Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22.

Nie wiedział jak znalazł się na kanapie w swoim apartamencie. Nie wiedział dlaczego boli go głowa i kark od którego promieniujący ból rozchodził się po całym kręgosłupie, aż po wszystkie inne kości. Nie wiedział nic i to go wkurzało. Miał pustkę. Jedyne co pamiętał to taniec z Caroline, seksowną brunetkę skręcającą jej karki i ciemność, która nastała po słowach mężczyzny, który bez wątpienia jest tym o kim mówiła blondynka. Próbował zrozumieć dlaczego został pozbawiony przytomności i to w tak brutalny sposób, ale nic nie przychodziło mu do głowy. A Maze, która siedziała naprzeciwko niego nie pomagała mu w tym. Wręcz napawała się widokiem poturbowanego Lucyfera.

- Co cię tak bawi, Mazikeen?- Zapytał zirytowany zachowaniem demonicy.

- Twój wygląd. Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Masz szczęście, że Chloe jest w szpitalu i nie było jej w Lux. Inaczej byłbyś martwy po skręceniu karku.- Odpowiedziała uprzednio upijając łyk bursztynowego alkoholu.

- Jak to?- Pomasował się po bolącej części ciała czym pogorszył sprawę.

- Tak to. Koleś był silniejszy od ciebie, ty zbyt pijany i bam! Nie ma wielkiego Władcy Piekieł!- Zaśmiała się. Opróżniła szklankę do końca i ponownie ją napełniła.

- Ostrożnie, Maze.- Ostrzegł ją, a w jego oczach pojawiły się czerwone iskry, by zaraz pokryć całą powierzchnię tęczówki.

Jednak ona nic sobie z tego nie robiła. Lucyfer wiele razy jej groził używając swojej sztuczki z jego ,,prawdziwą" twarzą. Jedyne co mogła zrobić w takiej sytuacji to dalej się z nim droczyć lub wyjść i nie wracać do późnej nocy. Wybrała tę drugą opcję jako, że i tak umówiła się z Lindą u niej w gabinecie, a potem wraz z panią psycholog i Amenadielem mieli iść wieczorem na drinka.

***

Przyglądał się jej jak śpi tak jak miesiąc temu, gdy Rebekah skręciła jej kark z zazdrości o Marcela. I tak jak wtedy nachodziła go setka wspomnień, tych złych i tych dobrych, oraz różne nieproszone myśli. Chciał w pełni oddać się kolejny raz wspomnieniom poświęconym blondynce i jemu, ale za każdym razem przerywał mu głos nieznanego mężczyzny, który wyraźnie sugerował, że poszli razem do łóżka. Czuł to jak jechali autem, ale zignorował to po rozmowie z Julią, która swoim postępowaniem skradła reszte jego uwagi jaką ją obdarzył. Nie mógł być na nią zły, w końcu nie byli razem, a jedynie wyznali sobie co do siebie czują. Zrobili to w trochę nie poradny sposób, ale zrobili. Od tamtej chwili na moście nie oczekiwał, że rzucą się sobie od razu w ramiona, ale niespodziewał się też tego, że tak szybko z niego zrezygnuje. To co zrobiła, to o czym mówił ciemnooki właściciel klubu, nie zezłościło go. Bardziej złamało mu to serce, niż wprawiło we wściekłość. Jedyne na kogo mógł być zły to na samego siebie, że pozwolił jej odejść i na Władcę Piekieł, który lubuje się w kochaniu z każdą napotkaną dziewczyną. Oczywiście nie wiedział kim tak naprawdę jest Lucyfer dopóki nie dostrzegł jego pierścienia kiedy skręcał mu kark. O tym pierścieniu krążyły legendy. Dopiero wtedy zrozumiał, że boskość naprawdę istnieje, a nie jest tylko fikcją, bajką dla głupców chcących zapełnić sobie luki w życiorysie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zadarł z samym diabłem, bo na pewno będzie chciał zemsty na nim za zniewagę, ale nie bał się go. Klaus Mikaelson w życiu bał się tylko jednej osoby i był nią jego domniemany ojciec, Mikael. Choć z początku truchło diabła wzbudziło w nim pewien respekt tak po chwili wszystko to wyparowało, gdy przypomniał sobie, że spał z Caroline. JEGO CAROLINE. JEGO królową i światełkiem w ciemności. Napędzany tym uczuciem miał gdzieś to czy mężczyzna jest Księciem Ciemności, czy zwykłym podrywaczem. I wtedy po raz drugi w ciągu dnia zrozumiał jedną bardzo ważną rzecz. Skoro słynny Lucyfer istnieje naprawdę to Ostrze Azraela, którym Marie Anne próbowała go zabić, jest naprawdę ostrzem należącym do Anioła Śmierci. A to oznacza, że może unicestwić słynnego diabła raz na zawsze. Nawet jeśli zrobiłby to pod wpływem chwili.

Uśmiechnął się, o ironio, diabelnie na myśl o przeszyciu ciała Lucyfera małym ostrzem o wielkiej mocy. Właśnie wymyślał najróżniejsze tortury dla swojej przyszłej ofiary, gdy usłyszał zachrypnięty głos wampirzycy:

- Klaus?- Zapytała niewyraźnie i gdyby nie to, że jest w połowie wampirem, z pewnością miałby problem ze zrozumieniem tego co mówi blondynka.- Klaus?- Powtórzyła kiedy ten nie odpowiedział.

Ale on dalej milczał. Obiecał sobie, że nie odezwie się do niej ani słowem, bo tak bardzo go zraniła. Nie chciał też powiedzieć za dużo, aby jej nie zranić. Nie odzywanie się według niego było najlepszym wyjściem, ale z drugiej strony serce łamało mu się jeszcze bardziej kiedy pół przytomna wampirzyca wołała jego imię próbując usiąść. Pomimo głosu w głowie mówiącego stanowczo NIE, pomógł jej usiąść. Jednak dalej się nie odzywał czego ona kompletnie nie rozumiała dopóty, dopóki nie oprzytomniała i nie wróciła jej pełna świadomość.

- Boże- szepnęła zakrywając usta dłońmi. Kiedy doszło do niej co wydarzyło się minionej nocy miała ochotę się zabić. A tak zagubiona i przerażona tym, że zraniła pierwotnego, patrzyła się na niego niemo poruszając ustami.- Klaus, ja...- Zaczęła, ale uciszył ją podniesioną ręką.

Zwiesiła głowę. Nigdy nie lubiła widoku załamanego, cierpiącego Klausa, a teraz sama się do tego przyczyniła. Chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale była świadoma tego, że nic to nie da. Dlatego mając cichą nadzieję, że to coś zdziała, nakryła jego dłoń swoją. Niestety, od razu odsunął się od niej na tyle daleko na ile pozwalało mu oparcie krzesła. Starał się obdarować ją obojętnym spojrzeniem, ale nie mógł z prostej przyczyny. Nie była mu obojętna nawet jeśli raniła go na każdym kroku. Wybaczył jej nie wiedząc o tym, że to zrobił. Był to odruch serca, które wybaczy każdą krzywdę wyrządzoną przez ukochaną osobę. Znienawidził siebie za to.

- Klaus...

- Dosyć, Caroline- powiedział pół szeptem, a jego oczy się zaszkliły.- Nic nie mów. Nie odzywaj się, bo może się to skończyć źle.- Ostrzegł wstając z modnego krzesła na miarę dwudziestego drugiego wieku.

Wstała i ona z poczuciem powinności wytłumaczenia się. Nie chciał jej słuchać, ale musiała chociaż spróbować, inaczej ich uczucia nie miałyby sensu. Jednak, gdy Niklaus wyczuł, że chce coś powiedzieć, obrócił się do niej twarzą i spojrzał głęboko w oczy.

- Próbowałem przestać o tobie myśleć, ale nie mogę.- Wyznał łapiąc ją za ramiona.- Nie mogę...- Powtórzył przyciągając ją do siebie. Kiedy poczuł łzy wampirzycy na swojej koszulce oparł brodę o czubek jej głowy.

- To nie rób tego- szepnęła w jego tors unoszący się co raz ciężej.

Odsunął się od niej. Mimo tragicznej sytuacji zdobył się na uśmiech, który oznaczał tylko jedno: śmierć.

- Pomyślę nad tym zaraz po tym jak zabiję twojego przyjaciela.- Oznajmił beznamiętnie.

- Co?- Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc co hybryda miał na myśli. Ale kiedy doszły do niej jego słowa, zareagowała szybko, niemalże agresywnie.- Nie można zabić Lucyfera. Jest diabłem.

- Chyba, że ma się to.- Wyciągnął zza pleców mityczny sztylet i pomachał nim przed nosem Caroline.

Wściekła próbowała wyrwać mu przedmiot z rąk, ale na marne.

- KLAUS!- Krzyknęła.

- No co, kochanie?- Poruszył zabawnie brwiami.- Dostałem go od Julii, która przeszukała twój pokój hotelowy. Zabawne, że dopiero teraz zrozumiałem, że skoro Lucyfer naprawdę istnieje to Ostrze Azraela może go zabić. Dla gwoli ścisłości: raz na zawsze. Przestanie istnieć tu na Ziemi, w Niebie czy Piekle również.

- Skąd ta pewność?- Spytała niepewnie. Nie chciała, aby Lucyfer ucierpiał przez jej lekko myślność. Ale wiedziała także, że teraz nic nie powstrzyma Klausa od zabicia go. Nawet ona.

- To nie jest istotne, love.- Uśmiechnął się znikając w wampirzym tempie.

- Jest. Nawet nie wiesz jak bardzo...- Powiedziała sama do siebie kierując się do drzwi.

***

Nienawidzę go, powtarzała w myślach. Co ja gadam?! Chciałabym go nienawidzieć, ale nie potrafię. Nie potrafię. Cholera!

Biegła jak głupia ulicami Los Angeles byle by tylko dobiec do Lux przed pierwotnym. Nie mogła pozwolić na to, aby on i jej przyjaciółka zabili Bogu winnego Lucyfera. Nim się jednak obejrzała wpadła do klubu jak strzała. Mimo bycia wampirem złapała lekką zadyszkę, ale to nie przeszkodziło jej w powiedzeniu:

- Lucyferze, musimy pogadać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro