To Twoja Wina
Jason otworzył drzwi prowadzące na korytarz i wszedł do swojego sklepu. Usiadł za ladą i upił łyk herbaty, którą sobie zrobił. Następnie przyjrzał się dokładnie całemu pomieszczeniu. Odkąd zaprzestał przyjmowania jakichkolwiek klientów, panował tam o wiele większy porządek, on sam nie musiał co dzień tyle sprzątać, i nie musiał też denerwować się ignorancją tych ludzi, którzy nie rozumieli, że jego "zwykłe zabawki" to dzieła sztuki. Jason westchnął cicho i odstawił kubek na ladę.
Miał spokój, ale wiedział, że to nie będzie trwało wiecznie. Odkąd zniknęła Madeleine, czuł w sobie pustkę. Myślał, że po jej śmierci gorzej być nie może, ale jednak się mylił. Zniknięcie lalki zachwiało całym jego światem. Wcześniej posiadanie zabawki dawało mu przynajmniej złudzenie, że jego przyjaciółka cały czas z nim jest, tylko inaczej niż kiedyś. A teraz nie było jej nawet pod tą postacią, wyparowała, zniknęła. Dlatego też stracił chęć na robienie czegokolwiek, nawet na naprawianie ludzi, choć pomału zaczynał za tym tęsknić. Domyślał się, że niedługo przynajmniej po części pogodzi się ze zniknięciem jego laleczki, przejdzie nad tym do porządku dziennego i znów wróci do swojego fachu.
Pomału mimo wszystko zaczynało mu tego brakować, a fakt, jak wielu ludzi mógł naprawić przez ten czas, gdy się tak okropnie obijał, tylko go dobijał. Nie lubił siedzieć bezczynnie i marnować czasu. Wiedział, że musi w końcu przestać się nad sobą użalać i wrócić do swojej głównej pracy, a przy tym nie przestawać z poszukiwaniami Madeleine. Lalki w końcu od tak nie wyparowują, prawda? Te i inne, podobne myśli, towarzyszyły mu już od kilku dni, także i dziś, gdy wszedł do swojej pracowni, ale nie tej, gdzie zabijał ludzi i robił z nich lalki, tylko tej, gdzie tworzył projekty i naprawiał zepsute zabawki.
Dwóch ostatnich rzeczy nie miał zbytnio ochoty robić w miejscu, które zwykle całe lepiło się od krwi. Zamierzał zaprojektować jakąś zabawkę, to mu czasem poprawiało humor, ale zapomniał o jednym, drobnym, acz istotnym szczególe. Kiedy wszedł do pracowni, od razu rzuciło mu się w oczy pudełko klowna, postawione na biurku, i cała złość w nim odżyła. Przyniósł je tutaj i rzucił niedbale kilka dni temu, całkowicie o nim zapominając, aż do teraz. Jason w kilu szybkich krokach pokonał odległość od drzwi do biurka i chwycił w dłonie pudełko, po czym uniósł je, aby lepiej mu się przyjrzeć.
Zabawka była niewątpliwie stara, bardzo stara. I wyglądała podobnie do pudełka tamtego Jack'a, Laughing Jack'a, jego największego wroga, przez którego zginęła Madeleine. Jednak to nie mogło być to pudełko, mimo wszystko, nie wyglądało na tak uszkodzone, jakie się stało po upadku z wysokości, kiedy to właśnie Madeleine uchroniła je przed całkowitym roztrzaskaniem. Jason miał dziwne wrażenie, zawsze,kiedy wspominał czas po wypadku Madeleine, czuł się, jakby myślał o czymś niesamowicie odległym, niemożliwym, co nie miało miejsca. Widocznie nadal nie do końca mógł się pogodzić z tamtymi wydarzeniami. Teraz jednak to nie było ważne. Ważne było coś innego. Liczyło się to, że miał w rękach inną, choć podobną zabawkę. I mimo że zazwyczaj kochał zabawki, do tej żywił szczerą nienawiść. Nie brał nawet pod uwagę naprawy tego pudła. Ani myślał oddawać je też tym dzieciakom. Kiedy przyjdzie na to czas, da im inną zabawkę, oleje te dziewczynki, albo to z nich zrobi zabawki, urocze lalki. Ale teraz, nie odmówię sobie przyjemności zniszczenia tego pudła - pomyślał Jason. Miał ochotę rzucić tym o ziemię i roztrzaskać to w drobny mak, co też planował uczynić. Zanim jednak to zrobił, chwycił mimowolnie za korbkę i zakręcił nią dwa razy, aby ostatni raz usłyszeć melodię z pozytywki. Bądź co bądź, zawsze widział piękno w takich zabawkach, można więc uznać, że zrobił to wręcz nieświadomie, że to był jego...zboczenie zawodowe. A jednak, te dwa niepozorne ruchy, zmieniły wszystko.
~*~
Gdy Jack pojął, gdzie się znalazł, poczuł ogromną złość z kilku powodów. Te dzieciaki, jego nowe ofiary, dla których zaplanował już tyle zabaw i atrakcji, oddały jego pudełko temu skurwielowi, przez którego Madeleine nie żyła, który w dodatku to JEGO, Laughing Jack'a obwiniał o jej śmierć, i który najwyraźniej ani myślał wypuszczać go z pudełka. Klown nie wiedział, czy Jason wie, że ma do czynienia własnie z nim, ale to nie było aż tak istotne. Istotne za to było, że lalkarz nie wypuszczał go przez kilka dni, rzucił jego pudełko w kąt, zostawił go samemu sobie i ani myślał go uwalniać. Potraktował mnie tak samo jak Isaac. Jak nic niewartego śmiecia. Tylko Madeleine mnie tak nie traktowała, mimo tego, jaki byłem, gdy ją poznałem... A właściwie mimo tego, jaki nadal jestem myślał Laughing Jack.
Przez cały ten czas złość i nienawiść do świata, a w szczególności do Jasona, tylko w nim rosły. Minęło kilka dni, w czasie których jedyną rozrywką było dla niego rozpamiętywanie wszystkich tych wydarzeń. W końcu jednak nastał czas, kiedy Jason w końcu przestał ignorować jego pudełko. I otworzył je, uwalniając tym samym Jack'a. Klown poczuł dobrze znane uczucie, trudne do opisania, bo nie dało się tego do niczego porównać. Po prostu, z jego pudełka wypłynęło mnóstwo czarnego dymu, który niewiele później zmienił się w klowna. Jack zmierzył zaskoczonego Jasona nieprzyjemnym spojrzeniem. Przez jedną chwilę stali tak w ciszy, gdyż oboje zaniemówili wręcz z nienawiści, a do tego sami nie wiedzieli, co powinni mówić. Pierwszy doszedł do siebie Jason.
- Ty...! Jak śmiesz pokazywać mi się na oczy! Jak w ogóle śmiesz jeszcze istnieć! Powinieneś nie żyć! NIE ŻYĆ! Ty powinieneś zginąć, zamiast Madeleine! - krzyknął lalkarz.
- Myślisz, że bym tego nie chciał?! Wszystko bym zrobił, żeby ona wróciła do życia! - odparł Jack. Jason nic nie powiedział, tylko zacisnął usta w wąską kreskę. Klown miał okazję obserwować, jak jego "znajomy", o ile tak mógł określić zabawkarza, przemienia się, jak to miał w zwyczaju. Jego czy rozbłysły jaskrawą zielenią, a włosy zbielały.
- Ale teraz jest okazja, abyś odpokutował swoją winę - odparł Jason, po czym uśmiechnął się jak szaleniec. Jack nie mógł pojąć, o co może mu chodzić, przynajmniej dopóki Jason nie wbił kilku swoich pazurów w pudełko, które trzymał nadal w rękach. Jack syknął, czując jak fala bólu rozchodzi się po całym jego ciele. Natychmiast też rzucił się w stronę Jasona, który odskoczył do tyłu, nadal z całych sił wbijając swoje szpony w pudełko klowna. Jack kolejny raz jęknął z bólu, ale zignorował to, zbliżył się ponownie do Jasona i zamachnął się, zanim lalkarz zdążył mu ponownie uciec. Rozorał mu swoimi pazurami dłonie. Zabawkarz krzyknął z zaskoczeniu i bólu, a klown wykorzystał to i wyrwał mu swoje pudełko, następnie odsunął się od Jasona na odległości paru kroków.
- Nigdy. Więcej. Tak. Nie rób - powiedział, przyglądając się ze złością Jasonowi, który tymczasem patrzył z niedowierzaniem na swoje krwawiące dłonie. Następnie lalkarz przeniósł wzrok z powrotem na Jack'a.
- Co? Śmierć nie jest taka fajna, nie? Zwłaszcza taka... A ty zgotowałeś śmierć Madeleine! Mojej Madeleine! - krzyknął Jason.
- Nie ja ją zabiłem, tylko Zalgo! Poza tym, ty też miałeś w tym swój udział, powinieneś lepiej ją trzymać! Wtedy ja bym zginął, ale ona by przeżyła! To tak samo twoja wina, ja nic nie zrobiłem! Ale za to teraz zrobiłbym wszystko, gdybym mógł, żeby żyła! - odparł klown.
- Wiesz, mówiłem już, to, że żyjesz, da się jeszcze zmienić. Powinieneś zginąć, zapłacić za to, co TY zrobiłeś Madeleine! Gdybyś do nas nie trafił, ona nigdy nie poznałaby cię, nie rzuciłaby się tobie na ratunek!
- Ale Zalgo i tak znalazłby ją, mógłby i tak spowodować jej śmierć! To, że Madeleine mnie opuściła, to twoja wina! Pierwszy prawdziwy przyjaciel mnie porzucił z własnej woli, a drugi przez ciebie! - krzyknął Jack. W Jasonie aż zagotowało się ze złości.
- JAK ŚMIESZ! JAK TY ŚMIESZ MÓWIĆ COŚ TAKIEGO! TO PRZEZ CIEBIE MADELEINE OPUŚCIŁA MNIE! A TERAZ STRACIŁEM JĄ PONOWNIE!- krzyknął Jason, a następnie rzucił się w stronę Jack'a. Pragnął za wszelką cenę wyrwać mu jego pudełko i je zniszczyć. Klown zdołał jednak w porę się odsunąć, po czym zmienił się w chmurę czarnego dymu i teleportował się na drugi koniec warsztatu.
- Jak to "ponownie"?! - zapytał. Jason spojrzał na niego ze złością. Miał ochotę wydrapać klownowi oczy, podziurawić go pazurami, zniszczyć, zabić za wszelką cenę. Nie wiedzieć jednak czemu, odpowiedział mu, pomimo wszelakiej logiki. Nienawidził go w końcu, pragnął go zniszczyć, a nie wytłumaczyć mu się. Nie chciał mu o tym mówić, a jednak powiedział.
- Straciłem ją ponownie. Lalkę, którą z niej zrobiłem - odparł Jason.
- CO?! Zrobiłeś z niej lalkę? I do mnie masz pretensje? Jak mogłeś tak ją zniszczyć?! Moją Madeleine... A teraz jeszcze ją straciłeś?! Ty podły, pojebany zabawkarzu od siedmiu boleści! To ty zniszczyłeś Madeleine, dwa razy! - odparł Jack. Jason nie mógł już dłużej wytrzymać, rzucił się w stronę klowna. Kiedy to zrobił, Jack znów się przeniósł, tym razem w pobliże drzwi. Następnie otworzył je i wybiegł z gabinetu, podczas gdy zabawkarz rzucił się za nim.
~*~
Kiedy Jason wbiegł do właściwej części sklepu za Jack'iem, ujrzał tylko resztki czarnego dymu. Klown teleportował się gdzieś, poza sklep. Jason mógł co najwyżej wybiec i szukać go po mieście, ale średnio taka opcja go pociągała, choć nadal czuł niepohamowaną nienawiść. Pojawienie się Jack'a sprawiło, że o wszystkim sobie przypomniał. O całym bólu i cierpieniu, które musiał znosić, i za które ten klown śmiał obwiniać jego, Jasona! Podły kłamca i śmieć! Jak on w ogóle śmiał mówić coś takiego po tym, jak Madeleine przez niego umarła. Mam szczerze dość tego miejsca, najchętniej jak najszybciej bym się stąd wyniósł - myślał rozzłoszczony Jason.
Tak naprawdę jednak ta opcja nie wchodziła w grę. To tutaj utracił swoją ukochaną lalkę i nadal czuł się jakoś związany z tym miejscem. Podświadomie liczył, że uda mu się ją jeszcze odnaleźć, że ona gdzieś tam jest i na niego czeka, a on powinien szukać, szukać i szukać jej aż do skutku, a nie wynieść się z miasta. Jason, nadal zły z powodu wszystkich tych ostatnich wydarzeń, rozejrzał się po pomieszczeniu. Czuł się tak, jakby zamiast krwi w jego żyłach popłynęła czysta złość. Bez namysłu podszedł do znajdującego się najbliżej niego regału, chwycił go i przewrócił na ziemię. Liczne lalki w pięknych strojach, w tym te porcelanowe, różnorakie kolorowe misie i inne zabawki, wszystko to posypało się na podłogę, przygniecione dodatkowo ciężkim regałem.
Dopiero spowodowany tym wszystkim huk sprawił, że Jason nieco się uspokoił. Spojrzał na ogrom zniszczeń, którego dokonał w tak krótkiej chwili. Następnie westchnął cicho i schylił się, po czym odsunął wspomniany regał na tyle ile mógł. Problem polegał na tym, że gdy działał pod wpływem swojej niszczycielskiej złości, potrafił z łatwością dokonywać rzeczy, które normalnie byłyby dla niego wyzwaniem. Spodziewał się, że czeka go niemało pracy przy sprzątaniu bałaganu wywołanego jego wybuchem niepohamowanej agresji, ale taki już był, choć bardzo chciał, nie potrafił się do końca zmienić, nawet kiedy przyjaźnił się z Madeleine, cały czas miał w sobie część swojej niszczycielskiej natury.
A to nie było jego winą, że Jack, swoimi głupimi oszczerstwami, obudził właśnie tą najgorszą część lalkarza. Na myśl o klownie zabawkarz ponownie poczuł to nieprzyjemne uczucie złości, dlatego szybko skupił się na czymś innym. Schylił się i zaczął najpierw sprzątać zabawki, które jakimś cudem nie ucierpiały podczas całej tej akcji lub zostały uszkodzone tylko nieznacznie. Chwila zapomnienia przysporzyć miała Jasonowi mnóstwo pracy związanej teraz nie tylko ze sprzątaniem, ale i naprawianiem zniszczonych zabawek. Zakładając oczywiście, że będzie miał na to chęci, bo od kiedy ponownie stracił swoją przyjaciółkę, cała jego jakakolwiek działalność również straciła dla niego sens.
~*~
- Nic nie rozumiem! Zrobiłem wszystko tak, jak być powinno! Jak napisali w tej głupiej książce! A nie wyszło! - zawołał ze złością, przerywając lekturę księgi, w której posiadanie wszedł już jakiś czas temu. Zdobycie jej nie było łatwe ani przyjemne, ale on był w stanie zrobić wszystko, aby osiągnąć swój cel. Podniósł wzrok i z wściekłością spojrzał na stojącą przed nim na stoliku lalkę. Lalkę tak podobną do dziewczyny, którą znał krótko, ale z którym jego los został nieodwracalnie spleciony, właściwie przypadkiem. Los jego i najukochańszej, najbliższej mu osoby, zależał od tej nieświadomej niczego przez długi czas dziewczyny, która, w dodatku, nawet teraz, po śmierci, nie mogła mu się na nic przydać!
- Jesteś beznadziejna! Ja nie wiem, co takiego Jason czy Jack w tobie widzieli! - zawołał, po czym uderzył ze złości pięścią w stół. Siła uderzenia sprawiła zaś, że lalka zachwiała się, przechyliła i spadła. Przerażony, rzucił się, aby tylko zdążyć złapać ją w locie, ale nie udało mu się to. Chwycił ją, ale pomimo to lalka zdążyła jeszcze uderzyć głową o kamienie znajdującej się na ziemi. Podniósł ją szybko i przyjrzał się jej uważnie. Nic nie zauważył, więc wrócił na swoje miejsce i przybliżył się z lalką do światła lampy, oczywiście naftowej, którą był w stanie sobie załatwić. W końcu w jaskini trudno o elektryczność, a jakieś porządniejsze światło zawsze się przyda. Niestety, jak się przekonał, twarz lalki zdobiło już okropne pęknięcie, ciągnące się od linii włosów, w dół, przez policzek, aż do samej linii szczęki. Zaklął cicho, widząc efekt swojego nieprzemyślanego działania.
- Mam tylko nadzieję, że to mi w niczym nie przeszkodzi. Spróbuję jeszcze raz, musi się udać. Gorzej, jeśli twoje ciało nie nadaje się już do tego dlatego, że mimo iż jest w dobrym stanie, to jednak teraz to jest ciało lalki. Oby się nie okazało, że Jason, dając ci to "nowe życie" nie uniemożliwił przy tym wykorzystania cię do rytuału, bo jeśli tak się przypadkiem stało, to ja się chyba zabiję. Cholera, odbija mi po całości, gadam do durnej lalki - stwierdził, po czym ostrożnie odstawił zabawkę, ale tym razem już nie na stół, który również sobie załatwił, aby łatwiej mu się pracowało, ale na ziemię. Ostrożnie położył ją obok swojego krzesła, po czym wrócił do przerwanej lektury. Miał już lalkę, więc domyślał się, że coś, jakąś część rytuału, musiał wykonać dobrze. Teraz tylko musiał zrozumieć, co zrobił źle, poprawić to i gotowe! Osiągnie swój cel, choćby nie wiadomo ile go to kosztowało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro