Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19.

Był wczesny ranek kiedy ciepłe promienie słoneczne wkradły się do sypialni Lucyfera i oświetliły twarze obojga. Caroline zamrugała kilka razy nim podparła się na łokciach i ze zdziwieniem odkryła, że ciemnowłosy przystojniak jeszcze śpi. Była święcie przekonana, że nie spał i przyglądał się jej jak śpi. A w najlepszym wypadku, że wyszedł i zostawił ją samą.

Może to i dobrze, pomyślała siadając w pionie. Owinęła się ciaśniej puchową kołdrą i wstała. Przez dłuższą chwilę podziwiała śpiącego diabła, który ku jej zaskoczeniu wyglądał jak niewinne małe dziecko. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem na ten widok. Nie wygląda jakby był diabłem, pomyślała kolejny raz po czym najciszej jak mogła, na palcach, opuściła sypialnianą część apartamentu.

Była przy fortepianie, który Lucyfer tak bardzo uwielbia, kiedy usłyszała za sobą jego głos. Mówił tak jakby wcale przed chwilą nie spał. Słychać było, że był wypoczęty. Nawet tak wyglądał mimo burzy włosów sterczących w każdą stronę, gdy odwróciła się do niego.

- Ładnie to tak zostawiać mnie samego w łóżku?- Zapytał z uśmiechem nim wampirzyca obróciła się w jego stronę.

Odwracając się twarzą do Lucyfera napotkała ciemne tęczówki, tak niebezpiecznie blisko niej, że dostała gęsiej skórki. Już wcześniej przeszły ją ciarki kiedy się odezwał. Cała się spięła. Może wieczorem i w nocy jej to nie przeszkadzało, gdy się kochali, ale teraz... Teraz poczuła niepokój. Jakby dopiero teraz do niej dotarło kim Lucyfer tak naprawdę jest, a przecież widziała gorsze rzeczy, niż diabeł. W dodatku taki, który nikomu nie zagraża. No, chyba, że swoim zniewalającym wyglądem i niesamowitym brytyjskim akcentem. To jedyne zagrożenia jakie ona w nim widzi, a mimo to bała się. Jakby miał jej coś zrobić.

Z tego wszystkiego przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz i chłód, ale starała się tego nie okazywać. Bo w końcu, jak mogła? Nic jej przecież nie zrobił. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Kątem oka dostrzegła sukienkę. Już po nią sięgała, gdy ciemnooki Władca Piekła uprzedził ją.

- Nie odpowiedziałaś na pytanie.- Obruszył się wymachując na palcu ciemnym materiałem będącym sukienką.

Zabrała mu swoją własność. Przygryzła wargi. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Było jej cholernie dobrze z nim. Nigdy z nikim nie było jej tak dobrze. Nigdy oprócz... oprócz Klausa, dokończyła w myślach. Poczucie winy spadło na nią jak grom z jasnego nieba. Coś zakuło ją w piersi. Ścisnęła materiał poszewki na wysokości serca.

- Csss...- Pokręcił z rozbawieniem głową.- Chyba kogoś dopadło poczycie winy. Byłem aż tak zły?- Uniósł brwi dając tym samym Caroline do zrozumienia, że nie zdzierży kolejnego braku odpowiedzi.

- Nie.- Odpowiedziała zgodnie z prawdą, a Lucyfer poszerzył uśmiech.- Ja tylko...- Czując bezsilność jaka ją nagle ogarnęła, wyrzuciła ręce w górę.

Lucyfer zaśmiał się, a Caroline zmarszczyła brwi nie wiedząc o co chodzi.

- Co jest?- Skinęła głową.

- Wczoraj byłem zbyt zalany, aby to dostrzec, ale masz piękne ciało. Bardzo piękne.- Powiedział widząc blondynkę tak jak ją Pan Bóg stworzył.

O ironio, pomyślał śmiejąc się w duchu.

- Co?- Zmarszczki na czole Forbes pogłębiły się.- O czym ty mówisz?

Nie odpowiedział. Schylił się po pościel i podał ją zawstydzonej dziewczynie.

- Dzięki- uśmiechnęła się wdzięcznie.- Wiesz, ja... Ja, ja nie wiem co powiedzieć. Było mi z tobą cudownie. Naprawdę, ale...

- Czujesz, że zdradziłaś tego, którego kochasz.- Kiedy przytaknęła, spytał:- Jak się nazywa?

- Klaus Mikaelson.- Odpowiedziała bez namysłu. Cóż, jest to sama prawda.

- Klaus Mikaelson?- Zrobił zamyśloną minę.- Klaus, Klaus, Klaus... nic mi to nie mówi.- Wzruszył ramionami podpierając się o biodra.

Podczas, gdy mężczyzna stał beztrosko z uśmiechem na ustach, Caroline wykrzywiła twarz w ogromnym zdziwieniu.

- Mam coś na twarzy?- Przejechał palcami po idealnie przystrzyżonej brodzie.

- Nie. Po prostu pierwszy raz od bardzo dawna widzę osobę, która nie wie kim jest Klaus.

- Cóż, mogę powiedzieć? Jeśli go nie znam to znaczy, że nie jest wart uwagi.- Machnął niedbale ręką.

- Zabił by cię za to.- Zaśmiała się na myśl o reakcji Klausa na to co powiedział Lucyfer.

- Kochanie- podszedł do niej i pomógł jej owinąć się kołdrą. Musnął przy tym nagie biodro Caroline, a kiedy to zrobił, przeszedł przez nią dreszcz. Przyjemny dreszcz. Uśmiechnęła się, gdy ten stał za nią i nie mógł widzieć jej twarzy.- Jestem diabłem. Nie mogę umrzeć, jestem nieśmiertelny.- Objął ją ramionami.

Odsunęła się od niego gwałtownie.

- A on jest czystym złem.- Odparła zgodnie z prawdą choć dla niej nie jest zły. Jest czuły i romantyczny. Kocha ją...

- Pewnie nie takim jak ja.- Zaśmiał się.

- To nie ma teraz znaczenia- przerwała mu.- Chcę żebyś wiedział, że warto było iść z tobą do łóżka. Było jak w niebie, ale...

- Na pewno było o wiele lepiej, ale nie potrafisz znaleźć na to słów.- Tym razem to on jej przerwał.- Kontynuuj.- Dodał widząc jej minę.

- Teraz wiem, że to był błąd.

- Ja tak nie uważam.- Wtrącił.- Byłaś cudowna.- Uśmiechnął się szeroko, a Care przewróciła oczami.

- Ty nic nie rozumiesz, prawda?!- Krzyknęła zirytowana.

- Lucyfer rozumie to co chce rozumieć.- Powiedziała Chloe wychodząc z windy.

- Pani detektyw!- Krzyknął radośnie Lucyfer choć tak naprawdę nie było mu do śmiechu. Od jakiegoś czasu znienawidził to, gdy Chloe go przyłapywała z jedno nocnymi panienkami. Czuł się wtedy zawstydzony i zażenowany. Nie wiedział co zrobić i powiedzieć w takiej chwili. Tak było i tym razem.- To nie tak jak myślisz...- Zaczął, ale Chloe przerwała mu podniesieniem ręki.

No ładnie, pomyślała Care, mam cię. Zaśmiała się w duchu widząc jak Lucyfer próbuje wytłumaczyć się z tego co ona u niego robi.

- To nie ma znaczenia co myślę w tej chwili. Mamy sprawę. To jest teraz ważne, więc z łaski swojej mogłbyś się ubrać, bo musimy już iść.- Wlepiła w niego swój wzrok mówiący: jak zaraz tego nie zrobisz to skopię ci tyłek.

- Już się robi, detektyw.- Uśmiechnął tak jak zawsze, gdy widzi Chloe i czym prędzej pobiegł do garderoby.

- Wow, jestem pod wrażeniem.- Odezwała się Care po raz pierwszy od dłuższego czasu.- Masz nad nim władzę.- Tak jak ja nad Klausem, zauważyła ze smutkiem.

- Z nim trzeba krótko i zwięźle.- Powiedziała.- Ale dziękuję.

- Taaak, wiesz co? Ja lepiej pójdę się ubrać i też wyjdę.- Podniosła sukienkę leżącą na podłodze i pokierowała się do sypialni diabła.

- Jasne- mruknęła Chloe kiedy ta wyszła. Na widok Caroline poczuła silne kłucie w sercu.

To zazdrość, podpowiedział jej umysł. Nie chcąc przyjąć tego do wiadomości, krzyknęła:

- Lucyferze, idę do samochodu! Jak będziesz gotowy to przyjdź!- I wyszła z myślą, że na miejscu nieznajomej blondynki, mogłaby to być ona.

***

Chodził w kółko, myślał. Chciał jak najszybciej znaleźć Caroline, upewnić się, że jest cała i wrócić do Nowego Orleanu. Do córki, której nie widział przez dłuższy czas. Chciał z nią spędzić jak najwięcej czasu nim ponownie wyjedzie. Tęsknił za nią za każdym razem, gdy nie widział jej dłużej niż tydzień, a co dopiero miesiąc i więcej...

Kto by pomyślał? Klaus Mikaelson ma uczucia... Zaśmiał się w duchu. Jakby ktoś parę wieków temu powiedziałby mu, że będzie miał córkę za którą wskoczyłby w ogień... Najpierw by go wyśmiał, a potem zabił. Jak stary, dobry Niklaus... Uśmiechnął się pod nosem. Odwrócił się do Julii.

- Chodzisz gorzej, niż ja.- Zaśmiał się.

- Bo nie mogę uwierzyć w to, że ta mała szmata wbiła mi kołek w plecy i wyszła śmiejąc się! Mam pomysł- podeszła bliżej Klausa.- Jak wróci, zwiążemy ją i zakneblujemy. A potem dorzucimy w pakiecie jakieś tortury, co ty na to?- Założyła ręce pod piersi i uniosła brwi do góry w oczekiwaniu na odpowiedź pierwotnego.

- Jeśli w jakiś sposób ci to ulży, to jestem za.- Położył dłonie na ramionach brunetki szeroko uśmiechając się.

- Nie będzie żadnych tortur.- Powiedziała mieszkanka pensjonatu.- Powiem co wiem, a ty- wlepiła wzrok w zezłoszczonego doppelgängera.- Zasłużyłaś sobie na to. Nikt nie będzie mnie atakował w moim domu.- Wskazała na dwa równoległe punkciki na szyji.

- No co?- Obruszyła się widząc rozbawioną minę Klausa.- Nudziło mi się.- Wzruszyła ramionami jakby to co powiedziała było czymś normalnym.

- Nic, nic.- Odparł śmiejąc się. Palcami przejechał po brodzie po czym wrócił wzrokiem do dziewczyny. Jedynego źródła informacji o tajemniczej zmianie Mystic Falls i o, prawdopodobnie, Caroline.- Może usiądziemy i porozmawiamy...? Jak masz na imię?

Julia przewróciła oczami.

- Yvette.- Powiedziała z mało widocznym uśmiechem.- Pójdę do łazienki i wrócę. Ty przynajmniej masz trochę kultury. Jestem pod wrażeniem.- Odwróciła się i pokierowała na górne piętro domu.

- I tak jest szmatą.- Szepnęła bardziej do siebie, niż do Klausa.

***

Z jednej strony żałowała tego co zrobiła, a z drugiej nie było ku temu powodów. Nie była z nim w związku, nie pokłóciła się, ani nie rozstała w makabrycznych okolicznościach. Dlaczego więc czuła się winna słabości do diabła o nieziemskich rysach twarzy i oczach? Dlaczego?

Może dlatego, że nie zniosłabyś jego miny, tego jak go zraniłaś swoim wybrykiem- odezwała się podświadomość. Już go zraniłaś. Swoim odejściem i słowami choć nie była to jego wina. A on cię kocha. Całym sercem. Robi wszystko, abyś była bezpieczna i szczęśliwa.- Dodało sumienie.- Nie ważne co robisz i z kim jesteś. Robi to z miłości. A ty tego nie doceniasz...

Poczuła jak na jej serce spada ciężki kamień, gniotąc je doszczętnie. Właśnie otarła spływającą po policzku łzę kiedy otworzyły się drzwi z napisem Dr Martin, a w nich stanęła niska, drobna kobieta z szerokim uśmiechem.

- Możesz już wejść- powiedziała łagodnie w chwili kiedy z jej gabinetu wyszła starsza od niej kobieta.

- Do widzenia.- Pożegnała się. Spojrzała na Caroline.- Dzień dobry.

- Dzień dobry.- Odpowiedziała z uśmiechem po czym przeszła przez próg gabinetu Lindy.- Część.- Cmoknęła ją w policzek i zajęła miejsce na sofie.

- Więc o co chodzi?- Zamknęła drzwi i zajęła miejsce naprzeciwko Care. Założyła nogę na nogę.

- O Lucyfera.

- Zamieniam się w słuch.- Powiedziała próbując ukryć uśmiech.

***

- W tym mieście nigdy nic się nie działo bez powodu. Żeby rozpętać piekło, zawsze potrzebne były zapałka i iskra. Zazwyczaj jest to jakieś odległe wydarzenie i osoba, która po latach pragnie zemsty za wyrządzoną jej krzywdę. Wiesz jak to jest, prawda?- Yvette spojrzała z nieskrywanym uśmiechem na Klausa. Doskonale wiedziała od czego, a właściwie od kogo, zaczęły się wieloletnie kataklizmy spadające na miasto. Kiedy przytaknął, kontynuowała.- Tak było i tym razem. Chociaż muszę przyznać, że nadal nie rozumiem co kierowało Lourie. To tak jakby z nudów sprowadzała dziesięć plag egipskich, a na koniec spaliła całe miasto, bo znudziła się jej zabawa. Dziwna dziewczyna, kobieta... Nawet nie wiadomo czym dokładnie była. Mówi się, że jest potomkinią Tanatosa, greckiego boga i uosobienia śmierci. Albo, co jest najgorsze i bardziej prawdopodobne, że jest nim samym.

- Czegoś tu nie rozumiem.- Przerwała Julia.- Jak koleś, który jest bogiem, mężczyzną... Był kobietą?- Zmarszczyła brwi.

- Dlatego nie wiadomo kim dokładnie była. A poza tym to legenda. I to w dodatku dotycząca starożytnej Grecji, więc co się dziwić, że są nieścisłości? Nie ważne.- Machnęła ręką.- W każdym razie Lourie była potężna. Posiadała moc jakiej nikt nie miał. Nawet wszystkie sabaty świata łącznie. Śmierć i zniszczenie. Kto by pomyślał, że tyle zła i mocy jest w jednej, drobnej istocie?

Klaus nie mógł się doczekać kiedy Yvette zakończy opowiadanie legendy, która wydawała się nie najgłupszą, a w dodatku bardzo ciekawą. Chciał poznać zakończenie historii, powód dlaczego wspomniana Lourie postanowiła zniszczyć nic nie znaczące miasteczko, a także co stało się z przyjaciółmi jego ukochanej. Sięgnął po szklankę wody z cytryną i miętą w nadzieji, że zimny napój ukoi jego niecierpliwość. Normalnie mógłby godzinami słuchać opowieści o starożytnym świecie, w końcu jedną nogą żył prawie w nim. Lubił słuchać legend, mitów... to go odprężało równie skutecznie jak malowanie. Lubił analizować usłyszane historie, ale teraz nie było na to czasu. Musiał dowiedzieć się co się stało i dlaczego Caroline Forbes, która wręcz uwielbiała to miasteczko, opuściła je i nigdy nie wróciła, i nawet nie chce wracać...

- Wybacz, że ci przerywam, ale czas nas nagli- spojrzał na dziewczynę i Julię. Obie przytaknęły głową.- Przejdź do rzeczy. Chcę konkretów. Wiemy już kim jest ta wariatka, że nie żyje, ale co takiego zrobiła, że...

- Twoja Caroline opuściła Mystic Falls i nie chce tu już nigdy więcej wrócić? To jest proste.

- Więc mów.

- Sprowadzała na miasto dziesięć własnych plag. Na początku były to dziwne podtopienia choć nigdzie nie ma dość wody, aby pozalewać całe miasto. Jedynie na obrzeżach, ale to zbyt daleko by zalewająca Mystic Falls woda wyglądała tak jakby jej przybywało. W dodatku znikąd. Potem były niewyjaśnione śmierci. Każda była inna. Jedna wyglądała tak jakby zrobił to wampir, druga jak wilkołak, trzecia jak ofiara w dziwnym i chorym rytuale czarownic. A inne były całkiem ludzkie. Jak wypadek czy choroba nowotworowa. Zaczął się zamęt. Powiększył się, gdy znaleziono zwęglone zwłoki starca, młodego mężczyzny, nastolatka i chłopca. Ta sama chronologia dotyczyła kobiet. Same ciała, a raczej to co z nich zostało, wyglądały tak jakby pochłonęło ich piekło, a potem wypluło kiedy stracili smak. Jak owocowa guma do żucia. Trzecią plagą była krew. Była wszędzie. Dosłownie wszędzie. W wodzie, piciu, fontannach... Czwartej przypisano żywe trupy. Ludzie wyglądali jakby wstali z grobu. Wyglądali jak zombie. W szpitalach odnotowano, że to tajemnicza zaraza, ale wasi przyjaciele odkryli, iż są to faktycznie żywe trupy próbujące normalnie żyć jak ludzie bądź szukające zemsty. Chodzili nawet po cmętarzu z wykradzionymi papierami zmarłych i z tym co widzieli. Połowa była stąd, a druga z innych regionów kraju lub całkowicie innych krajów. Nie wiadomo skąd się tu wzięli. Ale mniejsza.- Machnęła kolejny raz ręką. Sięgnęła szklankę z zimną lemoniadą i upiła kilka łyków. Gdy skończyła się nawadniać wróciła do dalszego opowiadania.- Przy piątej lub szóstej pladze dotyczącej ,,spadających kawałków księżyca" Damon, Enzo i Caroline odkryli, że istnieje ktoś kto może ją powstrzymać. A kiedy dowiedzieli się kto to, wysłali Caroline na jej poszukiwania. Oni podczas jej nieobecności walczyli ile sił, nie poddawali się, ale było już za późno... Kiedy wróciła zobaczyła resztki ostatniej plagi. Zdecydowanie najgorszej z wszystkich, bo była tą ukrytą. Nieznaną nam, ludziom i Egipcjanom. Jedenastą plagą podsumowującą poprzednie. Śmierć wszystkich, samozapłon, spalenie żywcem po przez piekielny grecki ogień. Niby z wyglądu normalny, ale miał właściwości gorsze niż śmierć. Siał zniszczenie nie pozostawiając nic ani nikogo żywego. Nie licznym udało się przeżyć. Głównie dzieciom by ich potomkowie odbudowali miasto, a by ta mogła kiedyś wrócić i na nowo zacząć zabawę. Jak mówiłam nikt nie wie, nie rozumie jej pobódek co do niszczenia tego miejsca krok po kroku. Tym bardziej ja...

- Czyli ta cała Lourie- zakreśliła w powietrzu cudzysłów- nadal żyje?

- Tak. Nie wiadomo gdzie jest. Wyparowała. Może wróciła tam skąd przyszła.

- Co bardziej przekonuje cię w tym, że jest to sam Tanatos, a nie jego potomek?- Spytał Klaus.

- Yhym- mruknęła Yvette.

- Chore.- Powiedziała Julia.- Chore, ale ciekawe. Opowiadaj dalej.- Wypiła całą zawartość szklanki trzymanej w rękach.

- Dzięki za pozwolenie.- Odparowała.- Kiedy zrozpaczona, a jednocześnie oniemiała Caroline zrozumiała, że to wszystko było ukartowane. Pobiegła do posiadłości braci Salvatore i tam zastała...

- Czegoś tu nie rozumiem.- Przerwała kolejny raz Julia.

- Dasz mi skończyć?!- Zirytowana Yvette podniosła głos.

- Coś mi tu śmierdzi. Nikt nie wie gdzie jest ta cała Lourie. Nie wspomniałaś o kimkolwiek z przyjaciół Caroline, który by do tego doszedł. W dodatku wspomniałaś, że to wszystko było ukartowane. Jestem w stanie to zrozumieć, ale nie wyjazd Care...

- Co masz na myśli?- Wstała, a zaraz po niej Klaus, który zmarszczył brwi.

Słowa Julii dały mu do myślenia. Skoro nie wiadomo, gdzie jest grecki bóg. Nie ma świadków, a ona jak na odległego potomka któregoś z zamieszkujących w mieście w tamtych czasach ludzi, opowiadała zbyt dokładnie każdą z plag... Otwierał już usta, by powiedzieć swoją teorię, ale powstrzymała go Yvette.

- Nie powiedziałam, że...

- Nie.- Przerwała jej Castillo wstając.- Nie powiedziałaś. Przynajmniej nie wprost. Nie było nikogo kto mógłby im pomóc. Wiedziałaś, że jest najmądrzejsza z nich wszystkich. Doskonale zdawałaś sobie sprawę, że prędzej czy później odkryje broń przeciwko tobie. Że ich naprowadzi na to, więc puściłaś plotkę o tajemniczej osobie, która może im pomóc. Sama wspomniałaś, że nie ma od niej silniejszej! I niby nagle ktoś się pojawia i może ją zabić?- Ominęła stół i stanęła z Yvette twarzą w twarz.- Naucz się lepiej kłamać.- Warknęła zatapiając dłoń w klatce piersiowej dziewczyny. Bez mrugnięcia okiem, bez jakichkolwiek wątpliwości wyrwała jej serce po czym obróciła się w stronę Niklausa.- Zazwyczaj nie da się ich zabić. Nie wiem czy się zregeneruje, więc lepiej się stąd zmywajmy.- Powiedziała bez cienia jakichkolwiek emocji. O dziwo, ku zmartwieniu Klausa.

Przez chwilę bacznie ją obserwował. Nie chciał, aby jedyna przyjaciółka jego anioła, światełka w ciemności, wyłączyła człowieczeństwo po przez śmierć kogoś kto doszczętnie zniszczył jej przyjaciółce poprzednie życie. A tym bardziej, że zdążył ją nawet trochę polubić. Od czasów śmierci Tatii, nie lubił żadnego z jej sobowtórów. Ją zdążył...

- Widzę, że pomyśleliśmy o tym samym.- Uśmiechnął się w tylko sobie znany sposób.- Chodźmy.

***

,,Zrobisz jak uważasz, ale myślę, że powinnaś porozmawiać o tym z nim. Popełniliście błąd nawet jeśli on tak nie uważa. Jeśli chodzi o Klausa to również powinnaś z nim porozmawiać. Dobrze wam to zrobi. Wyjaśnicie sobie wszystko i może będzie dobrze. Jestem tego pewna, bo z tego co mówisz wybaczy ci. Za bardzo cię kocha, by tego nie zrobić. A jeśli znów stchórzysz lub on, to bądźcie pewni, że was znajdę i zabiję. Nawet jeśli ,,nie można" was zabić. Bynajmniej jego."- Słowa Lindy obijały się echem w głowie wampirzycy. Miała tego wszystkiego dość. A najgorsze jest to, że miała dość samej siebie, bo cała ta zagmatwana sytuacja była tylko i wyłącznie z jej winy. Nawet jeśli Klaus jest/był potworem to wiele razy udowodnił, że jest zupełnie inaczej. A ona nadal unikała go jak tylko mogła. Nawet po tym jak wyznali sobie uczucia. Jak on wyznał jej, a ona mu...

Czuła się z tym źle. Z całym poczuciem winy, które w ciągu jednego ranka i południa zdążyło na nią spaść. Cholernie ją to bolało. Tak bardzo skupiła się na wewnętrznym bólu, że o mały włos, a wpadłaby na detektyw Decker.

- Przepraszam, ja...- Zaczęła Caroline, ale szybko zamknęła usta, gdy zrozumiała kto przed nią stoi.- Może ja już po prostu pójdę?- Zapytała retorycznie i miała ją ominąć, ale Chloe ją powstrzymała.

- Słuchaj- zaczęła.- Nie obchodzi mnie co Lucyfer wyprawia po godzinach naszej pracy, więc nie czuj się winna całej tej sytuacji.

- Jasne, zapamiętam.- Uśmiechnęła się nerwowo.

- Chciałam ci tylko tyle powiedzieć. Jeśli chcesz to...

- Nie. W żadnym wypadku. To był błąd, a do tego był wmieszany w to alkohol.- Uniosła ręce dłonie w obronnym geście. Po krótkiej chwili zaśmiała się. Ku jej zdziwieniu Chloe również.

- Powiedziałabym cały Lucyfer, ale kobiety lecą na niego i bez alkoholu.

- Nie dziwię się- zachichotała Care.

Chloe miała zamiar coś dodać, otwierała już usta, ale nagle słychać było strzał pistoletu. Nie chcąc, aby Caroline oberwała, odepchnęła ją na bok i sama została postrzelona. Od strzału w pierś upadła na chodnik. Wpadła w drgawki, a po chwili ogarnęła ją ciemność.

Wampirzyca nie wiedziała co zrobić. Pobiec za strzelcem czy pomóc detektyw? Wybrała drugą opcję. W końcu uratowała ją choć nie musiała. Uklękła przy niej zanim ta straciła przytomność. Położyła głowę Chloe na swoich kolanach i próbowała zachować ją przytomną podczas, gdy wybierała numer alarmowy i oczekiwała na sygnał. Kiedy straciła przytomność lekko nią potrząsała do czasu przyjazdu karetki. W międzyczasie obiecała sobie, że znajdzie mężczyznę, który chciał ją postrzelić. Przynajmniej tak się jej zdawało, że chciał, ponieważ kula leciała w jej stronę.

Gdy karetka przyjechała czym prędzej pobiegła do penthous'u Lucyfera, by powiadomić go o zaistniałym zajściu.

***

Po opuszczeniu posiadłości Salvatore'ów to Klaus usiadł za kółkiem tłumacząc się tym, że wie gdzie może być Caroline. Jednak nie miał bladego pojęcia. Szybką jazdą chciał ukryć zirytowanie, że nie dowiedział się gdzie może przebywać jego ukochana. Jechał przed siebie w tylko sobie znanym kierunku. A Julia to rozumiała choć nie chciała marnować ani sekundy. Każda chwila była stratą, która być może przybliżała jej przyjaciółkę do nieodwracalnej tragedii.

W momencie, w którym położyła nogi na deskę rozdzielczą, przypomniał się jej fakt, który jej umknął. Gwałtownie zabrała nogi i schowała pod siebie, co poskutkowało zatrzymaniem się Klausa na środku autostrady znajdującej się na totalnym pustkowiu.

- Co jest?- Zapytał z grzeczności.

- Wiem, gdzie może być Caroline...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro