Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziwne odczucie

Sophie usłyszała czyjś niewyraźny głos. Brzmiał, jakby ktoś mówił do niej z daleka. Zignorowała go jednak. Nie miała sił, aby się na nim skupić, albo żeby myśleć, kto i co mógł do niej mówić. Chwilę później poczuła nagły ból brzucha. Otworzyła gwałtownie oczy i skuliła się. Nad sobą zobaczyła tego mężczyznę w stroju błazna. Zdołała już niemal uwierzyć, że to wszystko było snem, ale jego obecność, to, że była związana i uwięziona przez niego gdzieś w lesie, to były jasne dowody, że to wszystko to prawda.

- C-co się stało? - spytała cicho dziewczyna, rozglądając się dokoła. Chyba musiałam zasnąć na chwilę... Choć nie do wiary, że zdołałam to zrobić w takim miejscu i w takiej chwili. Chyba naprawdę byłam zmęczona tym wszystkim - pomyślała. Następnie podniosła wzrok w górę, na mężczyznę. Nie wydawał się być zbytnio zadowolony, a Sophie nie miała pojęcia, co mogło go zdenerwować. Przecież byłam cicho, w niczym mu nie przeszkadzałam. Chyba że... Nie spodobało mu się, że zasnęłam? Ale dlaczego? O co w tym wszystkim chodzi?  Sophie była jednocześnie przerażona i poddenerwowana. Bardzo chciałaby dowiedzieć się, co to wszystko miało znaczyć, dlaczego została w to wplątana, czy to przez tą całą Madeleine, do której niby była tak podobna? Najbardziej na świecie jednak pragnęła znaleźć się już w domu.

- Zasnęłaś i zignorowałaś moje słowa. Następnym razem, jak będę musiał się powtarzać, to dostaniesz większą karę, niż tylko kopa w brzuch, jasne?! - spytał mężczyzna. Sophie pokiwała głową.

- J-jasne - odparła cicho. Na twarzy mężczyzny pojawił się pełen zadowolenie, sadystyczny uśmiech.

- Cieszę się, że się rozumiemy. A teraz może w końcu powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - spytał. Sophie poczuła jeszcze większy strach niż do tej pory.

- Ale co mam ci powiedzieć? - zapytała cicho.

- Prawdę! Co cię łączy z Madeleine?! - zawołał.

- Nie wiem! - odparła dziewczyna. - Nie wiem, nie mam pojęcia! Może to jakaś moja daleka krewna, czy coś? Naprawdę nie wiem! - zawołała. Jej słowa sprawiły, że Candy na chwilę uspokoił się i przyjrzał się jej uważnie.

- Co powiedziałaś? Że to twoja krewna? - spytał.

- Nie wiem! Może! Nie potrafię znaleźć innego wyjaśnienia! Ja nawet nie znam żadnej Madeleine, ale kto wie, swojej rodziny też nie znam! Ja i mój brat jesteśmy adoptowani! - zawołała Sophie.

- Ty i twój brat... jesteście adoptowani? - powtórzył po niej Candy, aby upewnić się, że na pewno dobrze zrozumiał jej słowa. Dziewczyna pokiwała głową. - Więc masz też brata? Dobrze to wiedzieć - stwierdził błazen. Sophie popatrzyła na niego zdziwiona.

- Jak to? Co to znaczy, że dobrze to wiedzieć? - zapytała.

- Jeśli ty mi nie pomożesz, mogę wykorzystać jego. Wystarczy, że dowiem się, gdzie on jest i będę mógł go użyć do swoich celów - powiedział błazen. Kucnął przed nią, tak, aby mógł spojrzeć jej prosto w twarz. Sophie pokręciła głową.

- Nie! Nie możesz mu nic zrobić! - zawołała.

- Nie skrzywdzę go, nawet nie będę musiał się z nim w żaden sposób kontaktować, o ile ty mi pomożesz. Inaczej będę zmuszony wykorzystać jednak jego - powiedział Candy. Następnie z powrotem wstał i spojrzał z góry na przerażoną dziewczynę. - Jeśli ty mi nie pomożesz, znajdę jego. Nawet jeśli nie powiesz mi, gdzie go szukać, znajdę go. Mam moją magiczną księgę. Na pewno jest w niej jakiś czar, który mi w tym pomoże... O, może nawet jest tam czar, z pomocą którego wyciągnę jakoś z ciebie całą prawdę? Tyle że musiałbym go najpierw poszukać, a to zajęłoby trochę czasu. Czasu, na którym bardzo mi zależy, bo chcę jak najszybciej odzyskać siostrę - powiedział błazen.

- Odzyskać siostrę? O czym ty mówisz? Przecież ja nie mam nic wspólnego z twoją siostrą! Ani ja, ani mój brat! - zawołała Sophie.

- Nie, ale twój drogi przyjaciel, Jason, już tak. Ona nie żyje przez niego i przez Madeleine, a ja chcę ją odzyskać - odparł.

- Ale co moja rodzina ma z tym wspólnego? - spytała dziewczyna. Candy pochylił się w jej stronę. Wciąż nad nią stał, przez co wzbudzał w niej jeszcze większy strach, co właśnie było jego założeniem.

- Ty mi powiedz - odparł.

- Nie mam pojęcia! - zawołała Sophie. - Już ci o tym mówiłam! - dodała.

- Więc nie chcesz współpracować? - spytał Candy.

- Powiedziałam ci już wszystko, co wiedziałam! - zawołała dziewczyna. Błazen jednak wciąż jej nie wierzył.

- W takim razie będę chyba musiał poszukać jakiegoś odpowiedniego czaru w księdze. Albo wykorzystać twojego brata - stwierdził błazen. Następnie odszedł od dziewczyny kawałek, podszedł do ściany, pod którą zostawił torbę z lalką Madeleine i księgą, którą jakiś czas temu cudem udało mu się zdobyć. Zdobycie tej księgi nie było łatwe. Jak tylko jego siostra zginęła, zaczął zgłębiać wiedzę na temat nekromancji. Ta dziedzina magii nigdy szczególnie go nie interesowała, wolał zabijać niż wskrzesać. Jednak po śmierci Cane wszystko się zmieniło. Był w wielu miejscach na świecie, przeczytał wiele starych ksiąg, zwiedził wiele świątyń. W końcu, w jednej z nich, gdzieś w jakiejś chińskiej wiosce, udało mu się znaleźć to, czego szukał. Świątynia była często odwiedzana przez okolicznych mieszkańców, a także tłumy turystów. I nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że na wyciągnięcie ręki mają jedną z najpotężniejszych ksiąg poświęconych magii. Candy prześledził całą jej historię i w ten sposób dowiedział się, jak księga, spisana w języku łacińskim, znalazła się w Chinach. Odnalazł ją i pozyskał, i zamierzał teraz odpowiednio wykorzystać.

- Nie! Nie możesz wykorzystać mojego brata! - zawołała Sophie. Candy Pop jednak zignorował jej słowa. Usiadł pod ścianą i wyjął z torby księgę. Musiał uważnie ją przeczytać, prześledzić wszystkie czary i znaleźć taki, który mu się teraz przyda. Wierzył mocno w to, że księga może znów mu pomóc, tak jak pomagała mu do tej pory. - To nie wszystko! Jesteśmy adoptowani, a mój brat nie jest moim bratem naprawdę! Nie jesteśmy spokrewnieni! - zawołała Sophie. Candy podniósł wzrok znad księgi i spojrzał wprost na nią.

- Coś ty powiedziała? - spytał.

- Mój brat i ja nie jesteśmy spokrewnieni. Rodzice adoptowali mieli, kiedy miałam cztery lata. Kilka lat później adoptowali mojego brata, jeszcze jak był niemowlakiem. Jesteśmy rodzeństwem, ale nie biologicznym - odparła dziewczyna. Candy wstał i podszedł do niej.

- Nie kłamiesz? - zapytał błazen. Sophie pokręciła głową.

- Nie, przysięgam, mówię prawdę - odparła dziewczyna. Candy przyjrzał się jej uważnie.

- W takim razie to zmienia postać rzeczy. I moje plany - stwierdził błazen.

- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała Sophie. Candy Pop uśmiechnął się.

- Och, to proste. Zaraz sama się przekonasz - powiedział, ponownie się nad nią pochylając. - Albo będziesz współpracować, albo gorzko tego pożałujesz - dodał. Dziewczyna zadrżała ze strachu. Bała się spytać, ale musiała to zrobić.

- Co się stanie, jeśli nie zrobię tego, o co mnie poprosisz? - zapytała drżącym od emocji głosem. Candy Pop uśmiechnął się, jego uśmiech był przerażający, a w dodatku sprawiał wrażenie, jakby podobało mu się to, że tak przeraża biedną Sophie.

- Najpierw zajmę się tobą. Jeśli nie będziesz chciała współpracować, zastosuję moje ulubione, niekonwencjonalne metody, czyli tortury. A ja mam w tej kwestii doświadczenie, wiem, jak sprawić, aby obrażenia były niewielkie, ale ból ogromny, wiem, jak kogoś zabić przez tortury i jak utrzymać go przy życiu. Także jeśli nie będziesz się słuchać, czeka cię ze mną niezła jazda bez trzymanki. Ale jeśli i to na ciebie jakimś cudem nie podziała, zmuszony będę wykorzystać twoją rodzinę - powiedział błazen.

- Jak to? Ale dlaczego? Przecież ci powiedziałam, że oni nie są ze mną spokrewnieni! - zawołała spanikowana dziewczyna.

- Nie mam pewności, że mówisz prawdę - odparł Candy.

- Nie wymyśliłabym w tej chwili takiego kłamstwa - powiedziała Sophie. Candy wyprostował się i przyjrzał się jej uważnie z góry.

- To fakt. Wyglądasz na zbyt tępą, żeby wpaść na taki plan oszukania mnie. Ale może to tylko pozory i tak naprawdę jesteś dość mądra, aby wymyślić tak absurdalne kłamstwo i się go trzymać, wszystko po to, aby ocalić rodzinę - powiedział.

- Kiedy ja mówię prawdę! Przysięgam! - zawołała.

- Nic mi po twoich przysięgach. Ale wiesz, nawet jeśli naprawdę mówisz prawdę, to nic nie zmienia. I tak znajdę twoją rodzinę i będę ich torturował, na twoich oczach, póki nie powiesz mi wszystkiego, co chcę wiedzieć. Jak zatem widzisz, tylko współpraca ze mną uchroni ciebie i twoją rodzinę od cierpienia. A więc? Co ty na to? - zapytał błazen.

- Zrobię wszystko, o cokolwiek mnie poprosisz - zapewniła go dziewczyna. Candy Pop ponownie uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Świetnie, to właśnie chciałem od ciebie usłyszeć. Na razie, cóż, masz znowu chwilę odpoczynku. Jeszcze raz upewnię się co do tego, jak ma wyglądać rytuał i pomyślę nad tym wszystkim. A ty... lepiej nie zasypiaj znowu. I też zastanów się nad wszystkim, nad całym swoim życiem, jakimiś dziwnymi sytuacjami, niewytłumaczalnymi zdarzeniami, pomyśl, czy twoi biologiczni rodzice mówili ci coś o twoim pochodzeniu, czy może trafiłaś kiedyś, gdzieś, na coś. Może przypomnisz sobie coś na temat tego, czym jesteś. To by mi bardzo pomogło i byłbym wtedy niezmiernie zadowolony z twojej pomocy. A jeśli będziesz się grzecznie zachowywać i pomagać mi, to nie skrzywdzę ciebie ani twojej rodziny. Rozumiemy się? - spytał błazen. Sophie pokiwała głową. - Doskonale! - zawołał Candy. Następnie znów zostawił dziewczynę samą i odszedł na drugi koniec pomieszczenia, gdzie ponownie zajął się studiowaniem księgi czarów.

~*~

To wszystko było bardzo dziwne. W jednej chwili Jason poczuł, jak cała jego złość ustępuje i ogarnia go całkowity spokój. Taki, jaki do tej pory czuł tylko w obecności Madeleine. Puścił wszystkie sznurki Puppeteera, w tym te, które zdążył poszarpać, a lalkarz cofnął się o parę kroków, także zaniechawszy dalszej walki. Emra i Zack, którzy zjawili się, zaniepokojeni hałasami, przyglądali się całej trójce, czekając na jakieś ewentualne polecenie od Puppeteera. Na razie jednak panowała zupełna cisza, a Jason i Jack przyglądali się sobie. Zabawkarz próbował pojąć, co tutaj się dzieje. Klown również tego nie wiedział, ale łączyło ich jedno. Oboje czuli to dziwne uczucie. Ostatecznie jednak to Puppeteer pierwszy przerwał ciszę.

- Cholera! Poszarpałeś mi moje sznurki! Wiesz jak to boli? Zapłacisz mi za to! - zawołał lalkarz. Jason i Jack niemal w tej samej chwili przypomnieli sobie o jego obecności i spojrzeli na niego. Jason wiedział, że Puppeteer nie odpuści mu tego, co zrobił, ale nie miał teraz czasu na kłócenie się z nim. Miał ważniejsze rzeczy na głowie. Teraz, gdy był już pewien, że Sophie tutaj nie ma, musiał za wszelką cenę ją odnaleźć. Ona gdzieś tam była i czekała, żeby uratował ją z rąk Candy'ego, a być może również Zalgo. Uznał, że najlepiej będzie jak najszybciej stąd odejść. W końcu Puppeteer i tak miał swoje własne plany na tą noc, chciał wybrać się do osoby, której smutkiem się pożywi. Jason liczył na to, że chęć pożywienia się zwycięży u lalkarza z chęcią zemszczenia się za to, co zabawkarz mu zrobił.

- Bardzo mi przykro z powodu mojego karygodnego zachowania. Oczywiście zapłacę ci za to, prześlij mi kiedyś rachunek - powiedział. Następnie ruszył w stronę drzwi. Przechodząc obok Jacka, chwycił go za ramię. - Chodź! - zawołał, ciągnąc go za sobą w stronę wyjścia. Puppeteer przyglądał im się przez chwilę w bezruchu. Był zaskoczony słowami Jasona, a do tego wciąż bolały go ręce, z których wytworzył sznurki pozrywane przez zabawkarza. Dopiero po chwili się ocknął.

- Ej, nie tak szybko, dobrze wiesz, że nie o taką zapłatę mi chodziło! - zawołał za nimi Puppeteer.  Na próżno jednak, żaden z nich nawet na niego nie spojrzał, nie mówiąc już o zatrzymaniu się. Wyszli z jego teatru. Lalkarz westchnął z irytacją.

- Mamy udać się za nimi? - spytał cicho i niepewnie Zack, podchodząc powoli i ostrożnie do Puppeteera. Emra pozostała tam, gdzie stała, przyglądając się jedynie ze współczuciem ranom na rękach lalkarza. Mimo tych wszystkich okropnych rzeczy, których się dopuścił, w jej pamięci wciąż żyło wspomnienie Johnathana, jej ukochanego chłopaka, którym kiedyś był Puppeteer. Dzięki temu wspomnieniu czasem zapominała o złu, które wyrządził lalkarz i odżywały w niej jakieś cieplejsze uczucia do niego, tak jak teraz. Puppeteer, jakby wyczuwając, że o nim myśli, spojrzał wprost na nią, podczas gdy odpowiadał Zackowi, przez co czuła się, jakby mówił do niej.

- Nie, nie mam teraz do tego głowy. Oni ewidentnie mają jakiś problem ze sobą. I z jakąś dziewczyną. Niech najpierw sami się tym zajmą. Ja muszę się pożywić, może to złagodzi nieco ból. A potem pomyślę, co z nimi zrobić, w końcu nie mogę pozwolić, żeby mnie tak traktowali - powiedział lalkarz.

- Oczywiście - odparł Zack. Puppeteer przeniósł na niego wzrok.

- No dobrze, to teraz ty zaprowadzisz mnie do tej osoby, którą dla mnie znalazłeś, a Emra - przeniósł na nią wzrok. - Zostanie tutaj i będzie pilnować mojego teatru - powiedział. Dziewczyna skinęła głową na znak zgody. Nic więcej nie mogła w końcu zrobić. Następnie Puppeteer i Zack opuścili teatr, a ona została sama na posterunku. Wciąż trudno jej było uwierzyć, że ten bezwzględny potwór był kiedyś tak czułym i kochającym chłopakiem, jedną z najbliższych jej osób. I wciąż nie mogła uwierzyć ani wybaczyć sobie tego, że sama się do tego przyczyniła. Ciągle zadawała sobie pytanie, co by było, gdyby wtedy, w ten pamiętny wieczór, gdy rodzice postawili jej to głupie ultimatum, wybrała Johnathana zamiast swojego marzenia? Gdyby została w mieście? Czy wtedy Johnathan nigdy nie stałby się tym potworem? A może tak naprawdę stałby się nim w takich czy innych okolicznościach? Cóż, jedno było pewne. Przez to, co się stało, oraz przez to, że Johnathan, a raczej Puppeteer, jak wolał być teraz nazywany, zrobił z niej ludzką marionetkę, miała praktycznie całą wieczność na zastanawianie się nad wszystkimi możliwymi wyjaśnieniami i opcjami. Na przykład teraz, po raz kolejny sam na sam, miała mnóstwo czasu.

~*~

Jason niechętnie kroczył szybkim krokiem tuż obok Jacka. Nie rozmawiali wiele ze sobą. Na samym początku wymienili kilka słów, dzięki czemu zrozumieli, że z jakiegoś dziwnego powodu czują to samo. Ani Jason, ani Jack nigdy wcześniej nie czuli czegoś takiego. Uczucie, jakby przymus. I to coś, co czuli, wręcz kierowało nimi. Oboje tak to odbierali. Choć oboje tak bardzo nawzajem się nienawidzili, to, co nimi teraz kierowało, było silniejsze. Nie musieli nawet rozmawiać ani o nic pytać. To dziwne uczucie nie tylko na nich wpływało, ale jakby kierowało nimi i wskazywało im drogę. To było niewytłumaczalne i nieprawdopodobne... Ale z drugiej strony, istnienie klowna-zabójcy i zabawkarza-zabójcy też brzmiało dość nieprawdopodobnie, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro