Tajemnicza Torba
Trudno orzec, który z nich był w tamtej chwili bardziej tym wszystkim zaskoczony. Jack, niemogący wyjść z podziwu, ile miał szczęścia, że trafił na błazna, czy Candy, nie mający najmniejszego pojęcia, co klown zamknięty w pudełku robił w lesie wśród śmieci. Zaraz jednak potraktował to jako swego rodzaju uśmiech losu. Co prawda nie orientował się do końca w obecnych relacjach między Jasonem i Jack'iem, ale przecież obaj przyjaźnili się z tamtą dziewczyną, więc jego stary przyjaciel mógł mu się obecnie przydać.
- Co ty tutaj robisz? - spytał błazen, nie chcąc od razu przechodzić do rzeczy, aby nie wzbudzić zbytnich podejrzeń.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - odparł Jack.
- Ja właśnie wspaniałomyślnie ratuję ci skórę - stwierdził Candy, po czym uśmiechnął, odsłaniając swoje ostre jak u rekina zęby, ale na Jack'u, w przeciwieństwie do ofiar Candy'ego, ten uśmiech nie robił aż takiego wrażenia. Ot, uśmiech jak uśmiech.
- A ja właśnie pozwalam ci się uratować - odparł klown.
- Widzę, że nic z ciebie nie wyciągnę? - spytał błazen. Jack nic nie odpowiedział, tylko wzruszył lekko ramionami, uśmiechając się przy tym, podczas gdy Candy pokręcił lekko głową. W końcu błazen zebrał się w sobie i zaczął mówić o tym, co go najbardziej interesowało. - Pytam o to wszystko, bo muszę znaleźć Jasona. Skoro już na ciebie wpadłem, to pomyślałem, że mógłbyś mi wskazać drogę do niego. Zakładając, że nie jesteś właśnie zbyt zajęty... ee... byciem uwięzionym w swoim pudełku porzuconym w stercie śmieci w lesie? - dodał Candy. Jack'a w jednej chwili opuścił dobry humor, co nie umknęło uwadze błazna.
- Skąd pomysł, że pomogę ci do niego dotrzeć? Do tego...aż nie mam słów, żeby określić tego idiotę! Nienawidzę go, więc nie, nie wskażę ci do niego drogi! Chyba mi nie powiesz, że szedłeś właśnie do niego?! Do tego kłamliwego potwora, winnego śmierci...- mówiąc to wszystko, Jack spuścił wzrok na ziemię i całkowicie zatopił się we własnych wspomnieniach, aż do tego momentu. Teraz podniósł głowę i ponownie spojrzał wprost na stojącego przed nim błazna. Złość na Jasona i radość z bycia uwolnionym sprawiły, że zapomniał o innym, istotnym aspekcie. - Ty też jesteś temu winny, tak samo jak on! Wszyscy przyczyniliście się do jej śmierci, dlaczego ja w ogóle z tobą rozmawiam?! - zawołał wściekły Jack. Candy, widząc co się dzieje, postanowił ratować sytuację.
- Spokojnie, spokojnie, daj mi chwilę, a wszystko ci wytłumaczę! - przerwał klownowi. Jack spojrzał na niego z mordem w oczach.
- Tu nie ma nic do tłumaczenia! - odparł Jack.
- Ależ jest! Wszystko ci wytłumaczę i... i... i może nawet uda się odzyskać Madeleine! - zawołał błazen. Klown spojrzał na niego ze szczerym zdziwieniem.
- Odzyskać Madeleine? O czym ty mówisz? Jak? W jaki sposób? - zdziwił się Jack.
- No, bo widzisz, po pierwsze, to tak, szedłem właśnie do Jasona. Ale żeby nie zwracać na siebie zbytnio uwagi, to nie mogę iść miastem, jechać, nic z tych rzeczy, sam przecież wiesz jak to jest z nami, sławnymi mordercami. A muszę do niego dotrzeć, bo udało mi się znaleźć pewną starą księgę zawierającą informacje i zaklęcia dotyczące nekromancji i w związku z tym...
- Nekro...czego? - przerwał mu zdziwiony Jack.
- Nekromancji. Czyli chodzi o wskrzeszanie zmarłych i wszelkie kwestie z tym związane - wyjaśnił Candy.
- Wskrzeszanie zmarłych? - klown nie krył swojego rosnącego zainteresowania.
- Tak. Szukałem jej dla swojej siostry, ale wkrótce okazało się, że, ponieważ Madeleine i Cane zginęły razem, tego samego dnia, jakby nie patrzeć, przez tego samego demona, choć w inny sposób, trzeba je obie wskrzesić naraz. Ale żeby to zrobić, potrzebnych jest kilka rzeczy, o załatwienie których chciałem prosić Jasona. No i ciebie - dokończył Candy.
- Jaka księga? Skąd ją niby wziąłeś? Co trzeba załatwić? Kiedy? Jak? Co my mamy z tym wszystkim wspólnego? - spytał Jack.
- Istny grad pytań, ale dobrze, odpowiem na wszystkie. Ze zdobyciem księgi to długa historia, a na to nie mamy teraz czasu. Jak wspomniałem, są w niej czary dotyczące nekromancji, czyli pozwalające między innymi wskrzeszać zmarłych. Potrzebnych jest naprawdę kilka rzeczy, w tym...dobrze zachowane ciało Madeleine. Czyli, innymi słowy, jej lalka, którą ma Jason. A wy moglibyście po prostu pomóc mi to wszystko zdobyć - wyjaśnił błazen.
- Kusząca propozycja, zakładając, że mówisz prawdę - stwierdził Jack.
- Ja miałbym ciebie okłamywać, przyjacielu? Po co?
- A po co kłamałeś wtedy, przy sprawie z Madeleine?
- Wtedy to była inna sytuacja, robiłem to dla siostry - wyjaśnił Candy.
- Skąd mam mieć pewność, że i teraz nie robisz tego tylko dla niej? - zapytał klown.
- Szczerze? Znikąd. Nie mam pojęcia, jak ci dowieść, że mówię prawdę. Więc jeśli nie chcesz mi pomóc, to nie - stwierdził Candy, po czym odwrócił się i zaczął iść dalej. Zrobił ledwo kilka kroków, a już zatrzymał go głos Jack'a.
- Czekaj! Coś ty w takiej gorącej wodzie kompany? Jeszcze nie powiedziałem, że się nie zgadzam! - zawołał klown, podchodząc ponownie do błazna, który po raz kolejny odwrócił się w jego stronę. Jack'iem na dobre zawładnęła już wizja przywrócenia do życia jego przyjaciółki.
- Czyli wchodzisz w to? - spytał Candy.
- No... Ale odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie - odparł klown.
- No dobra, byle szybko, czasu nie mam - stwierdził zniecierpliwionym głosem błazen.
- Skąd wiedziałeś, że Jason zrobił z Madeleine lalkę po jej śmierci? Nawet ja nie miałem o tym wcześniej pojęcia, bo po tym, jak ona zginęła, nasze drogi się rozeszły, aż do niedawna - powiedział Jack, czym nieco zaskoczył Candy'ego. Nie był on przygotowany na takie pytanie i na szybko ciężko mu było wymyślić jakąś wymówkę. Na jego twarzy zagościł wyraz zakłopotania i niepewności, jednak na krótko.
- Eee... to chyba oczywiste? Znając Jasona, co innego miałby zrobić? Pewnie pozbierał to, co z niej zostało, i zrobił z niej ładną laleczkę, niczym Barbie po operacjach plastycznych - stwierdził.
- Może i masz rację. Może to ja nie potrafiłem tak łatwo połączyć faktów. Ale zrobisz mi jeszcze drobną przysługę? - odparł Jack
- Jaką?
- Nie mów więcej o mojej najwspanialszej przyjaciółce, jak o "Barbie po operacjach plastycznych" - powiedział z całkowitą powagą Jack, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało i zestresowało Candy'ego, który właśnie odrobinę sam zaczął się plątać w swoich kłamstwach. Szybko jednak uśmiechnął się lekko. Jeśli chciał pomóc Cane, musiał robić dobrą minę do złej gry.
- Jasne, nie ma problemu. Nie będę tak o niej więcej mówił. To jak, jesteś w stanie mi pomóc? - odparł Candy. Z pomocą księgi mógł znaleźć drogę do Jasona, jednak Jack też mógł mu się przydać. Z tego wszystkiego wynikało, że nie darzą się teraz zbytnią sympatią (zresztą nigdy się za bardzo nie darzyli), ale obaj kochali Madeleine i im na niej zależało. Mogę...nie, muszę to jakoś wykorzystać w swoich planach - myślał Candy. W tym czasie Jack gorączkowo zastanawiał się, jak powinien postąpić. Propozycja błazna dotycząca wskrzeszenia jego przyjaciółki wydawała się okropnie nierealna, jednak jednocześnie tak obiecująca, piękna... W gruncie rzeczy zgoda na pomoc Candy'emu nic by go nie kosztowała, a mogła wiele dać, prawda?
- Zgadzam się. Pomogę ci dotrzeć do Jasona. Tak się składa, że ostatnio miałem nieprzyjemność się z nim spotkać, więc jeśli "nie przeprowadził się" nigdzie znowu i nadal jest tam, gdzie się spotkaliśmy, mogę cię do niego zabrać. Ale pod jednym, jedynym, najważniejszym warunkiem - powiedział w końcu klown.
- Tak? Pod jakim? - spytał zaciekawiony, ale i zadowolony Candy.
- Żadnych więcej krętactw. Masz mówić mi o wszystkim, co planujesz, i niczego od teraz nie robić bez mojej wiedzy. Ostatnio nie stanąłeś od początku po naszej stronie, mimo że naiwnie ci zaufaliśmy, i to się skończyło tragicznie zarówno dla Madeleine, jak i dla Cane, więc teraz nie zamierzam ci ślepo wierzyć. Jeden twój błąd albo kłamstwo w jakiejkolwiek, najdrobniejszej nawet kwestii, a po naszej umowie. Wtedy z chęcią oddam cię Jasonowi, żeby i z ciebie zrobił lalkę, a on zapewne będzie bardzo chętny, bo najpewniej ciebie również nienawidzi za to, co się stało - powiedział Jack.
- Jasne. Nie ma problemu. Nie zamierzam już nigdy więcej kłamać w żadnej kwestii dotyczącej sprawy Madeleine. I Cane. Nie mam do tego żadnych powodów - odparł Candy, starając się brzmieć w miarę spokojnie, mimo że wzmianka o jego siostrze spowodowała, że coś zakuło go mocno w głębi jego mrocznego, zepsutego serca. Kto by się spodziewał, że bezwzględny morderca, okrutny potwór, może mieć w ogóle kogoś bliskiego, aż tak tą osobę kochać i tak bardzo cierpieć po jej stracie? A jednak tak właśnie było. Inną jeszcze kwestią było to, co wynikało z tego, czego żądał Jack. Zero kłamstw nie musiało wcale oznaczać, że Candy musiał mówić prawdę. Znaczyło to tyle, że musiał albo przemilczeć pewne fakty, albo umiejętnie kłamać. Miał mnóstwo czasu, aby wszystko zaplanować w miarę możliwości jak najlepiej, poza tym miał silną motywację, aby starać się to jak najmądrzej załatwić, więc nie brał w ogóle pod uwagę tego, że coś miałoby mu się nie udać. Zamierzał kłamać tyle, ile trzeba, kiedy trzeba i jak trzeba, byleby tylko dojść do celu. I nie zamierzał pozwolić na to, aby jego kłamstwa się wydały, zatem warunek klowna nie stanowił dla niego żadnego problemu. Jack mógł mu się przydać, pod warunkiem, że on sam teraz będzie miał się jeszcze bardziej na baczności.
~*~
Sophie w końcu zmobilizowała się do sprzątania, przez co była z siebie niesamowicie dumna. Niedługo później zeszła na dół i pomogła mamie w przygotowaniu kolacji, podczas gdy jej brat i ojciec sprzątali salon z zabawek młodego. Dziewczyna nakryła do stołu i pomogła w przygotowaniu kanapek, resztą zajęła się jej mama, po czym zawołały na spożycie przygotowanej strawy swoich mężczyzn.
Jej brat rozgadał się na temat jakiejś historii z przedszkola, a Sophie, starająca się mimo wszystko być najlepszą starszą siostrą, jaką była w stanie się stać, przynajmniej w miarę dobrze udawała, jak bardzo ją to wszystko interesuje. Rodzice, po opowieści młodego, przerzucili się na nią i zaczęli ją oczywiście wypytywać o szkołę. Sophie dawała im jakieś zdawkowe odpowiedzi, bowiem nie widziała sensu w tłumaczeniu im wielu wydarzeń i faktów z jej szkolnego życia, gdyż zajęłoby to zbyt wiele czasu i prawdopodobnie i tak nie do końca wszystko by zrozumieli. Bądź co bądź, oni nieco inaczej postrzegali świat i sami nie uczestniczyli w większości tych zdarzeń, więc mogliby mieć problem ze zrozumieniem kontekstu.
Następnie przyszła kolej na rozmowę o ich pracy. Tata opowiedział jakąś zabawną anegdotkę (Sophie mogła przysiąc, że słuchała jej już co najmniej dziesięć razy, ale ona i mama zgodnie za każdym razem udawały, że tak samo je ona śmieszy), potem mama wspomniała coś nie coś o postępach w tłumaczeniu jakichś tekstów (jej rodzicielka była tłumaczką i dzięki temu mogła sobie pozwolić na pracę z domu), na sam koniec jej brat znów zaczął o czymś opowiadać, jak na rozgadanego czterolatka przystało. Po kolacji miała to szczęście, że rodzice zwolnili ją z obowiązku sprzątania, żeby mogła uszykować sobie plecak i ubrania na jutro do szkoły. No i musiała sobie co nieco przypomnieć przed jutrzejszym sprawdzianem. Jej wewnętrzny leń bardzo tego nie chciał, ale ona jakimś cudem go pokonała. Po godzinie nauki zrobiła sobie przerwę i udała się na zwiady do kuchni, żeby znaleźć coś słodkiego do przekąszenia. Oczywiście myszkując po szafkach, zwróciła uwagę mamy, która wkrótce przyszła sprawdzić, czegóż to jej pierworodna córka szuka.
- Szukasz przeznaczenia w tych szafkach? - spytała, widząc Sophie zajętą przeglądaniem wszystkich miejsc, które były w jej zasięgu.
- Tak. Szukam swojego słodkiego przeznaczenia - odparła ze śmiertelną powagą jej córka.
- W szafce na górze jest gorzka czekolada - powiedziała kobieta. Sophie zrobiła niezadowoloną minę. - Jest też chyba jakaś mleczna - dodała jej mama.
- Teraz mówisz w moim języku - stwierdziła jej córka, przystępując do szukania wspomnianego przysmaku. W końcu udało jej się go znaleźć. - To wszystko jest takie dobre, ale też wszystko w tyłek idzie - stwierdziła Sophie.
- Może tym razem w piersi pójdzie? - spytała z uśmiechem jej mama. Sophie odwzajemniła uśmiech.
- Przydałoby się - stwierdziła. Następnie udała się z czekoladą do swojego pokoju, życząc przy okazji mamie dobrej nocy. Sama planowała jeszcze trochę się pouczyć, a potem umyć się i iść spać, jak na dobrą i przykładną córkę oraz uczennicę przystało. Pomijając fakt, że ona tak nie do końca była dobrą i przykładną córką i uczennicą, ale to był tylko szczegół.
~*~
Od dłuższego czasu szli lasem w stronę miasta. Jack, przez przygodę z byciem wyrzuconym do worka na śmieci i wyniesienie do lasu, stracił nieco orientację w terenie, jednak mniej więcej pamiętał, gdzie znajdował się dom chłopaka, a jak dojść stamtąd do miasta, gdzie spotkał Jasona, to już pamiętał doskonale.
Bądź co bądź, to nie było aż tak daleko, a wszystkie wydarzenia związane z tamtym miastem wciąż były w pamięci Jack'a dość świeże. Jeśli chodziło o Candy'ego, on zupełnie nie ufał w tej kwestii orientacji terenowej klowna, ale miał to szczęście, że dzięki lalce, która była swego rodzaju drogowskazem prowadzącym do swojego twórcy, wiedział jak trafić do Jasona. Niestety nie mógł już jej używać w obecności Jack'a, więc sam musiał iść kierując się po części pamięcią, a po części wskazówkami klowna. Całe szczęście zarówno droga niejako wskazana przez lalkę i ta, którą kierował się Jack, pokrywały się, więc błazen miał praktycznie pewność, że idą dobrze. Na początku klown dużo wypytywał go jeszcze o pewne kwestie związane ze wskrzeszeniem Madeleine, zaś Candy starał się odpowiadać w miarę sensownie, szybko i logicznie, tak aby w jego odpowiedziach nie było nic podejrzanego. W końcu jednak temat im się wyczerpał, ciekawość Jack'a została na pewien czas zaspokojona i przez dłuższy czas szli w ciszy, przynajmniej dopóki pewien szczegół nie zwrócił w końcu uwagi czarno-białego klowna.
- Co to za torba? - spytał, dotykając paska wspomnianej torby, którą Candy miał przewieszoną przez ramię. Błazen w jednej chwili cały się w sobie spiął.
- Nie powinno cię to interesować! - syknął ze złością. Dopiero po chwili zreflektował się i nieco uspokoił. - Znaczy, nie ma w niej nic dziwnego - dodał szybko. Jack jednak nie planował dać się tak łatwo zbyć, przynajmniej nie teraz.
- Co dokładnie w niej jest? - spytał podejrzliwie.
- No mówię przecież, że nic ważnego! - zawołał Candy. Klown zmrużył oczy.
- Pokaż - powiedział.
- Co mam pokazać?
- Pokaż, co masz w torbie - wyjaśnił Jack.
- No mówię przecież, co w niej mam!
- Ale masz mi to pokazać!
- Po co?
- Czy ty już planujesz się wymigać od zasady, na którą się zgodziłeś? Zero kłamstw i krętactw? - spytał Jack.
- Nie, oczywiście, że nie! Ale nie mamy czasu, żebym ci teraz pokazywał, co w niej jest! - odparł Candy.
- Coś podejrzanie się przed tym wzbraniasz - stwierdził klown.
- Nie wzbraniam się, bo nie mam przed czym! Nic w niej nie ma!
- Nie wygląda, jakby nic w niej nie było - odparł Jack, po czym chwycił za pasek torby i szarpnął tak mocno, że zsunęła się ona z ramienia Candy'ego, na szczęście błazen zdążył jeszcze ją złapać.
- Zwariowałeś?! - zawołał.
- Pokaż mi, co jest w torbie! - odparł Jack, po czym spróbował ją zabrać błaznowi. Ten zaś, widząc że nie uda mu się temu zapobiec, wpadł na pewien pomysł.
- Dobrze już, dobrze, poczekaj - powiedział błazen, stawiając ostrożnie torbę na ziemi. Miał w niej lalkę, zawiniętą w czarny materiał i potrzebną księgę. Skoro Jack wiedział o księdze, Candy postanowił to wykorzystać. Otworzył nieznacznie torbę, udając przy tym, że odwija księgę z czarnego materiału, który leżał pod nią. Następnie wyjął ją i pokazał klownowi. - Mam tam tylko tą księgę z rytuałem. Jest w niej też masa mniej przydatnych rzeczy, planowałem ci potem pokazać gdybyś chciał. Ale właśnie, potem, a nie teraz, w środku lasu, nocą, ale jak chcesz, mogę ci o niej poopowiadać teraz. Zawinąłem ją przy tym dla bezpieczeństwa w ten czarny materiał, bo jest masakrycznie stara, a do tego wypadałoby jakoś o nią zadbać, w końcu jest naszą przepustką do wskrzeszenia Cane i Madeleine, nie?
- I nic więcej w tej torbie nie masz? - spytał Jack, wyciągając rękę po księgę, którą Candy posłusznie mu podał.
- Nie, co jeszcze miałbym ze sobą mieć? - spytał Candy, po czym zaczął nieco dokładniej wyjaśniać rytuał, trochę oczywiście przy tym kłamiąc. Miał to szczęście, że, jak się spodziewał, Jack nie znał łaciny, w przeciwieństwie do niego, więc nie musiał się martwić, że sam odczyta coś z księgi. A Candy nie zamierzał mu przecież mówić, że tak naprawdę potrzebuje Madeleine, aby móc poświęcić jej duszę i wskrzesić Cane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro