17.
Los Angeles. Piękne miasto, które pomimo miana Miasta Aniołów przepełnione jest grzechem i rozpustą. W istocie nie różni się niczym od Las Vegas. Jednak nie to urzekło Caroline w mieście, bo każde miasto ma swoje grzeszki. Pokochała to miejsce za pozorny spokój podczas, gdy impreza goni imprezę. Las Vegas, Nowy Orlean... te miejsca znane są z wysokiej przestępczości i wyimaginowanych imprez. Pomijając fakt, że miasto wiecznego karnawału posiada nadprzyrodzoną historię. Nawet w kochanym Mystic Falls z pozoru cichym i spokojnym miejscu większość ludzi była świadoma zagrożeń ze strony ewentualnych potyczek z nieśmiertelnymi. Ale Los Angeles nie jest takie. Bynajmniej Caroline jak i ludzie wokół niej tego nie wiedzą. Nie domyślają się...
Idąc ulicą blond wampirzyca z uśmiechem wspominała czasy kiedy to zadomowiła się w mieście i za dnia żyła spokojnym ludzkim życiem, a w nocy budziła w sobie prawdziwego demona pragnącego bawić się do rana. Oczywiście bez krzywdzenia dużej ilości ludzi. Bawiła się w klubach, barach i innych imprezach bądź przyjęciach, piła krew prosto z żyły, a potem wymazywała ofiarom pamięć. Był to bardzo burzliwy okres dla niej, gdyż z dniem kiedy przekroczyła próg Miasta Aniołów minął miesiąc od spłonięcia jej rodzinnego miasteczka. A z tym idzie w parze miesiące od śmierci przyjaciół. Robiła co chciała. Persfadowała ludzi nie bojąc się konsekwencji i tego, że ktoś ją zbeszta za to, że nie jest starą, dobrą Caroline Forbes. Nie żałowała tamtego czasu. Wręcz przeciwnie; był to jeden z najszczęśliwszych okresów w jej życiu.
Nawet najczystszą duszę pociąga mrok... Usłyszała dobrze znany głos z tyłu głowy. Ma rację. Klaus ma rację... Przeraził ją fakt, iż mówiąc to w myślach, widziała przed oczami jego twarz. Ciemne blond loki, idealny zarys szczęki, błękitne jak ocean oczy patrzące na nią z ekscytacją i miłością...
- Auć!- Usłyszała kiedy zderzyła się z betonowym chodnikiem.
Zdezorientowana spojrzała na blondwłosą kobietę w okularach. Przez dłuższą chwilę wpatrywały się w siebie, gdy nagle Caroline oprzytomniała i wstała, aby pomóc kobiecie pozbierać to co wypadło z jej małej, czarnej torebki.
- Przepraszam. Zamyśliłam się.- Powiedziała pospiesznie po czym wyprostowała się. Posłała nieznajomej przepraszający uśmiech.
- Zdarza się.- Odparła kobieta zbierając ostatnie rzeczy z chodnika. Kiedy wyprostowała się, Care mogła śmiało stwierdzić, że kobieta jest niższa od niej o głowę, półtora. Uśmiechnęła się.- Linda.- Przedstawiła się wyciągając dłoń przed siebie.
- Caroline- ujęła dłoń Lindy.
- Mogę jakoś pomóc?- Zapytała najwyraźniej zmartwiona terapeutka. Wyraz twarzy nowopoznanej dziewczyny wyrażał wiele. Od radości po smutek i wściekłość. Odezwał się w niej nie tylko instynkt zawodowy, ale i dobre serce pragnące pomóc każdemu komu się tylko da.
- Nie, dlaczego?- Spytała zdezorientowana Forbes.
- Jestem terapeutką. Wiem kiedy ludzi coś gryzie.- Odparła pewna swoich słów. Spojrzała na blond włosą dziewczynę jednym z tych swoich spojrzeń, które sprawiały, iż ludzie przełamują pierwszą fazę braku zaufania. Nie zadziałało, więc uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie wiem czy byś chciała o tym słuchać. Moje życie to jedna wielka tragedia i dramat.- Westchnęła zrezygnowana. Tak bardzo chciała z kimś pogadać o wszystkich latach cierpień, wzlotów, upadków i radości. Nie wiedzieć czemu, ale poczuła, że może podjąć próbę rozmowy z nowo poznaną terapeutką. Może to wina tego, że miała przyjazne rysy twarzy? A może tego, że jest terapuetą? Postanowiła podjąć tę próbę.- Lubisz jak ludzie mówią do ciebie metaforami?- Spytała w nadzieji, że będzie mogła powiedzieć jej wszystko zgodnie z prawdą nie wciągając jej w chory, nadprzyrodzony świat. Uśmiechnęła się niewinnie.
- Nawet nie wiesz jak to uwielbiam. KOCHAM TO!- Zaśmiała się, a Caroline razem z nią.
Caroline nie powiedziała jej prawdy, iż owe metafory są najprawdziwszą prawdą, a Linda nie wspomniała jej o tym jak myślała, że Lucyfer używa ciągłych metafor biblijnych dopóty, dopóki nie pokazał jej swego prawdziwego oblicza.
***
Sekundy zamieniały się w minuty. Minuty w godziny. Godziny w dni, a dni w miesiąc. Właśnie tyle minęło czasu od śmierci Hayley Marshall-Kenner. Minęło dość czasu, aby się pozbierać i ruszyć dalej, ale on nie chciał. Trzymał się rozdzierającego go na pół bólu podczas, gdy reszta domowników uporała się ze stratą matki, dziewczyny i przyjaciółki. Hayley była bowiem kotwicą trzymającą całą rodzinę w kupie podczas kiedy zwalczali różnorakie przeciwności losu. Nie chciał o niej zapomnieć. Nie chciał zapomnieć o śmierci matki swego jedynego dziecka. To oznaczałoby, że pogodził się z jej odejściem. A tak nie było. Mógłby planować zemstę, ale rozliczył się z wiedźmami w noc kiedy zmarła wilczyca. Poświęcił się malowaniu, unikał wszystkich. Nawet córki, która najbardziej przeżyła śmierć matki. Wiedziała jednak, że musi ruszyć dalej, gdyż nie ma sensu tkwić w jednym miejscu.
- Ludzie odchodzą. Taka jest kolej rzeczy- rzekła brunetka wchodząc do pracowni Niklausa. Ona jako jedyna nie bała się jego nagłego wybuchu gniewu.
- Jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz to osobiście skręce ci kark.- Powiedział łagodnie niczym baranek.
Gdyby nie wampirzy wzrok Julia na pewno nie dostrzegła by cienia uśmiechu na twarzy hybrydy. Zdecydowanym i pewnym ruchem odebrała mu pędzel stając przed nim.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.- Stwierdziła przygryzając dolną wargę.
- Do prawdy?- Uniósł brew.
- Tak. Rebece, Kolowi i Elijah'owi grozisz sztyletem. Marcelowi, że wyrwiesz mu serce, a do Hope się nie odzywasz jak podejmuje próby rozmowy. Jedynie do mnie się odzywasz i pomimo wielu gróźb z twojej strony, jeszcze żyję. Więc...
- Uznali, że jako jedyna jesteś w stanie przemówić mi do rozsądku.- Przerwał jej. Odwrócił się na pięcie i podszedł do stolika z alkoholem. Nalał bursztynowego płynu do dwóch szklanek z czego jedną podał sobowtórowi.- Mógłbym Kola zabić za to, że dzięki niemu jesteś wampirem.
- Dziwne, że jeszcze żyje. Dlaczego?- Spytała choć znała odpowiedź. Nie zrobił tego, bo ona go lubi. Nie zabił brata, ponieważ Caroline zaprzyjaźniła się z nim. Widziała to w jego oczach.
- Nie twój interes, Petrova.- Uśmiechnął się wypijając duszkiem całą zawartość kryształowej szklanki.
- Chyba jednak mój.- Zrobiła to samo co Niklaus przed chwilą.- Caroline go lubi. O dziwo, biorąc pod uwagę burzliwą przeszłość tej dwójki.
- Nigdy więcej nie wspominaj jej imienia!- Wrzasnął na cały dom. Przygwoździł Julię do pierwszej lepszej ściany.
Usłyszał w odpowiedzi rozbijające się szkło i śmiech doppelgängera.
- Więc o to chodzi. Boli cię nie tylko śmierć Hayley. Obwiniasz się za to, że nie mogłeś jej pomóc tak samo jak obwiniasz się za to, że jesteś chodzącym magnesem na kłopoty.- Odepchnęła go.- Nie boję się ciebie. Nawet cię lubię i jest mi ciebie szkoda.- Widząc niezrozumienie na twarzy mieszańca, dodała:- Caroline opowiadała o tobie różne rzeczy. Od tego, że jesteś potworem aż do tego, że możesz zostać uratowany.
- Tak powiedziała?- Zapytał zdziwiony.
- Nie do końca, ale jestem mądrą dziewczynką i dodałam dwa do dwóch. Kocha cię i choć rezygnujecie z siebie przy pierwszej lepszej okazji, to obiecuję, że nie tym razem. Nie na mojej warcie.- Uśmiechnęła się.- A TY, właśnie teraz spakujesz się i jedziesz ze mną na poszukiwania pewnej, impulsywnej blondynki.
- A co z Kolem? Elijah'em?- Wypalił myśląc, że zmieni tym temat, a wampirzyca zapomni o tym co przed chwilą mówiła.
- Kol i ja jesteśmy przyjaciółmi. Raz się przespaliśmy to nic takiego.- Wzruszyła ramionami.
- Wczoraj słychać było co innego.- Zaśmiał się.
Zawstydziła się.
- Dobra dwa-trzy razy przespaliśmy się, ale to nic takiego.
- Unikasz tematu Elijah'a.- Zauważył.
- A ty tego, że kazałam ci się spakować.- Odparowała.- Rusz prastary tyłek, który powinien już dawno leżeć w muzeum w dziale razem z dinozaurami i idź się pakować. Masz godzinę. Czekam na dole.- Puściła mu oczko i tak szybko jak się pojawiła, tak zniknęła pozostawiając po sobie charakterystyczny świst powietrza.
***
- Więc...- Linda próbowała zamaskować zmieszanie wywołane historią Caroline, gdyż nie słyszała tak realnie opowiedzianej metafory od czasów Lucyfera nim pokazał jej prawdziwą twarz. Przez myśl przemknęło jej,że może to co mówi blondynka jest prawdą. Jednak szybko odepchnęła od siebie tę myśl. Nie miała na to dowodów, a na diabła już tak. Widziała go w prawdziwej postaci. Widziała czyny jakich dokonał nawet jeśli były wbrew zdrowemu rozsądkowi i moralu. U Caroline nie widziała żadnych oznak. Kłów, uczulenia na słońce...
- Linda!- Care pstryknęła palcami przed nosem terapeutki.
- Tak?- Odparła wyrwana z transu.
- Zawiesiłaś się.
- Przepraszam. W życiu nie słyszałam bardziej pokręconej historii.- Skłamała. Choćby chciała nie mogła wyjawić tajemnicy przyjaciół dopiero co poznanej znajomej. Zabraniały jej tego dwie rzeczy: zasady obowiązujące lekarzy takich jak ona oraz przyjaźń. Zaśmiała się nerwowo.- Więc jesteś stu letnim wampirem, którego przyjaciele zginęli w pożarze wiek temu i jak dobrze zrozumiałam zanim to wszystko się wydarzyło zakochałaś się w pierwotnym wampirze...
- Hybrydzie.- Poprawiła ją. Widząc pytający wzrok Lindy, wytłumaczyła:- Hybryda. Mieszaniec. Pół wampir, pół wilkołak. Największy wrzód na tyłku od ponad tysiąca lat.- Zaśmiała się dla rozluźnienia napięcia.
- Po wieku wracasz do Ameryki, zamieszkujesz Nowy Orlean, który wybudował ze swoją rodziną i nagle wyjeżdżasz, bo sobowtór twojej przyjaciółki stał się wampirem?
- Tak i nie.- Widząc uniesioną brew kobiety, przełknęła ślinę.- Po pierwsze muszę komuś coś zwrócić. Nie wiem kto to jest, ale znajdę go. Po drugie: Klaus niszczy wszystko na swojej drodze. I...
- Wszystko jasne. Boisz się go kochać, bo jest zły. Przez niego twoje życie stało się piekłem, ale nadal go kochasz. A ten kto...
- Jest zdolny do miłości, może być uratowany.- Uśmiechnęła się.- Powiedziałam mu to kiedyś. Kiedy w zemście mnie ugryzł. Zanim mnie uratował.
- Widzisz?- Powiedziała uradowana Linda.- Zaprzeczasz temu. Wypierasz to uczucie ze względu na nieżyjących przyjaciół, którzy nie byliby ucieszeni twoją miłością do niego. Ale ich już nie ma. Jesteś tylko ty. ,,Wampirzyca", która może spędzić wieczność w samotności, bo nie potrafi pojąć swoich uczuć. Osobiście znam taki przypadek. Tyle, że jest przeciwieństwem ciebie.- Dodała.
- Poważnie?- Zapytała nagle rozbawiona.
- Nawet nie wiesz jakie to jest upierdliwe. Gorzej niż małe dziecko.
Zaśmiały się.
- Ale skoro jesteś wampirem to dlaczego nie świecisz w słońcu jak Cullenowie, albo nie kamieniejesz jak Claudia w Wywiadzie z wampirem ?
- To życie, nie film. Mam specjalny pierścionek od tego by nie spłonąć na słońcu.- Odpowiedziała zgodnie z prawdą chociaż i tak wiedziała, że ta przemiła terapuetka, zwana Lindą, jej nie uwierzy. Uśmiechnęła się.- Dziękuję za rozmowę, ale muszę już iść. Na pewno wrócę.- Wstała, a Linda razem z nią. Podały sobie ręce na pożegnanie.
- Mam taką nadzieję. I jeszcze raz: miło było cię poznać.
- Ciebie również, Lindo.- Odparła.
Odwróciła się w stronę drzwi gabinetu. Miała klamke na wyciągnięcie ręki, ale nim zdążyła jej dotknąć drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna o ciemnych jak noc włosach, delikatnym zaroście nadającym mu tajemniczego uroku i oczach tak ciemnych, że tęczówki zlewały się z źrenicami. Każda komórka ciała Care drżała na jego obecność. A kiedy obdarzył ją zniewalającym spojrzeniem odpinając guzik marynarki, mogła śmiało stwierdzić, że nie ma przystojniejszego mężczyzny od niego. Wysokiego, eleganckiego i dobrze wyglądającego diabła, bo tak go przypomina. Oczywiście Caroline nie miała pojęcia, że przed nią stoi właśnie ON. Sam diabeł. Pan Piekła i Książę Ciemności.
Nawet Klaus nie jest tak przystojny jak on, pomyślała. Wróciła do żywych kiedy nieznajomy obdarzył ją dobrze jej znanym uśmiechem. Tyle, że nawet to wychodziło mu lepiej niż Klausowi, Damonowi czy nawet Enzo.
- O, witaj.- Odezwał się, a kolana wampirzycy zmiękły pod wpływem brytyjskiego akcentu. Była jak w raju usłyszawszy głos ciemnowłosego. Oczywiście ku jego zadowoleniu. Od razu rozpoznał tą reakcję. Cudownie, pomyślał wyciągając dłoń na przywitanie, a kiedy blondynka nieśmiało ją ujęła, przedstawił się:- Lucyfer Morningstar.- Ucałował wierzch jej dłoni.
- Nie żartuj.- Wypaliła śmiejąc się w niebogłosy.- Ale ty tak poważnie?- Spytała widząc urażoną, a zarazem rozbawioną minę Lucyfera. Spojrzała na Lindę, a kiedy ta kiwnęła głową, że mężczyzna nie kłamie, wróciła do ciemnych oczu.- Poważnie? Jak TEN DIABEŁ?!- Dopytała.
- Żaden inny.- Odparł pewnie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Podobało mu się to, iż nie tylko jego wygląd działa tak na pannę Forbes, ale i akcent. Właściwie głos i akcent. Od chwili kiedy się odezwał doskonale wiedział, że dziewczyna ma słabość do mężczyzn z akcentem. Zwłaszcza tym brytyjskim. To go ucieszyło i podnieciło jeśli można nazwać tak ciekawość co do jej osoby.
- Więc, Lucyferze, miło cię poznać.- Uśmiechnęła się niepewnie czy, aby na pewno nie robi sobie z niej żartów.- Caroline Forbes.
- Caroline Forbes...- Przeciągnął jej imię i nazwisko napawając się tą chwilą.
- Ja tu jestem.- Upomniała się Linda ze śmiechem.
- Ach, racja. Pani doktor. Przepraszam, kochana- zwrócił się do blondynki- niestety muszę pogadać z panią doktor o pewnej, ważnej rzeczy. Zapraszam do Lux dziś wieczorem. Będę cały twój.- Puścił jej oczko.
- Jasne.- Odpowiedziała machinalnie ku zadowoleniu diabła, a swojemu niezadowoleniu.
- Miło było cię poznać, Caroline.
- Ciebie również, Lucyferze.- Wyminęła go opuszczając tym samym gabinet Dr. Martin.- Pa!- Krzyknęła na odchodzne.
***
- Sugeruję zacząć od Mystic Falls.- Oznajmił kiedy wsiadł do czarnego audi.
- Nie wróciłaby tam.- Odparła Julia. Czując wzrok Klausa na sobie, dodała:- Nie wiem dlaczego. Omija ten temat szerokim łukiem na wszelkie różne sposoby. A i nie bez powodu tułała się tyle lat po świecie.- Spojrzała w niebieskie oczy hybrydy.- Możemy jechać?
- Po co się mnie pytasz? Ty prowadzisz.- Wzruszył niedbale ramionami. Udał, że nie usłyszał tego co powiedział doppelgänger. Nie chciał myśleć o tym. Od kiedy na dobre opuścił miasteczko, jego losy już go nie obchodziły. Nawet jeśli mieszkała tam pewna blondynka, która jako jedyna znała tego prawdziwego Niklausa. Chłopca, który całe życie był poniżany i który w późniejszym, dorosłym życiu dzięki przemocy wyniesionej z domu, mógł ukoić skołatane nerwy i natłok myśli.
- Tak tylko zapytałam...- Wzruszyła ramionami, przekręciła kluczyk w stacyjce i czym prędzej ruszyła spod posiadłości Mikaelsonów.- Znasz ją dłużej- zagaiła- gdzie mogła najpierw pojechać?
- Mówiłaś, że chce oddać Ostrze Azraela jego właścicielowi. To boski przedmiot, a Anioł Śmierci to jego pan.
- Wow, czytałeś biblię.
- Jakbyś przeżyła tyle lat co ja, też byś zaczęła z nudów.
- Możliwe.- Przyznała przygryzając dolną wargę.
- Wracając do tematu: ten anioł jest niewidzialny, a to oznacza, że jakiś inny musi być na Ziemi. Ktoś pochodzący tam z góry.- Spojrzał przez szybę na ciemniejące niebo.- A to raczej niemożliwe. Takie rzeczy nie istnieją.
- Ale ty istniejesz.- Zaprzeczyła.- Mam na myśli to, że podobno tacy jak my istnieją tylko w bajkach, filmach i serialach dla nastolatków. A jednak jesteśmy od zarania dziejów. To może cały ten boski świat też istnieje?
- Mam to gdzieś. Znajdźmy Caroline, idiote, który nie potrafi upilnować ,,boskiego" przedmiotu i wracajmy do domu.
- Jak sobie PAN życzy- westchnęła nakładając nacisk na przed ostatnie słowo.- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Niklausie.- Zażartowała czując czujny wzrok hybrydy na sobie. Nie oczekując ciętej riposty czy słabego żartu z jego strony, przyspieszyła.
***
- Maze, jeśli zobaczysz piękną blondynkę to uracz ją najlepszym drinkiem jakiego mamy. Będę niebawem.- Powiedział w międzyczasie popijając whiskey. Gdy opróżnił całą szklankę zeskoczył z hokera i ruszył w tłum bawiących się w klubie gości.
Kocha ten klub. A jeszcze bardziej zabawę i rozpustę, która pojawia się nie tylko weekendami, ale też w tygodniu kiedy Lux działa. Jest to jego dom. Dba o niego bardziej niż o samego siebie. Jednakże tym razem musiał przedłożyć siebie ponad dom. Nie może przecież pozwolić, by Ostrze Azraela w niepowołanych rękach mogło go zabić. Gorzej; by wyrządziło nieodwracalne zło jakim może być śmierć wielu ludzi. Amenadiela, Mazikeen, pani Detektyw, Lindy, a nawet małego pomiotu Chloe i detektywa Mędy. Tyle zła przez jeden, mały sztylet należący do jego siostry, który sprowadził na Ziemię jego brat, Uriel...
Wspomnienie brata i jego śmierci, tego jak go zabił, tak mocno go przesiąkło, że jak tylko o tym myślał, miał ochotę rozwalić wszystko wkoło. Idąc przez środek parkietu nie zauważył idącej naprzeciw niego wampirzycy. Wpadł na nią. Zorientował się dopiero wtedy kiedy odbiła się od niego i upadłaby na podłogę, gdyby nie szybka reakcja z jego strony.
Złapał ją w pasie, a ona podtrzymywała się jego ręki, która ją obejmowała.
- Witaj, Caroline. Niespodziewałem się ciebie tak szybko.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego trwała w objęciach Lucyfera z rozdziawioną buzią. Czuła jak rumieńce wkradają się na jej bladą, wampirzą twarz. Nie wiedziała dlaczego tak się dzieje, ale nie panikowała z tego powodu. Była dziwnie spokojna co na ogół przeraziłoby ją. Nawet przy Klausie tak się nie zachowywała, gdzie bądź co bądź, kocha go.
Klaus... Myśl o pierwotnym wyrwała ją z dziwnego transu. Czym prędzej wyrwała się z uścisku diabła, czym go kompletnie zaskoczyła. Jest drugą osobą w jego życiu, która potrafi oprzeć się diabelskiemu urokowi. Nawet jeśli nie do końca. To sprawiło, że zapragnął poznać ją bliżej.
- Nie miałam nic do roboty, więc postanowiłam zajrzeć tu szybciej.- Uśmiechnęła się niepewnie poprawiając czarną, rozkloszowaną sukienkę na ramiączka.- Nie masz nic przeciwko?
- Skądże.- Zaprotestował prostując się.- Podejdź do baru. Maze poda ci najlepszego drinka jakiego mamy.- Uśmiechnął się.- A ja zaraz do ciebie wrócę. Bez obaw, nic ci nie zrobi. Wie, że jeśli czegoś spróbuje, to coś jej zrobię.- Powiedział widząc lekko przerażony wzrok blondynki patrzącej na demonicę rozmawiającą z nowym barmanem Lux.
- Zabijesz ją?- Zaśmiała się.
- Wyjęłaś mi to z ust.- Również się zaśmiał. Tymi słowami utwierdził Caroline w tym jak bardzo podobny jest do Damona.- A tak poważnie: uszkodzę ją jakoś. Nie masz się o co martwić.
- Myślę, że się polubimy- powiedziała omijając go. Kierowała się do baru, gdzie Mazikeen kończyła przygotowywać specjalność lokalu przeznaczoną dla niej.
Nie wyjaśniając co miała na myśli zostawiła Lucyfera samego w otoczeniu tańczącego tłumu kobiet. Chwilę tak stał nim się otrząsnął i pobiegł w stronę windy.
- A niech mnie.- Powiedziała Mazikeen podając drinka Caroline.- Ten kretyn ma słabość do blondynek.
- Mówisz o Lucyferze?- Spytała upijając łyk różowego drinka.- Pycha!
- Dzięki. Starałam się.- Obróciła się plecami do wampirzycy nie chcąc dłużej rozmawiać o jej Panie.
***
Był zły. Nie, nie zły. Wściekły. Zaginięcie Ostrza Azraela oznaczało poważny problem nie tylko dla niego, ale i dla ludzkości. Martwił się. ON, diabeł. Martwił się o to co stanie się z zabawkami Ojca. W jednym musiał przyznać rację bratu i demonicy. Im dłużej przebywa na Ziemi, tym bardziej się zmienia. Chloe go zmienia. To o nią martwi się najbardziej w całym tym szajsie.
Siedząc teraz z Caroline miał wrażenie jakby widział anioła. Nie jest nim. Nie dosłownie, ale urzekła go w niej jej światłość bijąca z oczu, uśmiechu... Jak Chloe. Tyle, że pani Detektyw jest darem bożym. To On, egoistyczny i despotyczny Ojciec sprowadził ją na jego drogę. Był pod wrażeniem, że istnieją ludzie o tak czystym sercu jak Caroline. I to bez pomocy Boga.
Uśmiechnął się dokańczając resztke whisky. Zapragnął poznać ją bardziej. Dowiedzieć się co ona ma takiego w sobie, że przyciąga najmroczniejsze dusze, co lubi, co robi czy ma kogoś... Chciał tylko ją poznać. Nic więcej. Pomimo podobieństwa do pani Detektyw nie mógłby pomyśleć o blondynce inaczej niż bycie znajomymi. Kto wie może nawet dobrymi?
- Caroline, proszę...- Nachylił się tak, aby wyraźnie go słyszała ponad dudniącą muzykę. Oczywiście zrobił to, gdyż nie ma pojęcia o istnieniu takich stworzeń jak wampiry.- Powiedz mi czego naprawdę pragniesz?- Spytał tajemniczo. Swymi ciemnymi tęczówkami wpatrywał się w jej niebieskie. Spokojne jak morze po sztormie.
Musiała przyznać, że Lucyfer robi na niej wielkie wrażenie. Głosem, akcentem, wyglądem, stylem, oczami... Oczami tak ciemnymi jak najczarniejsza czeluść Piekła. Oczami, które przyciągały i sprawiały, że chciało się powiedzieć Niosącemu Światło najskrytsze i najbrudniejsze sekrety ze swojego życia. Oczami jak u diabła... Nie miała pojęcia, a właściwie nie chciała dopuścić do siebie myśli, iż Lucyfer może być TYM Lucyferem, który jest ,,winny" całego zła świata.
Zupełnie jak perswazja, pomyślała.
- Ja... Ja...- Nie wiedziała co powiedzieć. Jednak pod naciskiem spojrzenia mężczyzny powiedziała pierwsze co przyszło jej na myśl.- Pragnę wiecznej miłości, która pochłonie mnie doszczętnie. Niebezpiecznej, pociągającej...
- Och- westchnął jakby to było coś nowego. Mógł się przecież domyślić, że taka dziewczyna jak Caroline Forbes pragnie niegrzecznego chłopca, który będzie dobry tylko dla niej. W jej oczach zauważył iskierkę, która pojawia się i w jego oku kiedy blisko jest pani Detektyw. CHLOE.- Cudownie.- Kontynuował.- Masz kogoś? Wiem, że masz. Nie kłam.- Zaśmiał się polewając im drugą kolejkę szlachetnego trunku. Po czym upił łyk ze swojej szklanki.
- Skąd ty...- Zmarszczyła brwi nagle wyrwana spod czary ciemnych oczu. Była pod wrażeniem umiejętności Lucyfera. Przecież nikt oprócz pierwotnych nie mógł jej zahipnotyzować...- Jak ty to...
- Ćśśś...- Przyłożył palec do ust.- Czy to ważne?- Zapytał przybierając flirtujący ton.- To mój urok osobisty.
- Bo jesteś ,,diabłem"?- Nakreśliła cudzysłów w powietrzu.
- Dokładnie! A więc?- Uniósł sugestywnie brew.
- Więc co?- Spytała ni to oburzona, ni to oczarowana.
- Masz kogoś? Kim jest? Co robi?
- Tak, mam. Chyba. Nie wiem.- Odparła od razu czym głęboko się zdziwiła. Mowa o jej uczuciach wobec pierwotnej hybrydy nie przychodzi jej łatwo w obecności Julii, a przy obcym mężczyźnie otworzyła się od razu. Poczuła dziwne poczucie ufności wobec ciemnowłosego.- To skomplikowane.
- Opowiedz mi. Chcę cię lepiej poznać. Czasu mamy w brud.
- Ja owszem.- Wzięła szklankę whisky do ręki.- Nie wiem czy ty masz.- Puściła mu oczko i wypiła całą zawartość szklanki na raz.- Uroki nieśmiertelności.
Uśmiechnęła się odstawiając puste naczynie na blat baru, a Lucyfer chwilę później zrobił to samo. Jak to on; uśmiechnął się tak jak tylko on potrafi ukazując rząd białych zębów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro