Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Życie za życie

Jack zamachnął się ręką i z łatwością przeciął gęste zarośla przed nimi, które blokowały im przejście. Po kilku takich ruchach droga była odblokowana. Klown odwrócił się w stronę Jasona, nie kryjąc swojego zadowolenia. Popatrzył z wyższością na zabawkarza.

- Nie ma to jak mieć pazury, nie? - powiedział. Jason minął go bez słowa. Jack dostrzegł zielony błysk w jego oku. Zabawkarz przeciął pazurami ostatnie pnącze na jego drodze.

- Też mam pazury, tyle że nie na stałe. W przeciwieństwie do ciebie, dbam o swój manicure - odparł zabawkarz. Teraz to on nie krył swojego zadowolenia z faktu, że udało mu się tak dobrze zripostować klowna. Uśmiechnął się, widząc minę Jacka, zdradzającą jego zdenerwowanie.

- Mam większe pazury - stwierdził klown.

- Rozmiar nie ma znaczenia - odparł Jason, po czym odwrócił się i ruszył dalej. - Dość już tego marnowania czasu. Chodźmy lepiej dalej, musimy... - Jason nagle uciął, podczas gdy Jack zrównał z nim krok.

- No właśnie, co właściwie musimy? Ja nawet nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi! Powiedz mi, co to wszystko ma znaczyć! - zawołał Jack.

- Nie ma na to teraz czasu! - zawołał Jason. Jack nie krył swojej irytacji.

- To śmieszne! - zawołał, zdenerwowany. Nagle zatrzymał się. - Niemalże biegnę z tobą przez las, bo obaj mamy jakieś głupie przeczucie, a ja nawet nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi! - dodał. Jason jednak ani na chwilę się nie zatrzymał i nawet na niego nie spojrzał.

- Naprawdę nie mam na to teraz czasu. Muszę pomóc Sophie, zanim Candy coś jej zrobi - powiedział zabawkarz. Słysząc jego słowa, Jack ponownie ruszył szybkim krokiem i już po chwili znalazł się z powrotem przy Jasonie.

- Sophie? Kim ona jest? - spytał Jack. ]Jason od razu pożałował, że wypowiedział te słowa. Nie zdążył w porę ugryźć się w język i zdradził klownowi za dużo. A przecież tym razem miał nie korzystać już z jego pomocy! Doskonale pamiętał, co stało się przez niego ostatnim razem z Madeleine. Nie chciał powtórki z rozrywki. Dość okropnym był już sam fakt, że Candy Pop znowu go odnalazł, okłamał i chciał skrzywdzić jego przyjaciółkę, a to wszystko, tak jak poprzednio, przez Jacka. Los jednak miał najwidoczniej inne plany i po raz kolejny zmuszeni byli ze sobą współpracować. Żaden z nich nie był zadowolony z tego faktu. Jason już wcześniej postanowił, że mimo tego wszystkiego, całej tej sytuacji, nie powie Jackowi zbyt dużo na ten temat. A teraz sam siebie nie dopilnował i zdradził się! Był na siebie zły, choć oczywiście jeszcze bardziej zły był na Candy'ego, Jacka oraz Zalgo, który po raz kolejny chciał mu odebrać przyjaciółkę.

- Nie powinno cię to interesować - odparł wymijająco Jason.

- Chcę wiedzieć, o kim mowa. To ta osoba, która krzyczała w twoim sklepie, tak? To ją zabrał Candy? - spytał Jack.

- Później będzie czas na ewentualne pytania - odparł zabawkarz. Jack westchnął z irytacją.

- Mam ochotę przywalić ci za to, że wszystko przede mną ukrywasz - powiedział klown.

- W takim razie coś nas jednak łączy - stwierdził Jason.

- A mianowicie co takiego?

- Oboje mamy ochotę przywalić sobie nawzajem - odparł zabawkarz. Nie spojrzał nawet przy tym jednak na klowna.

- Pewnie już dawno rzucilibyśmy się sobie po raz kolejny do gardeł, gdyby nie...

- To dziwne uczucie? - dokończył za Jacka Jason, tym razem spoglądając na niego.

- Dokładnie. Nie wiem, o co z tym chodzi, ale czuję... Nie, ja po prostu wiem, że powinienem z tobą udać się do tego lasu, w to konkretne miejsce. Trudno to wytłumaczyć - stwierdził Jack.

- Myślę, że mimo to cię rozumiem. Jestem pewien, że obaj z jakiegoś powodu czujemy to samo - odparł Jason. Jack spojrzał na zabawkarza i skinął głową.

- Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. Ale powiedz mi cokolwiek o tym, co się tutaj dzieje! - zawołał klown. Jason przez chwilę nie odzywał się. Walczył sam ze sobą, z własnymi myślami i uczuciami. Z jednej strony bardzo nie chciał zdradzać Jackowi jakichkolwiek informacji. Ostatnio współpraca z tym klownem nie skończyła się dobrze dla jego przyjaciółki. Nie chciał stracić kolejnej bliskiej mu osoby, ale z drugiej strony... Czuł, jakby powinien zdradzić klownowi, o co tu chodzi. Nie wiedział, dlaczego towarzyszy mu to uczucie, nie umiał tego wyjaśnić, ale po prostu czuł, że najlepszą decyzją będzie zdradzenie Jackowi części informacji... To uczucie było zbyt silne, aby mógł je ot tak zignorować.

- Tak, to prawdopodobnie Sophie krzyczała w moim sklepie i to ją zabrał Candy - powiedział wreszcie zabawkarz.

- No, nareszcie jakieś postępy! A kim ona właściwie jest? - spytał klown.

- To moja... przyjaciółka - odparł Jason.

- Przyjaciółka? Więc pocieszyłeś się już po Madeleine? Czy po prostu Sophie jest twoją kolejną ofiarą? - zapytał Jack.

- Co?! - zawołał Jason, spoglądając na chwilę na klowna z oburzeniem. - Ona nie jest moją ofiarą, tylko przyjaciółką! Taką prawdziwą! Poza tym, ona nie jest żadnym... pocieszeniem po Madeleine, jeśli o to ci chodziło! Ona jest... jest... jest jak Madeleine - odparł Jason.

- Co masz na myśli? - spytał Jack.

- Ty... nie zrozumiesz, jeśli jej nie poznasz. Ale ona... jest dosłownie jak Madeleine. Wygląda jak jej siostra bliźniaczka, jak jej klon! Ale to nie wszystko! Przy Sophie czuję się dokładnie tak samo jak przy Madeleine! Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale tak naprawdę jest! - zawołał Jason.

- Więc jeśli... Jeśli ona rzekomo tak bardzo przypomina Madeleine, to może Candy... może Candy nadal współpracuje z Zalgo i chce ją wykorzystać do tego, do czego Zalgo potrzebował Madeleine? - zasugerował Jack.

- Wolałbym, aby tak nie było, ale też o tym pomyślałem - przyznał Jason.

- Co prawda Slendermanowi niby udało się zabić w końcu Zalgo, bo był osłabiony po wybudzeniu się z tego swojego snu trwającego kilka tysięcy lat. Do tego Madeleine też udało się jakoś osłabić demona, ale jeśli jednak Slenderman się mylił i Zalgo przeżył, to może być możliwe - stwierdził Jack.

- Dlatego właśnie jak najszybciej musimy odnaleźć Sophie, żeby jej nic nie zrobił - odparł Jason. Następnie spojrzał na Jacka. - Z jakiegoś powodu też czujesz, że powinieneś to zrobić, prawda? - spytał. Jack skinął głową. - Dobrze. Proszę cię więc tylko o to, żebyś, choćby nie wiem co, nie pozwolił w żaden sposób skrzywdzić Sophie. Jeśli ją zobaczysz, pewnie przeżyjesz niemały szok, bo jest naprawdę niczym klon Madeleine, ale nie daj się rozproszyć. Najpierw musimy rozprawić się z Candy'm, i być może z Zalgo, jasne? - spytał Jason. Jack po raz kolejny skinął głową.

- Spoko. Aż jestem ciekaw, kim jest ta cała Sophie. Myślisz, że ma coś wspólnego z Madeleine? Ona podobno nie miała rodziny, nie? - zapytał klown.

- Nie miała najbliższych, ale to nie znaczy, że nie miała gdzieś jakichś dalszych krewnych. Poza tym, to nie jest teraz ważne, ważne, żeby odnaleźć i uratować Sophie, jasne? - spytał Jason.

- Jasne, jasne - odparł klown.

- I nie żartuję teraz, mówię na poważnie. Masz się skupić na Sophie i uratowaniu jej - powiedział zabawkarz.

- Zrozumiałem za pierwszym razem - odparł klown.

- Wolałem dla pewności powtórzyć ci to kilka razy - powiedział Jason.

- Dzięki że we mnie wierzysz - odparł Jack.

- Nie czas teraz na żarty! - zawołał zabawkarz.

- Dobra, to zmieńmy nieco temat. Dlaczego ja właściwie nie wiedziałem nic wcześniej o Sophie? Nie wspomniałeś mi nic o niej - powiedział klown.

- Czy gdybyś spotkał przyjaciółkę, która przypomina ci Madeleine, która jest dosłownie jak ona, przedstawiłbyś mi ją? - zapytał Jason.

- Jeśli mam być szczery, to nie. Pod żadnym pozorem bym tego nie zrobił. Kochałem... Nadal kocham Madeleine, a ciebie nienawidzę - odparł klown.

- Nadal kochasz Madeleine?! To ciekawe. Czy gdybyś jej przypadkiem nadal nie kochał, nie byłbyś wciąż kolorowy? A ty znów straciłeś kolory. Madeleine nie jest już dla ciebie tak ważna jak kiedyś - stwierdził zabawkarz.

- Tak uważasz?! Nie znasz się, a wypowiadasz się! Moja... To nie działa w ten sposób! Mój przyjaciel lub przyjaciółka wpływają na moje kolory, póki żyją! Jeśli umierają, staję się biało-czarny, bez względu na to, jakie relacje łączyły mnie z tym przyjacielem - odparł Jack. Jason prychnął lekceważąco.

- Ok, daruj to sobie. Możesz mówić co chcesz o swoich mocach, ale ja i tak nie wierzę ci. Nie wiem, na ile kłamiesz, a na ile mówisz prawdę - stwierdził Jason.

- Mógłbym powiedzieć to samo. Skąd mam wiedzieć, na ile to wszystko, co mówiłeś o całej tej Sophie, to prawda? Nawet nigdy jej nie widziałem, słyszałem tylko czyjś krzyk przed tym, jak Candy zniknął - odparł Jack.

- Najpierw mnie męczysz, żebym ci powiedział, kogo zabrał Candy i kim jest Sophie, a teraz zarzucasz mi kłamstwo? Sam o to pytałeś, więc wszystko ci wyjaśniłem. Mniej więcej. Czego nie rozumiesz? - spytał Jason. Zatrzymał się, więc Jack zrobił to samo. Obaj zmierzyli się spojrzeniami. Było tak, jakby to dziwne uczucie, które ich połączyło, które odczuli razem i dzięki któremu przez chwilę współpracowali, straciło na sile. Znów z całą siłą odczuli, jaką darzą się wzajemnie nienawiścią. Spoglądali na siebie jak na najgorszych wrogów. Włosy Jasona, do tej pory jedynie poprzedzielane białymi pasmami, zaczęły znów stopniowo zmieniać kolor na biały. Czarne rysy na jego rękach powiększyły się, tak samo zresztą jak jego pazury. Pazury Jacka również zwiększyły swoją długość. Byli gotowi po raz kolejny rzucić się na siebie.

~*~

Sophie gorączkowo rozglądała się po pomieszczeniu. Była sama. Tamten mężczyzna w stroju błazna zniknął gdzieś jakiś czas temu. Powiedział jej, że musi załatwić coś ważnego i że ma grzecznie na niego poczekać.

Jego niedoczekanie. Jak tylko dziewczyna przekonała się, że jej oprawca naprawdę gdzieś odszedł, zaczęła szukać sposobu na to, aby uwolnić się i uciec. Miejsce, gdzie ten błazen ją zabrał, było naprawdę stare i prawdopodobnie dawno opuszczone. Sophie liczyła na to, że być może znajdzie gdzieś jakąś ostrą krawędź, dzięki której zdoła przeciąć wiążące ją liny. Albo cokolwiek choć trochę ostrego, co mogłoby jej pomóc. To było pojedyncze pomieszczenie, jedyne drzwi, które się w nim znajdowały, stare, drewniane, rozpadające się, prowadziły na zewnątrz.;

Przez szpary między drzwiami, a framugą, tak jak przez puste miejsca po oknach, do środka wlewało się światło słoneczne. Sophie dałaby wszystko, żeby znaleźć się na zewnątrz i nie musieć dłużej siedzieć tam w tych ciemnościach. Liczyła na to, że uda jej się uciec, a potem wróci do rodziny i... Nie do końca była pewna, co powinna była potem zrobić.

Ten błazen odgrażał się jej rodzinie, w dodatku gadał coś o magii, i potrafił robić naprawdę dziwne rzeczy. Sophie wątpiła, że ta nagła teleportacja oraz to, jak błazen sprawiał, że znikąd pojawiały się różne rzeczy, to zwykłe iluzje. Sznur, którym była związana, nie był iluzją, za dobrze go czuła, jak stopniowo wżyna się jej w skórę i odcina dopływ krwi do dłoni, rąk.

To oznaczało, że ten błazen był realnym zagrożeniem. Nie miała zamiaru ignorować tego, że odgrażał się, że skrzywdzi jej najbliższych. Planowała o wszystkim im opowiedzieć, a potem... No cóż, do głowy wpadało jej tylko doniesienie o wszystkim na policję. Wątpiła jednak, że uwierzą jej, iż porwał ją przerażający błazen z magicznymi mocami. Jeszcze do niedawna ona sama nie wierzyła, że coś takiego byłoby możliwe.

Uznała jednak, że opowie po prostu policji, że porwał ją jakiś niebezpieczny mężczyzna. Jeśli będą chcieli poznać szczegóły, trochę nazmyśla, trochę powie prawdę, ale kwestię tego, że był to błazen z dziwnym zdolnościami pominie. Tylko to obecnie wpadło jej do głowy. Ledwo czuła zdrętwiałe i obolałe ręce. Musiała działać szybko. Nie wiedziała, kiedy on wróci. Mógł to zrobić w każdej chwili.

Do tego czuła, że siły ją opuszczają. Ręce bardzo ją bolały. Jak na złość jednak, nie widziała nic, co mogłoby jej pomóc w ucieczce. Sam kurz, brud. Całe to miejsce było jedną wielką ruiną, ale nie było nawet szkła z okien, wystających drutów, jakiegoś żelastwa, niczego, co mogłoby jej pomóc. Jedyne, co widziała tutaj, to torba, którą przyniósł ze sobą tamten błazen.

Sophie próbowała więc dalej coś wymyślić. Uważnie przyglądała się temu całemu miejscu, szukając czegoś, co mogłoby jej pomóc. Nic jednak nie mogła znaleźć. Czas mijał, a entuzjazm, który poczuła, gdy ten błazen zostawił ją na chwilę w spokoju, powoli znikał. Nie miała jak się uwolnić, nie miała jak uciec.

Z coraz większą rozpaczą szukała jakiegoś sposobu, ale nic nie mogła znaleźć. Jak ma się uwolnić? Musiała czymś przeciąć sznur, ale czym? Brudem? Kurzem? Ziemią? Bluszczem? Tylko to tutaj było, nie licząc tej jego torby. Sophie skupiła na niej wzrok. Nagle ją olśniło. Nie zrobiła czegoś, co powinna była zrobić od razu, na samym początku. Muszę sprawdzić, co on dokładnie ma w tej torbie. Mówił, że jest tam księga czarów i lalka, ale może coś jeszcze? Coś, co pomoże mi w ucieczce? - pomyślała. Wstąpiła w nią nowa nadzieja i poczuła napływ sił.

Była tak związana, że jej ręce przylegały do ciała i nie mogła nimi ruszać. Musiała poradzić sobie bez nich. Siedziała oparta o ścianę, więc zmieniła pozycję, żeby łatwiej jej było wstać. Oparła się na kolanach, a potem powoli wstała i podeszła do torby, którą błazen zostawił w drugiej połowie pomieszczenia. Sophie przyjrzała się torbie. Była zamykana na zamek błyskawiczny. Sophie miała ręce związane z tyłu, więc miała utrudnione zadanie, ale nie mogła się poddać. Odwróciła się tyłem i ponownie usiadła. Miała ograniczone pole ruchu rękami, ale wciąż mogła chwycić torbę i przysunąć ją do siebie.

Potem, powoli obracając ją w dłoniach, starając się wszystko wyczuć (torbę miała z tyłu, więc nie widziała jej) odszukała początek zamka i zaczęła go powoli otwierać. W końcu jej się to udało. Zanurkowała ręką do środka torby, co też nie było łatwym zadaniem, ale jakoś jej się to udało.

Wyczuła kształt, który musiał być książką, oraz lalkę. Nic jednak poza tym. Poczuła, jak cała nadzieja, którą miała w sobie, z niej uchodzi. To koniec. W torbie nie było nic przydatnego. Nie miała jak się uwolnić i stąd uciec.

Mimo to wciąż jakaś jej część nie potrafiła się poddać. Przeszukiwała dłońmi torbę, ale nadal była tam tylko stara księga i porcelanowa lalka Madeleine. Sophie była załamana. Nie widziała dla siebie żadnego wyjścia z tej sytuacji.

Wyglądała na to, że nie ma już dla niej ratunku. Nie miała pojęcia, co dokładnie ten błazen planuje, ale wiedziała, że to nie będzie dla niej nic dobrego. Powoli zaczęła się godzić z myślą, że nie zdoła stąd uciec. Że, być może, zginie tutaj. Albo coś gorszego. Sophie nie miała pojęcia, czego się spodziewać.

Pocieszała ją jedynie myśl, że przynajmniej jej rodzina będzie bezpieczna. A przynajmniej taką miała nadzieję. Skoro nie mogę uciec, to będę z nim współpracować. Zadbam przynajmniej o to, żeby skrzywdził tylko mnie, nikogo innego, zwłaszcza nie moją rodzinę - pomyślała dziewczyna.

Zaczynała pomału godzić się z tym, co ją czeka. Nic innego jej nie pozostało, jak zaakceptować swój los, choć tak bardzo się przed tym wzbraniała. Żałowała, że właśnie ją, w takiej chwili, to wszystko spotkało, ale docierało do niej powoli, że już nic nie może na to poradzić. Do oczu napłynęły jej łzy. Nim się spostrzegła, zaczęły spływać w dół po policzkach, a potem kapać na podłogę.

Zawładnęła nią beznadzieja, ale właśnie wtedy, kiedy czuła, że już nic nie może zrobić, że wszystko jest przesądzone, a ją samą czeka okropny los, po raz kolejny trafiła dłonią na lalkę. Wciąż nie przestawała przeszukiwać torby, choć wiedziała, że już nic więcej tam nie znajdzie. Nic, co mogłoby jej pomóc w ucieczce.

A przynajmniej tak sądziła, ale potem, gdy znów dotknęła tej lalki, coś ją nagle olśniło. Ta lalka, tak samo jak inne dzieła Jasona, zdawała się być ze specjalnego materiału... Sophie wolała nie zastanawiać się nad tym, co to dokładnie za materiał. Nie było sensu się nad tym teraz rozwodzić. Jednak podobny był on do porcelany. Porcelany, która, kiedy się ją stłucze, może być dość ostra, niczym szkło. Mogłabym ją rozbić... Wystarczyłby choć jeden ostry kawałek, żebym mogła spróbować przeciąć nim sznur... To mogłoby się udać. Szanse są niewielkie, ale lepsze to niż nic - pomyślała.

~*~

Candy pojawił się ponownie w okolicy, gdzie znajdował się sklep Jasona. Wiedział, że Jack i Jason prawdopodobnie zrozumieli już, że znów ich oszukał, i gdyby wpadł wprost na nich, miałby kłopoty. A on nie miał na to czasu. Teleportując się w okolicę sklepu, zamiast prosto do niego, mógł z ukrycia sprawdzić, czy ktoś jest w sklepie.

Wyglądało jednak na to, że sklep Jasona był pusty. Candy był pewien, że Jason nie zostawił go ot tak, prawdopodobnie zamknął go, i, co było nawet bardziej prawdopodobne, sklep mógł być chroniony jakimś zaklęciem. Poza tym Jason lub Jack wciąż mogli być w środku, ale na zapleczu, gdzie Jason miał swoją pracownię.

Candy musiał obmyślić jakiś plan, żeby dostać się do środka. Podszedł do sklepu i spróbował nacisnąć klamkę. Drzwi były zamknięte, tak jak się tego spodziewał. Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić, a potem podjął decyzję.

Przywołał swój młot, zrobił krok do tyłu i uniósł broń. A potem kilkoma ruchami rozwalił drzwi do sklepu Jasona. Candy domyślał się, że wejście do sklepu demonicznego zabawkarza było jakoś specjalnie zablokowane, z pomocą demonicznej magii, przez co zapewne żaden złodziej by się tutaj nie dostał pod nieobecność Jasona. Drzwi nie dałoby się tak prosto otworzyć, więc przeciwko demonicznej magii, która została tutaj użyta, Candy użył własnej demonicznej magii. Może i drzwi do sklepu Jasona mógł otwierać tylko zabawkarz, ale nic, żadna rzecz, nie była w stanie przeżyć kontaktu z demonicznym młotem Candy'ego.

Gdy błazen roztrzaskał drzwi, natychmiast wszedł do środka. Spodziewał się, że ktoś, może nawet wiele osób, mogło go usłyszeć. Poza tym musiał działać szybko, bo Jason albo Jack mogli być na zapleczu albo gdzieś w pobliżu. Do tego Jason mógł poczuć, że coś jest nie tak, może zniszczenie części sklepu jakoś go zaalarmowało. Miał więc mnóstwo powodów do tego, aby działać jak najszybciej.

Gdy tylko Candy dostał się do sklepu, od razu wiedział, co musi zrobić. Musiał odnaleźć składniki, które razem z Jackiem i Jasonem zdobyli dla rytuału. Zanim jednak znalazł je, poczuł... coś. Uśmiechnął się pod nosem sam do siebie. Wygląda na to, że moja mała pomocnica wyciągnęła właśnie ręce po coś, po co nie powinna. Będę musiał szybko wrócić i się nią zająć - pomyślał. Skierował się od razu tam, gdzie powinny być wszystkie składniki potrzebne do przeprowadzenia rytuału. Na szczęście okazało się, że Jasona ani Jacka nigdzie nie było. Candy z łatwością więc znalazł wszystko, co było mu potrzebne, a potem użył teleportacji, aby wrócić do Sophie.

~*~

Sophie zdołała jakoś chwycić lalkę, która znajdowała się w torbie. Teraz musiała tylko porządnie walnąć nią o ziemię, żeby ją rozbić, a potem znaleźć jak największy kawałek i spróbować przeciąć z jego pomocą liny, którymi była związana.

- Łatwizna - powiedziała cicho, sama do siebie, aby dodać sobie otuchy. Zanim jednak zdołała to zrobić, na środku pomieszczenia znikąd pojawił się niebieski dym. Zaskoczona, przestraszona Sophie przyglądała się temu przez chwilę. Nagle dym zagęścił się, a potem wyłoniła się z niego postać jego. Sophie zadrżała na jego widok. Na ustach błazna pojawił się sadystyczny uśmiech.

- Proszę, proszę, a co my tu mamy? A miałaś być grzeczna... - powiedział, podchodząc do niej. Stanął przed dziewczyną i odłożył obok niej drugą torbę z jakimiś rzeczami. Gdy Sophie na nią spojrzała, spostrzegła, że część torby była mokra. Dziewczyna zauważyła, że przesiąknięta była krwią. Zamarła z przerażenia. Skąd on wziął tą torbę? Co w niej jest? Co się tutaj dzieje? - pomyślała przerażona kobieta. Candy Pop zauważył jej przerażone spojrzenie i zaczął się śmiać. To tylko bardziej przestraszyło biedną dziewczynę, która popatrzyła z obawą na błazna. Ten przez chwilę śmiał się jak obłąkany, po czym nagle zamilkł i spojrzał na nią z nienawiścią. - Znowu mnie nie posłuchałaś! - zawołał. Potem wymierzył cios i kopnął Sophie, która przeleciała kawałek i uderzyła plecami o ścianę. Poczuła, jak całe powietrze opuszcza jej płuca pod wpływem siły uderzenia. Błazen natychmiast znalazł się przed nią. - Jakbym nie miał dość problemów i spraw na głowie! To nawet nie mogę spokojnie załatwić wszystkiego tego, co mi potrzebne, bo ty próbujesz mi uciec! - zawołał.

- T-to nie tak! - zawołała Sophie. W końcu zdołała się przemóc i odezwać. Jej słowa jednak tylko bardziej rozjuszyły potwora.

- Kłamiesz! - krzyknął, po czym schylił się i chwycił Sophie za bluzkę. - Tylko pogarszasz swoją sytuację! Myślisz, że uwierzyłbym, że nie chcesz uciec?! To co niby robiłaś, co?! - zawołał. Przerażona dziewczyna gorączkowo myślała, co powinna odpowiedzieć.

- Ja... ja... ja... - cicho, jak mantrę, zaczęła powtarzać jedno słowo, wciąż mając nadzieję na to, że wymyśli jakieś dobre wyjaśnienie, które pomoże jej uspokoić tego stwora.

- Tak jak myślałem, nie masz nic na swoje usprawiedliwienie! Zresztą, nie jestem idiotą, nieważne, co byś powiedziała, wiem, że chciałaś uciec! - zawołał. Potem zrobił coś, czego Sophie się nie spodziewała. Błazen zacisnął dłoń na jej szyi i bez problemu, jakby nie wymagało to od niego żadnego wysiłku, podniósł ją i uniósł nad ziemią. Uśmiechnął się szeroko, widząc przerażenie w oczach dziewczyny. Bawiło go to, jak Sophie nagle zaczęła się dusić i gorączkowo walczyć o oddech. - Mam ciebie dość! Uciszę cię, dopóki nie skończę przygotowań! - zawołał błazen. Następnie rzucił dziewczyną o ziemię.

Sophie poczuła ogromny ból, kiedy jej ciało uderzyło o ziemię. Mocno przywaliła o nią głową. Poczuła się przez chwilę, jakby coś eksplodowało jej pod czaszką, a potem zamroczyło ją i Sophie straciła przytomność. Candy popatrzył z góry na nieprzytomną dziewczyną. Był częściowo zadowolony. Co prawda wciąż miał wiele do zrobienia, ale przynajmniej rozerwał się trochę, torturując przez chwilę tę dziewczynę, a teraz nie będzie miał już z nią kłopotu. W spokoju przygotuje wszystko, co jest mu potrzebne, a dziewczyna po prostu trochę sobie poleży.

~*~

Jack rzucił się na Jasona, ale ten zrobił unik. Cofnął się, zamierzał odpowiedzieć również atakiem, ale ostatecznie nie zrobił tego. Poczuł nagle coś... dziwnego. Zajęło mu chwilę, zanim rozpoznał to uczucie, bo nie często miał z nim do czynienia. Jack wykorzystał okazję i ponownie zaatakował Jasona, ale ten mimo wszystko był na tyle jeszcze skupiony, że znów zdołał zrobić unik. Jason wyciągnął w jego stronę ręce, zupełnie jakby chciał obronić się przed kolejnym atakiem ze strony klowna, co było dość zaskakujące, jak na tego morderczego zabawkarza. Jack jednak nie myślał o tym wtedy.

- Zaczekaj! - zawołał Jason. O dziwo, Jack jednak powstrzymał się przed kolejnym atakiem. Zastygł w bezruchu. Przez chwilę oboje mierzyli się spojrzeniem, raczej niezbyt przychylnym. Wciąż jednak nie rzucali się znów na siebie nawzajem. - Nie powinniśmy walczyć - dodał Jason. Sam wtedy nie wierzył we własne słowa. Ani w to, że naprawdę nie atakował klowna. Czuł w stosunku do niego ogromną, niezmierzoną nienawiść, ale jednocześnie, coś powstrzymywało go przed rzuceniem się na niego i rozszarpaniem go. Trudno mu było to jakoś wytłumaczyć. Jack właściwie miał dokładnie tak samo. Choć czuł w stosunku do Jasona nienawiść, złość, miał ochotę go zamordować, i to w jak najboleśniejszy sposób, to nie robił żadnej z tych rzeczy. Przez dłuższą chwilę mierzyli się spojrzeniem, aż w końcu Jack się odezwał.

- Madeleine - powiedział cicho. Sam nie do końca wiedział, dlaczego właśnie to powiedział. O dziwo jednak, wspomnienie o ich dawnej przyjaciółce nie wywołało kolejnego konfliktu. Wręcz przeciwnie. W pewien sposób oboje ich to uspokoiło. Wspomnienie o Madeleine...

- Musimy znaleźć Sophie - powiedzieli obaj jednocześnie.

~*~

Sophie czuła się...dziwnie. Najpierw tak jakby nie czuła nic, zupełnie jakby przez chwilę wszystkie jej zmysły były wyłączone. A potem poczuła tylko jedno. Okropny ból, który przyćmił wszystko inne. Czuła się, jakby coś od środka rozsadzało jej czaszkę. Otworzyła oczy.

Pierwsze, co zobaczyła, to szary sufit, porośnięty grzybem, jakimiś roślinami. Widać było na nim ślady wilgoci, zapewne pamiątki po wielu ulewach. Sophie zamrugała kilka razy. Jej wzrok się wyostrzył, ale ból nie zniknął.

Dziewczyna czuła pod głową coś mokrego. Nie mogła sprawdzić ręką, co to, bo wciąż była związana. Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego tak jest. Minął moment, zanim wszystko do niej wróciło i przypomniała sobie o tym, co miało miejsce. Spróbowała obrócić głowę w bok, żeby spojrzeć, czy nic się koło niej nie rozlało. Gdy jednak spróbowała to zrobić, ból nasilił się. Wbił się w jej głowę niczym jakieś ostrze. Sophie gwałtownie zamknęły oczy i zacisnęła mocno szczęki. Nie była jednak w stanie powstrzymać głośnego jęku, który chwilę później z siebie wydała.

Okropnie bolała ją głowa. Jakby... jakby zaatakowała ją nagła migrena, ale tysiąc razy, nie, milion razy gorsza, niż wszystkie bóle głowy do tej pory. Z trudem była w stanie w ogóle myśleć. Po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że oprócz pisku w uszach, pulsującego bólu w skroniach i odczucia, jakby coś eksplodowało jej pod czaszką, czuje, a raczej słyszy, coś jeszcze. Czyjeś kroki, które zbliżały się do niej, aż wreszcie ktoś zatrzymał się obok niej. Sophie niechętnie ponownie otworzyła oczy. Dobrze wiedziała, kogo nad sobą zobaczy. Stał nad nią TEN błazen. Uśmiechał się szeroko, jakby coś go niezmiernie cieszyło. Ten jego uśmiech wywoływał u dziewczyny ciarki na plecach.

- Wszystko jest już gotowe! - zawołał, nad wyraz zadowolony błazen. Sophie nawet nie spytała, co miał na myśli, mówiąc "wszystko". Po pierwsze, nie była pewna, czy to dobry pomysł ponownie się go o cokolwiek wypytywać. Mogła go znowu czymś niechcący zdenerwować, a przekonała się już, że lepiej tego nie robić. Po drugie, wciąż bolała ją głowa, i to tak bardzo, że była pewna, że nie dałaby rady z bólu nic powiedzieć.

Błazen pochylił się nad nią. - Teraz twoja kolej - powiedział. Sophie była dość zaskoczona jego słowami. Znów zamierzał coś jej zrobić? Po co w ogóle ją tutaj trzymał? Dlaczego ją porwał? Może właśnie miała się tego dowiedzieć? Miała przeczucie, że zaraz faktycznie pozna odpowiedzi na dręczące ją pytania. Czy jednak naprawdę chciała wiedzieć, po co ją porwał? Sophie zadrżała na myśl o tym, co może chcieć jej zrobić. Zabije ją? - Widzę, że się mnie boisz... Cała drżysz ze strachu! Bardzo dobrze, bo może teraz będziesz się mnie słuchać! Byłoby miło, bo mamy sporo do zrobienia... - powiedział błazen. Sophie jakoś się przemogła i w końcu się odezwała. Ryzykowała, ale musiała o to spytać.

- Co... planujesz? - spytała cicho. Jej pytanie wywołało u błazna jeszcze szerszy uśmiech.

- Odzyskać siostrę! Od początku taki był mój plan! - zawołał.

- Ale po co ci ja? - zapytała Sophie. Nadal czuła się źle, ale dzięki adrenalinie płynącej z krwią w jej żyłach jakoś się trzymała.

- Jesteś mi potrzebna, bo jesteś krewną Madeleine. A to przez sytuacją z Madeleine zginęła Cane. Muszę wykorzystać was obie, żeby wskrzesić siostrę - odparł błazen.

- Jak chcesz mnie wykorzystać? A tą dziewczynę? O co z nią chodzi? - spytała Sophie.

- Sporo pytań zadajesz. Ale teraz, wyjątkowo, odpowiem ci na nie. Musisz wiedzieć, czego będę od ciebie wymagał. Więc tak, żeby wskrzesić siostrę, muszę przywołać i poświęcić w ofierze duszę Madeleine. A żeby przywołać jej duszę, potrzebuję łącznika. Kogoś, kto jest taki jak ona, kto ma anielskie, lub ewentualnie diabelskie pochodzenie. Dzięki tobie duch Madeleine zostanie przeze mnie przywołany, ty posłużysz za łącznik. Muszę złożyć cię w ofierze, żeby przywołać duszę Madeleine. A potem muszę złożyć w ofierze jej duszę, żeby wskrzesić Cane - powiedział błazen. Jego słowa przeraziły Sophie.

- Złożyć mnie w ofierze?! - zawołała. Strach w jej oczach tylko bardziej ucieszył i rozbawił błazna.

- Dokładnie! - zawołał. Miał wszelkie powody do radości. Po pierwsze, był już na ostatniej prostej, żeby wskrzesić siostrę. Po drugie, mógł dodatkowo poznęcać się i pastwić się jeszcze nad tą dziewczynę. Uwielbiał dręczenie niewinnych ponad miarę.

- A-ale jak to? Nie możesz... Nie możesz! Proszę, nie, nie rób mi tego! - zawołała błagalnie Sophie. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Błazen tylko prychnął.

- Żałosne. Serio myślisz, że jesteś w stanie przekonać mnie do zmiany planów? Niby dlaczego miałbym to zrobić? - spytał błazen. Do oczu Sophie ponownie napłynęły łzy.

- Bo... Bo... - gorączkowo starała się znaleźć jakieś uzasadnienie. Coś, co mogłoby ją ochronić przed losem, który zamierzał zgotować jej ten błazen. Nie chciała umierać. - Bo nie możesz! Po prostu nie możesz i już! Nie możesz mi odebrać życia! To nie może być możliwe! To nie może być naprawdę, ja muszę śnić! - zawołała dziewczyna. Gdy wykrzyczała te słowa, zaniosła się jeszcze głębszym płaczem. Spuściła wzrok, zalewając się przy tym łzami. Dotarła do niej cala beznadzieja wynikająca z sytuacji, w jakiej się znalazła. Candy, widząc to, uśmiechnął się lekko.

- Nie ty mi będziesz mówić, co JA mam robić, ale to JA tobie będę dyktował warunki! - zawołał Candy. W odpowiedzi Sophie tylko na nowo załkała. Uśmiech zniknął z twarzy błazna, a po chwili zagościła na niej znudzona mina. - Taki krzyk już słyszałem. Daj mi coś nowego, zaskocz mnie czymś - dodał, po czym wyczarował... coś.

Nim dziewczyna zdołała w ogóle dostrzec, że ponownie się do niej zbliżył, Candy już przy niej był. Gdy Sophie podniosła ponownie wzrok, ich spojrzenia spotkały się. Dziewczyna aż się wzdrygnęła. Następnie spuściła wzrok niżej. Spostrzegła, że błazen trzymał teraz w dłoniach świecące się na neonowo, różowe bransoletki. Takie same zauważyła wcześniej na jego nadgarstkach, tyle że tamte świeciły na niebiesko i fioletowo. Sophie przeszło przez myśl, po co mu one, ale odpowiedź na to pytanie nie była obecnie aż tak dla niej ważna. Dziewczyna ponownie spojrzała na błazna. - Pamiętaj, że masz współpracować. Inaczej odbije się to na twojej rodzince, jasne? - spytał. Sophie poczuła, że w jej gardle zawiązał się supeł, który uniemożliwia jej oddychanie. Musiała zmusić się do przełknięcia śliny, żeby mieć pewność, że wciąż może bez problemów oddychać. Potem skinęła głową.

- J-jasne - odparła cicho. Choć bardzo się bała, musiała jakoś znieść to wszystko. Jeśli ona nie dałaby rady, to.... Nie, nie chciała nawet myśleć, co mogłoby się stać, jeśli ona by zawiodła. Nie mogła zawieźć swojej rodziny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro