliwy komentarz, ale przerwał jej tak dobrze znany głos. Głos, który niesie postrach u innych, a u niej budzi najdziksze uczucia.
- Nie radziłbym rzucać kolejnego steka wyzwisk pod jego adresem- przyciągnał za kołnierz bliżej siebie ledwo żyjącego Parkera.- No, chyba, że chcesz słuchać kolejnych gróźb o tym, że nie przywróci bandy Scoobie'ego. Niestety biedaczek zapomniał o tym, że ma również przywrócić matkę mojej córki i dziewczynę mojego brata. Więc jeśli się odezwie to wyrwe mu język.- Uśmiechnął się diabelnie tak jak tylko on to potrafi.- W sumie to powinienem go zabić za to, że przerwał nam to co przerwał.- Dodał po dłuższej chwili poszerzając uśmiech.
- Klaus...- Szepnęła oszołomiona wampirzyca. Nie mogła uwierzyć w to, że hybryda stoi przed nią cały i zdrowy, gdzie godzinę temu był wrakiem człowieka cierpiącego najgorsze męczarnie.
- Jedyny w swoim rodzaju i na świecie.- Odparł. Chciał coś dodać, ale Caroline zupełnie niespodziewanie podbiegła do niego i pocałowała go mocno przywierając wargami do jego warg. Zaskoczony oddał pocałunek po chwili.
Trwając w tym nie zwracali uwagi na rannego czarownika podczas, gdy Hope podbiegła do niego jako pierwsza kiedy upadł bez sił na kolana.
- Kai! Nic ci nie jest?! Hej, dobrze się czujesz? O mój Boże!- Dotknęła twarzy Kai'a czekając na odpowiedź. Niestety nie nadchodziła, więc powtórzyła jego imię.- Kai?
Była bliska paniki i płaczu. Nie tylko dlatego, że na własnych oczach traciła szansę na odzyskanie matki, ale również dlatego, że mimo kilku dni spędzonych razem z Kai'em i uprzedniego strachu przed nim, polubiła go.
Może nawet za bardzo, pomyślała.
Chcąc nie chcąc każdy kto poznał socjopatę musiał przyznać, iż pomimo swych psychopatycznych skłonności, ma to coś.
Albo to ja jestem nienormalna, dodała w myślach. Objęła czarownika rękoma, gdy nagle usłyszała charakterystyczny charkot dla osoby dławiącej się własną krwią.
- Kai?- Szepnęła przerażona.
- Spo...- Zaczął wypluwając ciągle napływającą do ust krew.- Spokojnie. Da... Dam radę. Zro... zrobię to.
I cisza. Zamknął oczy osuwając się w ramionach Hope. Dla niego nastała ciemność, a dla trybrydy strata ostatniej nadzieji na odzyskanie bliskich.
***
- Ale... ale jak? Byłeś w takim stanie, że myślałam...- Zaczęła odrywając się od ust hybrydy. Miała milion pytań do, ale przerwał jej przykładając wskazujący palec do ust. Nie omieszkał uśmiechnąć się zabójczo, co gdyby nie silne ramiona pierwotnego obejmujące ją, zwaliłoby ją z nóg.
- To chyba efekt tego, że przerwał nam- obrzucił nieprzytomnego Kai'a wzrokiem.- No wiesz...- Uśmiechnął się zawstydzony po raz pierwszy od wielu, wielu lat.
- I wszystko jasne.- Zaśmiała się wdzięcznie.- Wielki Klaus Mikaelson nie obyłby się od zemsty. A teraz...
- Jest pół godziny do pełni. Jeśli Kai się nie obudzi to będzie po wszystkim. A wtedy nie wiem co ci zrobię.- Obrzuciła ojca nienawistnym wzrokiem po raz pierwszy w życiu.
- Hope...- Zaczął, ale jego mała dziewczynka jaką zapamiętał, jego oczko w głowie, narzuciła na niego zaklęcie milczenia. Mimo to uśmiechnął się doświadczając jej temperamentu, który odziedziczyła po nim.
- A teraz słuchaj mnie uważnie. Pójdziesz do wujka Kola i zajmiesz go czymś. Miała to zrobić Caroline, ale skoro jesteś na nogach, zważywszy na to, że dzięki wyssaniu prawie do cna mojego... Nie ważne.- Ugryzła się w język.- Kai'a, to możesz to zrobić. W tym czasie Care będzie mogła przywitać swoich przyjaciół, których pieszczotliwie zwykłeś nazywać bandą Scooby Doo.- Uśmiechnęła się złośliwie i machnęła ręką.- I nie przyjmuję odmowy, jasne?
- Tak jest szefowo.- Odezwał się z ulgą i nutą rozbawienia, gdyż Hope w takich chwilach przypominała mu samego siebie. Nie czekając na odpowiedź córki zniknął wśród tysięcy drzew, świadków najmroczniejszych zaklęć w historii Mystic Falls jak i całego nadnaturalnego świata.
***
Nie miłosierny ból jaki dopadł go zaraz po przebudzeniu nie równał się z tym co czuł podczas zdrady siostry i odesłania przez cały sabat do Więziennego Wymiaru. Jednakże był na tyle silny, że miał mroczki i nie był w stanie skupić się na najprostszych rzeczach i na tym co się do niego mówiło. Rzecz jasna mógł zrezygnować i zaszyć się gdzieś dopóki nie znajdzie rozwiązania na pozbycie się więcej niż prawdopodobnej śmierci z rąk hybrydy, a to oznaczałoby pozbycie się Klausa raz na zawsze czego nie wybaczyłaby mu Hope na której w jakiś sposób o dziwo mu zależy.
Spojrzał na skupione twarze Caroline i dziewczyny, która była jedyną po Bonnie Bennett, która sprawiła, że chciał się zmienić. Było to dla niego dziwne zwłaszcza dlatego, że znał ją nie cały tydzień.
- Wszystko gotowe?- Spytał dla pewności czy aby na pewno jest tak jak mówi blondynka.
- Tak.- Odparła ze skrzyżowanymi rękoma na piersi.- Pytanie tylko czy jesteś na siłach?- Podeszła bliżej czarownika z wyraźnie zmartwioną jego stanem miną.
- Od kiedy się tak o mnie martwisz?- Prychnął o mal nie dławiąc się resztkami napływającej do ust krwi.
- Od kiedy masz...- Zaczęła, ale Hope przerwała jej wpół zdania.
- Miała na myśli od kiedy wyrażasz chęci bycia dobrym.- Posłała w stronę Kai'a słaby uśmiech.
- Jasne, a ja jestem baletnicą.- Mruknął.
- Skoro tak uważasz.- Odgryzła się Care odwracając się do Malakai'a plecami.- Chciałam być miła, ale nie dajesz mi szansy!
- No już cukiereczku nie denerwuj się tak.- Cmoknął w jej stronę. Hope, wszystko gotowe?
- Tak. Musisz tylko stanąć w kręgu, naciąć obie dłonie, rozpostrzeć ramiona i inkatować. Nie możesz się rozpraszyć. Musisz być skupiony...
- Wiem, wiem- przewrócił oczami.- I tak na pewno dam sobie radę. Nie musisz się martwić.
- Skąd ty...?- Zmarszczyła brwi, a rozbawiony Kai je podniósł.
- No co? Czytam w myślach. Nie wiedziałaś?- Zaśmiał się.- A tak poważnie to twoja mina mówi wszystko. I dziękuję, że się martwisz.- Ukłonił się lekko rozbawiony przed córką Klausa.- JAKO JEDYNA!- Zaakcentował ostatnie słowa tak by sprowokować Caroline do odezwania się co poskutkowało idealnie.
- TEŻ CIĘ LUBIĘ PARKER!- Odgryzła się po raz kolejny.
- TO DOBRZE, BO JA CIEBIE KOCHAM!
Nie odpowiedziała. Zamiast tego zainscenizowała odruch wymiotny co skutecznie rozbawiło oboje czarowników.
- Dobrze, możemy zaczynać.- Oznajmiła trybryda ciągnąc Kai'a za ręce na środek kręgu.
Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale on to zauważył. Kąciki ust hybrydy trzech stworzeń unosiły się w delikatnym uśmiechu. On sam również się uśmiechnął.
***
- Druga Strona chyba oszalała, że karze mi spędzać czas z dziewczyną psycho-maniakalnego pierwotnego i dziewczyną, która udawała przyjaciółkę a ze złości na nie powodzenie swoich planów i zagrożenie życia ze strony największej suki świata, tu o pożal się Boże ukłony w stronę Katherine z którą też nie mam najmniejszej ochoty spędzić wieczności, pieprzyła się z Klausem i powstało z tego związku magiczne dziecko niosące za sobą pewną śmierć.- Ukłonił się w stronę Katherine niczym prawdziwy dżentelmen z nutką naigrywania się. Ona zaś uśmiechnęła się zalotnie.- Swoją drogą ciekawe czy Blondi wie, że nasza kochana hybrydka się puściła i ma dziecko.- Zaśmiał się puszczając oczko w stronę Hayley.
- Ze wzajemnością.- Wysłała mu niewidzialnego całusa.
- Od mojej córki to się odwal, Salvatore.- Warknęła Hayley.
- Jak będę chciał, Kenner.- Podszedł do niej z zadziornym uśmieszkiem i skrzyżowanymi rękoma na piersi. Uniósł brew do góry sygnalizując, iż jest gotów do walki.
Hayley uczyniła to samo. Już się szykowała do ataku kiedy pomiędzy nich wbiegła Elena.
- Damon! Dosyć!- Krzyknęła.- Zachowujesz się jak małe dziecko. Dorośnij.
- Nie mogę. Jestem martwy.- Odgryzł się.
- Pantofel- odezwał się Enzo.
- Co?!- Damon zmarszczył czoło tym samym robiąc charakterystyczną dla siebie minę kiedy udawał, że czegoś nie dosłyszał.- O czym ty mówisz piesku na posyłki?
- Wszyscy dobrze wiemy, że prędzej czy później odpuścisz i będziesz taki jak Elena przykazała. Co będzie przezabawnym widokiem...- Zaczął się śmiać i robiłby to dalej, gdyby nie fakt, iż przerwał mu krótki śmiech kogoś znajomego a dawno nie widzianego.
- Chętnie na to popatrzę...- Odezwał się Kai przez śmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro