Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

hejka naklejka
ja tez jestem w szoku, ze się tutaj spotykamy, pamiętam jak obiecałam Wam, że doprowadzę te opowiadanie do końca. To było bardzo dawno, ale wciąż pamiętam o tym postanowieniu! „Las Zabójców" zaczęłam pisać ponad rok temu i wciąż go nie skończyłam. Jest mi przykro i wstyd, ze tak pochłonęły mnie inne zajęcia, że zaniedbałam  jedną z moich pasji - pisanie. Leżę teraz na plazy w słonecznej Bułgarii i wiecie co? Mam wenę. Nie zamierzam jej ignorować, a wykorzystać. Mam nadzieje, ze ten rozdział wam się spodoba. Zostawcie opinie w komentarzu ❤️
all my love
Olszi

***

Było grubo po dwudziestej drugiej, a my staliśmy pod moim domem. Mama wracała z Rooden dopiero następnego dnia, a ja nie miałam kluczy, więc postanowione zostało, że przenocuję u ogrodnika. Przekonał mnie do walki ze slendersickness. Byłam gotowa spróbować i nawet niekoniecznie dla siebie. Dla niego i dla ludzi, którzy w przyszłości mogą znaleźć się w naszej sytuacji. Jak nie uratujemy siebie to może uda nam sie uratowac innych?

Potrzebowaliśmy dziennika mojego wujka i właśnie to sprowadziło nas pod posiadłość o tak późnej porze. Tylko tak jak wspomniałam wcześniej - nie miałam kluczy. Mike zauważył, że nie zamknęłam okna do swojego pokoju. Raz już udało mu się wejść po drzewie na parapet i stamtąd do środka, a teraz był gotowy to powtórzyć. Nie popierałam tego pomysłu, ale z braku innych opcji zgodziłam się.

- Tylko błagam, uważaj na siebie
- Zawsze uważam, nie martw się - zapewnił, a następnie skierował się w stronę drzewa. Dostanie się do pomieszczenia zajęło mu dosłownie chwilę. Powiedziałam mu gdzie jest dziennik i liczyłam na to, ze szybko go znajdzie i do mnie wróci.

Stałam przy bramie do posiadłości. Wiał chlodny wiatr, a w powietrzu czuć było zapach deszczu, który jeszcze pare godzin temu padał obficie. Panował mrok, gdzieś w oddali migało niepewnie światło latarni. Wokół był las, posiadłość mieściła się na końcu miasteczka gdzie nikt nie chodził, nie jeździły tu samochody. Nie mieliśmy żadnych sąsiadów. Czekając, starałam skupić swoją uwagę na rozgwieżdżonym niebie. Słabo mi to szło. Ilekroć usłyszałam jakiś dźwięk, rozglądałam się dookoła zaniepokojona. Bałam się. Jeszcze pare tygodni temu nawet bym się nie przejęła, ale teraz? Teraz najmniejszy szelest liści przyprawiał mnie o zawał.

Może to sobie wmawiałam, a może nie, ale wciąż czułam na sobie czyjś wzrok. Czułam, ze ktoś obserwuje każdy mój ruch. Te uczucie sprawiało, ze miałam ochotę uciekać jak najdalej się dało. Ale nie mogłam. Musiałam zostać. Musiałam być silna.

Zaczynałam robić się niecierpliwa. Mike'a nie było od prawie piętnastu minut, a powinien już dawno wrócić. Przez głowę przebiegały mi najczarniejsze scenariusze i najgorsze myśli. Chciałam pójść sprawdzic czy wszystko okej, ale obiecałam mu, ze nie ruszę się z miejsca i będę na niego czekać. Serce zaczęło mi mocnej bić.
Musiałam się uspokoić, co mogło pójść nie tak? Poszedł tylko po dziennik i zaraz wróci. Pewnie nie może go znaleźć i dlatego to tyle trwa. Na pewno tak jest.

Po dłuższej chwili zobaczyłam postać wyłaniającą się z mroku. Odetchnęłam z ulgą na widok Mike'a.
- Co tak długo? Zaczynałam się martwić!
- Przepraszam, nie mogłem zapalać światła bo zauważyłem, ze macie alarm i musiałem szukać po ciemku. Dlatego to tyle trwało. - To miało sens. Zupełnie zapomniałam o alarmie, ktory mama założyła niedługo po przeprowadzce.
- Masz dziennik? - zapytałam.
- Mam, wracajmy już.

***

Do domu Mike'a wchodziliśmy przez garaż, ponieważ jego ojciec nie wiedział o naszej wycieczce i woleliśmy, żeby się nie dowiedział. I tak już byłam mu wdzięczna, ze zgodził się abym przenocowała. Wolałam mu nie podpaść.

Dochodziła północ kiedy Mike zaczął przeglądać dziennik. Widziałam jak ostrożnie to robił, z obawą, żeby nie zagiąć żadnej strony. Ja mu nie pomagałam. Wiem, ze powinnam, ale po prostu nie byłam w stanie. Dziennik był najprawdopodobniej ostatnią rzeczą jaką stworzył mój chrzestny przed śmiercią. Nie ważne jak bardzo chciałam, nie byłam w stanie się przełamać. Już raz zaczęliśmy z Mike'em czytać jego zapiski. Wtedy dowiedzieliśmy się o proxych. Już ta wiedza była zbyt przytłaczająca, a co dopiero to co znajdywalo się na następnych stronach...

Ogrodnik siedział przy biurku i czytał dziennik, równocześnie robiac notatki. Był bardzo skupiony. Nie zamierzałam mu przeszkadzać. Podziwiałam go za odwagę i to jak bardzo chciał działać. Dla mnie Mike był niesamowity.
Położyłam się na jego łóżku i obserwowałam go. Usilnie starałam sie nie zasnąć, bałam się koszmarów. Niestety - nie ważne jak bardzo próbowałam - powieki robiły się co raz cięższe i w końcu zasnęłam.

Nad ranem obudził mnie Mike, szarpiąc za ramiona.
Byłam cała zdyszana chociaż zupełnie nie wiedziałam dlaczego, na twarzy chłopaka zauważyłam niepokój.
- Co się stało? - zapytałam.
- Krzyczałaś i wierciłaś się. Jakby ktoś cię bił. - Słysząc to, usiadłam, odgarniając włosy do tyłu. Wtedy tez zobaczyłam, ze mam całą posiniaczoną rękę. Przestraszona wstałam i pobiegłam do łazienki gdzie zaczęłam oglądać całe ciało. Mike nie wiedział co się dzieje.
- Melanie? O co chodzi? - krzyczał zza drzwi.
Przerażona próbowałam uspokoić oddech, żeby móc mu odpowiedziec. Ale nie byłam w stanie. Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, zbierało mi się na płacz. Ręce, nogi, plecy, brzuch... wszystko posiniaczone. A na szyi miałam znamie. Znamię, które już raz widziałam. W dzienniku wujka.
Znamię proxych.


***

Uspokój się Melanie! Uspokój się! Spokojnie! - chłopak miał podniesiony głos. Chodziłam po pokoju cała zapłakana,miałam drgawki. To już nie były niezwykle realne koszmary ani halucynacje. To były fizyczne rany. Jak miałam się uspokoić? Nie wiedziałam ile mi zostało. Dzień, dwa? Może parę godzin? Zaczynało do mnie docierać, ze naprawdę umieram. Niedługo zniknę. Jak mój wujek. Jak moja mama sobie poradzi? I co zrobi Mike kiedy zostanie sam? Tego było za dużo.
Upadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach. Poczułam rękę bruneta na ramieniu.

- Pamiętaj, ze nie jesteś z tym sama. Masz mnie. Nie zostawie cie, rozumiesz? Zaraz poszukam w zapiskach czegoś o tym co ci się teraz przydarzyło, staraj się uspokoić, proszę cie. -

Jak on mógł być taki spokojny? Taki opanowany? A przede wszystkim: jak mógł oczekiwać tego ode mnie? Miałam ochotę zacząć krzyczeć, skakać, kopać .Musiałam się wyżyć. Ale nie mogłam.
Zamiast tego  uderzyłam pięściami o ziemie. Chciałam, żeby to się wszystko skończyło. Chciałam zniknąć. Miałam dość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro