Ah shit-
Dopiłem kolejną kawę i wstałem z kanapy odkładając papiery na stół. Przeciągnąłem się leniwie i ziewnąłem. Nie spałem całą noc próbując wymyślić jak to mój szef powiedział "kreatywny sposób" na przemknięcie się do innej mafii i nie zostać przyłapanym. Tako jaki plan mam, ale czy zadziała? Nie mam pojęcia i szczerze nie chcę wiedzieć. Spojrzałem na zegarek na ręce, który wskazywał 8:26. Idealna godzina aby się przejść po ulicy i przekonać się, czy tym razem handlarze dragów albo gliny cię nie złapią, albo w gorszym przypadku zabiją na miejscu. Zaśmiałem się cicho pod nosem, poszedłem się przebrać w czystsze ubrania, naciągnąłem na ramiona czarną, przykrótką marynarkę, buty na nogi i wyszedłem z domu. Zanim zamknąłem drzwi sprawdziłem jeszcze, czy mam wszystko co mi potrzebne. Pistolet? Jest. Nóż polowy? Jak zwykle. Maska i kasa? Są. Zakluczyłem drzwi i udałem się w stronę, której namiary miałem starannie przepisane na małą karteczkę. Po jakiś 20 minutach dotarłem na miejsce. Zwykła, ciemna i wąska uliczka z wieloma rozgałęzieniami. Nie najlepsze miejsce na założenie mafii. Za łatwe do wykrycia. Aż to imponujące jak długo ona działa i nikt jej nie odnalazł...
-Czego tutaj szukasz kolego?
Odwróciłem się momentalnie w stronę, z której dobiegał głos. Powinienem być bardziej czujny. Ujrzałem barczystego blondyna z czarną maseczką zakrywającą połowę twarzy. Miał jasno brązowe oczy i cienkie brwi. Był delikatnie wyższy ode mnie, co trochę mnie skonfundowało. Nie codziennie spotykam wyższych ode mnie ludzi, bo niski powiedzmy sobie szczerze, nie jestem.
- Matka nie uczyła, że nie wtyka się nosa w nie swoje sprawy?- odparłem z delikatnym uśmiechem bacznie obserwując mężczyznę.
-Nie bądź taki do przodu. Albo chociaż...- zamyślił się na chwilę- wiem kto nauczy Cię trochę szacunku i manier- szarpnął mnie za ramię, wepchnął w głąb uliczki i przyszpilił do ściany w taki sposób, że nie mogłem nic zrobić- U nas nie tolerujemy takiej postawy Wright- podkreślił moje nazwisko, a ja spojrzałem na niego niemiło zaskoczony- Zanim zapytasz. Wiemy o ludziach, którzy tu przychodzą praktycznie wszystko.
-Czyli jednak nie słyszeliście o czymś takim jak RODO...- mruknąłem cicho i zaśmiałem się zamaskowanemu prosto w twarz doprowadzając go tym do szewskiej pasji. Uwielbiam doprowadzać ludzi do takiego stanu. Są wtedy tacy bezradni. To aż smutne. I żałosne.
-Wiesz co? Mam Cię dość Tim- zsunął ze szczęki maskę i bezczelnie się na mnie patrzył, jakby próbował coś tym ugrać. No cóż, ugrał- No to co...
-Uh...- zaniemówiłem- A co ty do cholery robisz w mafii człowieku?!- wrzasnąłem na całą uliczkę na co blondyn się skrzywił.
-Ta, Ciebie też miło znów widzieć stary. Zmieniłeś się trochę.
-Ty też Brian- uśmiechnąłem się do niego podle, co odwzajemnił- tylko nie wmawiaj sobie, że to był komplement.
-Dobra utkaj się wreszcie- wywrócił oczami i mnie puścił- To co, masz zamiar do nas dołączyć, czy handlujesz maryśką?
-To pierwsze. Wiesz, że jeśli chodzi o narkotyki to nie mam zbyt miłych wspomnień- spojrzałem na niego zirytowany- prowadź do szefa a nie gadasz głupoty. Na żarty Ci się zebrało- prychnąłem lekko rozbawiony.
-Jasne Panie "daj mi pracować i spierdalaj"- zażartował ze mnie i zaczął prowadzić mnie przez istną plątaninę uliczek..
-Stare to. Bądź kreatywny choćby raz w życiu. Jak z osobowością ci nie wyszło to może chociaż z dobrym przezwiskiem ci wyjdzie- zaśmiał się krótko.
- Bardzo śmieszne. A teraz zamknij łaskawie swój przebrzydły i stary ryj- tym razem to ja wywróciłem oczami, a dalszą drogę przebyliśmy w zupełnej ciszy.
Po kilku minutach doprowadził mnie do małego pomieszczenia i polecił mi, żebym tam wszedł. Zrobiłem co kazał. Wraz z otworzeniem drzwi uderzył mnie zapach wódki i papierosów. Zamknąłem za sobą drzwi i cicho odchrząknąłem. W pokoju panował półmrok, ale pomimo niego mogłem zobaczyć pewną postać. Odwróciła się do mnie i podeszła kilka kroków bliżej. Wiązka światła oświetliła jego sylwetkę. Był to mężczyzna niedużo niższy ode mnie, z krótko ściętymi, czarnymi włosami. Ubrany był w za dużą marynarkę i bojówki.
-Nowy?- zapytał obojętnie.
-Ta- odpowiedziałem identycznym tonem.
-Kto Cię tu przyprowadził?- zapytał z większą dociekliwością.
-Brian Thomas- skrzyżowałem ręce na torsie i uniosłem delikatnie brwi.
-Dobrze. Jak mniemam znacie się od dziecka- wziął ze stołu jakieś papiery i zaczął urywkowo czytać co chwilę na mnie spoglądając.
-Tak, a co, opowiadał o mnie?- zaśmiałem się pod nosem.
-A żebyś wiedział Wright. Dobra, przechodząc do konkretów. Po co tu przylazłeś- powiedział lekko pretensjonalnym tonem i spojrzał na mnie z pod ukosa bacznie obserwując moją postawę, zachowanie i odruchy, czy chociażby sposób w jaki się wypowiadam, żeby tylko znaleźć jakiś słaby punkt. Niestety na marne.
-No dołączyć chciałem. Nudzi mi się w życiu i chcę gdzieś ''pracować''- zrobiłem cudzysłów palcami- poza tym, dobrze płacą w mafiach więc... Samo się prosi do dołączenia, czyż nie?- zapytałem unosząc głowę do góry, aby dać mu przeczucie, że to on tu jest tym uległym, a nie ja.
-Hmm- zamyślił się- No ta... racja. Dobra, z racji iż mam już twoje dane możesz iść. No chyba, że chcesz iść od razu na misję...- uśmiechnął się zwycięsko.
-A z wielką chęcią. Jaki mam wybór?- zapytałem już zupełnie się rozluźniając.
- Albo idziesz na misję, gdzie musisz poszpiegować trochę inną mafię, która nam zagraża i chce nas... No zniszczyć. Misja w duecie z niejakim Rogersem. Taki typ co jest tak zwaną przez odważnych 'chodzącą blizną'. Albo jest też druga opcja. Handlujesz narkosami z mafiami i dealerami z zagranicy. Wyjedziesz w taką jakby... delegację, czy coś. A teraz czekam na twój wybór.
-...Biorę tą pierwszą- stwierdziłem. Typ którego ten szef mi opisał zgadzał się z tym opisem z akt. A na dodatek ma prawie taką samą misję co ja.
-Świetnie. Lepiej idź się z Rogersem zapoznaj bo później nie będzie miło. Ma dziś wyjątkowo dobry humor- uśmiechnęliśmy się do siebie lekko, szef wręczył mi karteczkę z nazwą i numerem uliczki, w której przebywał mój współpracownik i pokierowałem się do drzwi.
Na zewnątrz nie było już Briana, więc musiałem radzić sobie sam. Szedłem kilka dobrych minut próbując się nie pogubić w tym przeklętym labiryncie, aż nareszcie mi się to udało i dotarłem na uliczkę Rogersa. Od razu też ujrzałem go samego. Przydługie, lokowane, czekoladowe włosy, które opadały mu swobodnie na oczy, prawie cała lewa strona twarzy zabliźniona i piękne, czekoladowe oczy przeszywające człowieka na wylot. Nosił białą, lekko pomiętą koszulę, czarne jeansy i do tego zwykłe, wysokie trampki. Nie wyglądał najmilej. Nie zwrócił na mnie uwagi, tylko siedział z nosem w jakiś papierach dokładnie lustrując wzrokiem każde słowo na nich zapisane. Nagle jednak spojrzał w moją stronę i zamarł.
-O cholera.
______________________
Haiiii, sory za długą przerwę, ale niedawno miałam egzaminy. Były bardzo łatwe XD.
No ale mam nadzieję, że mi wybaczycie tą nieobecność, i że rozdział wam się podoba :)
To paa
-Alty
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro