Rozdział 5
Chłopak na jej widok aż się cofnął. Ania za to nonszalancko oparła się o drzwi i spojrzała na niego ciekawie.
– Dzięki za fajny wyścig – powiedziała, wyciągając do niego dłoń.
Nie przyjął jej. Wciąż patrzył na nią dziwnie. Wciąż był zły, ale widziała też, że obserwował ją z zaciekawieniem. Dlatego nie przejęła się jego reakcją.
– Rozumiem, że po wyścigu nie gratulujecie sobie nawzajem? – spytała z psotnym uśmiechem.
– Coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Użyłaś nitro? – zapytał, patrząc na nią krzywo.
Ania zmarszczyła brwi i się lekko skrzywiła. Może i miał fajny głos, ale teraz zawiało od niego chłodem.
Spojrzała na niego twardo.
– Nie użyłam. To auto nie ma nawet takiej instalacji.
W tym modelu byłoby to, jak profanacja. Oburzyło ją to podejrzenie.
– Więc jakim cudem wygrałaś? – spytał, podnosząc głos. Aż jego ciemne oczy ciekawie zalśniły. – Nikt ze mną do tej pory nie wygrał!
Miała ochotę prychnąć. Już zrozumiała skąd te wszystkie zachowania. Jego duma została właśnie urażona.
– Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. A jak chciałeś zabłysnąć, to trzeba było się brokatem posypać – odparła.
Wyjątkowo nie lubiła takich zachowań. Kątem oka zobaczyła, że wokół nich zbiera się coraz więcej osób. Nie podobało się jej to.
Wróciła wzrokiem do chłopaka. Wyraźnie poczuł się urażony. Widziała jego zaciśnięte pięści i rosnącą złość. Jednak nie dała po sobie poznać, że zaczyna się bać.
Obserwowała go ze stoickim spokojem. A on stał tam, niczym sam Mroczny Rycerz. Czarne włosy, coraz bardziej ciemniejsze spojrzenie, jakby wcześniejszy kolor nie wystarczył. Nawet ubrania dopełniały wizerunek. Czarny podkoszulek opinający jego umięśniony tors i ciemne dżinsy.
Wtedy usłyszała syreny policyjne. Jej opanowanie zniknęło. Żałowała, że dała się w to wciągnąć. Miała ochotę złapać za klamkę i zwiać. Nie zrobiła jednak tego.
Radiowóz stanął tuż obok nich. Ze środka wyszedł ciemnoskóry funkcjonariusz. Wielki i umięśniony. Aż się skuliła. Jednak tuż obok niego zobaczyła drugiego policjanta. Nawet nie zauważyła, kiedy wysiadł. Był wyjątkowo niski. Sięgał partnerowi do ramienia. Dodatkowo był rudy o jasnej karnacji.
Nie wiedziała jak zareagować. Patrzyła się na nich zdezorientowana. Nie wiedziała czy się bać, czy zacząć się śmiać.
– Co tu się dzieje? – zapytał basowym tonem ciemnoskóry funkcjonariusz.
– Mała próba sił – wyjaśnił grzecznie chłopak. A Ania zrobiła duże oczy na jego szybką przemianę.
– Znowu Will? Nawet nowo przybyłych łapiesz? – drążył dalej mężczyzna. Najwyraźniej dobrze się znali.
– Jakoś tak wyszło. Przepraszam. Wiesz, że normalnie tego unikam – bronił się chłopak.
Patrzyła na to z czystą ciekawością. Dopiero po chwili zrozumiała, że też powinna się odezwać i bronić.
– Przepraszam, panie władzo – powiedziała cicho.
Obaj funkcjonariusze spojrzeli na nią. Podobnie chłopak.
– Jak się nazywasz? – spytał olbrzym. Patrzył na nią łagodnej, ale sam głos mógł przestraszyć.
– Anna McQueen – odparła od razu.
– Córka Adriana?
Mężczyzna jakby się ożywił. Podobnie jak jego milczący dotąd kolega. Nawet chłopak spojrzał na nią jakoś inaczej.
– Tak – odpowiedziała nieco zdziwiona.
Pomyślała nawet, że jej ojciec musi być tu znany.
– Jestem Tony, a to Toby – przedstawił siebie i kolegę policjant.
– Miło mi. – Odpowiedź była raczej automatyczna. Wciąż czuła się dziwnie zdezorientowana. Nie do końca wiedziała, co się dzieje.
– Nie dostaniecie mandatów, jedynie pouczenie – powiedział Tony. – Jednak ma to być ostatni raz. Tym bardziej tyczy się to ciebie, Will.
Chłopak przytaknął głową. Jednak nie widać było po nim skruchy. Podziękował, obrzucił Anię krzywym spojrzeniem i odjechał z lekkim piskiem opon.
Policjant westchnął i spojrzała na dziewczynę.
– Wybacz. Chłopak nie jest zły, każdy ma czasem cięższe momenty. A my nie chcemy go dobijać. Więc dopóki nikomu nie szkodzi, przymykamy oko – mówił spokojnie i jakby z melancholią. Nawet rudy towarzysz dziwnie złagodniał.
Nie wiedziała jak ma zareagować, więc roztropnie milczała. Nawet ją to wszystko zaczynało intrygować. Bo który policjant, przejmuje się rozrabiającym nastolatkiem i tym jak się czuje?
Jednak po chwili mężczyzna nie był już tak miły.
– Jednak nie jesteśmy wróżkami chrzestnymi. Jak nabroisz, to poniesiesz konsekwencje – powiedział ostrzegawczo, mrużąc oczy.
Jednak lekki uśmiech, pozwolił jej sądzić, że nie są tacy źli. W odpowiedzi uśmiechnęła się blado i powiedziała:
– Rozumiem. To był taki jednorazowy wybryk.
Przepraszam. To ja już będę jechać.
Miała się już odwrócić i wsiąść do samochodu, gdy usłyszała:
– Pozdrów od nas ojca.
Skinęła głową i wsiadła szybko do samochodu.
– Trafiłam do wariatkowa – stwierdziła pod nosem i ruszyła przed siebie. Musiała znaleźć sklep, a potem wrócić do ojca. I to w miarę szybko.
Miała tylko nadzieję, że nie dowie się o tym wszystkim za szybko. Bo tego, że ta historia do niego dojdzie, była pewna. Za dużo osób to widziało. Zresztą samo to, że policjanci, którzy go znali byli na miejscu, psuło wszystko. Była na straconej pozycji.
Sklep znalazła za następnym skrzyżowaniem. Kupiła szybko wszystko, co potrzebne i ruszyła w drogę powrotną.
Zaparkowała grzecznie pod restauracją. Nad wejściem wisiał szyld z małym autkiem, przypominającym Volkswagena Typu 1 i napisem „Beetle”. Uśmiechnęła się na ten widok i weszła powoli do środka, rozglądając się za ojcem. Siedział przy oknie. Pił kawę. Obok stał spory kawałek ciasta.
Restauracja wyglądała przytulnie. W starym stylu, z różnymi motoryzacyjnymi plakatami.
Usiadła na ciemnej kanapie, naprzeciw ojca.
– Kupiłam wszystko, co potrzeba – powiedziała od razu.
– Dobrze.
Tylko tyle usłyszała. Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Skończył kawę i przysunął sobie talerzyk z ciastem. Na jej oko wyglądało jak tarta malinowa.
– Powiesz sama, czy ja mam ci opowiedzieć co słyszałem? – zapytał twardo.
Ania stężała. Już wiedział. Skuliła się lekko i schyliła głowę. Wiedziała, że zrobiła źle. To było jego ukochane auto. A akurat takie przywiązanie do aut dobrze rozumiała.
– Przepraszam. Nie powinnam – powiedziała cicho.
Mężczyzna zjadł ostatni kęs ciasta i w końcu na nią spojrzał. Na widok jego zawiedzionego spojrzenia, pożałowała że jednak podniósł wzrok.
– Jak mogłaś? Wyścig moim Porsche? Przecież ci mówiłem, jak ważne jest dla mnie. Ale wiesz co? Machnąłbym na nie ręką. Ważniejsza jesteś dla mnie ty. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało.
Ani aż otworzyły się usta, tak zdziwiona była. Nie wiedziała jak zareagować i co odpowiedzieć. Dlatego tylko siedziała i patrzyła na niego, co chwilę mrugając.
– Przepraszam – tylko tyle zdołała powiedzieć.
– To nie może się powtórzyć – rzucił, wstając.
Położył na stole pieniądze za zamówienie i ruszył do drzwi. Dziewczyna poszła za nim. Podążała za nim krok w krok. Zdezorientowana i przygnębiona. I to własną głupotą. Mężczyzna stanął przed autem i wyciągnął rękę.
– Kluczyki – powiedział. Od razu mu je podała.
Wracali w ciszy. Ania zgarbiona patrzyła za okno. Nie cieszyła się z wygranej. Pierwszy raz w życiu.
Czasem spoglądała kątem oka na ojca, ale wciąż widziała jego złość. Dopiero po kilku kilometrach odezwał się pierwszy.
– Wiem jak to jest. Sam kocham prędkość. Jednak wiedz, że wyścigi w mieście i to takie jak ten, to najgorsze, co może być.
Odwróciła się do niego. Wyglądał jakby spokojniej.
– Lepiej już jak są w nocy. Jednak to wciąż głupie. Wyścigi powinny być w odpowiednich warunkach i z dobranym sprzętem. Dobry tor, dostosowane auto i środki bezpieczeństwa – mówił dalej, wciąż patrząc na drogę. Nie przeszkadzała mu. Jedynie słuchała i to uważnie. – W twoim wieku nie patrzy się na bezpieczeństwo. Sam nie patrzyłem i wiem czym to się może skończyć. Dlatego jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek wsiąść do samochodu lub się ścigać, to tylko na moich warunkach. Zgoda?
Dziewczyna zamrugała szybko.
– Co? – spytała zszokowana, w pierwszym odruchu. Jednak szybko się ogarnęła. – Tak, jasne. Zrobię, co trzeba.
Ojciec był o wiele twardszy od jej matki. A nie wyobrażała sobie życia bez samochodów. Dlatego była w stanie zgodzić się na wszystko.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
– I to rozumiem.
– Co więc mam zrobić?
Zerknął na nią i odpowiedział:
– Swojego auta ci nie dam. Dlatego musisz zarobić na swoje. Możesz pracować u mnie i potem możemy poszukać czegoś dla ciebie. Nauczysz się naprawiać, dbać lub nawet ulepszać auta. Co ty na to?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
– Zgoda. Choć trochę już umiem. Dbałam i naprawiałam sama swój samochód. Zresztą nie bez powodu uczyłam się na mechanika – powiedziała z lekką dumą.
– No tak, racja. Jestem więc ciekaw, ile umiesz.
Słysząc, że mówi szczerze, kolejny raz w ciągu dnia poczuła się zaskoczona. I to pozytywnie.
– A co ze szkołą? Jak będę dojeżdżać? – spytała, przypominając sobie.
Szkoła miała zacząć się za tydzień. I chodź przez te siedem dni mogła pomagać ojcu, to potem musiała jakoś dostawać się do szkoły.
– Dojeżdża do nas autobus, a jeśli byłby problem, to będę cię woził – wyjaśnił.
Ania lekko się skrzywiła, ale przytaknęła. W końcu, w perspektywie miała zdobycie za jakiś czas własnego auta.
– Musimy jeszcze o czymś porozmawiać. Jest coś, co mi nie daje spokoju – powiedziała, zmieniając trochę ton. Musiała poruszyć wyjątkowo ciężki temat.
Ojciec spojrzał na nią zdziwiony.
– W porządku, mów – zachęcił.
Dziewczyna wzięła wdech i spytała:
– Czemu przez ten czas nawet się nie odezwałeś?
Widziała, że się spiął i jakoś skrzywił. Również westchnął, tak jak ona przed chwilą. Głośno i nerwowo.
– Nie mogłem. Bardzo chciałem ale nie mogłem. Nie bez powodu wyjechałem. Zrobiłem to, by was chronić. I dlatego też nie mogłem się do was odezwać. By was chronić.
Ania miała ochotę prychnąć i go wyśmiać. Liczyła jednak, że powie coś więcej.
– Narozrabiałem. I to bardzo. Podpadłem nieodpowiednim ludziom. Nie mogłem zostać dłużej w Anglii. I żeby was chronić, musiałem się od was odciąć. Jednak wciąż dowiadywałem się, co u was słychać.
Zaskoczył ją. Nie tego się spodziewała. Chciała już zapytać, co się stało, ale ją uprzedził.
– Nie powiem, o co chodziło. Przynajmniej nie teraz. Może kiedyś. Wiedz na razie, że nie chciałem, by tak się to skończyło i wciąż żałuję. Nawet nie wiesz jakbym chciał cofnąć czas.
Słyszała jego żal i szczerość. Jednak nic nie odpowiedziała. Wszystko co się jej nasuwało, nie pasowało.
Kiwnęła więc głową i poklepała go po ramieniu.
– Mamy więc skłonność do popadania w tarapaty – stwierdziła.
Słysząc jednak jak mężczyzna powoli zaczyna chichotać, a po chwili zanosi się szczerym i głośnym śmiechem, sama się roześmiała.
Atmosfera zaczęła się oczyszczać. Czuła, że tego potrzebowali. Wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała. Jednak to był dobry początek. Zalążek, by zacząć wszystko od początku.
– Czyli rzeczywiście jesteś do mnie podobna – stwierdził, gdy trochę się uspokoił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro