Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ah shit-


Dopiłem kolejną kawę i wstałem z kanapy odkładając papiery na stół. Przeciągnąłem się leniwie i ziewnąłem. Nie spałem całą noc próbując wymyślić jak to mój szef powiedział "kreatywny sposób" na przemknięcie się do innej mafii i nie zostać przyłapanym.  Tako jaki plan mam, ale czy zadziała? Nie mam pojęcia i szczerze nie chcę wiedzieć. Spojrzałem na zegarek na ręce, który wskazywał 8:26. Idealna godzina aby się przejść po ulicy i przekonać się, czy tym razem handlarze dragów albo gliny cię nie złapią, albo w gorszym przypadku zabiją na miejscu. Zaśmiałem się cicho pod nosem, poszedłem się przebrać w czystsze ubrania, naciągnąłem na ramiona czarną, przykrótką marynarkę, buty na nogi i wyszedłem z domu. Zanim zamknąłem drzwi sprawdziłem jeszcze, czy mam wszystko co mi potrzebne. Pistolet? Jest. Nóż polowy? Jak zwykle. Maska i kasa? Są. Zakluczyłem drzwi i udałem się w stronę, której namiary miałem starannie przepisane na małą karteczkę. Po jakiś 20 minutach dotarłem na miejsce. Zwykła, ciemna i wąska uliczka z wieloma rozgałęzieniami. Nie najlepsze miejsce na założenie mafii. Za łatwe do wykrycia. Aż to imponujące jak długo ona działa i nikt jej nie odnalazł...

-Czego tutaj szukasz kolego?

Odwróciłem się momentalnie w stronę, z której dobiegał głos. Powinienem być bardziej czujny. Ujrzałem barczystego blondyna z czarną maseczką zakrywającą połowę twarzy. Miał jasno brązowe oczy i cienkie brwi. Był delikatnie wyższy ode mnie, co trochę mnie skonfundowało. Nie codziennie spotykam wyższych ode mnie ludzi, bo niski powiedzmy sobie szczerze, nie jestem. 

- Matka nie uczyła, że nie wtyka się nosa w nie swoje sprawy?- odparłem z delikatnym uśmiechem bacznie obserwując mężczyznę. 

-Nie bądź taki do przodu. Albo chociaż...- zamyślił się na chwilę- wiem kto nauczy Cię trochę szacunku i manier- szarpnął mnie za ramię, wepchnął w głąb uliczki i przyszpilił do ściany w taki sposób, że nie mogłem nic zrobić- U nas nie tolerujemy takiej postawy Wright- podkreślił moje nazwisko, a ja spojrzałem na niego niemiło zaskoczony- Zanim zapytasz. Wiemy o ludziach, którzy tu przychodzą praktycznie wszystko. 

-Czyli jednak nie słyszeliście o czymś takim jak RODO...- mruknąłem cicho i zaśmiałem się zamaskowanemu prosto w twarz doprowadzając go tym do szewskiej pasji. Uwielbiam doprowadzać ludzi do takiego stanu. Są wtedy tacy bezradni.  To aż smutne. I żałosne. 

-Wiesz co? Mam Cię dość Tim- zsunął ze szczęki maskę i bezczelnie się na mnie patrzył, jakby próbował coś tym ugrać. No cóż, ugrał- No to co...

-Uh...- zaniemówiłem- A co ty do cholery robisz w mafii człowieku?!- wrzasnąłem na całą uliczkę na co blondyn się skrzywił.

-Ta, Ciebie też miło znów widzieć stary. Zmieniłeś się trochę. 

-Ty też Brian- uśmiechnąłem się do niego podle, co odwzajemnił- tylko nie wmawiaj sobie, że to był komplement.

-Dobra utkaj się wreszcie- wywrócił oczami i mnie puścił- To co, masz zamiar do nas dołączyć, czy handlujesz maryśką?

-To pierwsze. Wiesz, że jeśli chodzi o narkotyki to nie mam zbyt miłych wspomnień- spojrzałem na niego zirytowany- prowadź do szefa a nie gadasz głupoty. Na żarty Ci się zebrało- prychnąłem lekko rozbawiony. 

-Jasne Panie "daj mi pracować i spierdalaj"- zażartował ze mnie i zaczął prowadzić mnie przez istną plątaninę uliczek.. 

-Stare to. Bądź kreatywny choćby raz w życiu. Jak z osobowością ci nie wyszło to może chociaż z dobrym przezwiskiem ci wyjdzie- zaśmiał się krótko.

- Bardzo śmieszne. A teraz zamknij łaskawie swój przebrzydły i stary ryj- tym razem to ja wywróciłem oczami, a dalszą drogę przebyliśmy w zupełnej ciszy. 

Po kilku minutach doprowadził mnie do małego pomieszczenia i polecił mi, żebym tam wszedł. Zrobiłem co kazał. Wraz z otworzeniem drzwi uderzył mnie zapach wódki i papierosów. Zamknąłem za sobą drzwi i cicho odchrząknąłem. W pokoju panował półmrok, ale pomimo niego mogłem zobaczyć pewną postać. Odwróciła się do mnie i podeszła kilka kroków bliżej. Wiązka światła oświetliła jego sylwetkę. Był to mężczyzna niedużo niższy ode mnie, z krótko ściętymi, czarnymi włosami. Ubrany był w za dużą marynarkę i bojówki. 

-Nowy?- zapytał obojętnie.

-Ta- odpowiedziałem identycznym tonem.  

-Kto Cię tu przyprowadził?- zapytał z większą dociekliwością. 

-Brian Thomas- skrzyżowałem ręce na torsie i uniosłem delikatnie brwi. 

-Dobrze. Jak mniemam znacie się od dziecka- wziął ze stołu jakieś papiery i zaczął urywkowo czytać co chwilę na mnie spoglądając. 

-Tak, a co, opowiadał o mnie?- zaśmiałem się pod nosem.

-A żebyś wiedział Wright. Dobra, przechodząc do konkretów. Po co tu przylazłeś- powiedział lekko pretensjonalnym tonem i spojrzał na mnie z pod ukosa bacznie obserwując moją postawę, zachowanie i odruchy, czy chociażby sposób w jaki się wypowiadam, żeby tylko znaleźć jakiś słaby punkt. Niestety na marne.

-No dołączyć chciałem. Nudzi mi się w życiu i chcę gdzieś ''pracować''- zrobiłem cudzysłów palcami- poza tym, dobrze płacą w mafiach więc... Samo się prosi do dołączenia, czyż nie?- zapytałem unosząc głowę do góry, aby dać mu przeczucie, że to on tu jest tym uległym, a nie ja. 

-Hmm- zamyślił się- No ta... racja. Dobra, z racji iż mam już twoje dane możesz iść. No chyba, że chcesz iść od razu na misję...- uśmiechnął się zwycięsko.

-A z wielką chęcią. Jaki mam wybór?- zapytałem już zupełnie się rozluźniając. 

- Albo idziesz na misję, gdzie musisz poszpiegować trochę inną mafię, która nam zagraża i chce nas... No zniszczyć. Misja w duecie z niejakim Rogersem. Taki typ co jest tak zwaną przez odważnych 'chodzącą blizną'. Albo jest też druga opcja. Handlujesz narkosami z mafiami i dealerami z zagranicy. Wyjedziesz w taką jakby... delegację, czy coś. A teraz czekam na twój wybór. 

-...Biorę tą pierwszą- stwierdziłem. Typ którego ten szef mi opisał zgadzał się z tym opisem z akt. A na dodatek ma prawie taką samą misję co ja. 

-Świetnie. Lepiej idź się z Rogersem zapoznaj bo później nie będzie miło. Ma dziś wyjątkowo dobry humor- uśmiechnęliśmy się do siebie lekko, szef wręczył mi karteczkę z nazwą i numerem uliczki, w której przebywał mój współpracownik i pokierowałem się do drzwi. 

Na zewnątrz nie było już Briana, więc musiałem radzić sobie sam. Szedłem kilka dobrych minut próbując się nie pogubić w tym przeklętym labiryncie, aż nareszcie mi się to udało i dotarłem na uliczkę Rogersa. Od razu też ujrzałem go samego. Przydługie, lokowane, czekoladowe włosy, które opadały mu swobodnie na oczy, prawie cała lewa strona twarzy zabliźniona i piękne, czekoladowe oczy przeszywające człowieka na wylot. Nosił białą, lekko pomiętą koszulę, czarne jeansy i do tego zwykłe, wysokie trampki. Nie wyglądał najmilej. Nie zwrócił na mnie uwagi, tylko siedział z nosem w jakiś papierach dokładnie lustrując wzrokiem każde słowo na nich zapisane. Nagle jednak spojrzał w moją stronę i zamarł.

-O cholera.



______________________

Haiiii, sory za długą przerwę, ale niedawno miałam egzaminy. Były bardzo łatwe XD. 

No ale mam nadzieję, że mi wybaczycie tą nieobecność, i że rozdział wam się podoba :)


To paa

-Alty

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro