16.
Cisza, która nastała po walce z niechcianymi intruzami, była jak kołek wymierzony w serce. Bolesna, nie do zniesienia. A najgorszym była świadomość, że ci co zginęli, nie wrócą.
Opuszczając posiadłość wampiry, wilkołaki i czarownicy spoglądali ze smutkiem na ciała poległych. Nawet to nie pomogło w przełamaniu pierwszych lodów. Żadne z rodzeństwa Mikaelson nie odezwało się. Nie mogło, nie było w stanie. Jedyną osobą, która była w stanie cokolwiek zrobić, była Caroline. Zdruzgotana, załamana śmiercią przyjaciółki, przepełniona żalem i pretensjami do całego świata, a najbardziej do samej siebie, podeszła do Klausa. Z łzami w oczach wycedziła przez zęby:
- Od zawsze wiedziałam, że tam gdzie jesteś ty i twoja rodzina, są kłopoty.- To jedno zdanie, a jakże bolesne dla mieszańca powiedziała powoli. Tak, aby zroumiał każde słowo i żal jaki do niego ma. Nie mówiąc nic więcej wróciła do przyjaciółki. Martwej...
Nie wiedział co ma zrobić. W jednej chwili stracił wszystko. Matkę córki, powód do szczęścia Caroline, a nawet ją. Jednak musiał przyznać jej rację. Tam, gdzie jest on wszystko szlag trafia. Niszczy wszystko na swojej drodze. Nawet jeśli jest to nieświadomie. Oczy Klausa zaszły łzami. Miał ochotę krzyczeć, rozwalać wszystko wokół i zabijać. Chciał popaść w furię, której konsekwencjami martwiłby się później. Nie udało mu się. Głos córki obezwładnił go.
- Tato? Co tu się stało? Gdzie jest ma...?- Hope przerażona nagłą ciszą postanowiła wyjść zobaczyć co jest tego powodem. Pożałowała. Widok ciała matki przeraził ją na tyle, że nie panowała nad sobą.- O mój Boże!- Zakryła usta dłońmi. Z miejsca podbiegła do ciała Hayley, uklękła i wzięła ją w ramiona. Krzyczała. Płakała. Była bezradna. To sprawiało jej jeszcze większy ból. Żałowała, że nie było jej przy matce kiedy tego najbardziej potrzebowała.
- Nik...-Szepnęła Rebekah. Kiedy brat spojrzał na nią cały we łzach, położyła rękę na jego ramieniu.- Rusz się. Hope cię potrzebuje.
-Ale...- Zaczął kręcić głową.
- Nie ma ,,ale". Idź. Ona jest teraz najważniejsza.- Spojrzała na załamaną Care.- Caroline zajmiesz się później. Hope bardziej cię potrzebuje. Straciła matkę.
- Caroline mnie nienawidzi.- Powiedział łamiącym się głosem.- Jak mogę się nią zająć później?
- Nie wiem.- Odparła siostra.- Ale idź teraz do Hope. No już!- Ponagliła go.
Wyłączył się. Miał tylko jeden cel. Pocieszyć jedyną córkę.
- Hope...- Przytulił ją.- Twoja mama...
- Nie.- Przerwała mu.- Nawet nie próbuj kłamać.- Ostrzegła odrywając wzrok od martwego ciała matki. Ukradkiem spojrzała na płaczącą Caroline. Współczuła jej.- Co z nią?
- Nienawidzi mnie, ale nie mówmy o tym. Teraz TY i twoja mama jesteście najważniejsze.
Hope przytaknęła pozwalając by ojciec nadal nieudolnie próbował ją pocieszyć. Może by mu się udało, gdyby nie fakt, iż śmierć mamy zabolała go tak samo jak ją. Ale doceniła starania.
***
Minęło kilka godzin od feralnego zdarzenia, a Caroline nadal była w tej samej pozycji w jakiej ją zostawili. Woleli jej nie dobijać i bardziej złościć. Klęcząc i trzymając w ramionach bezwładnie leżące ciało przyjaciółki wyzywała wszystkich bogów po kolei za to, że odebrali jej kogoś komu mogła bezgranicznie ufać. PONOWNIE. Najpierw jej przyjaciele z Mystic Falls, a teraz niczemu winna Julia... Zaczęła przeklinać siebie za to, że pech chodzi za nią. Za to, że nie powstrzymała zabójcy. Obwiniała siebie za wszystko co złe dopóki nie poczuła drgania pod palcami. Jakim było dla niej wielkim zdziwieniem kiedy wpatrywała się w nią para ciemnych tęczówek.
Nie dowierzając własnym oczom, otarła łzy i wpatrywała się w siedząca na przeciwko Julię. Mimowolnie uśmiechnęła się i spytała:
- Jak?
- Już zapomniałaś jak doszło do tego, że żyjesz?- Julia puściła jej oczko.
- Ale jak? Do tego potrzeba wampira, a ja nie... KOL!
- Dokładnie.- Potwierdziła brunetka wstając. Nie posiadała się z radości z ponownego życia. Nigdy nie chciała umrzeć, a tym bardziej nie planowała tego tak szybko. Dlatego poprosiła Kola, by codziennie dawał jej kilka kropel krwi. Wiedziała, że przebywanie z wampirami zawsze źle się kończy. Prędzej czy później. Miała przecież żywy przykład przed sobą. Zaryzykowała.
- Ktoś mnie wołał?- Powiedział radośnie Kol kiedy zobaczył wpół żywą brunetkę.
Tak szybko jak on się pojawił, tak szybko Caroline wstała i go przytuliła. Pierwotny również ją objął uśmiechając się smutno. Cieszył się z powrotu nowopoznanej znajomej, ale nadal ciążyła mu śmierć Hayley, matki jedynej bratanicy. Jedynej i ukochanej, bowiem Hope jest oczkiem w jego głowie. Nawet po upływie tylu lat.
- Dziękuję- szepnęła w pierś wampira.
- Nie ma za co.
***
Przyjechała do Nowego Orleanu z myślą, że zazna w tym mieście spokojnego życia po raz pierwszy od dawien, dawna. Przekroczyła próg miasta z myślą, że najbliższa jej osoba będzie bezpieczna z dala od kogoś takiego jak ona. Nie chciała mieszać Julii w nadprzyrodzone życie choć jest jego częścią po przez bycie sobowtórem. By jej obawy się spełniły wystarczyło wyjechać. Blond wampirzyca nie przemyślała tego, źle dobrała słowa w liście i na własne życzenie sprowadziła na przyjaciółkę rychłą śmierć. Miała ochotę rozwalić wszystko w koło i zrobiłaby to, gdyby nie to, że przeszkodziła jej Rebekah.
- Nigdy cię nie lubiałam, nie lubię i raczej tego nie zrobię.- Odezwała się.
Care zaśmiała się kręcąc głową.
- Przyszłaś tylko po to, aby mi to powiedzieć?- Złożyła ręce jak do modlitwy i przyłożyła je do ust spoglądając w sufit.- Nie wierzę.- Spojrzała spowrotem na pierwotną.- Jeśli chcesz mnie obrażać to proszę bardzo, ale nie teraz. Nie dzisiaj.
- Zapamiętam.- Uśmiechnęła się.- Niestety muszę cię zmartwić. Nie przyszłam się z ciebie nabijać.
- To po co przyszłaś?
- Chodzi o Klausa. Nie oszukujmy się; kocha cię, a ty jego. Może to sztyletujący własną rodzinę drań, ale nie mogę myśleć o tym, że będzie cierpiał kiedy odejdziesz.
- Odejdę? A co jeśli nie odejdę? Będę nadal mieszkać w Nowym Orleanie tyle, że będę go unikać?
- Skrzywdzisz go. Bardzo. Bardziej niż wyjazdem.
- Egoistka- powiedziała Caroline podchodząc bliżej Rebeki.- Przepraszam, egoiści.- Spojrzała za plecy blondynki.- Nie chodzi wam o to, że wasz brat będzie cierpiał. Po prostu nie chcecie wylądować w trumnach ze sztyletem w sercu.
- Caroline...- Odezwał się Elijah, ale ta uciszyła go od razu.
- Nawet TY.- Spojrzała na niego. W jej oczach widać było zawód.- Najbardziej moralny wampir na świecie... Nie mogę uwierzyć jak bardzo się stoczyłeś.- Pokręciła głową.
Pierwotny zwiesił głowę ku uciesze młodej wampirzycy, a niezadowoleniu siostry. Ta druga spiorunowała go wzrokiem i głośno westchnęła.
- Dobra. Jak chcesz, ale potem nie przychodź do niego w łaski jak zatęsknisz, albo znudzi ci się ktoś inny. Nik jest na tyle głupi, że ci wybaczy, ale ja nie dopuszczę do tego.
- Odpuść sobie groźby. Są karalne- odgryzła się i ominęła ją podnosząc przy okazji Ostrze Azraela. Poczuła mrowienie, ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Ostatni raz spojrzała na rodzeństwo Mikaelson.- Trzeba zwrócić to właścicielowi.- Powiedziała na odchodne.
- Nawet nie wiesz kto to jest!- Krzyknęła za nią Rebekah.
- To się dowiem!- Odkrzyczała opuszczając posiadłość na dobre.
- Elijah...- Odwróciła się w stronę brata. Gdy spostrzegła, że zniknął głośno westchnęła po raz kolejny w ciągu kilku minut.- Nie wierzę. Gorzej niż w telenoweli.- Stwierdziła po czym ruszyła w stronę pokoju bratanicy.
***
Smutny Klaus to zły Klaus. Przekonało się o tym wiele osób. Często w bardziej brutalny sposób niż demolowanie sypialni. Dlatego też Elijah nie odzywał się kiedy młodszy brat rozwalał w drobny mak wszystko co napotkał na drodze. Obrazy, cenne pamiątki z tysiąca lat podróży... wszystko. Zdecydował zrobić pierwszy krok dopiero wtedy kiedy Niklaus usiadł na łóżku i spojrzał na niego. Widział brata w różnych stanach emocjonalnych, ale w takim nigdy. Bezsilność? Wiele razy. Ból po stracie kogoś ważnego? Również. Ale to co obecnie ujrzał w błękitnych tęczówkach hybrydy... sprawiło, że współczuł mu.
- Jak długo tu jesteś?- Spytał Nik wstając z wcześniej wspomnianego mebla.
- Prawie od początku. Posłuchaj Niklausie...- Zaczął, ale ten mu przerwał.
- Nie chcę.
- Nie masz wyboru- pchnął go spowrotem na idealnie wyściełane łoże.- Nie pozwól by śmierć Hayley odebrała ci to na czym ci zależy.
- Jestem pod wrażeniem jak szybko się z tym uporałeś. Czy to sprawka Julii? Zapewne...- Odparował chcąc sprawić tym, aby Elijah zostawił go samego. Niczego innego nie pragnął tak mocno jak tego, by zostać samemu. Z drugiej strony doskonale wiedział, że brat nie odpuści tak łatwo.- Zamieniam się w słuch.- Dodał z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem.
- Śmierć Hayley boli mnie tak samo jak ciebie. Może nawet bardziej, ale wiem, że jeśli teraz nie zainterweniuję to rozpętasz prawdziwe piekło. Nie mogę na to pozwolić. Nie mogę pozwolić, aby Hope straciła ojca. Nie mogę pozwolić na to byś...
- Nie mów tego. Nie chcę o tym słuchać.- Wstał. Myśl o Caroline, jego kochanym i słodkim aniele, światełku w ciemności, sprawiała mu niewyobrażalny ból. Gorszy niż tortury jakie Mikael na nim stosował, gdy odkrył, iż nie jest jego synem. Równie mocno, gorzej niż rozrzarzone rzelazo, bolały go jej słowa. Jednak wiedział, że ma rację. Niszczy wszystko na swojej drodze. Prędzej czy później. Świadomie lub nie.
- I właśnie dlatego musisz. Nie mogę pozwolić na to byś zaprzepaścił szansę na związek z dziewczyną, którą kochasz. Prawdziwie.
- Ma rację!- Wykrzyczał ze łzami. Był bezsilny. Po raz kolejny, a to denerwowało go jeszcze bardziej niż wszystko inne. Nienawidzi tego uczucia.- Ona ma rację...- Dodał nieco spokojniej.- Zawsze, od wieków psuję to na czym mi zależy. Rebekah ma rację. Jesteśmy przeklęci, skazani na wieczne cierpienie i niszczenie wszystkiego wokół. Nie zasługuję na nią, na Hope, na własną rodzinę, a nawet Hayley... Pewnie chcesz bym porozmawiał z Caroline. Zrobię to, ale na własnych warunkach.- Ostatnie zdanie niemalże wysyczał przybierając kamienną, nieprzeniknioną, twarz.
***
Mogłoby wydawać się, że są od siebie całkowicie różni jednak są dwie rzeczy, które ich łączą. Oboje nienawidzą bezradności jaka ich ogarnęła po zdarzeniach minionego wieczoru. Mimo widocznego przyciągania się na wzajem, odpychają się. Zawsze znajdą wymówkę dzięki której mogą się pożegnać. Tak było i tym razem.
Caroline po rozmowie z Julią uzgodniła, iż wyjeżdża na poszukiwania właściciela sztyletu, a tymczasem ona pozostanie w Nowym Orleanie razem z Kolem. Jakimś cudem zaufała mu na tyle, by powierzyć mu życie przyjaciółki. W końcu to on zadbał o to, aby po śmierci wróciła do życia. Zrobił to, bo go o to poprosiła. Fakt, za jej plecami, ale cieszyła się z tego. Nie miała nawet ochoty kłócić się z nią o to. Cieszyła się, że żyje. To Kol zabrał ją kiedy ona chwilowo zamknęła się w sobie. Zajął się nią tuż po przemianie kiedy ona zaniemogła. Przekonał ją tym, że nie pozwoli żadnemu z braci zbliżyć się do niej.
I pomyśleć, że się nie lubieliśmy...
- Mała poprawka, kochanie- odezwał się Klaus.- Nienawidziliście.- Uśmiechnął się na chwilę tylko po to, aby zaraz na powrót przybrać nie przenikniony wyraz twarzy.
- Co tu robisz?- Spytała. Chciała by jej głos brzmiał naturalnie, ale z nutą ostrości. Niestety nie wyszło. Do oczu naszły jej łzy, a głos drżał jak u małej dziewczynki bojącej się potwrów spod łóżka.
Miała właśnie doczynienia z potworem, ale takim, który nie z wyboru jest zły. Ktoś sprawił, że taki się stał. Miała ochotę podbiec do niego, przytulić z całych sił i przepraszać za to co powiedziała. Nie zrobiła tego. Mimo łamiącego się serca na widok cierpiącego mieszańca. Coś jej nie pozwalało. Coś co obiecało, że skończy z udawaniem i uciekaniem, kazało jej teraz uciekać jak najdalej od niego. Rozum? Serce? Nie wiedziała czym może być owe ,,coś", ale wiedziała jedno. Jeśli nie wytłumaczą sobie wszystkiego, nic nie będzie miało sensu. Nawet przedwczorajsze i wczorajsze zajście między nimi.
- Chciałem się pożegnać- odparł łamiącym się głosem. Nie lubi otwierać się przed nikim. Nawet przed Cami za bardzo nie lubił, ale ona nie żyje, Z JEGO POWODU, a Caroline jest tutaj. Może ten ostatni raz pocałuje go, przytuli...
- Pożegnać się?- Zmarszczyła brwi.
- Tak. Kol powiedział, że wyjeżdżasz poszukać właściciela sztyletu. A wiem, że i bez tego byś wyjechała. Masz rację...
- Klaus...- Podeszła do niego. Dotknęła jego policzka.- Ja...
- Wiem. Musisz to zrobić. I wiem dlaczego. Przeze mnie zaczęły się feralne wydarzenia w Mystic Falls. Wszystko co złe miało miejsce przeze mnie. Masz rację, że jestem potworem. Niszczę wszystko i...
Nie mogła znieść jego łez. Tak bardzo zabolał ją widok płaczącego Mikaelsona, że zapomniała na chwilę o całej złości, którą go darzyła i o powodzie wyjazdu.
- Nie jesteś potworem.- Szepnęła w dygoczące usta pierwszego.- Ktoś kto jest zdolny do kochania, nie jest nim...
Przybliżyła się bardziej by złączyć ich usta w namiętnym pocałunku po raz ostatni. Była pewna, że też tego chce, ale jedyne co otrzymała to dwa słowa, których pomimo wszystko nie chciała usłyszeć:
- Żegnaj Caroline...
Od Autorki: Jedynie 2017 słów, ale mam nadzieję, że się spodobało. W końcu nie ilość, a jakość się liczy. Jak wiecie nie lubię dodawać informacji pod rozdziałem, ale jak już to robię to z ważnych powodów. A więc są wakacje i wyjeżdżam na całe dwa miesiące. Nie będę miała zbytnio czasu publikować, ale obiecuję, że może raz na jakiś czas pojawi się jakiś rozdział. To wszystko zależy od wielu czynników. Także nie obraźcie się jeśli wyjdzie tak, że dopiero we wrześniu odezwę się chociaż w to wątpię. Znacie mnie. A na koniec miłych wakacji wszystkim! 😊😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro