Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Propozycja nie do odrzucenia

Jack odniósł Jasona do jego sypialni, a potem poszedł do własnej. Madeleine też miała już iść spać. Klown położył się na łóżku i zaczął rozmyślać o dzisiejszym dniu. Potem przypomniał sobie, jak zaniósł Jasona do jego sypialni i zaśmiał się na myśl, jaką lalkarz będzie miał minę, kiedy jutro wszystkiego się dowie, a Madeleine to potwierdzi. Kiedy rozmyślał nad różnymi sprawami, nawet nie zauważył, że zaczęło padać. W pewnym momencie niebo za oknem przecięła błyskawica, a potem dało się słyszeć głośny grzmot. A potem jeszcze kilka następnych. Burza-pomyślał bez większych emocji klown. Chwilę później do jego pokoju wpadła Madeleine.

-Jack! Nie śpisz, jak dobrze! Znaczy, ty zawsze nie śpisz, prawda?!-zawołała roztrzęsionym głosem dziewczyna, praktycznie rzucając się na łóżko obok Jack'a.

-No nie śpię-odparł zaskoczony klown.-Co się stało?-zapytał.

-Boję się burzy-odparła dziewczyna.-Wiem, to głupie. Myślałam tylko, że teraz już cały czas będzie tak walić piorunami, ale już się uspokoiło, więc wrócę do siebie-powiedziała Madeleine. Następnie wstała, zrobiła jakieś dwa kroki, po czym znowu dało się słyszeć potężny grzmot. Dziewczyna z krzykiem rzuciła się z powrotem na łóżko i przytuliła do Jack'a.

-Jak chcesz, możesz zostać-powiedział klown.

-Naprawdę? Wiesz, nie chcę przeszkadzać-powiedziała niepewnie.

-Nie będziesz przeszkadzać-zapewnił ją Jack.

-Ok. Więc...posiedzę sobie z tobą chwilkę, co ty na to?-spytała dziewczyna.

-Nie mam nic przeciwko-odparł klown. Na dłuższy czas między nimi zapanowała cisza. Madeleine siedziała, opierając się na ramieniu Jack'a. Po chwili kilka kolejnych błyskawic przecięło niebo i dało się słyszeć kolejne grzmoty. Dziewczyna wzdrygnęła się.

-Spokojnie, nic się nie dzieje. Nie pozwoliłbym, żeby coś ci się stało-powiedział z uśmiechem Jack.

-Wiem o tym-odparła dziewczyna i także się uśmiechnęła.

-Dlaczego właściwie tak bardzo boisz się burzy?-zapytał nagle klown.

-Od dziecka jej nie lubiłam. A jeszcze bardziej znienawidziłam burzę, po tym, jak zginęli rodzice. Wypadek miał miejsce, kiedy była burza. Wyobrażasz to sobie? To mogłoby brzmieć jak początek jakiejś historii: W pewną burzową noc jakaś para jechała samochodem i coś tam, coś tam, coś tam-odparła dziewczyna.

-To mógłby być nawet początek creepypasty-zaśmiał się Jack. Dziewczyna też to zrobiła. Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym Madeleine zasnęła w objęciach Jack'a. Klown delikatnie położył ją na łóżku i przykrył kołdrą. Ta noc zdecydowanie należała do najlepszych i najbardziej wyjątkowych nocy w życiu klowna. Nigdy nie podejrzewał, że on też kiedyś skończy w jednym łóżku z Madeleine i będzie mógł się jej przypatrywać, podczas gdy ona będzie spała. Oglądanie jej podczas snu było naprawdę fascynujące. Ponadto Jack cieszył się, że dziewczyna czuła się w jego towarzystwie na tyle bezpiecznie, że zasnęła, mając obok siebie klowna-mordercę. Można uznać, że, ufając mu tak bardzo, podarowała mu własne życie, co sprawiło, że Jack zaczął rozmyślać o czymś innym. Odwrócił głowę w stronę okna i zamknął na chwilę oczy, choć wiedział, że i tak nie zaśnie. Nie potrafił tego zrobić. Nie umiał spać, choćby nie wiedział jak bardzo się starał. Nie dane mu było doświadczyć zbawczej mocy dobrego snu. Otworzył oczu na krótko przed tym, jak rozległ się kolejny głośny grzmot. Poczuł, że Madeleine próbuje się w niego wtulić, więc przekręcił się na bok i objął ją ramieniem. Nie była to dla niego zbyt wygodna pozycja, bo jego nogi nieco wystawały poza łóżko, ale nie przeszkadzało mu to tak bardzo. Ważne było dla niego, żeby Madeleine się nie bała i dobrze przespała całą noc.

~*~

-HahahhahahahHAHAHHAHhahHaahHaAhahahah!-głośny, szalony, niekontrolowany śmiech roznosił się po lesie. Niebieski błazen prawie dusił się ze śmiechu, miażdżąc jakąś nastolatkę za pomocą swojego młota. Dziewczyna nie miała już nawet siły krzyczeć, a jej przyjaciele obecnie nie mogli tego robić, byli związani i mieli zakneblowane usta.

-Arghf-tyle zdołała powiedzieć dziewczyna, po czym wypluła z ust mnóstwo krwi. Candy Pop podniósł swój młot i zadał ostatni cios, miażdżąc nastolatce głowę. Ani na chwilę nie przestawał się śmiać.

-Teraz kolej na was!-zawołał, zwracając się do pozostałej trójki. Postanowił dziś pójść na całego. Udało mu się złapać czwórkę nastolatków, którzy byli na przedstawieniu w cyrku "Arlekinada". Candy Pop podjął decyzję, że musi już opuścić tę trupę cyrkową, aby nic nie wzbudziło niczyich podejrzeń na temat związku cyrku z morderstwami. Dlatego też dzisiaj mógł zaszaleć i pójść na całego. Kolejną dziewczynę przywiązał do wyczarowanego na szybko koła, którym następnie mocno zakręcił i zaczął w nie rzucać nożami. Jak można się było spodziewać, ofiara za długo nie przeżyła, bo błazen miał już wprawę w takich zabawach. Potem zostali mu już tylko dwaj chłopacy. Jednego Candy Pop najpierw potraktował trochę swoim młotem, a potem chwycił i chłopaka i rzucił nim o pobliskie drzewo.

-Albo mi się wydaje, albo słyszałem twój łamiący się kręgosłup! To był taki zabawny dźwięk!-zaśmiał się błazen. Chłopak nie mógł już ani mówić, ani się ruszać i mógł nie czuć bólu z powodu uszkodzenia rdzenia kręgowego, więc zabawa z nim straciła dla chłopaka wszelką wartość. Znalazł się przy nim w dwie sekundy, uniósł swój młot i zaczął walić nim w ciało nastolatka, aż zaczęło ono przypominać coś podobnego do kotleta.

-A teraz twoja kolej!-zaśmiał się Candy Pop, po czym odwrócił się w stronę ostatniego z nastolatków. Zaczął do niego podchodzić, podczas gdy chłopak starał się jakoś odsunąć albo podnieść. Mógł jedynie czołgać się po ziemi, bo nadal był związany. Nagle jego twarz przybrała niezwykle bolesny wyraz. Błazen miał wrażenie, że oczy jego ofiary powiększyły się do niewyobrażalnych rozmiarów i zaraz wyjdą z jego oczodołów. Po chwili ciało nastolatka spłonęło w ogniu, a następnie zaczęło się zmieniać. Wyrosły mu rogi, na czole pojawiło się jeszcze jedno oko, jego postać urosła i stała się czarna.

-Co tu się dzieje?-zapytał zaskoczony, ale też lekko przerażony błazen.

-Candy Pop! Jaki to dla ciebie zaszczyt, że ja, Nezperdiański Król, zdecydowałem się zaszczyć cię moją obecność-powiedział stwór, po czym zaśmiał się złowieszczo.

-Co? Kim ty jesteś? I skąd znasz moje imię?-zapytał błazen, biorąc do ręki swój młot. Postać znowu się roześmiała.

-O, nie, nie przyjacielu. Nie zamierzam cię atakować, o ile ty nie przysporzysz mi żadnych kłopotów i zgodzisz się na zawarcie ze mną umowy. A zrobisz to na pewno, bo mam argumenty, których nie odrzucisz. Poza tym, gdybyśmy zaczęli walczyć, zabiłbym cię. A twoje imię znam, gdyż znam imiona wszystkich stworzeń na tej i na każdej innej Ziemi-powiedział stwór.

-Kim ty jesteś?-powtórzył Candy Pop.

-Jestem demonem. Ludzie zwą mnie Zalgo, Nezperdiańskim Królem lub Tym, Który Czeka Za Ścianą. A ty jesteś od dziś moim sługą-powiedział stwór.

-Co? Zaraz, zaraz, jakim sługą?-zapytał jeszcze bardziej zaskoczony błazen.

-Nie musisz zostawać nim na zawsze. Wystarczy, że zrobisz dla mnie jedną rzecz-powiedział Zalgo.

-Nie zamierzam nic dla ciebie robić!-zawołał Candy Pop.

-Tak? A więc nie obchodzi cię los twojej siostry?-spytał demon. Chwilę później towarzyszący stworowi ogień urósł i zaczął się rozprzestrzeniać. Błazen już miał zamiar zacząć uciekać, w obawie przed spaleniem się żywcem, ale wtedy płomienie zatrzymały się. Pochodzący z nich ogień zebrał się w całość i zaczął formować w coś, co przybrało po chwili kształt jego siostry!

-Candy Cane?!-zawołał zaskoczony, ale głównie wystarszony.

-Candy?! To ty?!-zawołała jego siostra, patrząc na niego z niedowierzaniem.

-A kto inny?-odparł błazen.

-Candy Pop! Mój kochany brat! Błagam cię, wyciągnij mnie stąd!-zawołała Candy Cane, po czym rzuciła się w jego stronę. Po chwili jednak zatrzymała się.-Nie. Ty nie jesteś prawdziwy. To pewnie kolejne tor...-zaczęła, ale w tym samym momencie wrzasnęła i skuliła się, jakby ktoś zadał jej ogromny ból. Potem jej postać z powrotem zamieniła się w dym, który rozwiał się i zniknął.

-Co to...co to było? Co zrobiłeś z moją siostrą?!-zawołał Candy Pop, Gdyby nie płomienie, już dawno rzuciłby się na stwora i załatwił go swoim młotem.

-Jak na razie pokazałem jej jedynie, jak w piekle wita się takie potwory jak ona...i ty-powiedział demon, po czym uśmiechnął się.

-Masz ją uwolnić!-zawołał błazen. Dawno już nie widział swojej bliźniaczki, ale nie spodziewał się, że ujrzy ją ponownie w takich okolicznościach. Zalgo zaśmiał się, najwyraźniej rozbawiony reakcją błazna.

-Oczywiście. Nic od niej nie chcę, ona jest tylko moją kartą przetargową. Zapewnieniem, że zrobisz to, o co cię poproszę-powiedział demon.

-Raczej do czego mnie zmusisz-syknął wściekły Candy Pop.

-Tak też można to określić.

-Czego chcesz? Co mam zrobić?-spytał błazen.

-Chcę dziewczyny-odparł demon.

-Mam ci znaleźć dziewczynę? I dlatego porwałeś moją siostrę?-zapytał Candy Pop.

-Nie chcę byle jakiej dziewczyny. Chcę duszy pewnej dziewczyny, której pilnują dwie, dość potężne istoty. Gdybym był w pełni sił, z łatwością bym sobie z nimi poradził. Ale nie jestem. Abym szybko odzyskał siły, potrzebna mi jej dusza, bo jest wyjątkowa. A ty masz się pozbyć tych dwóch istot. Wystarczy nawet, że po prostu je od niej odciągniesz, chociaż na chwilę, abym mógł wyssać jej duszę-powiedział Zalgo.

-O kogo chodzi?-spytał błazen. Ktoś inny, zwyczajny, mógłby nie zrozumieć, czy pytanie odnosi się do wspomnianej dziewczyny, czy do tajemniczych istot. Ale Zalgo, jak przystało na potężnego demona, doskonale rozumiał to pytanie.

-O Jasona The Toy Makera i Laughing Jack'a. Powiem ci, gdzie ich znaleźć, a ty zrobisz wszystko, żeby opuścili dziewczynę, z którą mieszkają. Choćby na chwilę-wyjaśnił Zalgo.

-Nie możesz sam się tym zająć? Wydaje mi się, że oni nie pilnują jej cały czas-odparł błazen.

-Dziewczyna przebywa albo w ich towarzystwie albo z innymi ludźmi. A nie mogę wyssać jej duszy w obecności innych istot ludzkich. Jestem co prawda cierpliwy i mógłbym czekać na odpowiednią okazję, ale nie mam czasu. A ty będziesz tak miły i pomożesz mi w trudnej sytuacji. Inaczej będę zmuszony odejść i zostawić cię w spokoju, ale najpierw pokaże ci, jak zadaję niewyobrażalny ból twojej kochanej siostrzyczce, a potem jak ją zabijam. Na wszystko to będziesz miał widok z pierwszego rzędu!-zawołał Zalgo.

-W życiu! Jak mam cię poinformować, kiedy wypełnię zadanie?

-Sam będę o tym wiedział. Poza tym, moi słudzy są wszędzie-powiedział demon. Candy Pop zdał sobie sprawę, że nagle wokół nich pojawiło się mnóstwo ludzi. Utworzyli wokół ich dwóch coś na kształt kręgu. Wszyscy byli ubrani na czarno i stali z pochylonymi głowami.

-Dlaczego oni nie mogę tego zrobić za mnie?-zapytał błazen.

-Nawet jeśli są pod moją władzą, nadal pozostają tylko ludźmi. Nie daliby rady tym istotom, które ty masz usunąć z mojej drogi. Poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego oni nie mogą się tym zająć, ale nie zdradzę ci go. Nie musisz go znać. Mam rozumieć, że przystajesz na moja propozycję?-spytał demon.

-Trudno nazwać propozycją sytuację, kiedy nie zostawiasz komuś wyboru-odparł Candy Pop. Zalgo zaśmiał się.

-Masz rację. Zatem do dzieła, mój wierny sługo! Kiedy wywiążesz się ze swojego zadania, obiecuję, że nie tylko odzyskasz siostrę, ale też wiele zyskasz! Pozwolisz jednak, że nie uścisnę ci dłoni na znak zawarcia umowy? Obawiam się, że mógłbyś wtedy spłonąć-powiedział demon, po czym zaczął się śmiać. Po chwili zniknął, tak samo jak cały towarzyszący mu ogień i jego słudzy.

-Nie chcę od ciebie nic oprócz mojej Candy Cane-powiedział błazen. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, ale miał wrażenie, ze gdzieś w swoim umyśle usłyszał, jakby ktoś się zaśmiał. Chwilę później przed oczami stanął mu jakiś dom i droga do niego.

-Pokazałem ci, jak tam dotrzeć. Nie zawiedź mnie-usłyszał jeszcze w swojej głowie. Jak Slenderman. Wchodzi do umysłu-pomyślał mimochodem Candy Pop.

-Nie wymawiaj przy mnie jego imienia! Nie myśl o nim!-błazen usłyszał w swoim umyśle głośny krzyk, który ledwo się dało zrozumieć i od którego aż rozbolała go głowa. I to tak bardzo, że chwyciła się za nią obiema rękami i kucnął, bo poczuł, że robi mu się słabo.

-Ok, ok. Tylko już tak nie krzycz-powiedział na głos Candy Pop.

-Następnym razem, kiedy mnie zdenerwujesz, nie usłyszysz mojego wrzasku, tylko krzyk bólu swojej siostry.

-Nie waż się jej krzywdzić!-zawołał Candy Pop.

-Nie zamierzam. Będę nawet tak wspaniałomyślny, że przestanę ją torturować. Chciałem tylko trochę ją postraszyć, żeby była wiarygodna podczas spotkania z tobą. Ale jeśli mnie zawiedziesz...

-Nie zawiodę-powiedział Candy Pop, po czym wstał. Rzucił jeszcze okiem na ciała swoich ofiar. Zastanowił się, jak to możliwe, że jeszcze nie tak dawno temu myślał o czymś tak błahym jak zabijanie, podczas gdy jego siostra cierpiała niewyobrażalne katusze. Jak mógł tego nie wiedzieć? Nie poczuć?

-Nie zamartwiaj się takimi błahostkami. To fakt, że jesteście ze sobą mocno połączeni i oboje odczuwacie ból zadany tylko jednemu z was. Ale ból zadany przez demona rządzi się innymi sprawami. A teraz idź wypełnić swoje zadanie. Twoja siostra czeka-usłyszał jeszcze w swojej głowie błazen. Nie zastanawiając się więcej, ruszył z powrotem w stronę miasta, które cyrk "Arlekinada" dopiero zdążył opuścić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro