Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Demon w kościele

Madeleine poczuła, że ktoś zdejmuje jej ciemny materiał z głowy, a potem popycha ją do przodu. W połączeniu z ogólnym zmęczeniem spowodowało to, że dziewczyna upadła, podpierając się rękami. Bolało ją wszystko. Głowa, ręce, brzuch, a zwłaszcza nogi, które omal nie zostały jej połamane, kiedy była ciągnięta po niekończących się schodach. Zakaszlała głośno, po czym podniosła głowę. Już kiedy tutaj weszli Madeleine spodziewała się, że ponownie ujrzy Zalgo. Temperatura w całym pomieszczeniu była tak wysoka, jakby znajdowali się w środku wulkanu. Zaiste, demona jak zwykle otaczały czarne płomienie, przez co wyglądał naprawdę przerażająco. Dziewczyna od razu wstała i cofnęła się, przez co wpadła na jedną z osób, które ją tutaj przyprowadziły.

-Cz-czego ty ode mnie chcesz?!-zawołała Madeleine. W odpowiedzi demon zaśmiał się przez chwilę.

-Och, moja droga... Ja chcę tylko odzyskać swoją moc, a potem zniszczyć świat. Przejąć nad nim władzę-powiedział demon, zbliżając się do dziewczyny.

-To w końcu chcesz ten świat zniknąć, czy zacząć nim rządzić?-zapytała Madeleine. Za wszelką cenę chciała zająć czymś demona, bo czuła, jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi.

-A czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie obie te rzeczy znaczą to samo-odparł Zalgo.

-Ale, ale... A gdzie my właściwie jesteśmy?-spytała dziewczyna. Dopiero teraz zauważyła, że znajdują się na jakimś strychu, gdzie wala się mnóstwo śmieci. Wdziała kilka zniszczonych obrazów, mnóstwo kurzu, świece, jakieś ubrania, jednak najbardziej jej uwagę przykuł...- Czy to krzyż?-spytała, wskazując na połamany drewniany twór znajdujący się przy ścianie za demonem.

-Cóż, tak. Znajdujemy się w kościele, jeśli tak bardzo cię to interesuje-odparł Zalgo.

-Jak to... w kościele?-powtórzyła za nim Madeleine. Nie chciało jej się w to wierzyć, przecież on był demonem, więc jak?

-Pewnie zastanawiasz się dlaczego i jak to w ogóle możliwe. Otóż, po walce z wami musiałem nieco zregenerować siły, a najlepszym miejscem na odpoczynek dla demona jak ja jest właśnie kościół, tylko odpowiednio przygotowany. Słabe demony muszą szerokim łukiem omijać nawet stare, dawno nieczynne kościoły, ale potężniejsze z łatwością się w takich miejscach regenerują. Pomaga nam widok hańby naszego największego wroga. Moi dobrzy, wspaniałomyślni słudzy zdemolowali więc odrobinę ten kościół, żebym czuł się tutaj jak w domu... Miło z ich strony, prawda? Równie miłe jest to, że pozwolili mi nakarmić się swoimi duszami, abym mógł odzyskać siły, a część z nich w tym czasie przeniosłem przed twój dom i kazałem im was wyśledzić-powiedział Zalgo, nie kryjąc swojego zadowolenia.

-Ale po co to wszystko?-zapytała Madeleine, nadal nic nie rozumiejąc.

-Już ci powiedziałem-odparł demon. Podszedł do dziewczyny na odległość kilku centymetrów, po czym podniósł swoją dłoń zakończoną pazurami i przejechał nimi po policzku Madeleine, jednak na tyle delikatnie, aby jej nie zranić.- Jestem nadal bardzo słaby. I potrzebuję mocy. Dużo mocy-dokończył demon, po czym chwycił obiema rękami dziewczynę za szyję, odsunął jej głowę nieco do tyłu, a potem zbliżył swoje usta do jej, chcąc wyssać jej dusze. Madeleine w jednej chwili dostąpiła wrażenia, jakby ktoś chciał z niej wyssać wszystkie wnętrzności za pomocą jakiegoś mocnego odkurzacza.

~*~

Postąpili dokładnie według pomysłu Candy Popa, dzięki czemu jakimś cudem faktycznie udało im się zdobyć informacje, gdzie została zabrana Madeleine, choć nie było to łatwe, ale za to czasochłonne.

-Teraz mi chociaż wierzysz, że jestem po waszej stronie?-spytał błazen, posyłając Jasonowi zdenerwowane spojrzenie.

-Teraz to ja muszę zrobić wszystko, żeby odzyskać Madeleine-odparł lalkarz. Najchętniej od razu przeniósłby się na miejsce, ale nie mógł. Tylko Jack potrafił się teleportować, ale czy on zdoła jakkolwiek pomóc Madeleine, zanim oni tam trafią? Zastanawiając się nad tym, Jason wpadł na pomysł, przez który przez chwilę miał ochotę zabić sam siebie. Jak mogłem być takim idiotą? Jak mogłem nie wpaść na to na samym początku?!-miał szczerą ochotę przynajmniej sam sobie przyłożyć. Przecież miał swój sklep, który mógł wszędzie z łatwością przenosić. I właśnie teraz zamierzał skorzystać z tego, aby pomóc Madeleine. Kiedy dowiedzieli się o tym proxy, Jack i Candy, ustalono nowy plan. Toby miał za zadanie jak najszybciej poinformować o wszystkim Slendermana, a cała reszta w tym czasie miałaby się udać, aby pomóc dziewczynie. Jason przeniósł swój sklep w miejsce, w którym obecnie przebywali, a następnie teleportował go wraz z nimi niedaleko jedynego kościoła w mieście.

-Trzeba go całego przeszukać-powiedział Masky.

-Najlepiej będzie się chyba rozdzielić...-zasugerował Jack.

-Jeśli się rozdzielimy, trudniej będzie nam walczyć z tymi... ludźmi-odparł Masky. Jason jednak nie słuchał ich już i rzucił się ku kościelnej bramie, teraz mocno uszkodzonej. Trzymała się właściwie tylko na jednym zawiasie. Proxy nie kryli swojego niezadowolenia, ale nie pozostało im nic, jak tylko rzucić się biegiem za lalkarzem.

-A co z księżmi... i w ogóle?-spytał Candy, kiedy zatrzymali się przed kościołem.

-Wątpię, że jak Zalgo i jego słudzy tutaj wbili, to wspaniałomyślnie postanowili oszczędzić kogokolwiek. Jeśli ktoś przebywał na tym terenie, to już dawno albo nie żyje, albo jego duszę ma Zalgo-powiedział Masky.

-Z-zastanówmy się, g-gdzie j-jej p-poszukać-odezwał się Hoodie.

-Hm... Na pewno nie w wieży, z której bije niespotykany, ledwo widoczny blask, jakby ktoś tam w środku zapalił ognisko, prawda?!-zawołał Jason, biegnąc w stronę wspomnianej budowli. Nim ktokolwiek zdołał rzucić się za nim, drogę lalkarzowi zagrodziła ciemna postać.

-O nie, tym razem mnie nie powstrzymacie!-zawołał zabawkarz, wbijając w nią swoje szpony nim ta zdołała wykonać jakikolwiek jeszcze ruch. Cała reszta jego towarzyszy natychmiast przyłączyła się do walki. Jason i Jack dawali z siebie nawet więcej niż poprzednio, starając się pokonać jak największą liczbę przeciwników. Klown starał się skupić przede wszystkim na walce, ale mimo to nie umknęła jego uwadze pewna rzecz.

-Gdzie się podział Candy?-spytał, rozglądając się dookoła.

-Co? Co znowu z tym błaznem?-zdziwił się Jason, robiąc dokładnie to samo co klown.-Zresztą, nie mam teraz czasu dla tego zdrajcy-dodał lalkarz. W tej samej chwili w jego stronę skoczyły dwie zakapturzone, ciemne postacie. Jedną z nich Jason chwycił i wbił jej swoje pazury w klatkę piersiową, a drugą zajął się Jack. Tutaj jednak zdawało się, że przeciwników jest jeszcze więcej. W chwili, kiedy Jason szykował się do odparcia ataku kolejnej osoby stało się jednak coś dziwnego. Człowiek rzucił się w jego stronę, ale w tej samej chwili między nimi jakby spod ziemi wyrósł Candy Pop i skoczył w stronę sługi Zalgo. Nie miał jednak nawet w rękach swojego młota, zamiast tego założył na szyję postaci jakiś naszyjnik, przez co ta zaczęła się niesamowicie miotać.

-Różaniec. Jeden ocalał, znalazłem go w kościele. Pomyślałem, że skoro to są sługi demona, to trzeba je pokonać świętymi przedmiotami-wyjaśnił błazen, widząc zdziwione spojrzenia wszystkich pozostałych. Mówiąc to, poruszał lekko ręką, w której wcześniej trzymał ów różaniec i która wyglądała teraz jak trochę poparzona, ale na szczęście szybko się goiła.

-To dobry pomysł, ale oni pewnie zniszczyli większość przedmiotów-powiedział Masky, po czym odwrócił się, aby odepchnąć kolejną atakująca go postać.

-Ja nie mogę ich wyczarować, bo mi także święte przedmioty szkodzą. Ale może Jack...?-zasugerował Candy Pop. Klown spróbował i udało mu się stworzyć kilka srebrnych medalików, które w tym przypadku idealnie nadawały się na broń. Nadal jednak przede wszystkim musieli walczyć i szukać Madeleine. Jasonowi udało się dostać do kościoła, a chwilę później znaleźli się tam Jack i Masky. Hoodie i Candy dalej walczyli na zewnątrz. Zabawkarz niemal od razu rzucił się w stronę schodów prowadzących na wieżę. Klown i proxy pobiegli za nim, co jakiś czas któryś z nich musiał jednak przystanąć, aby zabić lub ewentualnie zepchnąć ze schodów jednego ze sług Zalgo.

W końcu jednak dotarli na samą górę, gdzie oprócz ogólnego chaosu, zastali kilka ciemnych postaci, ustawionych w kole. Wyglądały, jakby czemuś się przypatrywały. Jack i Jason rzucili się w ich kierunku niemal w tym samym momencie, odpychając kilka z nich na bok. O dziwo, tym razem nikt nie próbował nawet ich atakować. Wszyscy bez wyjątku przyglądali się temu, co działo się wewnątrz "koła", niczym zahipnotyzowani. W wieży zaiste płonął ogień, jednak znacznie mniejszy niż w mieszkaniu Madeleine. Sama dziewczyna zaś leżała na podłodze, a obok niej spoczywał Zalgo. Oboje wyglądali, jakby byli martwi. Jednakże, kiedy Jason dopadł do Madeleine, spostrzegł, że jej klatka piersiowa lekko się unosi. Żyje-pomyślał z ulgą.

~~~~****~~~~
Zostało jeszcze jakieś 4-5 rozdziałów, więc pomyślałam sobie... Co wy na to, żeby zrobić taki końcowy maraton? W końcu szkoła się kończy, a wraz z niąoj czas na dokończenie tego fanfika. Poza tym mam teraz dużo czasu, więc dajcie znać w komentarzach, czy jesteście chętni na taki maraton:3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro