Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozterki

Jason przyniósł skądś tyle zabawek, że Sophie na poważnie zaczęła się zastanawiać, czy on nie zatrudnia gdzieś albo nie więzi niewolników, którzy te wszystkie zabawki robią, bo aż nie chciało się wierzyć, że odpowiada za nie jedna osoba. Dziewczyna potrzebowała kilku minut, żeby wyjść z podziwu, a przez kilka kolejnych zachwalała jak zwykle idealne pod każdym względem dzieła lalkarza.

Choć on tak nie uważał, w swoim życiu stworzył tylko jedną idealną lalkę, którą teraz jakimś cudem mu zapewne skradziono. Ale to nie było już aż tak ważne, miał przed sobą odpowiedni materiał, aby stworzyć tą lalkę na nowo, jeśli zaistniałaby taka potrzeba. Jednakże Jason uwielbiał, gdy ludzie chwalili jego dzieła, więc nie bez przyjemności wysłuchał pochwał Sophie. Później oboje zabrali się do pracy, a gdy co jakiś czas zjawiali się klienci, Jason dawał jej jakieś szybkie wskazówki i szedł obsługiwać klientów, zostawiając ją na chwilę samą. Sophie czuła dziwną, niewytłumaczalną wręcz radość. Czuła się w pewien sposób doceniona przez zabawkarza, że ufa jej na tyle, aby powierzyć jej swoje zabawki nawet na chwilę. Choć część niej mówiła, że to wszystko jest nieco głupie, tak samo jak to, że tak bardzo chciała pracować w sklepie z zabawkami czy to, że co dzień przed snem przygląda się zwykłej lalce, bo ta zabawka tak się jej spodobała. Jednak, głupie czy nie, to wszystko właśnie były niezaprzeczalne fakty. Dziewczyna nawet nie spostrzegła, kiedy minął cały czas, jaki mogła przeznaczyć na pracę w sklepie.

- Jason, będę musiała powoli już wracać do domu - powiedziała, kładąc na półkę jednego z ostatnich pluszaków. Na szczęście w sklepie nie było akurat nikogo poza nimi i mogła mu o tym powiedzieć. Jason poczuł w sercu ukłucie złości, ale jakoś zdołał się opanować. Kolejna dziwna rzecz, do tej pory potrafił się opanować i nie denerwować tylko w obecności Madeleine. Tylko przy niej potrafił być bardziej cierpliwy i mniej zazdrosny, a teraz okazywało się, że jednak nie tylko przy niej. Lalkarz uśmiechnął się lekko.

- Nie możesz zostać choć trochę dłużej? - spytał z nadzieją w głosie. Sophie pokręciła lekko głową.

- Przykro mi, ale nie - odparła. Jason westchnął cicho, zdjął z półki starą lalkę, jedną z gorszych, jakie stworzył i której zamierzał się pozbyć, po czym schował ją do koszyka z innymi zabawkami przeznaczonymi do...utylizacji.

- Przynieść ci plecak? - zabawkarz jakimś cudem wysilił się na obojętny ton, co nie zdradziło jego wzrastającej złości. Sophie jednak po raz kolejny ogarnęło to dziwne uczucie strachu, sugerujące, że coś jest nie tak. Jednak, tak jak poprzednio, postanowiła znów je zignorować.

- Nie musisz, sama po niego pójdę - powiedziała z przesadną radością, która dość mocno zaskoczyło Jasona. Popatrzył ze zdziwieniem na Sophie, która w tym czasie odwróciła się i zaczęła iść dziarskim, wesołym krokiem w stronę lady. Zupełnie nie rozumiał, co aż tak nagle zmieniło jej zachowanie na takie wesołe. Nie mógł przecież wiedzieć, że dziewczyna wyczuwa, iż coś jest nie tak i, zachowując się w ten sposób, chce pozbyć się złych myśli i przeczuć, prawda? W każdym razie Jason postanowił zostawić na chwile swoje zabawki i pójść za Sophie.

Dziewczyna zaś zdążyła już dojść do lady i sięgnęła spod niej swój plecak, który uprzednio Jason pozwolił jej tam schować zanim rozpoczęła pracę. Domyślała się, że gdzieś będzie musiała go odłożyć na czas zajmowania się zabawkami. Podczas rozmowy z Jasonem, jeszcze przed rozpoczęciem pracy, zapytała, gdzie może go odłożyć, czy gdzieś w sklepie, czy też może powinna odnieść na zaplecze? Jason w jednej chwili stał się strasznie poddenerwowany, Sophie miała też dziwne wrażenie, że jego oczy błysnęły na chwilę jadowitą zielenią, ale wystarczyło, że mrugnęła, a już Jason patrzył na nią tym swoim przyjaznym, ciepłym wzrokiem. Wytłumaczył jej, że lepiej będzie tego nie robić i schował jej plecak pod ladę. Sophie przez krótką chwilę była jak sparaliżowana, mogła jedynie przysłuchiwać się Jasonowi, bo wtedy po raz pierwszy tego dnia ogarnął ją ten dziwny strach. Strach, który w towarzystwie Jasona miał w zwyczaju pojawiać się nagle znikąd i równie nagle znikać. Dziewczyna jednak za każdym razem uznawała to za głupotę z jej strony, bo choć intuicja podpowiadała inaczej, rozum mówił, że nie było czego się bać, prawda? W każdym razie, gdy Sophie zabrała z powrotem swój plecak, obok niej zdążył już pojawić się Jason.

- Przyjdziesz jutro, prawda? - spytał, ponownie z nadzieją w głosie.

- Raczej tak - odparła dziewczyna.

- Raczej? - zapytał nieco podejrzliwie, starając się znów ukryć przed nią swoją złość, którą ponownie poczuł.

- To zależy od tego, ile będę mieć zadane, czy rodzice czegoś nie wymyślą albo w szkole nie wpadną na jakiś głupi sposób zajęcia nas czymś. Albo podłożą w mojej szkole bombę i będę zbyt zajęcia ewakuowaniem się z resztą klasy - powiedziała z uśmiechem. Chwilę później spoważniała. - Wiem, ze pracownik, na którym nie można polegać, bo przychodzi do swojej pracy tylko jeśli mu pasuje, to nie najlepszy pracownik. Nie chcę się jakoś głupio usprawiedliwiać, ale mam po prostu trochę rzeczy na głowie...


- Spokojnie, rozumiem to całkowicie. Zatem przyjdź, jeśli tylko będziesz miała czas - powiedział Jason. A zrobił to ze spokojem, który zaskoczył nawet jego samego. Chciał, aby ona przyszła. Aby do niego wróciła. Chciał tego ponad wszystko i jakaś jego część bała się, że jeśli pozwoli jej teraz odejść, ona do niego nigdy nie wróci.

Ta sama część pragnęła po prostu zwabić ją albo zawlec siłą na zaplecze, aby zrobić z niej lalkę, by mógł mieć pewność, że Sopie go już nigdy nie opuści. A mając ją jako lalkę, mógłby udawać, że po prostu odzyskał swoją Madeleine. Jednakże zabawkarz nie chciał robić tego wszystkiego właśnie dlatego, że chciał odzyskać swoją prawdziwą, żywą Madeleine. Liczył na to, że jeśli zaprzyjaźni się z Sophie, ona choć w części będzie mu przypominała jego najlepszą przyjaciółkę. Poczuje się, jakby Madeleine żyła. Aby tak się stało, musiał wzbudzić zaufanie u dziewczyny i nie robić jej od razu scen zazdrości, gdy ona wybierze szkołę albo rodziców zamiast niego. Dziękował bogom, że przynajmniej umiał się przy tej dziewczynie opanować, bo normalnie pewnie nawet ze świadomością, że powinien być grzeczny i spokojny, aby zaprzyjaźnić się z Sophie, wściekłby się na nią za taką odpowiedź.

Inną jeszcze kwestią było to, że nie pozwolił dziś dziewczynie wejść na zaplecze, mimo że ona była tam już wcześniej, a on akurat nie miał nic tam, co powinien przed nią ukrywać. Bał się jednak, że gdy Sophie znajdzie się sama, tak blisko jego prawdziwej pracowni, tak daleko od wyjścia ze sklepu, jedynej ucieczki, pokusa będzie zbyt silna i zrobi z niej lalkę. Gdy Sophie w końcu wyszła z jego sklepu, Jason został ponownie sam. Nadludzkim wprost wysiłkiem było dla niego powstrzymanie się od pobiegnięcia za nią, ale jakoś mu się to udało. Choć wcześniej miał taki świetny humor, teraz, po jej odejściu, nawet jego ukochany sklep wydał mu się dziwnie pusty i smutny.

~*~

- No nareszcie, ile można było na ciebie czekać? - spytał z pretensją w głosie Jack. Candy spojrzał na niego obojętnie.

- Wybacz, myślałem - odparł błazen.

- Myślałeś? Nad czym? - zdziwił się klown.

- Nad naszym planem - powiedział Candy. Jack przyjrzał mu się uważnie i trochę podejrzliwie.

- Coś się stało? - spytał.

- Nie, dlaczego pytasz? - odparł błazen. Klown wzruszył ramionami.

- Jesteś teraz jakiś taki dziwny - stwierdził Jack.

- Sam jesteś dziwny! - zawołał zdenerwowany Candy, który miał już dość dociekań Jack'a. Od dłuższego czasu dobijały go wyrzuty sumienia względem Cane. Nawet teraz, kiedy już nie musiał bać się ani służyć Zalgo, nie był w stanie jej pomóc. Czuł się słaby, bezwartościowy i winny jej śmierci. Każdy dzień zwłoki, każdy dzień, w którym nie udało mu się jeszcze zrealizować planu i jej wskrzesić, zmieniał się dla niego w istną katorgę. A do tego jeszcze dochodziło to, o czym Candy nigdy by nie pomyślał...

Był psychopatą, mordercą i dotychczas zawsze sądził, że zależy mu tylko na Cane, bo to jego siostra. Lubił niektórych podobnych do niego, jak Jack czy Jason, ale niezbyt przesadnie, przynajmniej tak sądził aż do teraz. Choć sam przed sobą za nic by się do tego nie przyznał, czuł też niewielkie wyrzuty sumienia względem nich. Nie znał tej całej Madeleine, nie miała dla niego ona kompletnie żadnej wartości, ale dla jego...można by powiedzieć przyjaciół, była ważną osobą. Gdyby mógł, nie wykorzystywałby jej, ale nie miał innego wyboru. Stale tłumaczył to sobie tym, że Jason i Jack obwiniali jego o śmierć Madeleine, podczas gdy ona zginęła, bo nie potrafili jej przypilnować. On nie był bardziej winny jej śmierci, niż oni śmierci Cane. Gdyby Candy nie służył Zalgo i nie pomógł mu dostać się bliżej Madeleine, dziewczyna może by żyła, ale, z drugiej strony, jeśli Jack i Jason oddaliby ją Zalgo, to żyłaby jego siostra Cane.

Candy dodawał sobie sił, powtarzając sobie, że śmierć Cane to tylko i wyłącznie wina ich i Zalgo, to na nowo budziło w nim złość i nienawiść, które albo całkowicie zagłuszały wyrzuty sumienia, albo przynajmniej pozwalały mu zachowywać się obojętnie w stosunku do tego wszystkiego. Ale to nie było łatwe, Candy cały czas czuł, że coraz mniej rozumie sam siebie, że tęsknota i złość rozrywają go od środka, a on sam w końcu zupełnie zwariuje, jeśli czegoś z tym nie zrobi. Candy, uspokój się. Za dużo myślisz. Musisz być po prostu silny i skupić się na swoim głównym celu. Liczy się tylko Cane, cała reszta nie ma znaczenia. Jack i Jason nic dla ciebie nie znaczą. Ta ich Madeleine też nie. Nie, odkąd przez nich umarła Cane. Nie jest ci chyba żal morderców siostry, co? - pomyślał błazen. To wystarczyło, aby wzbudził w sobie nienawiść, która zagłuszyła na jakiś czas wyrzuty sumienia, których stale próbował się pozbyć. Uspokoił się nieco.

- Chodźmy lepiej, trzeba to jak najszybciej załatwić - powiedział obojętnie do Jack'a, który był co najmniej dość mocno zaskoczony jego przemianą. Chwilę to trwało, zanim wyszedł z osłupienia podczas gdy Candy ruszył przed siebie.

- Zaczekaj! Właśnie chciałem z tobą o czymś pogadać! - zawołał, podchodząc do błazna, który zatrzymał się i odwrócił w stronę klowna. Wyraz jego twarzy nadal nie zdradzał absolutnie żadnych uczuć, co wydawało się Jack'owi tym dziwniejsze, że jeszcze przed chwilą Candy wyglądał na naprawdę wściekłego. Czy ktokolwiek jest w stanie zrozumieć tego błazna? - pomyślał mimochodem.

- O czym? - spytał Candy.

- Widzisz, podczas gdy ty "myślałeś", ja o wiele lepiej wykorzystałem ten czas - wyjaśnił klown. Błazen popatrzył na niego z lekkim zainteresowaniem, ale i powątpiewaniem.

- Tak? No to oświeć mnie w jaki to cudowny, bardziej produktywny sposób spędziłeś ten czas - stwierdził Candy.

- Otóż, spotkałem jego, czyli jedyną osobę będącą creepypastą, która naprawdę przyjaźni się z Jasonem. Tak jakby - odparł Jack. Candy, słysząc to, od razu się ożywił.

- Masz na myśli... Puppeteera?* - spytał. Jack pokiwał głową. - Jak, gdzie, kiedy? - zdziwił się błazen.

- Czy to jest teraz ważne? Po prostu na niego wpadłem, kiedy stwierdziłem, że nie mogę już dłużej wytrzymać z nerwów. Chciałem znaleźć sobie w mieście kogoś do zamordowania i zamiast tego znalazłem Puppeteera, który powiedział mi, że niedawno nawet spotkał się z Jasonem. I pomyślałem, że...

- Moglibyśmy wykorzystać  marionetkarza, żeby w naszym imieniu wyjaśnił wszystko na spokojnie Jasonowi, a potem przekazał nam jego zdanie i reakcję! Na nasz widok od razu rzuci się na nas z pazurami, ale na niego na pewno nie! - Candy, zbyt podekscytowany i zaaferowany tym wszystkim, nie wytrzymał i przerwał Jack'owi jego wypowiedź. Klown pokiwał lekko głową. Normalnie pewnie takie zachowanie ze strony kogokolwiek by go zdenerwowało, ale tym razem nawet nie zwrócił na to uwagi.

- Dokładnie o tym samym pomyślałem - powiedział.

- Tylko jak przekonać do pomocy Puppeteera? On nie jest głupi, nie zgodzi się pomóc nam za nic - stwierdził Candy i na chwilę się zamyślił. Jack uśmiechnął się z wyższością.

- Już to załatwiłem - stwierdził. Błazen popatrzył na niego zaskoczony.

- Co załatwiłeś? Puppeteera? - spytał. Klown ponownie kiwnął głową.

- Dokładnie tak. Nie doceniasz mnie, przyjacielu - powiedział Jack. Na chwilę oboje zamilkli, gdy dotarło do nich, jak Jack właśnie nazwał Candy'ego. Ostatni raz nazwał go tak bardzo, bardzo dawno temu, chyba kiedy zrobili sobie wspólny morderczy wypad do niewielkiej rosyjskiej bazy wojskowej podczas I Wojny Światowej, czyli naprawdę dawno temu. W każdym razie, odkąd miała miejsce śmierć Madeleine i Cane, obaj potajemnie uważali się za wrogów, na pewno nie za przyjaciół, dlatego to przypadkowe słowo aż tak nimi wstrząsnęło. Pierwszy doszedł do siebie Candy. Postanowił po prostu zignorować tego "przyjaciela" w wypowiedzi Jack'a i jak gdyby nigdy nic skupić się na tym, co najważniejsze.

- Jak ci się to udało? - spytał błazen.

- Dość łatwo. Wiesz, jak działają antydepresanty? - zapytał. Candy popatrzył na niego z zaskoczeniem.

- A co to ma do rzeczy? - zdziwił się.

- Wiesz czy nie?

- Ale co to ma wspólnego z...

- Po prostu odpowiedz, jeśli chcesz, żebym ci wytłumaczył, jak przekonałem Puppeteera do pomocy! - powiedział zniecierpliwiony Jack.

- No po prostu ludzie je biorą i czują się po nich szczęśliwsi, nie? - odparł Candy. Jack westchnął.

- No powiedzmy, że tak, choć to nie do końca tak łatwo działa. Ale ty nie jesteś ekspertem w kwestii toksykologii i lekoznawstwa, więc nie będę się z tobą wdawał w dyskusję...

- Wytłumacz mi po prostu, coś ty zrobił albo powiedział, że Puppeteer zgodził się pomóc! - Candy znów poczuł złość i zniecierpliwienie, nie wytrzymał już dłużej i ponownie przerwał klownowi, co tym razem zdenerwowało Jack'a, ale ten postanowił to jeszcze tym razem zignorować i dać Candy'emu ostatnią szansę.

- Potrafię stworzyć cukierki o dokładnie odwrotnym działaniu, w końcu jestem ekspertem w tej kwestii. Będą w stanie wywołać głęboki stan depresyjny u każdego, kto ich zażyje. A Puppeteer ma ten problem, że nie zawsze łatwo jest mu znaleźć osobę, której smutkiem i cierpieniem mógłby się pożywić. Czasem nawet nie pomaga mu fakt, że sama jego obecność wywołuje u ludzi smutek i przygnębienie, bo zdarza się, że to nie wystarcza. A skoro on potrzebuje ludzkiego smutku, aby przeżyć...

- To zgodził się nam pomóc w zamian za takie cukierki? - spytał z nadzieją  w głosie Candy. Jack znów pokiwał głową.

- Dałem mu dziś, gdy się spotkaliśmy, dosłownie kilka, aby mógł przetestować ich działanie i umówiliśmy się, że potem znów się spotkamy i dobijemy ewentualnego targu - wyjaśnił Jack.

- Świetnie! To gdzie mamy się z nim spotkać? - zapytał błazen. Po raz pierwszy od dawna naprawdę był z czegoś zadowolony. Co prawda załatwienie sobie pośrednika na pewno wydłużyłoby załatwianie całej tej sprawy z Jasonem, ale przynajmniej byłoby to mniej problematyczne.

- A gdzie mielibyśmy spotkać się z tym niezwykle ukulturalnionym duchem? - spytał Jack, uśmiechając się lekko. - Oczywiście, że w opuszczonym teatrze na obrzeżach miasta - dodał.


~~~~****~~~~
*Tak jak obiecałam, w fanfiku pojawi się postać Puppeteera. Jednak uważam za ważne wyjaśnienie, że tutaj odbiegłam dość mocno od prawdy. Twórczyni postaci Puppeteera w jego relacjach z innymi creepypastami zaznaczyła, że on i Jadon niezbyt za sobą przepadają. Jednak zdecydowałam się ten jeden fakt niego zmienić na potrzeby tego fanfika, mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe:3

Druga rzecz to moje pytanie do was. Tylko szczerze mi odpowiedźcie, czy ten fanfik trzyma jakiś poziom? Chciałam napisać coś, co miałoby trochę więcej sensu niż 90% ff o creepypastach na wattpadzie. A mam wrażenie, że ta kontynuacja trochę "schodzi na psy" i jest nieco gorsza od pierwszej części. Stąd moje pytanie do was, czy jest może coś, co waszym zdaniem powinnam poprawić? Będę wdzięczna za wszelkie uwagi, bo naprawdę ostatnio naszło mnie takie wrażenie, że ta opowieść nie jest dość dobra. Piszcie wszelkie uwagi jakie macie w komentarzach UwU


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro