Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ewakuacja

-Co ty wyprawiasz?!-zawołał wściekły Jack. Tak jak wcześniej umówił się z błaznem, przeszukiwał las, ale po jakimś czasie skierował się w stronę miejsca, gdzie mieli się spotkać. Stamtąd postanowił pójść w innym kierunku. I natknął się na Candy Popa oraz Jasona, leżącego na ziemi bez znaku życia. Klown zaniepokoił się tym wszystkim i zaczął wypytywać błazna, co się stało. Ten zaś nie potrafił mu tego dokładnie wyjaśnić, kręcił coś, w dodatku wydawał się jednocześnie smutny, zły, zaskoczony i zmieszany. W końcu Jack uznał, że najlepiej będzie, jeśli błazen zostanie z Jasonem, a on pójdzie do Madeleine, sprawdzić co z nią. Zajęłoby mu to chwilę, bo od razu mógł się teleportować do biblioteki, a jeśli tam by jej nie spotkał, to prosto do domu. Na szczęście mocy teleportacji nie stracił po odzyskaniu kolorów, w przeciwieństwie do swoich pazurów. Candy Pop natychmiast zaczął go odwodzić od tego pomysłu, a kiedy to nie pomogło, rzucił się na Jack'a ze swoim młotem! Klown jednak szybko teleportował się, zmieniając się w chmurę kolorowego dymu. Przeniósł się na bezpieczną odległość, a potem teleportował się jeszcze raz, tym razem tuż przed błazna. Korzystając z jego zaskoczenia wyrwał mu młot, odrzucił go kawałek, po czym sam  przeniósł się w mówiące, gdzie wylądowała broń błazna.

-To nie tak! Ja mogę wszystko wyjaśnić!-zawołał błazen.

-Zatem słucham, ale radzę ci nie ruszać się stamtąd-odparł klown, mocniej ściskając broń Candy'eho. Wiedział, że błazen także potrafi się teleportować i mógłby wykorzystać przeciwko niemu jego własną sztuczkę.

-Bo..ja...nie mogłem inaczej postąpić. Widzisz, on mi zagroził, że...-zaczął Candy Pop. Bardzo chciał powiedzieć Jack'owi prawdę, ale bał się, jak bardzo to go zdenerwuje, a jeszcze bardziej bał się o swoją siostrę. W tej samej chwili do uszu ich obydwu dotarł cichy jęk. Jason uniósł się lekko na łokciu, przykładając dłoń do swojej głowy.

-Dlaczego głowa mnie boli, jak bym ostro w coś nią przywalił?-zapytał, zmieniając pozycję na siedzącą.

-Myślę, że Candy zaraz nam to obydwu z chęcią wytłumaczy-powiedział Jack, posyłając błaznowi nienawistne spojrzenie.

-Nie zrozumiecie tego-powiedział Candy Pop. Choć jego plan nie wypalił, starał się przynajmniej grać na czas.

-Czego nie zrozumiemy? Candy, o czym ty mówisz?-spytał Jason, podczas gdy Jack, cały czas obserwując uważnie błazna, podszedł do lalkarza i pomógł mu wstać. Kiedy już obaj znaleźli się w pozycji, stojącej, niemal jednocześnie skulili się na chwilę z bólu. Następnie popatrzyli na siebie z zaskoczeniem. Jednemu z nich mogło przez przypadek coś się stać, ale jeśli obu coś zaczęło dolegać...

-Pozytywka!-krzyknął Jason.

-Pudełko!-zawołał w tym samym czasie Jack. Na ich twarzach zaskoczenie ustąpiło miejsca przerażeniu.

-Madeleine!-zawołali, ponownie w tym samym czasie. Skoro nie mieli żadnych ran (przynajmniej Jack ich nie miał, a Jason też już wyglądał na zdrowego) oznaczało to, że coś musiało być nie tak z przedmiotami, od których zależało ich życie. I których strzec miała ich najlepsza przyjaciółka. Istniała co prawdę opcja, że do domu ktoś się włamał, dotarł do Pracowni Madeleine i niechcący uszkodził kilka zabawek, ale żadnemu z nich ta wersja nie wydawała się prawdopodobna. Tym bardziej, jeśli połączyliby to z faktem dziwnego zachowania Candy Popa.

-Jeśli coś się jej stało i jeśli to twoja wina, zabiję cię-powiedział do błazna Jason.

-A ja mu z chęcią pomogę. I nie będę zwracał uwagi na żadne obietnice-dodał Jack. Candy oczywiście nie wiedział, o jakie obietnice chodzi Jack'owi. Wiedział za to doskonale, że obaj nie żartują.

-Jack, teleportuj się do domu, a ja tam jak najszybciej dotrę-powiedział Jason, nim błazen zdołał coś odpowiedzieć.

-Nie! Nie możecie!-zawołał Candy Pop.

-Milcz!-krzyknął lalkarz, rzucając błaznowi przerażające spojrzenie. Jego oczy zdążyły już zmienić kolor na zielony, włosy na czystą biel, a na rękach pojawiły się czarne wzory i pazury. Klown postanowił nie tracić czasu. Teleportował się, tak jak kazał mu Jason, wcześniej zostawiając lalkarzowi młot błazna. Jack mógł niestety, w przeciwieństwie do Slendermana, teleportować tylko siebie, a nie innych ludzi czy przedmioty.

~*~

Jack uznał, że minęło już tyle czasu, iż Madeleine najpewniej jest w domu. Tam też się teleportował. Kiedy zjawił się na miejscu, jego oczom ukazało się...mnóstwo płomieni! Dom wyglądał, jakby się palił! Klown już miał zacząć wołać swoją przyjaciółkę, ale usłyszał jej krzyk dochodzący z podwórza. Natychmiast tam się przeniósł i ujrzał ją, Hoodie'go (co było dziwne) i nieznanego, czarnego, rogatego stwora (co było oczywiście jeszcze dziwniejsze). Jack zdenerwował się i jednocześnie wystraszył, widząc, że potwór zmierza w stronę Madeleine i chłopaka i raczej nie ma dobrych zamiarów. Na początku klown chciał rzucić się na niego z pazurami, jak to miał w zwyczaju, ale przypomniał sobie, że już ich nie posiada. Utrata pazurów zdecydowanie była dużą wadą odzyskania przez niego kolorów. Nadal miał jednak po swojej stronie magię. Niewiele myśląc, Jack wyczarował kilka noży, które posłał w stronę stwora. Ten z sykiem odwrócił się w jego stronę. Broń nie zadała mu niestety zbyt poważnych ran. Jednakże na jego zniekształconej twarzy pojawił się wyraz, który można by uznać za przejaw zdziwienia.

-Demoniczny klown-wychrypiał zaskoczony Zalgo. Choć teraz Jack, czego demon się domyślił, musiał na powrót stać się anielskim klownem. Przyjaciel Madeleine nie miał jednak zamiaru wdawać się z Zalgo w dyskusję. W jego rękach znów pojawiło się kilka noży, które posłał w stronę demona.

-M-musisz wyczarować b-broń zrobioną z-ze stali pokrytej warstwą d-diamentu. Tylko t-to g-go poważnie zrani-powiedział Hoodie, podbiegając do klowna. Jack spojrzał na niego niepewnie, po czym spróbował wyczarować właśnie taki nóż. Gdy rzucił nim w demona i go trafił, faktycznie Zalgo został poważniej zraniony i rana nie goiła się tak szybko jak wcześniej.

-Ja się nim zajmę, a ty ją zabierz w bezpieczne miejsce. Tylko spróbuj coś jej zrobić!-zawołał Jack.

-Nigdzie bez ciebie nie idę! I gdzie jest Jason?!-zawołała Madeleine, która właśnie do nich podbiegła.

-Pójdziesz!-krzyknął Jack, po czym posłał jej stanowcze spojrzenie. Dziewczyna odpowiedziała mu tym samym. Następnie klown, nie chcąc tracić czasu, rzucił w stroną demona kilka kolejnych noży. Hoodie wyjął jeden ze swoich pistoletów i oddał pięć strzałów. Wrzaski, jakie wydawał z siebie Zalgo, były nie do opisania. Nagle jednak otaczający go ogień zmalał, a sam demon po chwili zniknął, tak samo jak płomienie wewnątrz i wokół domu. Ponadto wszystko było w stanie nienaruszonym, jakby przed chwilą wcale nie szalał tam pożar.

-Co tu się stało?!-zawołali jednocześnie Jack i Madeleine. Klown patrzył na Hoodie'go, wyczekując odpowiedzi, a dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała na swój dom.

-Może w-wytłumaczę w-wam w-wszystko w-w drodze?-zasugerował Hoodie.

-W jakiej "drodze"? Dokąd? Kiedy?-zdziwił się klown, rzucając proxy podejrzliwe spojrzenie.

-D-do Slendermana. Tylko u niego będziemy bezpieczni-odparł chłopak.

-O nie, zanim tam pójdę, chcę wiedzieć, dlaczego niby mamy do niego iść. Kim lub czym było to coś i czego chciało od Madeleine?-spytał Jack.

-Właśnie. Też chcę to wiedzieć. I kim ty jesteś? Skąd się tutaj wziąłeś? Ty go znasz?-spytała dziewczyna, spoglądając na klowna.-A bez Jasona i tak nigdzie nie pójdę-dodała.

-Ok, to najpierw ja ci odpowiem. Jason niedługo do nas dołączy. I tak, znam tego kogoś. Ale myślę, że lepiej będzie, jeśli on sam się przedstawi i wszystko wytłumaczy-powiedział Jack.

-Może wejdziemy do środka?-zasugerowała niepewnie dziewczyna, wskazując na dom.

-L-lepiej n-nie. W środku będziemy jak w-w pułapce. J-już wam w-wszystko wyjaśniam. Jestem Hoodie, służę Slendermanowi-zaczął chłopak.

-Jesteś jego proxy?-spytała Madeleine.

-T-tak. S-slednerman d-dowiedział się o powrocie Z-zalgo. Demona, bardzo p-potężnego. Wysyłał nas na r-r-różne misje, żebyśmy się o-o nim czegoś d-dowiedzieli. Wyczuł między innymi t-tutaj wzrost demonicznej energii i n-nas tu wysłał. Masky'emu w-wydałaś się jakaś podejrzana i k-kazał mi cię d-dziś śledzić. D-dotarłem za tobą do twojego domu, a-ale nic się nie s-stało. J-już miałem odejść, ale wtedy usłyszałem twój krzyk, no i w-wiesz, jak to się d-dalej potoczyło-wyjaśnił Hoodie.

-Ten stwór to był ten cały demon Zalgo?-zapytał Jack.

-T-tak-odparł proxy.

-Czego ode mnie chciał?-zapytała dziewczyna.

-Żywi się l-ludzkimi d-duszami, więc może chciał wyssać i twoją. Ale jesteś jak na razie jedyną osobą, k-która p-przeżyła jego atak, więc m-muszę cię zabrać d-do Slendermana-powiedział Hoodie.

-Niby po co?-spytał zdenerwowany Jack. Chłopak wiedział, że jego szef z chęcią sprawdziłby, czy dziewczyny nie da się wykorzystać, aby jakoś odnaleźć drogę do Zalgo. Przeczuwał jednak, że taka odpowiedź zdenerwowałaby klowna jeszcze bardziej.

-N-nie w-wiadomo, czy Zalgo nie z-zechce znowu zaatakować. A tam o-ona będzie bezpieczna-odparł Hoodie. Jack spojrzał na Madeleine. Wyraz jego twarzy zmienił się ze wściekłego na smutny. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że kolory klowna znowu lekko przyblakły.

-On ma rację. Jeśli Slenderman jest chociaż w połowie tak potężny, jak mi się wydaje, tylko on może kogoś ochronić przed Zalgo. Ale dlaczego akurat mnie? I nie zamierzam i tak nigdzie iść bez ciebie i Jasona-powiedziała Madeleine.

-Przyznaję wam obojgu z niechęcią rację. Musisz być chroniona, bo to ciebie ten demon zaatakował. A Jason zaraz powinien się tu zja...

-Już jestem!-zawołał lalkarz, przerywając Jack'owi. Pojawił się przy bramie, którą spróbował otworzyć, ale była ona oczywiście zamknięta.

-Mam klucze w torebce, która jest w domu-przypomniała sobie Madeleine. W tej samej chwili Hoodie kazał odsunąć się Jasonowi od bramy, następnie wyjął pistolet i strzelił w zamek.

-I załatwione. Nie m-mamy czasu na sz-szukanie kluczy-powiedział.

-Ktoś na pewno to usłyszał! Zresztą, dziwię się, że sąsiedzi po tym wszystkim jeszcze nie wezwali straży, policji i pogotowia!-zawołała Madeleine.

-Może Zalgo nie chciał rozgłosu i dzięki swojej mocy sprawił, że inni nie widzieli i nie słyszeli jego pojawienia się. I naszej walki z nim-zasugerował Jack.

-Ale t-ten strzał już n-na pewno s-słyszeli-odparł Hoodie.

-O co chodzi? Jaki Zalgo? Co tu się stało?-zaczął dopytywać Jason.

-Wyjaśnimy ci to w drodze do kwatery Slendermana.  I, jak już się wszystkiego dowiesz, zrozumiesz, czemu musimy tam iść-powiedział Jack.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro