Rytuał
Jason i Jack przedzierali się przez zarośla, nie zważając na to, że raniły ich one. Obaj posiadali zdolność regeneracji. Musieli jak najszybciej zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. I, przede wszystkim, pokrzyżować plany Candy'ego. Choć wciąż nie do końca rozumieli, co tutaj się dzieje, i czego chce dokonać błazen, wiedzieli, że to nic dobrego i że nie mogą mu pozwolić na realizację jego planu. Po około godzinie udało im się dotrzeć na miejsce. Ich oczom ukazał się stary, opuszczony budynek. Części szyb w oknach i drzwi nie posiadał w ogóle, a w niektórych dziury zaklejone były starymi gazetami lub nawet zabite drewnianymi deskami. Wyglądało na to, że kiedyś ktoś jeszcze starał się o to miejsce jako-tako dbać, utrzymać je w dobrym stanie, ale teraz zapewne już od dawna nikt nic tutaj nie robił.
- Co to za miejsce? - spytał Jack, gdy tylko ich oczom ukazał się wspomniany budynek.
- Nie mam pojęcia - odparł Jason, nie odrywając przy tym wzroku od budynku.
- Nie znasz tej okolicy? Przecież jesteś tu już chyba od jakiegoś czasu? - spytał Jack. Jason spojrzał na niego, nie kryjąc swojego zdenerwowania. Był zestresowany i wkurzony zarówno przez całą tą sytuację, jak i przez samą obecność Jacka, którego wciąż nie znosił. Ledwo z nim wytrzymywał, ale w jakimś stopniu był w stanie się przemóc i z nim współpracować. Podejrzewał, że to również nie był przypadek, i że miało to znaczenie w tym wszystkim, choć nie wiedział jeszcze jakie.
- Wyobraź sobie, że cały ten czas miałem lepsze rzeczy do roboty niż ganianie się po lasach z tym niebieskim idiotą! Nie mam pojęcia, co to za budynek! - zawołał Jason. Jack spojrzał na niego, po czym przewrócił oczami.
- No dobrze już, dobrze. Skupmy się na naszym zadaniu - stwierdził klown.
- A jakie niby jest to nasze zadanie? - spytał zabawkarz.
- Czy to nie oczywiste? Powstrzymać za wszelką cenę Candy'ego, bez względu na to, co chce zrobić - odparł Jack. - Myślałem, że jesteś na tyle domyślny, żeby zrozumieć coś tak oczywistego od razu - dodał. Jason postanowił tym razem zignorować jego uwagę. Sam nie wiedział, skąd w nim tyle cierpliwości. Zachowywał się zupełnie jak nie on, sam to widział, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Zresztą, nie miał nawet czasu, żeby teraz o tym myśleć.
- Dobra, nieważne. Skupmy się w takim razie na tym, żeby jak najszybciej znaleźć Candy'ego i Sophie - powiedział Jason. Byli już coraz bliżej budynku, mogli dostrzec jego popękane ściany, porastane przez mech i grzyby.
- I Madeleine - dodał Jack.
- Madeleine - przytaknął mu Jason. Oboje wiedzieli, czuli, że Madeleine ma z tym coś wspólnego. A jako jej przyjaciele, musieli dopilnować, żeby nic jej się nie stało, żeby była bezpieczna. Wydawać by się mogło, że, skoro nie żyje, nic jej już nie grozi. Oboje jednak doskonale wiedzieli, że było zupełnie inaczej. Madeleine naprawdę miała z tym wszystkim coś wspólnego. Oni chcieli... Nie, oni MUSIELI się dowiedzieć, co dokładnie ma z tym wspólnego i zrobić wszystko, co w ich mocy, aby nic jej się nie stało. Żeby nie zawiedli jej ponownie.
~*~
Sophie z rosnącym niepokojem przyglądała się przygotowaniom Candy'ego. Wiedziała, że będzie musiała wiele znieść, że prawdopodobnie... czeka ją śmierć, bo kto, jak, kiedy ma jej pomóc? Jak ktokolwiek miałby ją w ogóle znaleźć? Kto w ogóle mógłby ją ochronić, uratować od tego potwora? Wiedziała jednak, że będzie musiała to wszystko znieść. Jeśli nie dla siebie, to dla swoich bliskich. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu wykłócałam się z nimi o takie drobnostki, jak sprzątanie pokoju czy opieka nad bratem... Teraz wszystko bym oddała za to, żeby móc jeszcze choć raz zająć się Damianem, porozmawiać z rodzicami... - pomyślała załamana Sophie.
Z użyciem tych wszystkich roślin, ziół, wymieszanych z krwią, Candy narysował coś na podłodze. Jakiś kształt. Wyglądało to zupełnie jak w jakimś horrorze, z tą różnicą, że nie był to żaden pentagram. Sophie trudno było jakkolwiek ten kształt określić. Była to po prostu linia narysowana na podłodze, tworząca okrąg o bardzo nieregularnych brzegach. Potem Candy wyjął z drugiej torby księgę i lalkę. Zabawkę odłożył do środka narysowanego okręgu, po czym sam usiadł przy jego brzegu i zaczął studiować książkę. Sophie nie miała pojęcia, ile to trwało, ale miała wrażenie, że całą wieczność. Nie wiedziała, czy ten dziwny mężczyzna naprawdę na tak długo skupił się na czytaniu tej księgi, czy też może ona, po tak długim pobycie tutaj, straciła już poczucie czasu? Jedno jednak wiedziała. Skoro czekał ją koniec, w dodatku tak straszny, to marzyła tylko o tym, aby był on jak najszybszy i jak najmniej bolesny. Błazen jednak nie spieszył się na razie. W końcu skończył studiować księgę, odłożył ją na bok, stronami do dołu, tak, żeby nie mogła się zamknąć. Potem wstał i zbliżył się do okręgu na podłodze. Wyciągnął przed siebie dłoń, na której po chwili coś się pojawiło.
- I ostatni, najważniejszy przedmiot! - zawołał mężczyzna. Następnie schylił się i odłożył to coś do środka okręgu. Właściwie to nie była to jedna rzecz, tylko kilka. Parę metalowych, kolorowych, niewielkich kółek. Z daleka Sophie zdołała dostrzec tylko tyle. Wyglądały jak jakieś bransoletki, ale dziewczynie nie chciało się wierzyć, że coś takiego mogłoby być wykorzystanego do jakiegoś dziwnego rytuału. Chociaż, z drugiej strony, lalka czy jakakolwiek inna zabawka to też raczej nie jest typowy przedmiot używany do odprawiania jakichś magicznych rytuałów czy czegoś podobnego... Ale w sumie ja się na tym nie znam - pomyślała Sophie. Zauważyła jednak, że błazen obchodził się z tymi "bransoletkami" ostrożniej, niż z lalką. Różnica była niewielka, ale dziewczyna zdołała ją dostrzec i zaczęła się zastanawiać, jaki jest tego powód. Po chwili jednak przestała. Nie to było teraz jej największym zmartwieniem, zwłaszcza, że, gdy błazen odłożył do okręgu bransoletki, wstał, i po tym, jak przez chwilę przyglądał się zgromadzonym przedmiotom, ruszył w jej stronę. Na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia, sadystyczny uśmiech. Spanikowana Sophie poczuła nagły napływ sił wynikający z desperacji. To była jej ostatnia szansa, aby cokolwiek zmienić, jakoś mu uciec, uwolnić się. Potem mogło już być różnie, zapewne nie czekało ją nic dobrego. Nie mogła uwolnić się z wiążących ją sznurów, więc zamiast tego zaczęła się jedynie odpychać i przesuwać po podłodze do tyłu, byle jak najdalej od tego potwora, który się do niej zbliżał. Opór może i był daremny, ale nie potrafiłaby tak po prostu się poddać.
- Zostaw mnie! Nie zbliżaj się do mnie! Słyszysz?! Zostaw mnie! - zawołała głośno, dalej stopniowo się odsuwając. Znów się rozpłakała, ze strachu i bezsilności, podczas gdy ten potwór zaczął się po prostu śmiać. Bez problemu się do niej zbliżył. Kucnął obok niej, chwycił ją za włosy i pociągnął jej głowę do góry, zmuszając ją w ten sposób, aby spojrzała na niego. Sophie wciąż płakała, dławiła się własnym płaczem.
- Sądzę, że to był twój ostatni akt nieposłuszeństwa względem mnie - powiedział błazen, nad wyraz, jak na niego, spokojnym głosem, zwłaszcza zważywszy na okoliczności. Zapłakana Sophie zdołała się jakoś opanować na tyle, żeby się jeszcze raz odezwać.
- Bo... Z-znów...za-za-zagrozisz m-mojej... rodzinie? - spytała, jąkając się przy tym z powodu strachu, stresu i płaczu. Ta myśl niemal od razu wpadła jej do głowy, gdy usłyszała słowa potwora. Uzmysłowiła też sobie, że na chwilę za bardzo się zapomniała. Nie mogła sobie pozwalać na takie akcje, w końcu on sam powiedział, że, jeśli będzie nieposłuszna, ukarze za to jej bliskich. Chcąc nie chcąc musiała więc robić wszystko to, czego on od niej wymagał. Słysząc jej słowa, Candy uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby coś go rozbawiło.
- Ależ skądże, zupełnie nie o to chodzi, mój cukiereczku! - zawołał. Jego głos brzmiał bardzo radośnie, co tylko przyprawiało Sophie o dodatkowe dreszcze i ciarki na plecach. Gdy błazen wypowiedział te słowa, patrząc jej prosto w oczy, przysunął swoją twarz bliżej do jej twarzy. Candy, oprócz tego, że postawił sobie za cel odzyskanie siostry, wciąż pozostawał tym samym sadystycznym potworem, co kiedyś. Uwielbiał wzbudzać przerażenie w innych, widok strachu u jego ofiar był dla niego niczym najlepszy narkotyk. - Teraz już będę mógł ukrócić twoje cierpienia, dopełniając twojego przeznaczenia - powiedział. Widząc, że dziewczyna nie do końca go rozumie, postanowił wyjaśnić to lepiej. - Teraz w końcu wykorzystam cię do tego, do czego byłaś mi potrzebna. Zrobię z ciebie ofiarę, poświęcę cię, żeby odzyskać wreszcie siostrę. W końcu Candy Cane do mnie wróci! - zawołał błazen. Chwilę później puścił włosy Sophie i odsunął się od niej. Nie krył swojej ekscytacji i zadowolenia. - Nie ma co dłużej zwlekać, im szybciej to zrobimy, tym szybciej odzyskam siostrę i tym mniej będę się musiał z tobą użerać - dodał. Następnie wstał. Sophie, będąc w szoku, nic więcej już nie mówiła. Przestała nawet płakać. Nie docierało do niej to, co właśnie się dzieje. Patrzyła w ciszy w górę, na stojącego nad nią mężczyznę. Ten schylił się, chwycił ją za ramię i zmusił, żeby wstała. - Idziemy! - zakomenderował. Ruszył w stronę przygotowanego wcześniej do rytuału miejsca. Zaskoczona, jeszcze nie do końca przytomna Sophie, ruszyła na początku za nim. Przeszła tak kawałek, dosłownie kilka kroków, aż wreszcie dotarło do niej wszystko to, co się właśnie działo, i co powiedział błazen. Gwałtownie się zatrzymała, co sprawiło, że Candy też musiał stanąć. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie! Nie, zostaw mnie! Weź sobie kogoś innego, słyszysz?! A mnie po prostu zostaw! Daj mi spokój! Daj mi stąd odejść! Uwolnij mnie! Zostaw! - zawołała dziewczyna. Po raz kolejny zapomniała, czym groził jej wcześniej błazen, że mógł on skrzywdzić jej bliskich. W tamtej chwili zupełnie o tym nie myślała. Jej głowę zaprzątała tylko jedna myśl, że mężczyzna chce ją skrzywdzić, poświęcić w jakimś rytuale, może nawet zabić! A ona miałaby to ze spokojem znieść? Znów zaczęła się wyrywać, najmocniej, jak tylko była w stanie. Nic to jednak nie dało. Candy jedynie przewrócił oczami.
- Nie mam na to już teraz czasu! - zawołał rozgniewanym głosem. Następnie ruszył dalej, ignorując zupełnie wyrywającą się z całych sił Sophie i bez problemu ciągnąc ją za sobą. Wreszcie udało mu się ją dociągnąć do narysowanego okręgu. Wepchnął ją do jego środka, i to tak mocno, że dziewczyna straciła równowagę, zachwiała się i upadła na ziemię. Bransoletki, położone wcześniej w jednej kupce obok lalki, rozsypały się. Jedna z nich poturlała się na tyle daleko, że, gdy się zatrzymała, w połowie była już poza okręgiem. Sophie, gdy tylko doszła do siebie, jak najszybciej wstała, chcąc stamtąd uciec. Candy jednak udaremnił jej zamiary. Wyszeptał kilka słów, których dziewczyna nie zrozumiała. Zignorowała to i rzuciła się w stronę wyjścia. Gdy jednak spróbowała przekroczyć narysowaną linię, poczuła, jak odbija się od czegoś twardego, i to z taką siłą, że ponownie wylądowała na podłodze. To było niczym jakaś twarda, niewidzialna ściana. Sophie jęknęła z bólu.
- Co to jest? - spytała, ponownie wstając. Tym razem jednak nie rzucała się już na ślepo w stronę wyjścia. Przeczuwała, że nic to nie da, że prawdopodobnie za każdym razem skończy się to dla niej tak samo. Porażką. Candy roześmiał się.
- To, moja droga, jest specjalne zabezpieczenie - powiedział. Jednocześnie cofnął się po swoją książkę, którą podniósł z ziemi, otwartą cały czas na tej samej stronie, na której skończył ją przeglądać.
- Zabezpieczenie? - spytała Sophie, podczas gdy błazen znów zbliżył się do niej, a właściwie do miejsca, gdzie była już teraz uwięziona z tymi wszystkimi przedmiotami.
- Tak. Polega na tym, że nic, cokolwiek by to nie było, nie zdoła się wydostać z tego okręgu, jeśli już tutaj trafiło. Chyba że ja to zabezpieczenie zdejmę. Ale w drugą stronę działa to bez problemu - powiedział, po czym schylił się. W jednej dłoni trzymał książkę, drugą delikatnie przesunął bransoletkę, która była na środku narysowanej linii, z powrotem do okręgu. - Wciąż mogę tutaj wrzucać albo dodawać nowe rzeczy - powiedział Candy, wstając. Sophie z uwagą, ale i przerażeniem, słuchała tego, co mówił ten potwór. Jego słowa odbierały jej wszelką nadzieję. Nie było już dla niej ratunku, nie miała na co liczyć, i wreszcie powoli zaczynało to do niej naprawdę docierać.
Sophie miała ochotę położyć się na ziemi, zwinąć w kłębek i zacząć wyć, wzywając przy tym mamę. Nic by to jednak nie dało. Nie było już nic, co Sophie mogłaby zrobić, żeby się uratować, doskonale o tym wiedziała. Candy zaś kontynuował przygotowywanie się do rytuału. Zrobił wszystko, co powinien, i tak jak musiał to zrobić. Wszystkie potrzebne przedmioty, to jest lalkę Madeleine i bransoletki Cane, umieścił również w okręgu. Co najważniejsze, była tam też Sophie. Tym razem musiało mu się udać, po prostu MUSIAŁO. Miał nie tylko wszystkie potrzebne przedmioty, ale też Sophie, dziewczyną, ŻYWĄ dziewczynę, która najpewniej miała coś wspólnego z Madeleine, bo to, że wygląda identycznie jak nieżyjąca już przyjaciółka Jasona i Jacka nie mogło być przypadkiem. Wreszcie po kolejnych kilkunastu minutach błazen był gotowy. Sophie w milczeniu, ale z rosnącym przerażeniem, przyglądała się jego działaniom. Wiedziała, że im bliżej zakończenia tego wszystkiego jest błazen, tym bardziej zbliża się jej własny koniec, ale nic już nie mogła na to poradzić.
- Czy naprawdę nie ma możliwości, żeby to się skończyło inaczej? Proszę. Zrobię wszystko, co mi każesz - powiedziała cicho. Nie liczyła na to, że uda się jej jakkolwiek wpłynąć na błazna, ale chciała spróbować raz jeszcze. Choć zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka, wciąż nie mogła tego do końca zaakceptować i tak po prostu się poddać. Słysząc jej słowa, błazen uśmiechnął się. Bawiło go przerażenie dziewczyny, jak i to, że wciąż żywiła nadzieję, że uniknie nieprzyjemnego losu. Postanowił nieco sobie zażartować z dziewczyny.
- Może i istnieje na to jakiś sposób... Ale nie chcę tracić czasu na szukanie go, a ty sama nie jesteś dla mnie zbyt ważna, więc po co mam szukać jakiegoś bezpiecznego dla ciebie sposobu? - spytał błazen. Sophie, słysząc jego słowa, zadrżała z lekka.
- Skoro istnieje sposób, który nie oznaczałby mojej śmierci, to naprawdę nie możesz go znaleźć i wykorzystać? To dla ciebie aż tak wiele? Wolisz mnie zabić? I co, nie będziesz miał z tym problemu? Tak po prostu mnie zabijesz? Masz chyba jakieś uczucia... - Sophie zamilkła, gdy Candy Pop zaczął się śmiać. Dziewczyna przyglądała mu się zaskoczona, ale i przerażona. Błazen śmiał się przez krótką chwilę, po czym z lekka się uspokoił i spojrzał na dziewczynę. Wciąż miał rozbawiony wyraz twarzy.
- Dziewczyno! - zawołał. Brzmiał, jakby nadal ledwo powstrzymywał się od dalszego śmiechu. - Masz pojęcia, do kogo ty mówisz? I o czym? Przed tobą zabiłem już setki, o ile nie tysiące osób! I to nie dlatego, że musiałem to zrobić z jakiegoś powodu. Zrobiłem to, bo tego chciałem. Ja sam tego chciałem! Była to dla mnie wspaniała zabawa! Tyle mogę ci powiedzieć w tym temacie. A ty co? Próbujesz mi przemówić do sumienia? Ja nie mam sumienia! - zawołał błazen, po czym zaczął się głośno śmiać, jakby coś go bardzo rozbawiło. Jakby Sophie wcale nie błagała go o darowanie jej życia, tylko opowiedziała mu jakiś przezabawny żart. Candy Pop uspokoił się i ponownie spojrzał na dziewczynę.
Jego wzrok, z niewiadomych Sophie przyczyn, przepełniony był ogromną nienawiścią. Dziewczyna aż się wzdrygnęła. Nie miała pojęcia, dlaczego ten błazen aż tak bardzo jej nienawidził i chciał jej śmierci. Dlaczego był tak bezduszny? Jak mógł mówić i robić coś takiego? Przecież nie mógł być całkowicie pozbawiony sumienia, prawda? Jak on mógł tak bardzo jej nienawidzić i planować ją skrzywdzić, zabić? Sophie nie ośmieliła się już jednak o to zapytać. Zbytnio przerażała ją postać demonicznego błazna, wpatrującego się w nią z ogromną nienawiścią. Milczała, bojąc się, że za bardzo mu się narazi. Jednocześnie jednak wciąż nie mogła zrozumieć i zaakceptować tego, co miało miejsce. - Tutaj chodzi o moją siostrę! Wcześniej zamordowałem z zimną krwią setki osób! Tym bardziej pozbędę się z ogromną rozkoszą takiej gnidy jak ty! - zawołał wściekły błazen.
Sophie nie miała pojęcia, czy to ona go tak zdenerwowała, a jeśli tak, to czym dokładnie. Candy Pop w jednej chwili strasznie się wściekł, i zachowywał się, jakby to Sophie była powodem jego złości. Co ona mu takiego zrobiła? Czym zawiniła? Nie miała pojęcia. - Musisz, po prostu MUSISZ mieć jakiś związek z tą suką Madeleine, przez którą zginęła Cane! Zabicie ciebie sprawi mi taką samą przyjemność jak zabicie tej całej Madeleine! A ją zamordowałbym z największą rozkoszą, za to, co stało się przez nią z moją siostrą! A przy okazji, robiąc to, odzyskam siostrę! Zabawa i korzyść w jednym! - zawołał błazen. Brzmiał jak szaleniec, którego nikt ani nic nie przekona do zmiany decyzji. Sophie ponownie zadrżała, słysząc jego słowa, sposób, w jaki je wypowiedział, i jak się zachowywał.
~*~
- Potestates supernaturales, potestates coelestes, potestates infernales, omnes potestates et entia cum conscientia et facultate supernaturali! Interrogo vos non rogantes, sed rogantes. Hic sunt vasa, res, et resurrectio- ritum hominum exequi debeo! potestatem tuam peto, quam negare mihi fas non est, habeo enim omnia quae a me petis! Utinam influat vis sanguinis angelici prolis Madeleinae, cuius spiritum vocare instituo, super haec fluat et una cum illis permittat animum vocari et corpus sororis meae Candy Cane recuperari! Da mihi auctoritatem tuam, potentiam et vires utendo rebus et hominibus quas pro te expertus sum! Madeleine, proles angelica, veni! Tua pro me utere potestate, nam te ligante ligavi et debes meis postulationibus facere!* - Candy mówił głośno, a wręcz krzyczał. Gdy uznał, że wszystko jest już gotowe, rozpoczął właściwą część rytuału.
Zamierzał wykorzystać lalkę zrobioną z ciała Madeleine oraz Sophie do przywołania duszy Madeleine, aby ją poświęcić w ofierze i wskrzesić siostrę. Tak, według jego wiedzy, powinno się przeprowadzić ten rytuał wskrzeszenia. Sophie cały czas uwięziona była wewnątrz okręgu. Mogła jedynie przysłuchiwać się słowom Candy'ego Popa, choć i tak nic z nich nie rozumiała. I na początku faktycznie tylko słuchała jego słów. Ale potem stało się coś, czego się nie spodziewała. Całe jej ciało przeszył ból. Czuła się, jakby jakaś niewidzialna siła ją rozrywała, każdą jedną komórkę w jej ciele. Zupełnie jakby coś próbowało rozerwać jej ciało i się w nie ubrać. Ból był nie do opisania, Sophie nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego. Dziewczyna nigdy nie doświadczyła aż takiego bólu. Jednocześnie czuła okropnie, palące uczucie na skórze, jakby płonęła żywcem.
Otworzyła usta, żeby krzyczeć z bólu, ale nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ból jej to uniemożliwiał. W jednej chwili zapragnęła śmierci. Marzyła o tym, żeby umrzeć, aby tylko nie czuć już więcej tego okropnego uczucia. Upadła na ziemię, skuliła się, chwyciła się za włosy i wyrwała sobie ich garść. Potem ponownie skuliła się na ziemi.
Candy'ego Popa w ogóle nie poruszyło jej zachowanie i odczuwany przez nią ból. Kontynuował przeprowadzanie rytuału, nie zważając na cierpienie Sophie. Gdyby tylko mogła, Sophie zaczęłaby go błagać, żeby przestał, żeby się nad nią zlitował, żeby skończył. Nie była jednak nawet w stanie się odezwać. Ból i uczucie palenia się były tak okropne i tak bardzo odbierały Sophie świadomość, że dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaczęła płakać. Nie czuła łez spływających po policzkach, bo całe jej ciało trawił ból. Candy uśmiechnął się po chwili, widząc to, co działo się z Sophie. Cieszyło go jej cierpienie, a ponadto był pewien, że jest to oznaką, iż wszystko idzie dobrze i przybliża się do swojego celu. Już niedługo, Cane. Już niedługo pomogę ci i sprowadzę cię tutaj z powrotem - pomyślał Candy, uradowany wizją tego, że niedługo odzyska siostrę.
~*~
Jason i Jack szli "łeb w łeb". Dopiero gdy znaleźli się już przy budynku, Jason wyprzedził Jacka i wparował do środka jako pierwszy. Widok, który ujrzał... Cóż, zdecydowanie nie był na niego gotów. Najpierw jednak usłyszał ciąg niewyraźnych, nieznanych mu słów. Rozpoznał jedynie w nich łacinę, ale nie znał tego języka na tyle, aby wiedzieć, co znaczą słowa, które usłyszał. Słowa te wypowiadał oczywiście Candy Pop. Dopiero później skupił swój wzrok na tym, co się tam działo. Od razu zauważył Sophie. Była skulona na ziemi, drapała się i cała trzęsła. Jason bez namysłu rzucił się w jej stronę, żeby ją uratować. Niestety, nie udało mu się to. Gdy już niemal przy niej był, poczuł, jakby odbił się od czegoś, jak od niewidzialnej ściany. Jason cofnął się o krok i rozejrzał, nie zauważył jednak nic, żadnej zapory czy ściany, która mogłaby go powstrzymywać. Spojrzał z powrotem na Sophie, która ewidentnie potrzebowała pomocy, bo cierpiała. Ponownie rzucił się w jej stronę, i znów mu się to nie udało. Jason jeszcze raz rozejrzał się, a potem odwrócił się w stronę Candy'ego. Błazen, gdy tylko spostrzegł, że pojawili się Jason i Jack, zaczął mówić szybciej odpowiednią formułkę. Wiedział, że nie może jej przerwać, jeśli chce, aby wszystko doszło do skutku.
- Co ty jej robisz?! Zostaw ją! - zawołał zdenerwowany Jason. W tym czasie Jack teleportował się obok zabawkarza.
- Ona wygląda zupełnie jak Madeleine! - stwierdził, widząc leżącą na ziemi dziewczynę.
- Tak, wow, masz oczy, gratulacje. A teraz pozwól mi uratować moją przyjaciółkę - odparł Jason. Spojrzał na chwilę na klowna, po czym ponownie przeniósł wzrok na błazna. Candy nic sobie nie zrobił z jego wcześniejszych słów, w żaden sposób na nie nie zareagował. - Słyszysz, co do ciebie powiedziałem?! - zawołał. Candy ponownie nie odpowiedział, tylko znów zaczął jeszcze szybciej mówić zaklęcie. Był już naprawdę blisko, nie mógł pozwolić na to, żeby teraz mu przeszkodzono. Nie po tym wszystkim, co już udało mu się osiągnąć. Już za chwilę mógł odzyskać Cane, nie mógł jedynie pozwolić, aby Jason i Jack przerwali mu rytuał. Wypowiadane przez niego słowa zaczynały się ze sobą zlewać w jeden ciąg, tak szybko je wymawiał. Wiedział, że naprawdę musi się spieszyć. Zdenerwowany Jason, widząc, że Candy w żaden sposób nie reaguje na jego słowa, ruszył w jego stronę szybkim krokiem.
*Moce nadprzyrodzone, moce niebiańskie, moce piekielne, wszelkie moce i byty posiadające świadomość i zdolności ponadnaturalne! Zwracam się do was nie z prośbą, lecz z żądaniem! Oto zebrałem potrzebne przedmioty, rzeczy i osoby, aby przeprowadzić rytuał wskrzeszenia! Żądam waszej mocy, której nie macie prawa mi odmówić, albowiem mam wszystko, czego moglibyście ode mnie żądać! Moc płynąca w krwi anielskiego potomka Madeleine, której ducha zamierzam przywołać, niech spłynie na te przedmioty i w połączeniu z nimi pozwoli na wezwanie ducha i odzyskania ciała mojej siostry Candy Cane! Użyczcie mi swojej władzy, mocy i siły, wykorzystajcie rzeczy i osoby, które wam dostarczyłem! Madeleine, anielski potomku, przybądź! Użycz mi swej mocy, albowiem związałem cię zaklęciem wiążącym i MUSISZ spełniać moje żądania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro