Rozdział 2
- No i gdzie on jest? - zwracam się do Mii, kiedy dochodzimy do regałów, przy których rzekomo stał klient.
Może sobie poszedł?
Oby.
- Nie wiem, stał tu dosłownie kilka sekund temu. Z resztą muszę iść pomoc Bobowi. - mówi i znika.
- O witam ponownie, pani Mikołajko. - słyszę czyjś głos przy uchu.
- O matko! - krzyczę i odskakuję. - S-skąd ty się tu wziąłeś!? Znaczy skąd pan się tu wziął... Mniejsza o to. - wzdycham i wygładzam sukienkę, czując na sobie jego głodny wzrok. - W czym mogę panu pomóc? - uśmiecham się sztucznie.
- Jest kilka rzeczy... - mówi zachrypniętym głosem. - Ale teraz musisz mi pomóc znaleźć ozdoby świąteczne.
- Mhm, a coś konkretnego? Ozdoby na ogród, lampki, bombki?
- Wszystko.
- Wszystko? - powtarzam po nim.
- Tak, spędzimy razem dużo czasu... - uśmiecha się cwaniacko. Znowu.
- Świetnie. - mówię sarkastycznie. - Zaczniemy od tamtej części sklepu, znajdują się tam ozdoby na zewnątrz. Podświetlane figury, takie które stawia się na przykład na dachu albo Mikołaje na drabinach... - mój humor minimalnie się poprawia.
Święta i świąteczne sprawy zawsze poprawiają mi humor. Mężczyzna łatwo wyprowadził mnie z równowagi, ale kiedy widzę te choinkowe ozdoby, zapominam o całym świecie. I nawet wchodzę w żywą konwersację z tym cwaniaczkiem.
- Okej, świetnie. - mówi. - O której kończysz?
- Że co proszę? - prycham. - Chyba się przeliczyłeś...
- Wcale nie, ktoś musi mi pomoc to wszystko rozmieścić i zmontować, a ty znasz się na tym najlepiej.
- Ale nie jestem do wynajęcia. Wiesz, chyba już pomogłam ile mogłam. - odwracam się napięcie.
- Nie tak szybko Mikołajko.
- Słucham. - zasuwam głośno powietrze.
- Twój szef chyba nie będzie szczęśliwy, że tak potraktowałeś klienta i jego przyjaciela...
- I co? Naskarżysz na mnie. - podchodzę bliżej i patrzę w jego oczy wyzywającym wzrokiem. - Przez marudzenie jakiegoś rozpieszczonego klienta mnie nie wyrzucą.
- Rozpieszczonego klienta może nie, ale przyjaciela kierownika już tak. O patrz już idzie.
- Witam! - uśmiecha się serdecznie mój szef i podaje rękę dla klienta.
- Witam, wreszcie mam trochę czasu, może piwko? - proponuje mężczyzna zerkając na mnie.
Oczywiście robi to specjalnie.
- Chętnie, zadzwoń kiedy. A czego szukasz u nas w sklepie?
- No właśnie mam mały problem... - zaczyna powoli patrząc się na mnie.
- O osiemnastej! Kończę o osiemnastej. - wzdycham.
- Co? - kręci głową kierownik.
- Nic, nic. - ciemnooki klepie mojego szefa po ramieniu. - Na mnie już czas. Wezmę wszystko co mi pokazałaś. - zwraca się do mnie i odchodzi. - I pamiętaj punkt osiemnasta! - krzyczy na odchodne.
Co za dupek.
Poza tym ile on ma pieniędzy, przecież pokazałam mu pół ekspozycji...
I jeszcze ten szantaż, zaraz wybuchnę.
Wzdycham i wracam do pracy. Dzisiaj kończę wcześniej. Zaraz dochodzi osiemnasta, za jakieś cztery minuty. Wchodzę do szatni i przebieram się. Ubieram kremową kurtkę, różowe rękawiczki i czapkę tego samego koloru. Owijam szyję grubym szalikiem. I jestem gotowa.
Mam nadzieję, że ten mężczyzna tylko sobie kpił i nie czeka na mnie pod sklepem.
Sprawdzam czy jest ktoś na zmianie i czy na pewno mogę opuścić już moje stanowisko pracy. Punkt osiemnasta i przekraczam próg sklepu.
Na zewnątrz jest biało. Pada gest śnieg, co nie zmianie faktu, że jest pięknie. Biały puch przykrywa samochody i ulice. Na chodnikach stoją miejscy pracownicy i odśnieżają drogi. Szybko się ściemnia więc ulice oświetlają jedynie lampy i piękne świąteczne ozdoby : ledowe bombki proprzywieszane na budynkach.
Pod sklepem staje jakieś sportowe, srebrne auto. Z tego, co widzę to Mercedes. Niskie podwozie, ciemne szyby, pewnie sporo kosztowało.
Z auta wysiada moja problematyczny klient, o nie...
- Czego chcesz? - pytam oschle.
- Wsiadaj. - mówi stanowczo.
- Nie wsiadam do aut z nieznajomymi. - mruczę pod nosem.
- Luiciano. - podaje mi rękę. - W skrócie Luca.
Czyżby Włoch?
- Megan. - ściskam jego dłoń.
- Już się znamy, chodź, bo jest zimno i się przeziębisz, a ktoś musi mi pomoc z tym świątecznym bałaganem. - wzdycha.
- Dzięki za troskę, poczekam na taksówkę.
Zerkam na mężczyznę, który uparcie się we mnie wpatruje. Jest o głowę wyższy ode mnie. Śnieg pada na jego ramiona, tworząc grudki, bo stoimy tu już dłuższa chwilę.
- Chodź. - rozkazuje głosem, przez który przechodzą mnie ciarki.
- Nie wzięłam ci nawet tych ozdób.... - marudzę.
Jestem zmęczona po długich godzinach pracy, chce odpocząć, a nie użerać się z rozpieszczonym Włochem.
- Przewidziałem to więc poprosiłem twoją... otwartą na nowe relacje współpracownicę. - śmieje się na to określenie, słuszne spostrzeżenie. Mia zawsze lubiła... mężczyzn. - O dowóz.
- To ile tego wziąłeś?
- Sporo, powiedzmy, że mam w domu dużo przestrzeni, zresztą sama zobaczysz.
- Nie, nie zobaczę.
- To chyba będę musiał pogadać z twoim szefem. - wzdycha...
- To szantaż. - stwierdzam.
- Skuteczny? - bardziej stwierdza niż pyta.
- Wystarczająco. - mówię i kieruję się do samochodu.
Po chwili jesteśmy już na drodze. Jedziemy powoli, bo całe miasto jest zakorkowane. W radiu leci świąteczna piosenka, której rytm wystukuję palcami.
- Czemu zjechaliśmy? - pytam, kiedy stoimy pod jakąś restauracją czy niewiadomo czym.
- Czekaj. - Luicciano nic więcej nie mówiąc wyszedł z auta.
- Proszę. - wrócił po chwili z kubkami gorącego napoju. - Zmokłaś jak pies... - dodaje, widząc mój zdziwiony wzrok. - Napij się.
- Jeśli to jakiś sposób na podryw to wiedz... - nie jest mi dane skończyć, bo mężczyzna przerywa mi.
- Na to będziemy mieli czas później. - uśmiecha się i ruszamy dalej.- nie wiem co go tak cieszy, ale podejrzewam, że po jego głowie chodzi jakiś złowieszczy plan. - Nad czym się tak zastanawiasz? - pyta po chwili milczenia.
- Nad ewentualnymi drogami ucieczki z auta. Oknem, bagażnikiem, bo drzwi są zamknięte...
- Czemu zakładasz, że cię porwę? - śmieje się.
Czyżby ze mnie?
- Cieszysz się jak głupi do sera...
- To chyba dobrze marudo.
- Ja marudą? Wypraszam sobie. - prycham. - Poza tym na świecie jest dużo zła...
- Kupiłem ci gorącą czekoladę i niby jestem ten zły? - prycha, a po chwili obydwoje śmiejemy się. On jest gorszy niż dziecko.... - Gdzie mieszkasz?
- Co proszę?
- Jesteś zmęczona. Zaczniemy jutro. - jak to zaczniemy? Zaczniemy i skończymy nie mam zamiaru nadprogramowo mu pomagać. Przecież w dwie godziny ogarnę jakieś mieszkanie czy mały dom, prawda? - Więc twój adres to?
- Po co ci to wiedzieć? - prycham i korzystając z tego że stoimy w korku naciskam klamkę drzwi. Zamknięte. - Przecież ja wiem gdzie ja mieszkam. - prycham, na co on wywraca oczami i uśmiecha się pod nosem.
- Sprytnie, ale ja nie wiem gdzie mieszkasz, a nie będziesz szła w śnieżycy... - znowu mówi to głosem nieznoszącym sprzeciwu. Chłodnym i zachrypniętym, który wywołuje u mnie ciarki. - Nie chcesz mówić to pojedziemy do mnie. - dopowiada chłodno.
Chyba trochę go zirytowałam, ale serio wolałabym się przejść nawet w śnieżycy niż stać tak długo w korkach....
***
02.12 - już się bałam, że się nie wyrobię 😂. A to dopiero drugi dzień! Do każdego rozdziału będę starała się dodawać też świąteczne piosenki, żeby powoli wprowadzić was w ten klimat.
Dajcie znać jak wam się podobał rozdział! ❤️
Koniecznie zostawcie coś po sobie.
Pozdrawiam cieplutko
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro