Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15.

- Ostrze Azraela. Najpotężniejszy sztylet na Ziemi. Przyjaciel Anioła Śmierci. Nie tylko zabija, ale unicestwia każde istnienie. Taka dusza przestaje istnieć. Nie trafia do Nieba, ani do Piekła lub na Drugą Stronę. Nie ma odwrotu po zadaniu ciosu tym ostrzem.- Marie Anne uniosła biały sztylet na wysokość oczu tak, aby pozostali mogli ujrzeć śmiertelne ostrze.- Nie można takiej istoty wskrzesić. Dlatego zapamiętajcie te noc jako tą, w której Niklaus Mikaelson przestanie istnieć na wieki! I nie bójcie się reszty.- Dopowiedziała widząc niepewne miny reszty czarowników.- Ich też czeka zgubny los. Jeśli nie zabiją się sami, zrobi to ktoś inny...

Odłożyła ostrze na blat szklanego stołu. Była pewna co do powodzenia swojego planu. Planowała to bardzo długo, robiła wszystko małymi kroczkami, krok po kroku, była cierpliwa. Nie było szans na niepowodzenie. Tym bardziej, że istnieje dowód na działanie sztyletu.

Na środku pustkowia, w ciemnym grobie leży ten, który Ostrzem Azraela ugodzony odnalazł pokój po mileniach nieustannej walki o byt w łasce Ojca...

- Skąd masz pewność, że ten mityczny sztylecik zadziała? Masz jakieś dowody na jego działanie?- Zapytał jeden z czarowników wyrywając Marie Anne z zamyślenia.

- Nie jest mityczny. Prędzej MY WSZYSCY jesteśmy mitem dla Nich, niż ten sztylet dla nas.- Ostrzegła go.- Zadziała. Jestem tego pewna. A jeśli wątpisz we mnie i w to co mówię, to możesz odejść, Gregore.

- Tego nie powiedziałem.

- A więc dobrze.- Powiedziała stanowczo jednocześnie uśmiechając się.- Musimy się spieszyć zanim odkryją, że sztylet zniknął.

- Kto?- Spytała jedna z czarownic.

- Nie chcesz wiedzieć.

***

Ubrany w czarny smoking z białą muszką, stał z kieliszkiem w ręce i obserwował przychodzących gości. Podziwiał pięknie ubrane kobiety choć wolałby, aby to Caroline przeszła przez bramę. Chciał ją zobaczyć w sukni, którą pięć wieków temu ukradł prawdziwej księżnej Monako. Pragnął podziwiać ją w każdym calu, a bardziej niż to, pragnął zedrzeć z niej drogi materiał. Jednak ona nie przychodziła co sprawiało, iż się denerwował. Uczucia, które żywi wobec swego anioła, niszczą go. Za dużo pragnie, za mało dostaje. Jest świadom, że Caroline pomimo chwil słabości, nie odda mu się drugi raz tak szybko. To w niej kocha, ponieważ jeśli odda się mu, to z miłości, a nie z pożądania. Jest tego pewny...

- Tysiące tanich dziwek.- Stwierdziła Care podchodząc do zamyślonej hybrydy.- Mam wielkie szczęście, że mam ciebie, bo bym wyglądała jak one.- Obrzuciła przelotnym spojrzeniem przybyłe kobiety po czym nieco zawstydzona uśmiechnęła się i złożyła pocałunek na policzku pierwotnego.

Zaskoczony zachowaniem blondwłosej wampirzycy nie był w stanie nic powiedzieć. Patrzył na nią jak na jedno ze swoich największych dzieł malarskich. Idealna, nieco drapieżna, ale subtelna dzięki delikatnie pofalowanym włosom.

- Wyglądasz... pięknie.- Wydukał zachwycony.- Perfekcyjnie.

- Dziękuję.- Powiedziała nadal zawstydzona. Tego dnia obiecała sobie, że będzie dla niego miła i zaprzestanie prób odpychania mieszańca. Myśl ta przyszła jej z trudem, ale z doświadczenia wiedziała, że nie zdoła uciec przed przeznaczeniem. Będzie co ma być, pomyślała.- Twoja zasługa, ale ostrzegam: jeszcze raz zrobisz taki numer, a poćwiartuję cię na kawałki.

- Kochana, mnie nie da się zabić. Jestem Klaus Mikaelson i jestem niezniszczalny.- Uśmiechnął się w geście żartu choć oboje wiedzieli, że to co mówi jest prawdą.- Pozwól, że przeproszę cię na chwilę.- Odstawił kieliszek z szampanem na tacę stojącego obok kelnera po czym zniknął w tłumie gości.

Próbowała odnaleźć go wzrokiem, ale dopóty, dopóki, sam nie zwrócił na siebie uwagi, było to nie wykonalne.

- Panie i panowie! Witajcie!- Uniósł napełniony kieliszek i uśmiechnął się do przybyłych gości.- To przyjęcie ma dwa cele. Pierwszym jest świętowanie mojego powrotu i to że nie można mnie zniszczyć. A drugim... świętowanie urodzin najpiękniejszej wampirzycy jaką kiedykolwiek świat mógł widzieć.- Spojrzał na wampirzycę, a zebrani uczynili to samo.- Caroline, dziesiąty października jest twoim dniem. Wszystkiego najlepszego, kochanie.- Posłał jej uśmiech.

Zrobiła to samo. Oddała uśmiech czerwieniąc się przy tym jak dorodny pomidor. Nie panowała nad uczuciami, właściwe przychodziło jej to z niewyobrażalną trudnością, gdy on był w pobliżu.

- Musi być coś na rzeczy skoro, aż tak na ciebie działa- stwierdził wampir podchodząc do niej od tyłu. Popijał drinka kiedy zauważył jak Caroline rozmawia z Niklausem.

- O, mój Boże! Przestraszyłeś mnie!- Zaskoczona przytuliła przyjaciela.- Myślałam, że nie przyjdziesz.

- Dlaczego?- Spytał Marcel.

- Ty i Klaus nienawidzicie się.- Stwierdziła.

- Nasza relacja jest bardziej skomplikowana niż możesz sobie to wyobrazić.

- Uwierz, że mogę. Nie tylko ty wiesz jak to jest mieć skomplikowaną relację z Klausem.- Założyła ręce pod piersi.

- Czyżby? Opowiedz mi o tym.- Uśmiechnął się czarująco.

- Nie ma mowy.- Odebrała mu kieliszek do połowy wypełniony wyszukanym drinkiem i wypiła jednym duszkiem.- Na trzeźwo tego nie strawię.- Dodała oddając Marcelowi puste szkło.- A nawet wtedy ci nie powiem.- Uśmiechnęła się równie czarująco co Marcel po czym ruszyła prosto przed siebie.

***

Świetnie, pomyślała przeglądając się w lustrze, wszystko na swoim miejscu. Uśmiechnęła się sama do siebie na myśl o tym co ją czeka dzisiejszej nocy. Dotknąwszy sztyletu przywiązanego do uda poczuła delikatne mrowienie.

Działa, on naprawdę działa, pomyślała zabierając dłoń z czerwonego materiału. Nie ma opcji, aby się nie udało. Musi się udać. Nie po to zmarnowałam pół życia na planowanie.

- Marie Anne.- Odezwała się niska, czarnoskóra kobieta.

- Tak?- Odwróciła się automatycznie zakrywając Ostrze Azraela fragmentem satynowego materiału, który nie został przecięty na pół. Nikt nie może wiedzieć, gdzie ukrywa mistyczne narzędzie dlatego też nosi je cały czas przy sobie.

- Jesteś tego pewna?

- Jak nigdy w życiu. Moja rodzina, mój ród, nasz ród Penelópe, zasługuje na to. Zbyt wiele wycierpieliśmy z winy pierwotnych. To od nich wszystko się zaczęło. To oni stworzyli kolejne wampiry. To przez nich Bennettowie byli popychadłami przez wieki!- Krzyknęła tak głośno jak tylko potrafiła, czym przeraziła młodą wiedźmę.- Ale dzisiaj położę temu kres- dodała nieco spokojniej.- Nawet za cenę życia.

- Nie mówiłam o tym, Anne.- Penelópe pokręciła głową.

- To o czym?- Zdziwiona Marie Anne zmarszczyła brwi.

- O tym, że nie znajdą nas.

Czarownica przewróciła oczyma po czym podeszła do kuzynki. Położyła dłonie na jej ramionach i przemówiła przesłodzonym, bliskim szeptu, głosem:

- Tego nie powiedziałam, kuzyneczko. Nie mogłam wam tego obiecać, bo wiem, że prędzej czy później znajdą nas.

- ON nas zabije- szepnęła przerażona.

- Może tak, może nie. Nim którekolwiek z nich zorientuje się, że Ostrze Azraela zniknęło z grobu, będzie po wszystkim. Obiecuję.

- Jesteś tego pewna?

Nie odpowiedziała. Jest świadoma tego, iż mogli dawno zorientować się, że ostrze zaginęło. W końcu sztylet należy do Anioła Śmierci, a boskość w rękach ludzi jest jak cykająca bomba. Nikt nie przeżyje takiego spotkania.

Całe szczęście, że to nie działa na nas tak bardzo jak na ludzi, pomyślała. Przytuliła młodszą od siebie o kilka lat kuzynkę i szepnęła coś nie zrozumiale do jej ucha. Ciało młodej czarownicy upadło na ziemię.

- Przepraszam, ale nie mogę pozwolić na to, by coś popsuło mi plany. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.- Sięgnęła pozłacaną kopertówkę oraz kluczyki do auta. Wychodząc obrzuciła czułym spojrzeniem ciało nieprzytomnej.- Naprawdę przepraszam...

***

Uciekła od przyjaciela, gdyż nie miała ochoty tłumaczyć się z uczuć, których sama nie rozumiała. Nie chciała brnąć dalej w kłamstwa jak to bardzo go nienawidzi. Od wczorajszego wyznania uczuć, stara Caroline Forbes przestała istnieć. Narodziła się nowa, taka sama pod względem zachowania, ale było w niej coś innego. Tym ,,czymś" jest uczucie, którym darzy przystojnego mieszańca. Postanowiła, iż da mu szansę. Kocha go, on ją. Nie widziała w tym problemu. JUŻ NIE. Natomiast drugim jej postanowieniem było wyznać mu to, gdy będą sami. Chce przekazać mu, że nadal ma mu za złe wszelkie zło, które wyrządził jej i jej bliskim, ale da mu szansę, bo każdy na nią zasługuje. W takim wypadku nie potrzebuje widowni jaką zepwniłyby wampiry, wilkołaki i czarownice.

Caroline stała na uboczu obserwując co się dzieje. Nigdzie nie mogła znaleźć Klausa, a nie miała zbytniej ochoty na rozmowę z Marcelem, gdyż wiedziała, że będzie drążył on temat jej relacji z pierwotnym. Unikała nawet przyjaciółki, która przybyła na bal wraz z Kolem. Wiedziała, że łączy ich jedynie pożądanie, ale zazdrościła im. Pomimo kilku dniowej znajomości zdążyli nabrać dobrych relacji. Chciała, chce tego samego...

- Wydają się być szczęśliwi.- Powiedziała wyczuwając obecność pierwotnego.

- Łączy ich tylko łóżko.- Odparł Klaus.- Nic specjalnego.

- Wiem, ale jednak. Chciałabym tego samego- wyznała spoglądając prosto w oczy hybrydy.- Chciałabym tego samego, ale z tobą.- Wyznała po raz drugi czym wprawiła Niklausa w głębokie zdumienie.

Nie wiedział co powiedzieć. Mógł jedynie stać i patrzeć się na najpiękniejszego anioła na świecie- w jego rozumowaniu. Był zdumiony wyznaniem Caroline. Oczywiście podczas ich spaceru otworzyła się przed nim i wyznała co czuje, ale nigdy nie sądził, że przyzna się do chęci bycia z nim. Powiedzenie, że kogoś się kocha to jedno, ale wyrażenie chęci do związku to drugie.

- Cholera, miałam to powiedzieć, gdy będziemy sami.- Zagryzła wargę.

- Sami?- Powtórzył Klaus budząc się z osłupienia.- Liczyłaś na jakiś gorący, nielegalny, hybrydowy numerek?- Zaśmiał się.

- Klaus!- Krzyknęła. Żart mężczyzny wcale jej nie oburzył, a jedynie przypomniał o Damonie, który powiedziałby dokładnie to samo. Poniekąd on i Klaus byli tacy sami. Oboje zranieni, mający poczucie wiecznej samotności i czyniący zło z jakiegoś powodu. Nawet jeśli owym złem był kiepski odcinek meksykańskiej telenoweli Tres Veces Ana.

Care posmutniała co nie umknęło uwadze Mikaelsona. Położył dłoń na jej ramieniu na znak, że może powiedzieć mu co jest powodem jej nagłego smutku.

- Co się dzieje, kochana?- Spytał z troską.

- Nic. Po prostu... tęsknię za kimś. To nic takiego. Z tego co wiem za raz będzie uroczysty taniec początkujący oficjalny początek imprezy. Obiecałam sobie, że podaruję komuś jeden taniec.- Uśmiechnęła się słabo.

- Musi być szczęściarzem.- Klaus również uśmiechnął się i nadstawił rękę, którą Care objęła.

- Biorąc pod uwagę to jakim jest dupkiem, to tak. Jest.- Zachichotała, pierwotny razem z nią.

Po chwili oboje ruszyli na środek dworku, gdzie Niklaus jako główna gwizda wieczoru miał rozpocząć uroczysty taniec. Walc. Niepewnie objął wampirzycę, a ona jego.

Uśmiechnięci zrobili pierwszy krok w rytm klasycznej muzyki walca...

***

Zabawa trwała w najlepsze, gdy Marie Anne wraz z poplecznikami przekroczyła bramę posiadłości. Pierwsze co zrobiła to uważnie rozejrzała się po całym dworku w poszukiwaniu niebieskookiego mieszańca. Nie było go. Nie było też Caroline. Bynajmniej nie widziała ich. To dało jej do myślenia. Jeśli nie ma jednego, to drugiego też.

Uśmiechnęła się podle po czym podeszła do Gregore'ego.

- Co myślisz o zmianie planów? Reszta nie musi o tym wiedzieć.

- Co masz dokładnie na myśli?- Odezwał się mężczyzna.

- Zróbmy trochę szumu.- Uśmiechnęła się i gdyby jej nie znał mógłby pomyśleć, że chce go uwieść.

W odpowiedzi czarnoskóry mężczyzna uśmiechnął się podlej niż pomysłodawczyni.

- Pójdę poszukać Klausa, a wy w tym czasie zróbcie małe Piekło na Ziemi.- Poklepała przyjaciela po ramieniu i odeszła kołysząc biodrami.- Może ryba połknie haczyk i wyjdzie sama!- Krzyknęła.

Gregore rozejrzał się w poszukiwaniu osób od których najpierw chciałby zacząć. Wampiry, wilkołaki, a nawet hybrydy...

Pestka, pomyślał i ruszył przed siebie. Nie spieszyło mu się. Może i jest czarownikiem, z góry powinien być dobry, ale on woli ryzykować. Chce, aby ludzie się go bali. Dlatego też starannie dobiera swoje ofiary w wyższych planach. Wzrok czarnoksiężnika przykuły dwie ciemnowłose dziewczyny.

Kłócą się. Idealnie.

- Drogie panie, nie kłóćcie się.- Powiedział stając między nimi.- Świętujmy powrót Wielkiego Złego Wilka i urodziny jego blond kociaka.

- Jeszcze raz powiesz tak o Caroline, a zrobię ci krzywdę- ostrzegła Julia.

- Nie wierzę, że to mówię, ale pomogę jej. Tacy jak ty powinni gnić w piekle.- Poparła ją Hayley.

Może ona i Argentynka prowadziły jawną wojnę, w mniemaniu alfy Półksiężyca, ale nienawidzi takich gości. Z trudnością przyszło jej stanąć po stronie Julii, ale natura wzięła górę. Nie lubiła też Caroline, której kiedyś skręciła kark, ale mocniej nienawidziła mężczyzn, którzy myślą, że mogą wszystko. Szczególnie takich jak czarownik stojący przed nią.

- Chwilowo broń zawieszona, Castillo.

- Tak jest, Marshall.

Mężczyzna zaśmiał się ku rozkojarzeniu dziewcząt.

- A chciałem być miły.- Uniósł ręce do góry wywołując ból u wszystkich gości. Specjalnie dostosował czar tak, aby Julia mogła brać udział w małym przedstawieniu jakie sobie zaplanował.- Uwaga wszyscy!- Krzyknął ponad krzyki tłumu.- Miałem być miły, ale te dwie panie nie dały mi szansy! Teraz musicie za to zapłacić!

- Gada jak Klaus...- Mruknęła Hayley.

Oczekiwała docinka ze strony sobowtóra, ale nie otrzymała go. Było to dziwne, gdyż przez kłótnię, którą sama wywołała wywnioskowała, iż dziewczyna kocha cięte riposty. Jednak tak się nie stało. Odwróciła głowę w bok, by zobaczyć co się stało. Zrobiła to z trudem, a gdy ujrzała bezwładnie leżące ciało brunetki, natychmiast pożałowała. Wszędzie była krew. Wydostawała się z nosa, oczu, uszu...

- Julia...- Jęknęła czym zwróciła uwagę Gregore'a.

***

- Caroline, chcę ci coś powiedzieć. Właściwie o kimś.- Podszedł do niej niepewnie. Nie wiedział jak Caroline zareaguje na wiadomość, że jest ojcem od lekko ponad stu lat. Mógł się tylko domyślać, ale nadal pozostawał w nim lęk, iż Care zareaguje odwrotnie niż by chciał. Mógł przecież powiedzieć jej na samym początku kiedy zaczęli dobrze się dogadywać. Chciał już mieć to za sobą. Zaryzykował.- A więc...

- Mów, bo prędzej się zestarzeję niż to powiesz.- Jęknęła zniecierpliwiona. Założyła ręce pod piersi przybierając poważną postawę.

Zaśmiał się, a po chwili kontynuował:

- Sto lat temu...- Zawahał się. Nie wiedział jak powiedzieć jej jedną z najważniejszych informacji jaka go dotyczy.- Kiedy chroniłem Hayley przed Kateriną, przespaliśmy się. Nie wiem jak, ale zdarzył się cud. Mały wilczek zaszedł w ciążę. I...

- Chcesz mi powiedzieć, że to dziecko jest twoje? To niemożliwe. Jak?!

- Czarownica Sophie Deveraux powiedziała, że to przez to, że urodziłem się wilkołakiem. Jestem tym i tym. Mieszańcem...

Nie dowierzała mu. Nie była w stanie. Ta wiadomość była jak szok termiczny. Cieszyła się, że Klaus ma kogoś na kim zależy mu bardziej niż na sobie. Jednak nie zmieniało to faktu, iż nie mogła w to uwierzyć. Gdyby usłyszała o tym od osób trzecich, nie uwierzyłaby w stu procentach.

- Jak ma na imię?- Zapytała. Tyle była w stanie powiedzieć.

Klaus otwierał usta, ale przeszkodził mu dobrze znajomy głos.

- Hope.- Powiedziała dziewczyna.- A ty musisz być tą dziewczyną z portretów taty...

- Naprawdę?- Wampirzyca uniosła jedną brew w zdziwieniu. Kątem oka dostrzegła jak hybryda zawstydzony zwiesza głowę. Uśmiechnęła się ledwo widocznie.- Czekajcie... skoro Klaus jest hybrydą, Hayley wilkołakiem to ty jesteś...- Wskazała na nią palcem.

- Mityczną trybrydą. Odmieńcem. Moja babcia była potężną czarownicą, parała się czarną magią. To czyni mnie kimś innym. Wilkołakiem, wampirem i czarownicą.

- Woow, to czyni cię...

- Najniebezpieczniejszą istotą na świecie. Wszyscy się mnie bo...- Nie było dane jej dokończyć, gdyż ojciec jej przerwał.

- Słyszałyście to? Te krzyki?

Nastała cisza podczas której każde z nich wytężyło i tak lepszy od ludzkiego słuch. W nienagannej ciszy słyszeli wszystko. Od przeraźliwych krzyków po łamane meble i odgłosy walki. A właściwie prób walki.

- O mój Boże...- Care zakryła usta dłońmi. Zamarła, a jej serce biło zbyt szybko jak na wampira. To strach. Strach o przyjaciółkę. Dostając nagły zastrzyk adrenaliny wybiegła z pokoju.

- Caroline!- Klaus wybiegł za nią uprzednio uprzednio mówiąc do Hope:- Zostań tu. Nie ruszaj się stąd choćby nie wiadomo co.- Mówiąc to miał w oczach łzy. Może i był bezduszny w oczach innych, ale dla córki i dla bliskich, przede wszystkim dla córki, był kochającym ojcem pragnącym jej bezpieczeństwa. Dlatego nie mógł wyobrazić sobie, że coś się jej stanie.

***

Panował wielki chaos, gdy Caroline i Klaus wbiegli na dziedziniec. Czwórka czarowników obezwładniła ponad dwieście osobników łącznie z każdej frakcji. Każdy walczył. Próbował walczyć o własne lub cudze życie. Trwał szum dopóty, dopóki Nik nie uciszył wszystkich skutecznie.

- Och, Niklaus.- Odezwał się Gregore tak jakby nic się nie działo.

- Tylko rodzina ma prawo tak do mnie mówić.- Warknął.- Z tego co wiem ty nie jesteś jednym z nich.- Podszedł bliżej czarnoksiężnika. Stał z nim twarzą w twarz.- Coś cie za jedni? Kto jest waszym przywódcą?

- Zadajesz zbyt wiele pytań.- Zacisnął dłoń w pięść z zamiarem uderzenia Klausa. Jednak powstrzymała go Marie Anne używając czaru blokującego.

- Jest mój- zwinnie wyjęła Ostrze Azraela spod sukienki. Gładziła ostrze jakby było upragnionym dzieckiem, którego mieć nie mogła.

- Ty- warknął pierwotny.

- Ja, jedyna w swoim rodzaju.- Uśmiechnęła się przebiegle celując ostrzem w jego pierś.- Ostatnie słowo, psie?

- IDŹ DO DIABŁA.- Rzucił się na wiedźmę nie przejmując się mrowieniem, które pozostało po zetknięciu się sztyletu z nim.

- Nie muszę. Przyjdzie do mnie, gdy odkryje, że to cudeńko- spojrzała na ostrze- zniknęło.

Zmarszczył brwi. Nie bał się starcia z wiedźmami. Za wiele razy to przerobił, aby się ich bać. Jego strach wywołała dezorientacja. Nie wiedza o czym mówi Bennett.

Blefuje, a może mówi prawdę? Coś musi być na rzeczy. Nie wiele myśląc zrobił pierwszy krok i zaatakował czarownicę.

- Aaa!- Krzyknął kiedy Ostrze Azraela musnęło jego pierś.

***

Spojrzał na ranę zadaną boskim sztyletem. Było to płytkie nacięcie przecinające na wskroś całą klatkę piersiową. Niby pikuś dla nieśmiertelnego pierwotnego, ale ból był nie do zniesienia. Piekło, bolało, rwało. A to wszystko tylko dlatego, że nie jest istotą niebieską. Ni to anioł, ni to demon i diabeł. W obliczu tak potężnych istot każde nadnaturalne stworzenie było niczym. Są jak ludzie jeśli w grę wchodzi boskość i wszystko co z tym związane. Wampiry, wilkołaki i czarownicy zachowywali swoje zdolności lecz stawali się bezbronni. Mogą walczyć jak zawsze, ale i tak są na przegranej pozycji. I tak przegrają.

- Co mi zrobiłaś?- Wysyczał upadając na kolana.

- Nic takiego.- Wzruszyła ramionami. Kucnęła, aby być na równi z Niklausem.- Boli, co?

- Idź do diabła- wysyczał po raz kolejny.

- Rozmawialiśmy o tym- wywróciła oczami.- Twoje ostatnie słowo?

Nie zdążył nic powiedzieć, żadne z nich nie zdążyło, gdyż usłyszeli przeraźliwy krzyk umierającej. Wiedźmy chwilowo przestały panować nad tłumem rozjuszonych istot tylko po to, aby zaraz wdać się w walkę w zemście za śmierć...

- Hayley!- Krzyknął Elijah.

W oczach miał łzy kiedy patrzył na ostatnie podrygi ukochanej. Był bezradny. Nie mógł nic zrobić i to bolało go najbardziej.

- Julia...- Szepnęła Caroline dostrzegając nieruchome ciało przyjaciółki. Oczy wampirzycy zaszły łzami jednak nie uroniła ani jednej łzy. Rzuciła się na Marie Anne z kłami tym samym sprawiając, iż ta upuściła boski przedmiot.- Coś ty jej zrobiła?

- Nic...

- Kłamczucha.- Bez skrupułów skręciła czarownicy kark. To nie było w jej stylu, ale żal po stracie najlepszej przyjaciółki wygrał. Chciała zemsty. Chciała się wyżyć za wszystkie lata cierpienia. I właśnie teraz nadarzyła się ku temu okazja.

Spojrzała na Klausa i na resztę rodzeństwa. Nawet na Marcela. To wystarczyło, by rozpoczęli jedną, wielką bijatykę za ukochane zmarłe osoby. Większość walczyła za Hayley, ale to się dla niej nie liczyło teraz. Ważnym było to, iż wrogowie mogli dostać za swoje, za to co zrobili. Nawet Niklaus pomimo swego fizycznego bólu stanął do walki. A on z nich wszystkich miał najwięcej do powiedzenia. Stracił matkę swojej córki oraz widział to czego nigdy nie chciał widzieć. Smutek i rozpacz ukochanej Caroline. Anioła, który jest czysty jak dopiero osiadły śnieg na ziemi. Światełka w jego własnym mroku.

Złość wzięła górę. Oczy pierwotnego pokryły się żółtą barwą, a z gardła wydobył się ryk...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro