Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.

- Stan pani Decker jest krytyczny. Nie wiadomo czy dożyje jutra.- Oznajmił lekarz i poszedł na drugi koniec korytarza, by dać im wszystkim czas na pogodzenie się z ewentualną śmiercią Chloe.

Amenadiel i Maze stali bez ruchu patrząc na nieprzytomną detektyw przez szybę oddzielającą ich od sali, w której leżała. Lucyfer chodził niespokojnie w kółko, klnąc pod nosem i wyzywając wszystkich możliwych bogów, w tym swojego Ojca. Biedna Linda próbowała go uspokoić, ale z marnym skutkiem. Natomiast Dan, były mąż postrzelonej, musiał zająć się ich córką. Obiecał, że przyjedzie najszybciej jak może, ale nie obiecywał, że będzie to w krótkim czasie.

Nastał wieczór. Nikt z ich piątki nie ruszył się z miejsca. Nawet Caroline, która przez te kilka godzin pobytu w szpitalu u boku przyjaciół detektyw Decker, nie ruszyła się o centymetr. Było jej o tyle łatwiej, że była wampirem. Miała silniejszą wolę od reszty. Nawet kiedy reszta to anioł, demon, diabeł i terapeutka.

Wstała gwałtownie czym wzbudziła zainteresowanie wszystkich. Spojrzeli na nią w taki sposób jakby była wariatką, która dopiero co uciekła z psychiatryka.

- Mogę ją uratować- powiedziała stając w bezruchu. Była wpatrzona w nieprzytomną Chloe, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wzrok miała pusty choć gdyby się przyjżeć do oczu naszły jej łzy. Od chwili postrzelenia na ulicy, aż do teraz myślała nad tym intensywnie. Mogła podać jej krew w chwili kiedy traciła przytomność, kiedy przywieźli ją z bloku operacyjnego... Ale nie chciała. Nie chciała skazywać kogoś na wybór pomiędzy życiem, a śmiercią. A Chloe była bliska śmierci. Ale z drugiej strony równie dobrze mogła przeżyć. Nie musiała przecież umierać zaraz po podaniu przez nią krwi. W podjęciu decyzji pomogły jej zmartwione twarze Lindy, Maze, Lucyfera i jego brata.- Mogę to zrobić.- Powiedziała nieco pewniej.- Ale musicie o czymś wiedzieć.- Dodała nadal wpatrzona w śpiącą detektyw.

Lucyfer podbiegł do niej pierwszy. Zdenerwowany nie wyczuł jak mocno złapał Caroline za ramiona. Nawet ją to zabolało pomimo bycia wampirem. Jednak teraz liczyła się tylko Chloe. Tylko ona. Wszystko inne nie było ważne. I Care doskonale to rozumiała.

- Mów! Zrobię wszystko tylko ją uratuj!- Krzyknął. W jego głosie można było wyczuć wysoką desperację.

- Mogę podać jej swoją krew.- Oznajmiła. Oderwała wzrok od kobiety, którą Lucyfer darzy uczuciem i spojrzała kolejno na każdego. Wszyscy mieli taką samą minę, więc postanowiła wyjaśnić o czym mówi.- Jestem wampirem. Moja krew może ją uleczyć. Jednak jeśli jest za późno, a ona umrze z moją krwią w organiźmie, to za jakiś czas wstanie. Ożyje tak jakby. Wtedy będzie musiała wybrać: umrzeć czy pożywić się i być tym kim ja.

- To niemożliwe.- Odezwał się ciemnoskóry anioł.- Wampiry nie istnieją.

- Anioły i diabły też- odparowała obdarzając Mazikeen i Lucyfera spojrzeniem.

- Właściwie to diabeł jest jeden.- Wtrącił Lucyfer, a Mazikeen przewróciła oczami. Nie mogła uwierzyć, że nawet w takiej chwili jego ego dawało się we znaki.- To dlatego wczoraj poruszałaś się z szybkością światła? Myślałem, że byłem zbyt pijany.

- Jak całe życie od kiedy stąpiliśmy na Ziemię.- Podsumowała Maze. Ale on się nie odezwał. Przyzwyczaił się już do odzywek i ciętych ripost demonicy.

Caroline kiwnęła głową. Skrzyżowała ręce na piersi i przygryzła delikatnie dolną wargę.

- Wolałabym tego nie robić. Nie podejmować za nią decyzji. Tak jak wy nie powinniście, ale mamy mało czasu. Może się udać albo nie. Lucyferze?- Spojrzała na niego, ponieważ stwierdziła, że skoro darzy Chloe uczuciem to on ma najwięcej do powiedzenia.

Lucyfer otwierał już usta, gdy nagle przed nim stanął Amenadiel.

- Nie taka jest kolej rzeczy. Tak nie powinno być. Śmierć jest naturalna, a to... to czym ona jest, już nie. Ojciec będzie zły, nawet bardzo. A co dopiero Chloe kiedy stanie się tak jak mówi...

- Caroline- odezwała się.- I nie naturalnym jest chyba to, że anioł spał z demonem, co?- Odgryzła się unoszą brew do góry.

- Skąd ty o tym...?- Zmarszczył brwi odwracając się twarzą do Care.- Podpuściłaś mnie?

- Yhym- mruknęła z szerokim uśmiechem. Mina Amenadiela była bezcenna.- Właśnie tak.- Dodała kiwając głową.- A teraz AMANDO, pozwól swojemu bratu podjąć decyzję.- Wróciła wzrokiem do Lucyfera.

Jednak ten spoglądał to na nią, na Chloe, Amenadiela i Lindę. Stał w ciszy przez dłuższy czas, aż w końcu nabrał ze świstem dużą ilość powietrza w płuca i ją wypuścił.

- Chrzanić Ojca- odezwał się Pan Ciemności spoglądając na brata.- Caroline powiedziała, że może być tak, że nie umrze jeśli nie jest za późno. Więc zrób to.- Powiedział z błagalną nutą nie odrywając wzroku od brata.- Jeśli będziesz chciał powstrzymać Caroline, to cię zabiję.- Ostrzegł odrywając od niego wzrok, spojrzał na blondynkę.- Zrób to. Błagam!

Nie musiał nic więcej mówić. Ruszyła do drzwi sali, w której leżała Decker. Jednak nim dotknęła klamki, drogę zagrodził jej lekarz.

- Przykro mi, ale nikt nie może wchodzić dopóki pacjentka się nie obudzi.

- Mam to gdzieś.- Odparła spokojnym głosem Forbes. Jej źrenice poszerzyły się.- A teraz zmiataj mi z drogi zanim skręce ci kark.- Widząc przerażoną twarz mężczyzny i jego wahanie, dodała:- No już! Nie mam czasu! A kiedy odejdziesz: zapomnij o całym zajściu. Idź coś zjedz, napij się kawy. Na pewno jesteś cholernie zmęczony.

Mężczyzna odszedł kiwając głową.

- Jak to zrobiłaś?- Zapytały równocześnie Linda i Maze.

- Uroki bycia wampirem.- Odparła z uśmiechem odwracając się na moment w ich stronę.

***

Stała nad łóżkiem pani detektyw z wyciągniętym nadgarstkiem. Wahała się. Wahała się tak samo kiedy dotykała zaokrąglonej klamki od drzwi sali, w której leżała. Nie chciała tego robić, ale musiała. Nie raz to robiła i to w o wiele gorszych sytuacjach i się udawało. Ludzie zdrowieli, więc czego się teraz bała? Nawet sama nie wiedziała.

- Proszę- powtórzył błagalnie Lucyfer.

Musi ją bardzo kochać, pomyślała słysząc słowa diabła. Mina najprzystojniejszego mężczyzny na świecie robiła swoje. W jednej chwili z playboy'a stał się małym człowieczkiem martwiącym się o osobę, którą kocha. I jest diabłem. Chociaż to, że jest diabłem i potrafi kochać nie powinno wcale jej dziwić. W końcu Klaus jest czystym złem, a potrafi. Nigdy nie sądziła, że pozna Króla Piekieł we własnej osobie. Tak jak nigdy by nie powiedziała, iż Kusiciel odpowiedzialny za całe zło na świecie, będzie martwił się o jedno, marne ludzkie życie. Ale wbrew pozorom i historii, które przekazuje Biblia, Lucyfer jest całkowicie inny. Udowodnił to swoim zachowaniem w chwili kiedy przyszła do Lux, by powiadomić go o postrzale Chloe.

Kiwnęła głową, wysunęła kły i nadgryzła nadgarstek po czym przyłożyła go do ust nieprzytomnej. Gdy odpowiednia ilość krwi spłynęła do gardła detektyw Decker, odjeła rękę od jej ust.

- Dziękuję.- Powiedział Lucyfer z nieskrywaną ulgą. Spojrzał z wdzięcznością wypisaną na całej twarzy na Care.- Dziękuję.- Powtórzył.

- Nie ma za co.- Uśmiechnęła się do niego. Położyła dłoń na jego ramieniu.- Uratowała mi życie. Nie musiała tego robić. Ta kula i tak by mnie nie zabiła.

- Ale to Chloe. Ona już tak ma.- Wyjaśnił z delikatnym uśmiechem.- Muszę znaleźć tego drania, który ją postrzelił.

- To nie będzie trudne z moimi zdolnościami. Zajmę się tym.

- Chcę pomóc.- Zaprotestował.

- Chloe potrzebuje ciebie teraz bardziej. Znajdę go, a potem przyprowadzę do Lux. Co ty na to?- Uniosła brwi do góry.

- Dobrze, ale to ja wymyślam tortury. Jestem dobry w zadawaniu kar, bo w końcu...

- Jesteś diabłem- przerwała mu ze śmiechem.- Dobrze. W takim razie oboje się tym zajmiemy. Spędziłam trochę czasu z Damonem, Enzo i pierwotnymi. Wiem co nie co o wymyślnych torturach.

Wspominając imiona zmarłych przyjaciół do oczu wampirzycy naleciały łzy. Zamrugała kilka razy, by je odgonić. Jednak nic nie mogła zrobić z rosnącą gulą w gardle. Nie mogąc się odezwać, uśmiechnęła się i wyszła bez słowa.

Linda, Maze i Amenadiel mówili coś do niej, ale nie odpowiadała. Nie chciała i nie miała jak. Wolała się usunąć zanim się rozklei na ich oczach. Chciała uniknąć zbędnych pytań dlaczego płacze. Teraz jej piorytetem było odnalezienie strzelca. Dlatego zaraz po opuszczeniu szpitalnego budynku dzięki wampirzej szybkości opuściła jego całkowity teren, w drodze mijając byłego męża Chloe.

***

Przeszukała pół miasta, a mimo to odnalezienie sprawcy zajęło jej nie mniej niż pięć godzin. Okazało się, że mężczyzna wraz ze swoją szajką przebywał w podupadającym barze na obrzeżach miasta i wcale się z tym nie krył. Gdy Caroline weszła do środka przykuła uwagę wszystkich. A najbardziej strzelca.

- Hello...- Uśmiechnęła się łobuzersko. Z prędkością światła przygwoździła owego mężczyznę do baru.- My się chyba znamy.- Powiedziała przesłodzonym głosem.

Aby wzbudzić większy strach w mężczyźnie przybrała pełną wampirzą postać. Charakterystyczne żyłki, przekrwione oczy, kły na wierzchu...

- Dawno nic nie jadłam, a takich jak ty lubię najbardziej.- Uśmiechnęła się tym samym wyglądając jak potwór z bajek dla dzieci co chowa się pod łóżkiem lub w szafie.

- Zostaw go!- Krzyknęli pozostali odblokowując pistolety.

- WY, faceci jesteście tacy zabawni i przewidywalni.- Zaśmiała się po czym puściła swoją ofiarę i czym prędzej rzuciła się na resztę sprawnie ich eliminując. I to z wielką radością.

***

- Lucyfer! LUCYFER!- Nałożyła nacisk na jego imię, gdyż się nie pojawiał. Nie było go w Lux jak się umówili, więc przyszła do jego apartamentu. Tam też go nie było. Przynajmniej tak się jej zdawało.- Ty cholerny...

- Seksowny i dobry w łóżku diable.- Przerwał jej stek wyzwisk, które dla niego przyszykowała w ułamku sekundy.

- No wreszcie!- Wyrzuciła ręce w górę uprzednio rzucając u jego stóp nieruchome ciało Eliasa, bo tak miał na imię strzelec.- Czy my się nie umawialiśmy w Lux?- Skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła przytupywać nogą.

- Taak. Właśnie tam szedłem. A tobie co jest?- Zlustrował ją wzrokiem po czym spojrzał na ciało u jego stóp.- Czy on nie żyje?!- Wskazał palcem na ciało.- Caroline! Byliśmy umówieni!- Jęknął niczym niezadowolone dziecko.

- Po pierwsze- uniosła wskazujący palec do góry- mój wygląd to mały wypadek przy pracy.- Przeleciała wzrokiem po zakrwawionych ubraniach.- Po drugie: jeśli chcesz mieć jeszcze większą przyjemność z tortur, to poleciłabym ci przemienienie go w wampira, ale niestety już to zrobiłam.- Z uśmiechem wzruszyła niewinnie ramionami.

- Ty diablico!- Krzyknął rozweselony Lucyfer.- Proponuję wypić po drinku, może dwóch zanim to truchło się obudzi.- Uśmiechał się od ucha do ucha nadal wskazując trupa.- Co ty na to?

- Ale tym razem ominie nas łóżko?- Zapytała.

- Oczywiście.- Uniósł ręce do góry w obronnym geście.- Będę grzeczny jak tatuś przykazał.

Zaśmiała się.

- Prędzej Piekło zamarźnie niż ty, Lucyfer Morningstar, będziesz taki jak tatuś chce.

- W sumie masz rację, ale to o Piekle mogę akurat załatwić.- Schował ręce do kieszeni spodni.- To co, pijemy?

- Oczywiście.- Odparła uroczystym tonem.- Zasycha mi w gardle.- Dotknęła gardła.

Śmiejąc się, ramię w ramię podeszli do baru...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro