Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czarna Rozpacz Błazna

Candy Pop nie mógł, nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Nawet Jasona czy Jacka zgroza tych słów przejęła, a co dopiero mówić o błaźnie. Początkowo nie dotarł do niego sens tych słów. Nadal nie rozumiał, dlaczego nie może odzyskać siostry. W końcu skoro Zalgo faktycznie został bezpowrotnie pokonany, no to dlaczego dusza jego siostry nie "zintegrowała" się z powrotem, nie wróciła?

Pomału zaczęło jednak w jego umyśle kiełkować zrozumienie tej kwestii, ale wypierał się, nie chciał tego przyjąć, zaakceptować... Zaczął gorączkowo kręcić głową. Nie chciał się z tym zgodzić, nie chciał... Tak nie mogło być! Ta świadomość jednak narastała, napierała na niego z każdej strony, przytłaczała go. Ogrom bólu, jaki zaczął go całego w końcu falami zalewać, sprawił, że nawet Madeleine nie potrafiła do końca nad tym zapanować.

- Łżesz! - wrzasnął wreszcie. Zacisnął dłonie w pięści, i zaczął nimi wymachiwać. Wyglądał wprost przerażająco. Cała jego aura wypełniła się w jednej chwili mrokiem i bólem, tak niezmierzonym, że wszystkich to przeraziło... Jason i Jack chcieli nawet zainterweniować, ale Madeleine ich powstrzymała. Oni nie znaleźli się pod władzą takiego cierpienia jak Candy, więc wciąż w dużym stopniu była w stanie ich kontrolować, i tak nad nimi zapanowała.

Wiedziała po prostu, że błazen potrzebuje czasu, aby zrozumieć i zaakceptować stan rzeczy, wszystko po kolei. Oczywiście po początkowym okresie niedowierzania, przyszły z kolei złość i wyparcie, a złość skierowana rzecz jasna głównie w stronę Madeleine. W pierwszej kolejności nastąpił wręcz wybuch, prawdziwa eskalacja wściekłości i nienawiści Candy'ego.

- Kłamiesz! Kłamiesz, suko! Łżesz jak z nut! Gadaj, co się stało z moją siostrą! - wrzasnął. Po jego policzkach pociekły łzy, ale on nie zwracał na to praktycznie w ogóle uwagi. Zachowywał się jak w amoku i tylko coraz bardziej się wściekał i wyżywał, krzycząc przy tym ze złości.

- Oddaj mi siostrę! Oddaj mi Cane, ty poczwaro! Ty suko, zabrałaś ją, a teraz kłamiesz i nie chcesz oddać! Nie pozwolę ci na to, słyszysz? SŁYSZYSZ?! Uratuję moją siostrę, odzyskam ją! Nie poddam się, nie powstrzymasz mnie, nie dam ci się omamić i oszukać, tak jak oni! - zawołał Candy, mając na myśli Jasona i Jacka.

- Jeśli będę musiał, to nawet cię zabiję, nie wiem, nie obchodzi mnie to, jak to zrobię, ale znajdę sposób, ukatrupię cię głupia suko, zrobię wszystko, co tylko będę musiał, żeby odzyskać Cane! Zmuszę cię do tego, żebyś mi ją oddała, ty dziwko! Takie... Takie coś jak ty, nigdy nie powinno było istnieć! Anielski potomek? Też coś! Diabelski pomiot z ciebie, i tyle! Odebrałaś mi siostrę, dziwko! To wszystko twoja wina! Twoja! Suko! - Candy na zmianę krzyczał i rozpłakiwał się na nowo, wymachiwał rękami i wył niczym zranione zwierzę, rozpaczał, obarczał winą Madeleine, złościł się, nienawidził i smucił... Innymi słowy, przeżywał utratę siostry.

~*~

Trudno jest orzec, ile właściwie czasu minęło. Madeleine powstrzymała Jasona i Jacka przed jakąkolwiek reakcją, chociaż gotowało się w nich od tego, jak słuchali, jak to Candy wyżywa się na ich najdroższej przyjaciółce. Jednak na niej samej nie robiło to żadnego wrażenia. Wiedziała, że tak będzie, i w pełni to rozumiała, dlatego właśnie postanowiła dać Candy'emu czas. I to tyle czasu, ile będzie potrzebował. Tak więc trudno stwierdzić, ile to trwało, ale z pewnością bardzo długo, w końcu jednak błazen zaprzestał ze swoimi atakami złości. Kucnął na ziemi, objął się rękami i rozpaczał, jak jeszcze nigdy... To również bardzo długo trwało, ale w końcu, stopniowo, dochodził do siebie. Chociaż oczywiście tak naprawdę po takiej stracie i traumie dochodzi się do siebie miesiącami, latami, a czasami nawet nigdy się do końca nie wróci po czymś takim do siebie, jednak po prostu chodziło o to, że w miarę możliwości, zaczynał rozumieć i akceptować tą nową sytuację... Jakoś. Ale nadal nie było to łatwe.

Candy potrzebował jeszcze sporo, naprawdę sporo czasu, żeby w jakimś stopniu naprawdę się uspokoić... Nie było to takie łatwe. Ale w sumie, żałobę przeszedł już w głównej części, kiedy pierwszy raz stracił siostrę. Teraz po prostu odebrane mu zostały wszelkie resztki nadziei... Niedowierzanie, złość i wyparcie, przyszedł więc w końcu czas na stopniową akceptację tego wszystkiego... Madeleine, oraz, za jej sprawą, również Jason i Jack, dali mu tyle czasu, ile potrzebował, na to, żeby w miarę doszedł do siebie. Anielska dziewczyna ani myślała go ponaglać czy dokładać mu cierpień. Nie mogła też jednak mu ich zabrać... Musiał przejść przez to wszystko sam. Ona cierpliwie czekała, czekała, żeby zapewnić na koniec im wszystkim wieczny spokój...

~*~

W końcu Candy naprawdę zaczął się w miarę uspokajać. Wstał, wyprostował się, i zwrócił się do Madeleine. Zarówno jego twarz jak i głos, były jak wyprane z emocji.

- Więc jeszcze raz... Bez ogródek, powiedz całą prawdę wprost... Jak to jest, co było, z Zalgo i Cane, i dlaczego nie odzyskam swojej siostry? - spytał. Madeleine od razu powtórzyła całą historię, że kiedy tylko demon Zalgo pożarł duszę Candy Cane, ta została niejako "strawiona" przez niego. Zginęła na zawsze, bezpowrotnie, i nawet w pośmiertnym świecie dusz, nigdzie jej już nie było, gdyż tak działają demony...

Candy wysłuchał uważnie, z kamiennym wyrazem twarzy, całej tej historii raz jeszcze. Było mu oczywiście ciężko o tym słuchać, i to znowu, ale czuł, że musi. Skoro nie mógł uratować ani przywrócić Cane, to czuł, że przynajmniej jest jej winny poznanie całej prawdy o tym, co się z nią stało.

- Więc... Naprawdę już nigdy więcej jej nie zobaczę? Nie odzyskam jej? - spytał Candy. Madeleine miała oczywiście świadomość, że błazen był bezwzględnym mordercą, ale ona im wybaczała i ich nawracała... Właściwie to nieświadomie całe jej życie, chociaż krótkie, to na tym właśnie głównie się skupiało. Jednak dlatego właśnie tym bardziej ból i cierpienie widoczne w Candy'm nie pozostawały jej obojętnie. Kim był, tym był, ale bezsprzecznie teraz nieziemsko cierpiał i doświadczył ogromnej, okrutnej straty. A do tego, osobą, która przyniosła mu te hiobowe wieści, musiała być właśnie ona, Madeleine.

- Tak mi przykro, Candy Popie, ale tak, tak właśnie jest. Niestety, ale twoja siostra odeszła bezpowrotnie, nie ma jej już nigdzie, pod żadną postacią - odpowiedziała. Krótko, żeby nie przedłużać, ale w miarę możliwości delikatnie. Po jej słowach znów na długi czas zapadła cisza. Candy przetrawiał powoli w sobie to, co usłyszał...

~*~

Candy przez naprawdę długi czas w samotności trawił całą swoją rozpacz i ból... I cierpienie, tak ogromne, prawdziwe, niezmierzone cierpienie... Wolałby już raczej, żeby mu wyrywano kończyny, przypalano żywcem, cokolwiek, bo ból fizyczny, nawet taki najcięższy, byłby z pewnością tysiąc razy lepszy od tego wszystkiego, co sam teraz właśnie czuł... Ból, cierpienie i czarna rozpacz. To akurat była taka sytuacja, w której takie niby "wyświechtane" słowa idealnie oddawały prawdziwy stan rzeczy. Czarna rozpacz, właśnie tak... Czarna rozpacz błazna...

~*~

Tak naprawdę to wbrew temu, co mogłoby się pomyśleć, to Jason i Jack też cierpieli. Chociaż oni przynajmniej odzyskali swoją ukochaną przyjaciółkę, dowiedzieli się, że Madeleine nadal na szczęście w jakiś sposób "żyje", a przynajmniej nie znikła tak całkowicie i na zawsze, i mogą z nią być, przyjaźnić się i cieszyć jej obecnością, więc niby byli szczęśliwi... A jednak tak nie do końca.

Pomimo obecności ich ukochanej Madeleine i magicznej wręcz, anielskiej aury, jaką ich przyjaciółka wokół siebie roztaczała, to czuli mimo wszystko delikatny niepokój, wręcz strach. Prawdopodobnie podświadomie obaj czuli, że i dla nich to wszystko niekoniecznie skończy się tak kolorowo i dobrze, jak by chcieli... I nawet wysiłki Madeleine nie mogły tego wszystkiego całkowicie ukryć i zablokować. Chociaż na razie jeszcze przyszłość ich wszystkich przed nimi była w większości zakryta zasłoną tajemnicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro