Rozdział 14
hejka naklejka!
przepraszam, ze tak długo czekaliście na rozdział!
zaczela się szkoła hehs
kto popelnia ze mną grupowe samobójstwo?
btw lubie ten rozdział
shippuje Mike'a z Mel, trzeba wymyślić im jakiś shipname haha (szkoda tylko, że Michael jest z Erice..)
milego czytania!
***
Zdenerwowana chodziłam w tę i we w tę po pokoju. Cała delikatnie drżałam mimo, iż w pomieszczeniu było ciepło. Chcąc się ogrzać, pocierałam zmarznięte ramiona rękoma. Nie umiałam wytłumaczyć chłodu, który ogarnął moje ciało po przeczytaniu wiadomości. No właśnie...
Mike miał koszmar.
Miał koszmar, a to oznaczało, że niebawem pojawią się halucynacje, potem krwawienie z nosa, a później? Zniknie? Zniknie tak jak zniknął mój wujek? I o ile byłam w stanie pogodzić się z tym, że mnie to czeka, tak nie zamierzałam godzić się aby to samo spotkało Mike'a. O siebie nie chciałam walczyć, bo bardziej niż tego co mnie czekało, bałam się tego co mogło mnie czekać, gdybym walczyła. Ten strach czynił mnie bezsilną, dusił mnie i odbierał wszelkie siły do walki, której na dobrą sprawę nie chciałam odbyć. Oprócz strachu była też złość. Złość na to w co się wpakowałam, złość na Michaela, który podążył za mną i nazwał mojego chrzestnego świrem, złość na siebie samą, bo nie umiałam się zatrzymać, gdy trzeba było to zrobić. Jednak koszmar chłopaka zmienił wszystko. Mogłam się poddać dopóki chodziło o mnie, ale jeśli Mike miał zginąć z mojej winy, przez to, że go w to wciągnęłam, to... nie mogłam na to pozwolić.
Byłam zdeterminowana, zdeterminowana aby walczyć.
I nie o siebie, a o jego. Moja determinacja była większa od strachu, który spowił moje serce, rozum oraz duszę niczym czarny płaszcz.
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche stukanie w szybę. Podeszłam do okna i odsunęłam zasłonę. Na parapecie był on. Miał na sobie białą koszulkę, szare dresy oraz czarne adidasy. Jego kasztanowe włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zwykle, jeżeli tak się w ogóle da. Otworzyłam okno, wpuszczając go do środka, następnie z powrotem je zamknęłam i zasłoniłam.
- Jesteś, zaczynałam się mart... - zaczęłam, odwracając się w jego stronę, ale nie dane mi było dokończyć, ponieważ chłopak zamknął mnie w swoich ramionach. Niepewnie odwzajemniłam uścisk, wtulając się w klatkę piersiową bruneta. Jego koszulka pachniała proszkiem do prania, a włosy szamponem jabłkowym. Poczułam jak ciepło rozlewa się po moim ciele, zastępując wcześniejszy chłód. Po dłuższej chwili wypuścił mnie z objęć. Przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało. Wtem Mike usiadł na moim łóżku, mówiąc:
- To było tak cholernie realne, Mel.. - jego głos zadrżał.
- Mój ojciec był martwy, wszędzie była krew, a nad nim stał...
- Slenderman? - przerwałam, siadając obok niego.
- Nie.. nie, to nie był on. Ten facet miał bluzę i białą maskę, w ręce trzymał zakrwawiony nóż, gdy mnie zauważył... rzucił nim we mnie, a ja to poczułem. Poczułem jak rozrywa mi gardło, wszystko poczułem. Każdą małą żyłkę, nerw... Mogę przysiąc, że po obudzeniu słyszałem jego śmiech. - pochylił głowę, tak, że włosy opadły mu na twarz. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, a on kontynuował.
- Myślę, że to był jeden z jego pomocników. - Mógł mieć rację. Przecież w opowieści Erice była mowa o dwóch dziwolągach. Jeden miał kaptur, a drugi maskę. Zdenerwowana przeczesałam ręką włosy. Musiałam wyglądać strasznie. Czarne fale były potargane i wyglądały jakby przeszedł przez nie huragan. Oczy ozdabiały sińce świadczące o braku snu i zmęczeniu. Rozmazany makijaż wcale nie polepszał sytuacji. Ale wtedy nie przejmowałam się swoim wyglądem, bo przecież miałam ważniejsze sprawy na głowie.
- Co teraz zrobimy, Mel? - spytał brunet. Westchnęłam i usiadłam obok niego.
- Nie mam pojęcia... Może powinniśmy przejrzeć dziennik mojego wujka? - przyszło mi na myśl i natychmiast wstałam. Podeszłam do szuflady, w której leżał i otworzyłam ją. Książka była na swoim miejscu. Ostrożnie wzięłam ją do ręki.
Mike już nie siedział, stał obok mnie i położył mi rękę na ramieniu, chcąc dodać mi otuchy. Drżącą ręką otworzyłam dziennik. Na stronie tytułowej pochyłym pismem widniał napis:
"Badania zjawiska nadprzyrodzonego:
Slenderman
Phil Roseman"
Bałam się przewrócić kartkę. Bałam się tego czego miałam się dowiedzieć. W dodatku czułam się conajmniej nieswojo, czytając zapiski nieżyjącego już wujka. Musiałam jednak to zrobić, bo jego zapiski mogły nam pomóc. Mogły nas uratować. Na następnej stronie znajdywała się ilustracja, przedstawiająca Slendermana. Ciało miał podłużne, jakby zbyt rozciągnięte. Ubrany był w garnitur, a zza ramion wystawały mu czarne macki. Obok był jego dokładny opis. Wszystko czego udało się dowiedzieć Rosemanowi. Kolejne kartki ukazywały pomocników, którym mój wujek określił jako "proxy".
- To on! - Michael wskazał obrazek, na którym był dokładnie taki mężczyzna jaki mu się przyśnił. Z białą maską, na której widniał czarny uśmiech.
- Masky, prawdopodobnie brat Hoody'ego, zwerbowany kilka lat temu. Prawdziwe imię: Tim. Dalej pisze coś o tym jak został tym... proxym. - przeczytałam na głos. Mike zaklnął i zacisnął dłonie w pięści. Przeczytaliśmy wszystko o pomocnikach.
Toby Rogers zwany Ticci Tobym, najmłodszy z proxych, posługuje się dwoma małymi toporkami, choruje na zespół Touretta.
Brian zwany Hoodym, najpewniej brat Tima, zawsze ubrany w żółtą bluzę.
Następne dwie strony były wyrwane, jakby ktoś w pośpiechu je zabrał. Czy to oznaczało, że proxych jest więcej? Zdenerwowana przewracałam następne strony, pełne zapisków, notatek... człowieka, który zginął, bo doszedł do prawdy. Czy jeśli my teraz podzielimy jego los, to jego śmierć była na marne? Gwałtownie odsunęłam od siebie zeszyt. Mike spojrzał na mnie pytająco.
- Nie mogę... to najprawdopodobniej ostatnie co stworzył przed śmiercią, ja.. nie mogę tego czytać - wyszeptałam. Brązowowłosy ostrożnie zabrał ode mnie dziennik i położył go na szafce nocnej. Następnie delikatnie objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o niego i zamknęłam oczy, pozwalając aby łzy powoli zaczęły spływać po moich policzkach. I chociaż nie chciałam aby Mike był w to wszystko wplątany, to dobrze było nie być samą z tym wszystkim.
Dobrze było mieć kogoś przy sobie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro