Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

- No i gdzie on jest? - zwracam się do Mii, kiedy dochodzimy do regałów, przy których rzekomo stał klient.

Może sobie poszedł?
Oby.

- Nie wiem, stał tu dosłownie kilka sekund temu. Z resztą muszę iść pomoc Bobowi. - mówi i znika.

- O witam ponownie, pani Mikołajko. - słyszę czyjś głos przy uchu.

- O matko! - krzyczę i odskakuję. - S-skąd ty się tu wziąłeś!? Znaczy skąd pan się tu wziął... Mniejsza o to. - wzdycham i wygładzam sukienkę, czując na sobie jego głodny wzrok. - W czym mogę panu pomóc? - uśmiecham się sztucznie.

- Jest kilka rzeczy... - mówi zachrypniętym głosem. - Ale teraz musisz mi pomóc znaleźć ozdoby świąteczne.

- Mhm, a coś konkretnego? Ozdoby na ogród, lampki, bombki?

- Wszystko.

- Wszystko? - powtarzam po nim.

- Tak, spędzimy razem dużo czasu... - uśmiecha się cwaniacko. Znowu.

- Świetnie. - mówię sarkastycznie. - Zaczniemy od tamtej części sklepu, znajdują się tam ozdoby na zewnątrz. Podświetlane figury, takie które stawia się na przykład na dachu albo Mikołaje na drabinach... - mój humor minimalnie się poprawia.

Święta i świąteczne sprawy zawsze poprawiają mi humor. Mężczyzna łatwo wyprowadził mnie z równowagi, ale kiedy widzę te choinkowe ozdoby, zapominam o całym świecie. I nawet wchodzę w żywą konwersację z tym cwaniaczkiem.

- Okej, świetnie. - mówi. - O której kończysz?

- Że co proszę? - prycham. - Chyba się przeliczyłeś...

- Wcale nie, ktoś musi mi pomoc to wszystko rozmieścić i zmontować, a ty znasz się na tym najlepiej.

- Ale nie jestem do wynajęcia. Wiesz, chyba już pomogłam ile mogłam. - odwracam się napięcie.

- Nie tak szybko Mikołajko.

- Słucham. - zasuwam głośno powietrze.

- Twój szef chyba nie będzie szczęśliwy, że tak potraktowałeś klienta i jego przyjaciela...

- I co? Naskarżysz na mnie. - podchodzę bliżej i patrzę w jego oczy wyzywającym wzrokiem. - Przez marudzenie jakiegoś rozpieszczonego klienta mnie nie wyrzucą.

- Rozpieszczonego klienta może nie, ale przyjaciela kierownika już tak. O patrz już idzie.

- Witam! - uśmiecha się serdecznie mój szef i podaje rękę dla klienta.

- Witam, wreszcie mam trochę czasu, może  piwko? - proponuje mężczyzna zerkając na mnie.

Oczywiście robi to specjalnie.

- Chętnie, zadzwoń kiedy. A czego szukasz u nas w sklepie?

- No właśnie mam mały problem... - zaczyna powoli patrząc się na mnie.

- O osiemnastej! Kończę o osiemnastej. - wzdycham.

- Co? - kręci głową kierownik.

- Nic, nic. - ciemnooki klepie mojego szefa po ramieniu. - Na mnie już czas. Wezmę wszystko co mi pokazałaś. - zwraca się do mnie i odchodzi. - I pamiętaj punkt osiemnasta! - krzyczy na odchodne.

Co za dupek.
Poza tym ile on ma pieniędzy, przecież pokazałam mu pół ekspozycji...
I jeszcze ten szantaż, zaraz wybuchnę.

Wzdycham i wracam do pracy. Dzisiaj kończę wcześniej. Zaraz dochodzi osiemnasta, za jakieś cztery minuty. Wchodzę do szatni i przebieram się. Ubieram kremową kurtkę, różowe rękawiczki i czapkę tego samego koloru. Owijam szyję grubym szalikiem. I jestem gotowa.

Mam nadzieję, że ten mężczyzna tylko sobie kpił i nie czeka na mnie pod sklepem.

Sprawdzam czy jest ktoś na zmianie i czy na pewno mogę opuścić już moje stanowisko pracy. Punkt osiemnasta i przekraczam próg sklepu.

Na zewnątrz jest biało. Pada gest śnieg, co nie zmianie faktu, że jest pięknie. Biały puch przykrywa samochody i ulice. Na chodnikach stoją miejscy pracownicy i odśnieżają drogi. Szybko się ściemnia więc ulice oświetlają jedynie lampy i piękne świąteczne ozdoby : ledowe bombki proprzywieszane na budynkach.

Pod sklepem staje jakieś sportowe, srebrne auto. Z tego, co widzę to Mercedes. Niskie podwozie, ciemne szyby, pewnie sporo kosztowało.
Z auta wysiada moja problematyczny klient, o nie...

- Czego chcesz? - pytam oschle.

- Wsiadaj. - mówi stanowczo.

- Nie wsiadam do aut z nieznajomymi. - mruczę pod nosem.

- Luiciano. - podaje mi rękę. - W skrócie Luca.

Czyżby Włoch?

- Megan. - ściskam jego dłoń.

- Już się znamy, chodź, bo jest zimno i się przeziębisz, a ktoś musi mi pomoc z tym świątecznym bałaganem. - wzdycha.

- Dzięki za troskę, poczekam na taksówkę.

Zerkam na mężczyznę, który uparcie się we mnie wpatruje. Jest o głowę wyższy ode mnie. Śnieg pada na jego ramiona, tworząc grudki, bo stoimy tu już dłuższa chwilę.

- Chodź. - rozkazuje głosem, przez który przechodzą mnie ciarki.

- Nie wzięłam ci nawet tych ozdób.... - marudzę.

Jestem zmęczona po długich godzinach pracy, chce odpocząć, a nie użerać się z rozpieszczonym Włochem.

- Przewidziałem to więc poprosiłem twoją... otwartą na nowe relacje współpracownicę. - śmieje się na to określenie, słuszne spostrzeżenie. Mia zawsze lubiła... mężczyzn. - O dowóz.

- To ile tego wziąłeś?

- Sporo, powiedzmy, że mam w domu dużo przestrzeni, zresztą sama zobaczysz.

- Nie, nie zobaczę.

- To chyba będę musiał pogadać z twoim szefem. - wzdycha...

- To szantaż. - stwierdzam.

- Skuteczny? - bardziej stwierdza niż pyta.

- Wystarczająco. - mówię i kieruję się do samochodu.

Po chwili jesteśmy już na drodze. Jedziemy powoli, bo całe miasto jest zakorkowane. W radiu leci świąteczna piosenka, której rytm wystukuję palcami.

- Czemu zjechaliśmy? - pytam, kiedy stoimy pod jakąś restauracją czy niewiadomo czym.

- Czekaj. - Luicciano nic więcej nie mówiąc wyszedł z auta.

- Proszę. - wrócił po chwili z kubkami gorącego napoju. - Zmokłaś jak pies... - dodaje, widząc mój zdziwiony wzrok. - Napij się.

- Jeśli to jakiś sposób na podryw to wiedz... - nie jest mi dane skończyć, bo mężczyzna przerywa mi.

- Na to będziemy mieli czas później. - uśmiecha się i ruszamy dalej.- nie wiem co go tak cieszy, ale podejrzewam, że po jego głowie chodzi jakiś złowieszczy plan. - Nad czym się tak zastanawiasz? - pyta po chwili milczenia.

- Nad ewentualnymi drogami ucieczki z auta. Oknem, bagażnikiem, bo drzwi są zamknięte...

- Czemu zakładasz, że cię porwę? - śmieje się.
Czyżby ze mnie?

- Cieszysz się jak głupi do sera...

- To chyba dobrze marudo.

- Ja marudą? Wypraszam sobie. - prycham. - Poza tym na świecie jest dużo zła...

- Kupiłem ci gorącą czekoladę i niby jestem ten zły? - prycha, a po chwili obydwoje śmiejemy się. On jest gorszy niż dziecko.... - Gdzie mieszkasz?

- Co proszę?

- Jesteś zmęczona. Zaczniemy jutro. - jak to zaczniemy? Zaczniemy i skończymy nie mam zamiaru nadprogramowo mu pomagać. Przecież w dwie godziny ogarnę jakieś mieszkanie czy mały dom, prawda? - Więc twój adres to?

- Po co ci to wiedzieć? - prycham i korzystając z tego że stoimy w korku naciskam klamkę drzwi. Zamknięte. - Przecież ja wiem gdzie ja mieszkam. - prycham, na co on wywraca oczami i uśmiecha się pod nosem.

- Sprytnie, ale ja nie wiem gdzie mieszkasz, a nie będziesz szła w śnieżycy... - znowu mówi to głosem nieznoszącym sprzeciwu. Chłodnym i zachrypniętym, który wywołuje u mnie ciarki. - Nie chcesz mówić to pojedziemy do mnie. - dopowiada chłodno.

Chyba trochę go zirytowałam, ale serio wolałabym się przejść nawet w śnieżycy niż stać tak długo w korkach....

***
02.12 - już się bałam, że się nie wyrobię 😂. A to dopiero drugi dzień! Do każdego rozdziału będę starała się dodawać też świąteczne piosenki, żeby powoli wprowadzić was w ten klimat.

Dajcie znać jak wam się podobał rozdział! ❤️
Koniecznie zostawcie coś po sobie.

Pozdrawiam cieplutko
CDN

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro