Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wielki powrót

Madeleine zamknęła sklep o wyznaczonej porze. Jutro jej znajoma miała przyjść po klucze. Dziewczyna spodziewała się, że Jason jak zwykle będzie na nią gdzieś czekał. Właściwie zdziwiła się, że nie wparował do sklepu jeszcze przed zamknięciem. Jednakże nie spodziewała się tego, że nie przyjdzie sam, ale z Jack'iem! Madeleine nie zauważyła go od razu, bo najpierw Jason do niej podszedł i przytulił ją na powitanie.

-Cieszę cię, że cię widzę!-zawołał lalkarz.

-Daj spokój, przecież i tak spędziliśmy razem pół dnia! Nie mów, że tak się zdążyłeś stęsknić!-zaśmiała się dziewczyna.

-Właśnie miałem zamiar coś takiego powiedzieć. Nie lubię czasu, którego nie spędzam z tobą-powiedział lalkarz.

-Byłbyś niezłym podrywaczem, Jason!-zaśmiała się Madeleine. Lalkarz uśmiechnął się. Po chwili jednak dziewczyna spoważniała.-A dowiedziałeś się czegoś o Jack'u?-spytała.

-A właśnie, skoro już o tym idiocie mowa, to...możesz go dziś osobiście ochrzanić za to, ile ci smutku, stresu i zmartwień przysporzył!-zawołał Jason. Następnie chwycił Madeleine za rękę i pociągnął ją za sobą w stronę jakiegoś zaułka, gdzie światło latarni już nie docierało. W miarę jak się tam zbliżali, dziewczyna zaczęła dostrzegać jakąś postać. A potem zdała sobie sprawę, że ta postać ma co najmniej dwa metry wzrostu i dziwnym trafem posturą przypomina jej pewnego klowna.

-Jack!-zawołała, po czym puściła się biegiem w stronę chłopaka. Jak tylko do niego dobiegła przytuliła go, ale z powodu różnicy wzrostu wyglądało to bardziej, jakby wtuliła się w jego brzuch.-Strasznie się cieszę, że cię widzę!-zawołała, odsuwając się od klowna.

-Naprawdę?-Jack nie krył zdziwienia.

-Tak!-zapewniła go Madeleine.

-Ale przecież ja...-zaczął klown, ale dziewczyna mu przerwała.

-Nie chcę o tym więcej rozmawiać. Przyznałeś się do winy, doceniam to. A do tego, jak już pewnie Jason ci powiedział, stwierdziłam, że zasługujesz na wybaczenie. Przynajmniej na moje. Może to niewiele, w końcu ja mało znaczę w porównaniu do reszty świata, ale ja ci wybaczam. Musisz mi tylko obiecać, że naprawdę więcej już nikogo nie zabijesz. Ale nie dopóki będziesz z nami mieszkać. Obiecaj mi, że już naprawdę nigdy nikogo nie zabijesz, chyba że w samoobronie-powiedziała dziewczyna. Na początku klown spojrzał na nią zaskoczony.

-Madeleine, ja nie uważam, że ty niewiele znaczysz. Dla mnie znaczysz już chyba dość dużo, a na pewno dla Jasona. I...obiecuję ci, że nigdy nikogo nie zabiję. Chyba że w samoobronie, choć wątpię, że ktoś chciałby zaatakować takiego potwora jak ja. Ale jeśli ktoś znowu będzie chciał coś zrobić tobie, nie ręczę za siebie-powiedział Jack. Szczerością tych słów i samym tym, że w ogóle je wypowiedział, zaskoczył sam siebie. Naprawdę aż tak zależało mu na tej dziewczynie? Tyle znaczyło dla niego jej przebaczenie? Był gotów przestać dla niej zabijać? Bo kazała mu obiecać to sobie? Najwidoczniej odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: tak-pomyślał Jack, podczas gdy Madeleine uśmiechnęła się do niego, chwyciła go za rękę i zmusiła do tego, żeby się do niej schylił. Następnie, po raz pierwszy od ponad dwustu lat, ktoś go naprawdę przytulił.

~*~

-Nadal nic?-spytał Slenderman. Proxy nie mieli dla niego dobrych wieści. Mężczyzna jednak nawet tego nie oczekiwał. Wiedział, że Zalgo zdawał sobie sprawę z tego, że Slenderman szybko dowie się o tym, że demon się przebudził. I przybędzie do miejsca, gdzie to się stało. Dlatego najprawdopodobniej Zalgo jak najszybciej je opuścił. Slenderman przeczuwał, że choć wyssał tyle dusz, nadal był dość mocno osłabiony. Potężny demon potrzebuje potężnej dawki ludzkich dusz, aby odzyskać całą swoją moc. Jednakże proxy nie natrafili na żadne wzmianki o dziwnych zgonach, gdzie ofiary nie odnosiły żadnych ran, a mimo to umierały. Po zabiciu tych stu osób Zalgo jakby zapadł się pod ziemię. Slenderman przeczuwał jednak, że to tylko cisza przed burzą.

-Jakie są twoje dalsze rozkazy?-zapytał Masky.

-Cóż...Zalgo potrzebuje mocy, a wygląda na to, że na razie dosłownie się głodzi. Sto dusz nie jest dla niego nawet przystawką. Gdybym był nim, chciałbym jak najszybciej odzyskać moc i pokonać swojego największego wroga, czyli mnie. Tak właśnie zrobiłby Zalgo. Skoro zaś się powstrzymuje, to może planować jakąś pułapkę. Możliwe, że chce uśpić moją czujność. Może też pragnąć, abym uwierzył, że tak naprawdę to wszystko tylko mi się zdawało i wcale nie poczułem, jak się przebudził.

-A może Zalgo szuka jakiejś konkretnej osoby? Na przykład utraconej miłości albo...-zasugerował Toby. W odpowiedzi Masky zgromił go wzrokiem. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo przerwał mu Slenderman.

-To nie jest niemożliwe. Tak naprawdę każda możliwość wchodzi w grę-powiedział.

-W-więc c-c-co mamy teraz z-zrobić?-zapytał Hoodie.

-Pozostaje nam tylko nadal szukać informacji o możliwych ofiarach lub osobach, które Zalgo mógłby chcieć odnaleźć. Poza tym domyślam się, że być może Zalgo znalazł sobie pomocników. Swoich własnych proxy. Tak, to bardzo możliwe. Ktoś musi mu pomóc odnaleźć się w obecnym świecie, w końcu zupełnie nie przypomina on tego sprzed trzech tysięcy lat. Waszym zadaniem będzie więc odnalezienie i schwytanie jakiegoś jego pomocnika. Chcę, abyście go do mnie przyprowadzili. Żywego-powiedział Slenderman, po czym odesłał swoich proxy.

~*~

-Tak się cieszę, że znowu jesteśmy razem!-zawołała Madeleine. Ona i Jason zajmowali się właśnie przygotowaniem późnej kolacji. Tylko Jack im nie pomagał, bo dziewczyna poprosiła go o jedną, bardzo ważną dla niej rzecz, o której jednak przykro jej było mówić. Chciała, aby klown zawiadomił jakoś policję o miejscu, gdzie zostawił ciało zabitej przez siebie dziewczyny. Jack wolał nie wspominać Madeleine, że to już właściwie tylko szczątki, a nie całe ciało. Dziewczyna uważała, że bliscy ofiary klowna musza przeżywać koszmar, bo nawet nie wiedzą, czy ich córka/dziewczyna/matka/siostra w ogóle żyje. Była pewna, że woleliby znać prawdę niż żyć w niepewności. Co prawda nie miała prawa o tym decydować, ale musiała. Jack więc napisał na kartce wiadomość, w które dokładnie opisał miejsce, gdzie powinni szukać ciała, a właściwie tego co zostało z ciała dziewczyny. Potem teleportował się przed sam komisariat i przybił kartkę do drzwi. Dzięki swojej mocy mógł to wszystko zrobić tak szybko, że nikt go nie zauważył. Kiedy wrócił, kolacja była już gotowa. Madeleine była ciekawa, co Jack robił przez tych kilka dni.

-Właściwie nie za wiele. Głównie się nudziłem. Ale nikogo nie zabiłem-powiedział. Wolał nie wspominać o tym, że spędził trochę czasu ze swoim znajomym-mordercą, choć sam nie przyłożył ręki do popełnionych przez niego morderstw.

-Tym bardziej się cieszę!-zawołała dziewczyna.-A teraz lepiej wyczaruj jakieś cuksy, bo to chamstwo, żebym ja przez tyle dni nie mogła jeść twoich słodyczy. W końcu są najlepsze!-zawołała Madeleine. Cała trójka zaśmiała się, po czym Jack sprawił, że na samym środku stołu faktycznie pojawiła się masa słodyczy.

-No i to rozumiem-powiedziała Madelenie, z uśmiechem sięgając po jednego z cukierków.

-Mam rozumieć, że wolisz jego zatrute cukierki od moich lalek?-zapytał Jason. Dziewczyna wystraszyła się, że lalkarz mówi na poważnie i że znowu się wkurzył i jest zazdrosny o Jack'a, ale kiedy spojrzała na niego i zobaczyła jego rozbawioną minę, od razu się roześmiała.

-Przecież wiesz, że cię kocham!-zawołała, kiedy już skończyła się śmiać.

-Ja ciebie też-odparł z uśmiechem Jason. Dziewczyna spojrzała na Jack'a, który nagle umilkł.

-Ciebie też kochamy, Jack! Prawda, Jason?-powiedziała, po czym po raz drugi tego dnia przytuliła się do klowna. Ale, ponieważ znowu przeszkodziła im różnica we wzroście, żeby to zrobić musiała wstać. Jack uśmiechnął się do niej i odwzajemnił uścisk.

-Powiedzmy-powiedział Jason, patrząc na ich dwójkę. Sam był pod wrażeniem, że hamował swoją złość, ale powtarzał sobie, że nie ma powodu, aby być zazdrosnym. W końcu nadal jeden przyjaciel nie zastąpi drugiego, prawda?

-A tak właściwie, to jak znalazłeś tę naszą zgubę?-zapytała zaciekawiona Madeleine.

-Słyszałaś o cyrku "Arlekinada"?-zapytał lalkarz.

-Kto o nim nie słyszał?! Ten cyrk zrobił się sławny po tym, jak dołączył do niego jakiś sławny akrobata-powiedziała dziewczyna.

-Naprawdę? Dlaczego ja o tym nie wiedziałem?-zdziwił się lalkarz.

-Oglądasz za mało telewizji-odparła Madeleine i uśmiechnęła się.

-W każdym razie, uznałem, że skoro Jack jest klownem, to, jeśli nadal jest w mieście, może wpadnę na niego tam, gdzie miejsce klownów. Czyli w cyrku. Szczerze nawet nie myślałem, że naprawdę tak się stanie-wyjaśnił Jason. Celowo pominął fragment o Candy Pop'ie, bo nie chciał martwić Madeleine tym, że w pobliżu pojawił się kolejny morderca z creepypasty i liczył, że Jack to pojmie i poprze jego wersję.

-Tak właśnie było. Z nudów chciałem się tam trochę pokręcić i wtedy znalazł mnie Jason-potwierdził Jack, który też nie chciał wspominać o błaźnie. Bał się, że dziewczyna może się wystraszyć albo, co gorsza, chcieć spotkać z kolejnym psychopatą, którego spróbuje odwieść od zabijania. A nie chciał, aby znowu zaczęła się zamartwiać po tym, jak on sam przysporzył jej tylu zmartwień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro