Dawni wrogowie jako sojusznicy
Candy Pop klęczał przy swojej siostrze, nie chcąc uwierzyć, że ona naprawdę nie żyje. Nic jej bowiem nie było, nie miała żadnych widocznych ran. I nie miała też duszy. Nieważne jak bardzo błazen zaprzeczałby temu, że Candy Cane umarła, nie wmówiłby sobie tego. Byli ze sobą połączeni tak silną więzią, że kiedy Zalgo zaczął z niej wysysać duszę poczuł się, jakby jego moc osłabła. A teraz wyraźnie czuł jakąś pustkę, jakby czegoś mu brakowało. Jakby jakaś więź została już na zawsze zerwana. Po chwili Candy oparł głowę na swojej ręce i ze zdziwieniem stwierdził, że czuje na niej coś mokrego. Z niemałym szokiem zdał sobie sprawę z tego, że płacze. Robi coś, czego nie robił nigdy od początku swojego życia, czyli od około sześciuset lat! Przynajmniej wiem już, że moje łzy mają niebieski kolor-pomyślał błazen, patrząc na ciecz, która pojawiła się na jego dłoni, kiedy potarł nią oczy. Ta myśl spowodowała, że bardziej się rozpłakał. Normalnie, gdyby mógł, pewnie podzieliłby się tym odkryciem z siostrą. "Candy Cane, wiesz, że potrafimy płakać? W każdym razie ja potrafię!"-być może tak właśnie by się do niej zwrócił.
-Cane, nigdy nie wybaczę sobie, że ciebie nie uratowałem. Ale obiecuję ci, że zabiję Zalgo-powiedział Candy Pop. Kiedy to zrobił, poczuł się o wiele lepiej. Po chwili nawet wpadł na pomysł, co może zrobić. Powoli wstał i ostatni raz spojrzał na swoją siostrę, która leżała na ziemi, z głową odwróconą w bok i wyglądała jakby spała z otwartymi oczami. Oczami, które teraz był zupełnie puste. Następnie błazen skierował się prosto do domu dziewczyny, która była celem Zalgo. Skoro demon chciał ją dostać, najpewniej właśnie tam ponownie się zjawi.
~*~
Adrenalina zaczęła w końcu opadać, a choć Madeleine nie odniosła żadnych widocznych obrażeń, jej ciało zdecydowanie nie czuło się najlepiej po skoku z pierwszego piętra. W pewnym momencie po prostu zemdlała i tylko szybka reakcja Jasona sprawiła, że nie upadła na ziemię i nie rozwaliła sobie głowy. Chwila odpoczynku była zatem konieczna. Lalkarz i Madeleine (która po chwili doszła do siebie i chciała dalej iść, ale Jason się na to nie zgodził) usiedli razem pod jakimś drzewem, opierając się o siebie ramionami. W końcu oboje potrzebowali nieco odpoczynku. Dziewczyna, nie wiedząc kiedy, usnęła. Jason starał się oddychać tak, aby nie obudzić swojej przyjaciółki, ale omal nie poderwał się z miejsca, kiedy ujrzał zbliżającą się w ich stronę postać. Zdołał jednak się powstrzymać i tylko poinformował o tym fakcie resztę. Nim proxy jakkolwiek zareagowali, Jack teleportował się już tuż przed tą osobę.
-Skąd się tutaj wziąłeś i czego chcesz? Zresztą, to nie jest teraz ważne, spadaj stąd! I powiedz Zalgo, że niech nawet nie myśli więcej o atakowaniu Madeleine!-zawołał Jack.
-Nie zamierzam mu nic mówić-odparł Candy Pop.
-Świetnie, równie dobrze możesz po prostu oddawać mu pokłony i wielbić go, jak pies swojego pana, ale po prostu stąd zniknij! Dość już szkód narobiłeś!-powiedział klown.
-Nic nie rozumiesz...
-I nie chcę rozumieć-skwitował Jack, krzyżując ręce. W tej samej chwili podszedł do nich Masky.
-Co tu się dzieje?-spytał, zupełnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji.
-Dzieje się to, że ten niebieski pajacyk zabłądził, ale wie już, że ma się stąd wynosić-powiedział przez zaciśnięte zęby Jack, ledwo hamując złość. Nawet nie zorientował się, kiedy w jego ręce pojawił się nóż.
-Przestań, przecież wiesz, że tak mnie nie zabijesz-powiedział Candy.
-Spróbować zawsze warto-odparł Jack.
-Hola, hola, może mnie ktoś w końcu oświecić, o co wam chodzi?-zapytał Masky. Jack już chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu błazen.
-Może ja wyjaśnię. Zalgo, to jest, jakiś potężny demon, którego nawet ja nie znałem, z jakiegoś powodu chce dopaść tę dziewczynę-powiedział Candy, wskazując na Madeleine, która kilka metrów dalej spała jak gdyby nigdy nic, oparta o Jasona. Nawet z tej odległości błazen doskonale widział zielony blask jego oczu i równie doskonale wiedział, że lalkarz w każdej chwili mógłby się na niego rzucić, ale nie robił tego... Czyżby z jej powodu? W takim razie ona musi być naprawdę niezwykła-pomyślał mimochodem Candy.
-Wiesz, to już wiemy-powiedział Jack, po czym zrobił krok w bok i przysłonił błaznowi widok na tą dwójkę.
-Ale nie wiecie, czego on chciał ode mnie. I za jaką cenę. Zalgo schwytał Cane...
-Jak to "schwytał Cane"?-przerwał mu zaskoczony Masky.
-Tak to. Nie przerywaj mi-powiedział poważnym, nieznoszącym sprzeciwu, ale też nieco jakby smutnym tonem Candy Pop. To było dziwne, bo chociaż Masky widział błazna tylko jakieś trzy razy w życiu, zawsze był on wesoły, rozbawiony, pełen energii i głównie żartował albo śmiał się. Zawsze robił wokół siebie mnóstwo wesołego hałasu (nie tak wesołego dla jego ofiar), więc taka zmiana była w jego przypadku naprawdę zaskakująca.- Zalgo kazał mi schwytać tę dziewczynę, inaczej on zrobiłby coś Cane. Dlatego to się stało-błazen ściszył nieco głos i spojrzał wymownie na Jack'a.
-Czyli przyznajesz się, że miałeś z tym coś wspólnego! I nie obchodzi mnie, dlaczego czy po co to zrobiłeś! Przez ciebie Madeleine prawie zginęła-powiedział Jack, podchodząc jeszcze bliżej do błazna.
-Tak? Więc wyobraź sobie, że ona "prawie" zginęła. Ale Cane zginęła w 100%, bez żadnego "prawie"-odparł Candy Pop, rzucając Jack'owi wściekłe spojrzenie.
-Jak to? Chcesz powiedzieć, że Zalgo...
-Zabił Cane-dokończył błazen.
-Jakim cudem?!-zawołał zaskoczony Masky. Candy Pop był w końcu demonem, a jego siostra... w przeciwieństwie do swojego brata nie była w całości demonem, Night Terrors, tak jak Candy, ale miała w sobie cząstkę demonicznej mocy, o czym chłopak wiedział. Więc jakim cudem mogła zginąć?
-Nie wiem, jakim cudem. Nie obchodzi mnie to, jak to się stało, tylko że to się w ogóle stało. Dlatego chcę zabić Zalgo-powiedział Candy Pop.
-Jasne, teraz nagle chcesz go zabić, a wcześniej jak gdyby nigdy nic mu służyłeś?-spytał Jack.
-Przecież mówię! Wcześniej chciałem pomóc Cane, ale teraz to już nie ma znaczenia! Nie ma znaczenia!-zawołał błazen, po czym, ku zaskoczeniu Masky'ego i Jack'a, zatopił ręce w swoich włosach i mocno pociągnął, wyrywając ich nieco.-Ja chcę go zniszczyć-powiedział błazen, a jego czy przybrały różowo-czerwony kolor.
-Ale co nas to obchodzi?-spytał klown.
-Zalgo chciał dopaść Madeleine. Bardzo tego chciał. Więc prędzej czy później po nią wróci, a wtedy ja go zabiję-odparł błazen.
-Taaak, jasne, a my pozwolimy ci jej towarzyszyć. Zwłaszcza po tym, co chciałeś zrobić. Ty mu po-ma-ga-łeś-powiedział klown. Candy Pop chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu Masky.
-A jak właściwie nas znalazłeś?-spytał.
-Też mam demoniczną moc. Aż tak trudne to nie było-odparł błazen.
-Może pomógł ci Zalgo? Pewnie nadal tak naprawdę jesteś po jego stronie. Co, już wysłał po nas jakąś armię demonów?-spytał Jack.
-Nie jestem po jego stronie! On zabił moją siostrę!-zawołał błazen.
-Czekaj Jack-powiedział Masky, zanim klown zdołał coś odpowiedzieć.-Jeśli on kłamie, to i tak zaraz zdradzi nasze miejsce pobytu Zalgo. Nawet, jeżeli go zostawimy. Właściwie wtedy zrobi to tym bardziej, bo nie będziemy mogli go obserwować. A my nie zdołamy za szybko stąd odejść, Madeleine jest tak wykończona, że zasnęła. Więc niech on pójdzie z nami. Będziemy mieć na niego oko, a przy okazji, jeśli faktycznie jest po naszej stronie, pomoże nam, jeżeli zaatakuje nas Zalgo-powiedział Masky.
-Albo pomoże jemu-odparł Jack.
-Pomogę wam. Mogę nawet współpracować z proxy, teraz to już nie ma dla mnie znaczenia-powiedział błazen.
-Co nie zmienia faktu, że lepiej mieć go na oku, niż tak po prostu zostawić. Poza tym, skoro wy już wiecie, że Candy Pop pomagał Zalgo, to ten demon by go znowu nie wysłał. Swoją drogą, kiedy zamierzaliście nam z Jasonem o tym powiedzieć?-odparł Masky.
-Nigdy. Jeśli już to Slendermanowi-powiedział klown.
-Candy Pop idzie z nami-odparł proxy. Błazen mimowolnie uśmiechnął się.
-W życiu! Ani ja, ani Jason, na to nie pozwolimy-powiedział Jack.
-A chcecie pozwolić na to, żeby on za chwilę doniósł Zalgo o tym, gdzie jesteśmy?-spytał Masky, na co Jack nic mu już nie odpowiedział. Candy zaś ze spokojem słuchał, a przynajmniej starał się ze spokojem słuchać tych słów, bo wiedział, że po tym wszystkim nie uwierzą mu łatwo. Ale nie obchodziło go to. On chciał tylko zemścić się na Zalgo za Cane.
-Świetnie! Więc teraz pójdziesz z powrotem do nich i wytłumaczysz Jasonowi, dlaczego Candy Pop idzie z nami-powiedział Masky.
-Ja? Ale dlaczego ja?-zdziwił się klown.
-Bo tak. Po prostu idź i mu to powiedz-odparł proxy.
-Chwila, chwila... Czyli ja mam się iść narażać Jasonowi? Przecież jak on to usłyszy, to będzie jak lalkarz na sterydach! Dostanie szału! Boisz się go, ot co!-zawołał Jack.
-Chyba zrobisz to dla Madeleine?-spytał słodkim głosem Masky.
-Debil. I tchórz-powiedział Jack, po czym przeniósł się z powrotem do Jasona i reszty proxy.
-Czego chce ten idiota? Nie dość już namącił? Madeleine prawie...-zaczął lalkarz.
-Jason, po pierwsze, ciszej, Madeleine śpi. Po drugie...- klown uśmiechnął się sztucznie.- Mam dla ciebie "wspaniałą" wiadomość-powiedział z ironią.
-Mam wrażenie, że wcale nie tak wspaniałą-odparł Jason, spoglądając na Jack'a swoimi zielonymi oczami. Klown tylko westchnął i zaczął zabawkarzowi wszystko tłumaczyć. Oczywiście na początku Jason był wściekły i przed rzuceniem się na niewinnego Jack'a powstrzymała go tylko oparta o jego ramię Madeleine.
-On z nami nigdzie nie idzie-powiedział Jason. Jack westchnął, po czym powtórzył to, co jemu samemu powiedział Masky i co właściwie klown sam uważał za słuszność.
-Więc lepiej go zostawić, zamiast mieć na niego oko? I ma na spokojnie donieść Zalgo, gdzie teraz jesteśmy? Albo gdzie się udajemy? Poza tym, gdyby to ten demon wysłał znowu tego błazna, to Candy śledziłby nas...albo próbował jakoś powstrzymać, a nie tak na luzie z nami rozmawiał, zwłaszcza po tym wszystkim. Sam musisz to przyznać. Mi też się nie podoba to, że mielibyśmy go wziąć ze sobą, ale co innego możemy zrobić?-spytał Jack.
-Zawsze moglibyśmy spróbować się go po prostu pozbyć...-zaczął Jason.
-Ale to jest prawie niemożliwe. I nie wiem jak ty, ale ja teraz już nie mógłbym spojrzeć w oczy Madeleine nawet gdybym zabił kogoś takiego jak on...-powiedział Jack.
-No tak. Ona z jakiegoś powodu dała nam szansę i nie uznała nas za bezdusznych morderców. Więc gdyby mogła, nawet jemu by pomogła-powiedział Jason. Poczuł przy tym, jak jego złość wzrasta. W głębi duszy nadal strasznie pragnął, aby Madeleine była tylko jego. Nie podobał mu się pomysł, że spędzała czas z kimkolwiek innym, że w ogóle musieli się rozdzielać, i że on nie mógł jej towarzyszyć cały czas. Najłatwiej byłoby zmienić ją w lalkę, wtedy już na zawsze byłaby jego... Ale z jakiegoś powodu Jason nie potrafił lub też nie chciał tego zrobić. Zrobił lalki z tylu osób, ale z tej jednej dziewczyny nie potrafił. Dlaczego? On sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie. Ona była jego najdroższą, najlepszą przyjaciółką. Jedyną, której nie musiał naprawiać. A on bardzo nie chciał, aby cokolwiek jej się stało, jednak w tej sytuacji trudno było znaleźć inne wyjście.
-Dobrze, w takim razie niech idzie z nami. Ale lepiej niech trzyma się jak najdalej od Madeleine-powiedział Jason.
-Ma się rozumieć. Jeśli zbliży się do niej choćby na odległość dwóch metrów, to już po nim. Nie będzie co z niego zbierać-odparł Jack.
-Wątpię, czy w takim przypadku zdołałbyś coś mu zrobić, zanim ja bym go rozszarpał. Ja przynajmniej nadal mam swoje pazury-powiedział lalkarz.- Najważniejsze, żeby jej nic się nie stało-dodał, patrząc z czułością na Madeleine. Niedługo później Candy i Masky dołączyli do nich, poinformowani przez Jack'a, że mogą już to zrobić. Z kolei po kolejnych kilku minutach musieli już ruszać. Madeleine jednak nadal spała, a ani Jack, ani Jason nie chcieli jej budzić i nikomu by na to nie pozwolili.
-Ja ją wezmę-powiedział zabawkarz, podnosząc dziewczynę z ziemi najdelikatniej jak mógł, aby jej nie obudzić.-Ty weź swoje pudełko i moją pozytywkę-dodał, wskazując na przedmioty, które Madeleine trzymała wcześniej w rękach i które leżały obok niej podczas gdy ona spała. Jack nie protestował i wykonał to, co Jason mu kazał.
~*~
Obudziła się dopiero jakiś czas później i ze zdziwieniem odkryła, że znajduje się jakiś metr lub dwa nad ziemią. I przemieszcza się.
-Co tu się dzieje?-spytała, spoglądając w górę, na twarz Jack'a.
-Zasnęłaś, a my musieliśmy iść dalej. Jason i ja nie chcieliśmy jednak cię budzić-wyjaśnił klown.
-A gdzie Jason?-spytała Madeleine, rozglądając się. Jack zaśmiał się cicho.
-Jak ty to robisz, że stale tylko troszczysz się o nas, a nie o siebie? W każdym razie, Jason wlecze się gdzieś za nami. Na początku to on cię niósł, ale potem za bardzo opadł z sił-odparł Jack.
-Jemu też przydałby się odpoczynek-powiedziała Madeleine.
-Nie powinnaś martwić się teraz o nas, tylko o siebie-odparł klown.
-Zawsze będę się o was martwić-odpowiedziała dziewczyna. Jack uśmiechnął się lekko.
-Ale teraz musisz mimo wszystko skupić się na sobie. Lepiej jeszcze odpocznij, mogę cię obudzić kiedy będziemy na miejscu-odparł klown.
-Dziękuję, ale już mi chyba wystarczy. Postawisz mnie na ziemi?-spytała Madeleine.
-Jesteś tego pewna?-zapytał Jack. W odpowiedzi dziewczyna kiwnęła głową. Klown zatrzymał się i odstawił ją na ziemię, a potem ruszyli dalej.
-Zaraz! A co z twoim pudełkiem i pozytywką Jasona?!-zawołała Madeleine, patrząc się na swoje ręce tak, jakby wzrokiem mogła sprawić, że pojawią się one w jej dłoniach. Klown ponownie cicho się zaśmiał.
-Spokojnie, wszystko w porządku. Teraz Jason ich pilnuje-wyjaśnił Jack. Dziewczyna odwróciła się do tyłu, a raczej spróbowała, ale nim zdołała to zrobić, obok niej pojawił się lalkarz we własnej osobie.
-Obudziłaś się-stwierdził, patrząc na nią uważnie.
-Tak. Czy coś się stało?-spytała zaskoczona Madeleine.
-Sprawdzam właśnie, czy tobie nic się nie stało-odparł zabawkarz.
-Jason, wiem, że się o mnie troszczysz, ale chyba trochę przesadzasz. Co by mi się miało stać podczas snu? (dop. aut. Ostatnio oglądałam Koszmar z Ulicy Wiązów i mam pewną teorię na temat co by jej się mogło stać podczas snu XD)-spytała Madeleine, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
-Ze względy na ostatnie wydarzenia zawsze wolę się upewnić. Poza tym, jeśli idzie o ciebie, ostrożności nigdy za wiele-powiedział lalkarz.
-To zabrzmiało tak, jakbym przyciągała nieszczęścia i dlatego zawsze trzeba mnie pilnować jak dziecko-odparła dziewczyna.
-Nie to miałem na myśli, ale może jest w tym trochę prawdy-powiedział Jason. Dla Madeleine zabrzmiało to dość tajemniczo.
-To znaczy?-spytała.
-Przyciągnęłaś do siebie mnie i Jack'a-wyjaśnił zabawkarz.
-Nie uważam, że jesteście moimi nieszczęściami. Wręcz przeciwnie-powiedziała Madeleine, po czym uśmiechnęła się do Jasona, a potem odwróciła się i taki sam uśmiech posłała Jack'owi. Oczywiście obaj odwzajemnili uśmiechy. I kiedy już dziewczyna chciała odwrócić się z powrotem do Jasona, spojrzała mimowolnie w bok, po czym zaskoczona odwróciła w tamtą stronę swoją głowę.
-Kto to jest?-spytała. Ani Jason, ani Jack nie musieli się odwracać żeby wiedzieć, o kim mówi Madeleine.
-To jest...-zaczął Jack, po czym spojrzał na Jasona, wzrokiem szukając u niego pomocy.
-To jest błazen. Dosłownie i w przenośni. On... pomógł mi między innymi odnaleźć Jack'a, kiedy ten postanowił sobie od nas odpocząć. I nadal był w pobliżu, więc mimo paru problemów jakoś nas odnalazł i zaoferował swoją pomoc w przypadku Zalgo-powiedział Jason. Mówił tak pewnie i płynnie, że nawet klowna zaskoczyło, z jaką łatwością kłamał. Chociaż nie do końca kłamał, tylko...nie mówił dokładnej prawdy.
-A jak on ma na imię? W ogóle, czemu on i Masky idą tak daleko od nas? I dlaczego on tak wygląda?-zapytała Madeleine, odwracając się z powrotem do swoich przyjaciół.
-Nazywa się Candy Pop. Wygląda tak, bo... w sumie nie wiem, bez powodu, tak jak bez powodu ja byłem kiedyś kolorowy, potem czarno-biały, a teraz znowu jestem kolorowy-odparł Jack.
-Ty wcale nie jesteś kolorowy bez powodu. Jesteś klownem-zauważyła Madeleine.
-A on błaznem-przypomniał jej Jack.
-Ale naprawdę?-zdziwiła się dziewczyna. Klown pokiwał głową.
-Ilu jeszcze macie takich nietypowych znajomych?-zapytała Madeleine, odwracając się do Jasona.
-Lepiej nie pytaj-odparł czerwonowłosy.
-Czyli zapewne wielu?
-Zbyt wielu-powiedział Jack.
-A dlaczego on właściwie nam towarzyszy?-spytała dziewczyna.
-Zalgo podobno zabił jego siostrę-odparł Jason.
-Naprawdę? To straszne... Musi bardzo to przeżywać...-odparła Madeleine, odwracając się ponownie, aby spojrzeć na błazna.
-Zapewniam cię, że wszystko z nim w porządku i nie musisz się o niego tak martwić-powiedział Jason. Jego oczy przybrały zielony, jaskrawy kolor, a on sam mimowolnie chwycił dziewczynę za ramię swoją dłonią zakończoną pazurami. Nie zacisnął jej zbyt mocno, aby nie zrobić Madeleine krzywdy, ale mimo to uniemożliwił jej odwrócenie się. Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem widocznym w oczach. Wielu innych w takiej sytuacji patrzyło na mnie z przerażeniem, nie ze zdziwieniem- pomyślał mimowolnie lalkarz.
-Ale co się stało, Jason?-spytała Madeleine.
-Nic, tylko... on też jest mordercą. I nie chcę, żebyś właśnie teraz znowu postanowiła pomóc kolejnej osobie. Teraz, kiedy tobie samej grozi niebezpieczeństwo. Chcę, żebyś trzymała się od niego z daleka-powiedział zabawkarz.
-Ale spokojnie. Przecież teraz, w tej chwili, bezpośrednio nic mi nie grozi. Nie musisz się o mnie martwić aż tak bardzo, poza tym nie musisz być też zazdrosny, wiesz przecież, że zawsze będę twoją przyjaciółką-powiedziała dziewczyna.
-A ja popieram Jasona-odezwał się Jack. Madeleine popatrzyła na niego zaskoczona.- Nie zadawaj się lepiej z tym błaznem. Obiecaj nam to, tak jak my obiecaliśmy więcej nie zabijać-dodał klown.
-Właśnie. Obiecaj nam-poparł go lalkarz.
-Ale o co właściwie wam chodzi? Czy ten Candy Pop jest aż tak niebezpieczny?-zapytała Madeleine.
-Jest mordercą, więc tak, jest niebezpieczny. Zresztą, jego siostra też zabijała ludzi. Po prostu obiecaj, że będziesz się trzymała od niego z daleka-powiedział Jason.
-No dobrze, niech będzie. Obiecuję wam to-odparła po chwili Madeleine, czując, że nie uda jej się nic wyciągnąć z jej przyjaciół, a oni sami nie dadzą jej spokoju dopóki nie złoży im tej obietnicy. Zastanawiała się jednak, co przed nią ukrywają. Bo tego, że czegoś jej nie mówią, była pewna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro