Rozdział V - Błogosławieństwo
⚜️⚜️⚜️
Kiedy tylko piosenka dobiegła końca biegiem ruszyłam do wyjścia. Miałam dość tego miejsca, kamer... Harry'ego.
Wieść o tym, że ojciec uświadomił go o swoich planach co do naszego małżeństwa zdruzgotała mnie.
Błogosławienie króla Anglii było równoznaczne z końcem. Nawet jeśli Harry wyraziłby chęć odmowy poślubienia mnie, to wcale nie było to takie proste. Jego sekretarz i cała masa urzędników musieliby się naprawdę natrudzić, by nadać temu charakter pokojowy. Prawdę mówiąc mogło to nawet doprowadzić do rozłamu Wielkiej Brytanii.
Świadomość, że nie miałam już na nic wpływu, że nie mogłam cofnąć decyzji ojca ani odwieźć go od tego pomysłu... po prostu mnie zabiła. W jednej chwili miałam ochotę paść z płaczem na posadzkę, uciec z Anglii, może zapaść się pod ziemię. Zrobić cokolwiek, by uratować się od stanięcia z Harrym Stylesem przed ołtarzem.
Jednak było już po wszystkim; bez zawahania zostałam sprzedana przez własnego ojca.
Wybiegłam na tył budynku, do którego dostęp mieli jedynie goście przyjęcia. Na ogromnym placu zaparkowane były limuzyny, a kierowcy czekali już na odebranie swoich pasażerów. Wzrokiem zaczęłam szukać Isaaca, który zwykle był moim kierowcą. Dookoła rozproszeni stali ochroniarze dbający aby nikt obcy nie mógł zbliżyć się do miejsca imprezy. Odrobinę pocieszał mnie fakt, że nie byłam narażona na armię fotoreporterów, którzy z ogromną satysfakcją uwieczniliby moją chwilę słabości.
Z emocji zaczęło kręcić mi się w głowie, a w moje ciało uderzały fale gorąca, mimo, że moje nagie ramiona otulał chłód wiatru.
— Najdroższa! — usłyszałam za sobą odrażający głos Stylesa.
Spojrzałam jak z szerokim uśmiechem zmierza powoli w moim kierunku trzymając w jednej dłoni moje białe futro, a w drugiej butelkę najdroższego szampana.
Jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że jest pijany?
— Gdzie uciekasz, Najdroższa? Impreza dopiero się rozkręca! — zarzucił mi ramię na szyję, a następnie pociągnął łyk z butelki.
Był tak blisko, że niemal stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Pochodził z rodziny królewskiej a wcale nie znał obowiązujących zasad (bądź całkowicie je ignorował). Nie mieściło mi się w głowie jak można być tak nie wychowanym! Jako, że byłam księżniczką NIE MÓGŁ dotykać mnie w ten sposób, nie mógł w ogóle stawać tak blisko! Nawet protokół nie chronił mnie przed tym człowiekiem!
Wyrwałam się z jego uścisku już kolejny raz tego wieczoru, a następnie zabrałam mu futro z ręki i otuliłam nim swoje ramiona.
— To przyjęcie trwa zdecydowanie za długo. Wracam do pałacu i mam nadzieję, że zrobisz mi tą przyjemność i zostaniesz tutaj — posłałam mu fałszywy uśmiech.
Jeszcze tego by brakowało, by wracał ze mną jedną limuzyną w takim stanie.
— Kochanie, nigdzie się bez ciebie nie ruszę — umiejscowił swoje ręce na moich biodrach.
Starałam się go odepchnąć ale bez skutku.
— Po pierwsze to nie masz prawa tak do mnie mówić, a po drugie zabierz swoje ręce.
On jedynie uśmiechnął się po nosem i jedną ręką zaczął kręcić kółka na nagiej skórze mojego ramienia.
— Teraz do wszystkiego mam prawo, Rosemary. Lepiej tego nie utrudniaj — ostrzegł. — Teoretycznie na takie czułości mógłbym pozwolić sobie po uroczystych zaręczynach, ale jeśli będzie trzeba mogę nawet oświadczyć ci się teraz, tutaj! Wyobrażasz sobie te nagłówki gazet? "Książęce oświadczyny na hotelowym parkingu"! — roześmiał się, a mi robiło się niedobrze, gdy na niego patrzyłam.
— Nie próbuj mnie szantażować! Nie będzie żadnych zaręczyn, nie zgadzam się na ten ślub — skrzyżowałam ramiona na piersi.
Był nieokrzesany, Matko Boska nieobliczalny! Naprawdę groził mi skandalem?!
— Jako kobieta masz mało do powiedzenia w tej kwestii — cmoknął pod nosem i zaczął składać pocałunki na mojej szyi.
Zebrałam w sobie całą siłę, by go odepchnąć. Tego było za wiele. W jednej chwili zapragnęłam umyć miejsca jego pocałunków.
— O co tobie chodzi? W co ty grasz, Styles?! Od kiedy chcesz usidlenia poprzez małżeństwo? Jesteś znanym na całym świecie kobieciarzem! Po co ci żona, skoro możesz mieć codziennie inną kobietę?! Przestań mi utrudniać życie i po prostu odmów mojemu ojcu, a zaraz potem opuść Anglię!
Niech Brytania się rozpadnie, niech ojciec toczy wojny, wszystko tylko nie ON!
Rozbawiony patrzył mi prosto w oczy.
— Może pora na zmiany, Moja Droga? — uniósł jedną brew, a zaraz potem wybuchnął śmiechem.
Dałam upust emocją i uderzyłam go pięścią w ramię.
— Przestań ze mnie drwić! Gadaj co chcesz osiągnąć!
Przestał się śmiać, a jego oczy zaszły mgłą. Po moich plecach przeszedł dreszcz.
— Jesteś jedyną kobietą, która mi się opiera. Interesujące zjawisko, dlaczegoż by tego nie wykorzystać?
Przygryzłam wnętrze policzka ze złości. Z całych sił musiałam powstrzymywać się, by nie uraczyć go ciosem prosto w zęby.
— Podobnie jak Ciebie, mnie protokół również zobowiązuje do ślubu. Muszę poślubić kobietę do dwudziestego siódmego roku życia.
— Masz jeszcze chwilę, by znaleźć kogoś innego! — wtrąciłam się.
— Dzisiaj uświadomiłem sobie, że jesteś najlepszą kandydatką na moją żonę. Kiedy zobaczyłem cię w tej sukience od razu zapragnąłem ją z ciebie zerwać. Już mam pomysł w jaki sposób uczcimy nasze zaręczyny... — mruknął do mojego ucha.
Przez idiotyczny pociąg fizyczny chciał zniszczyć mi życie. Nie mieściło mi się to w głowie. Nie mogłam w to uwierzyć!
Musiałam wziąć głęboki wdech, żeby się uspokoić.
— Isaac! — zauważyłam nieopodal naszego kierowcę. — Proszę zawieźć mnie do pałacu. Potem może pan wrócić po pana Stylesa — odeszłam nie patrząc w stronę Harry'ego.
***
Pod rezydencje dotarliśmy po kilkunastu minutach. Isaac pośpiesznie wyskoczył z pojazdu, by otworzyć przede mną drzwi. Zrezygnowana wygramoliłam się z limuzyny i jak na ścięcie ruszyłam przed siebie.
— Czy mogę jeszcze jakoś Pani pomóc? — zapytał zakłopotany kierowca.
— Zrobisz mi ogromną przyjemność, jeśli wcale go nie odbierzesz z tego przeklętego hotelu — mruknęłam i ruszyłam przed siebie.
Nie miałam pojęcia co ze sobą począć. Po tym wszystkim mogłam tylko pomarzyć o spokojnym śnie. Spoglądnęłam na bramę ogrodową i uśmiechnęłam się smutno. Najlepszym pomysłem wydawał się spacer. Z butelką wina.
Miałam wrażenie, że nogi zaraz mi odpadną. Bez zastanowienia ściągnęłam obcasy i z nimi w ręce ruszyłam na boso przez ogrodową alejkę.
Wyglądałam naprawdę jak ostatnie nieszczęście. Łzy na które pozwoliłam sobie w samochodzie prawdopodobnie rozmazały mi makijaż, dawno przestałam już dbać o idealną postawę, a szpilki i futro smętnie trzymane w ręku podpowiadały, ze miałam naprawdę ciężki dzień.
W ogrodzie było już całkowicie ciemno, a światło dawały jedynie małe lampki umiejscowione po bokach alejki. Szłam dalej przed siebie bez celu czując chłodny beton pod stopami, kiedy dostrzegłam postać stojącą przy fontannie. Mundur, mimo, iż już nie reprezentacyjny, a zielony, klasyczny, w moro, nienaturalnie wyprostowana sylwetka i ręce w kieszeni doskonale podpowiadały kim jest ów mężczyzna.
Pierwszym odruchem była chęć ucieczki. Za nic nie chciałam by widział mnie w stanie kompletnej rozsypki, już po raz drugi. Nie dano mi jednak takiej możliwości – Zayn musiał mnie usłyszeć bo powoli odwrócił się za siebie.
Jego twarz przyozdobiło zdziwienie i mimo, że w oczach pojawiła mu się iskra radości, to przeważało w nich zaniepokojenie.
— Lady Rosemary — wyciągnął ręce z kieszeni i ukłonił się nisko.
— Komandorze Zayn.
— Nie spodziewałem się tutaj Pani o tej porze — splótł dłonie za plecami.
Omiótł mnie zmartwionym spojrzeniem, dłuższą chwilę patrząc mi w oczy, a następnie zrobił krok do przodu.
— Podobnie jak ja Ciebie — niezręcznie włożyłam pasmo włosów za ucho. — Z tego co mi wiadomo, to z samego rana żołnierze odbywają trening. Będziesz niewyspany — naprawdę nie wiedziałam co innego powiedzieć.
Wykrzywił usta w pół uśmiechu.
— Na całe szczęście to ja prowadzę te treningi — powiedział z westchnieniem i rozejrzał się w około. — Niestety często nie mogę spać po nocach. Postanowiłem więc poprzechadzać się po ogrodzie, by oczyścić umysł. Doskonale rozumiem, dlaczego Pani ubóstwia to miejsce. Ma się wrażenie, że jest się w całkowicie innym świecie. Z dala od codzienności, zgiełku miasta, problemów.
Podeszłam w stronę Zayna i oparłam się o kamienny mur wiekowej fontanny. Komandor stanął na przeciwko mnie, przyglądając mi się badawczo.
— Mam wrażenie, że Pani również nie miała udanego wieczoru — zauważył.
Odwróciłam się do niego tyłem opierając ręce na zimnym marmurze i z nostalgią spojrzałam na przelewające się strugi wody. Pokiwałam w odpowiedzi przecząco głową.
Zayn zrobił coś, co mnie zaskoczyło. Powoli zabrał z ręki moje futro i nakrył mi nim plecy w opiekuńczym geście.
— Jak w ogóle mogłam spędzić dobrze czas, w takim towarzystwie? — odparłam smutno bardziej do siebie, niż do niego.
— Czy on coś Pani zrobił? Jakoś Pani uchybił? — jego ton zmienił się. Teraz był znacznie bardziej srogi.
Spojrzałam na niego pytająco.
Przez moment bił się z myślami, aż wreszcie zebrał się w sobie i zbliżył się o kolejne centymetry. Podniósł rękę do mojej twarzy i upewniając się, że otrzyma przyzwolenie, przetarł delikatnie kciukiem miejsce pod oczami, gdzie znajdował się rozmazany tusz.
Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie w głowie na pytanie, dlaczego pozwoliłam mu się dotknąć, ale tego nie żałowałam. Chciałam zobaczyć jak mogłoby potoczyć się to dalej. Czym jeszcze mógłby mnie zaskoczyć.
— Nie mogła Pani płakać bez powodu — stwierdził niemal szeptem.
Długo milczałam nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Nie chciałam rozmawiać o Harrym. Na pewno nie teraz.
— Czy jesteś zmęczony? — wypaliłam.
— Ani trochę, Wasza Wysokość — zmarszczył brwi widocznie zbity z pantałyku.
— A więc, czy jesteś zainteresowany towarzyszeniem mi? Mam ogromną ochotę na wino.
Szczery uśmiech rozświetlił jego dotąd poważną twarz. Nie zastanawiał się zbyt długo ma odpowiedzią.
— Z przyjemnością, Madame — zaoferował mi ramię. — Może dzisiaj również Panią zanieść? Podejrzewam, że od tego betonu musi być niesamowicie zimno w stopy.
Wyczułam nutkę żartu w jego wypowiedzi.
W odpowiedzi posłałam mu niewielki uśmiech i podążyliśmy w stronę pałacu.
***
Na oślep włączyłam światło w pałacowej kuchni. Rzadko tutaj bywałam, a prawdę mówiąc w kuchni przebywała jedynie służba i lokaje.
Na środku jasnego pomieszczenia znajdował się bardzo długi blat na którym roiło się od owoców, warzyw, przypraw i różnych przyrządów kuchennych, które prawdopodobnie nie znalazły swojego miejsca w szafkach. Omiotłam przestrzeń wzrokiem szukając potrzebnych mi rzeczy.
Podążyłam do lodówki, a Zayn szedł krok w krok za mną.
— Lubisz truskawki, Komandorze? — przygryzłam wargę.
Oparł się nonszalancko o blat i pokiwał głową z rozbawieniem.
Następnie z szuflady zabrałam korkociąg. Byłam zaskoczona, że znalazłam go bez najmniejszego problemu. W momencie, kiedy opuszczaliśmy kuchnie chwyciłam jeszcze obrus, który leżał na jednym stosie wraz z serwetami. Kto wie, może się przyda?
W pobliżu kuchni znajdowało się zejście do piwnicy.
— Musimy być niezwykle cicho — powiedziałam szeptem, kiedy siłowałam się z mosiężnym zamkiem. Zayn przygryzł wargę obserwując moje poczynania, lecz nie pozwoliłam mu się wtrącić.
Wreszcie udało mi się otworzyć i zeszliśmy w dół po betonowych stopniach.
— Mam wrażenie, że wino jest Pani małą słabością — zaśmiał się pod nosem.
Zgromiłam go żartobliwie wzrokiem. Skręciliśmy w niewielki korytarz, gdzie znajdowało się kolejne zejście.
— Aż do tego stopnia, że jest Pani gotowa włamać się do pałacowej piwnicy.
Rozbawiona machnęłam na niego ręką i wskazałam na lampę naftową leżącą tuż przy drzwiach. Zayn odpalił ją, a pomieszczenie rozświetlił subtelny płomień.
W dół prowadziły kolejne schody. Dziękowałam sobie w duchu, że już dawno zdecydowałam się na pozbycie szpilek. Zayn zaoferował się, że pójdzie pierwszy, by oświetlać drogę, ale jednocześnie nalegał, bym złapała się jego ramienia, dzięki czemu nie miałam szansy spaść ze stromych stopni. Od razu wyczułam napięte mięśnie pod materiałem munduru.
— Ta piwnica jest najstarszą częścią tego pałacu. Nigdy nie była remontowana, dlatego pozostała taka klimatyczna. W tej części przechowujemy głównie alkohole, ale w pałacu znajduje się wiele innych zejść do schronów, składów broni, spiżarni i innych — opowiadałam. — Wstęp ma tutaj jedynie powołana część służby, ojciec zabronił nam zbliżać się do podziemi. Mój brat Charles jako nastolatek wykradł mu połowę stuletnich butelek whisky.
— A więc skąd ma Pani klucz? — dopytał Zayn z uśmiechem rozbawienia.
Weszliśmy do ogromnego pomieszczenia, gdzie stały drewniane zakurzone regały do samego sufitu, pełne różnych alkoholi.
— Wstyd się przyznać, ale podkradłam Nathanielowi, sekretarzowi ojca — zachichotałam na samo wspomnienie tamtej sytuacji.
Przechadzaliśmy się wokół półek.
— Ah, Nathanielowi — zaśmiał się. — Nad wyraz poważnie traktuje swoja pracę, mimo tak młodego wieku.
— Tak, a przez to, że staram mu się ją utrudniać stałam się jego największym koszmarem — odparłam z nutką dumy.
— Nie spodziewałbym się, że okaże się Pani taką diablicą — dodał figlarnie.
Wybrałam butelkę włoskiego czerwonego wina i już zabierałam się do otwierania jej, kiedy Zayn wziął ode mnie otwieracz i butelkę, wyręczając od tego zadania.
— Pozwoli Pani? — na jego ustach malował się psotliwy uśmiech.
Rozłożyłam obrus na ziemi i bez zbędnych ceregieli usiadłam na podłodze.
— Jest Pani naprawdę niezwykła — roześmiał się Zayn i zaczął rozpinać guziki górnej części munduru.
Sama w głowie pogratulowałam sobie kreatywności.
Z fascynacją obserwowałam jak Komandor ściąga górną część munduru i pozostaje w obcisłym czarnych T–Shircie, opinającym jego mięśnie. Ku memu zaskoczeniu dostrzegłam, że miał całe ręce pokryte tatuażami. Były naprawdę piękne. Przez dłuższa chwilę nie mogłam oderwać od nich wzroku. W pałacu rzadko widywałam, by ktokolwiek posiadał tatuaże – pracownicy jeśli takowe posiadali, musieli je zakrywać.
Nieśmiertelniki wiszące na szyi krótko zabrzęczały, gdy siadał obok mnie na ziemi. Nic nie mogłam na to poradzić, że mój wzrok powędrował na jego uwydatnione bicepsy. Był naprawdę uosobieniem męskości.
Przyłapał mnie na przyglądaniu się, przez co zawstydzona jedynie dodałam:
— Zapomnieliśmy o kieliszkach.
— Picie z butelki nie wydaje się problemem – rzucił spojrzenie zza długich, czarnych rzęs.
Wzięłam pierwszego łyka z butelki, a następnie podałam ją swojemu towarzyszowi.
— Jak minął Ci dzień? Czy otrzymałeś wystarczająco dużo miejsca na przeprowadzanie treningów swojego oddziału? — zapytałam chwytając za truskawkę.
— Ćwiczyliśmy do późnego wieczora. Musimy być gotowi, ponieważ po zakończeniu uroczystości w pałacu wyjeżdżamy z pomocną misją do Afryki — odpowiedział i wziął łyka z butelki. — Otrzymałem do wykorzystania w tym celu całe boisko do gry w Polo. Jest naprawdę imponujących rozmiarów.
— Owszem, jest prawie dwukrotnie większe niż klasyczne do gry w piłkę. Konie szybko się rozbiegają, zatem potrzebują więcej przestrzeni — wyjaśniłam. — Czy grałeś kiedyś w Polo?
— Tam, skąd pochodzę nieco inaczej wygląda rozrywka — roześmiał się.
Jego śmiech był chyba najmilszym dźwiękiem jaki kiedykolwiek słyszałam.
— Właściwie to skąd pochodzisz? Niewiele opowiadasz o sobie, Komandorze.
— Ponieważ nie mam nic znaczącego do powiedzenia — uraczył kolejnego łyka. — Zdecydowanie większą przyjemność sprawia mi słuchanie Pani.
Rumieniec wypłynął na moją twarz.
— Nie dotrzymujesz obietnicy, Komandorze.
— Słucham? — jeszcze raz się roześmiał. — Jeszcze nikt nie zarzucił mi niekompetencji.
— Podczas dzisiejszego spaceru w zamian za mój uśmiech zobowiązałeś się opowiedzieć mi jakąś ciekawą historię. Taka, która opowiadałaby skąd pochodzisz najbardziej by mnie usatysfakcjonowała — przygryzłam wargę.
— Ah, no tak — zrobił pauzę i spojrzał mi w oczy. — Ten uśmiech był naprawdę tego wart.
Poczułam, jak żołądek zaciska mi się na te słowa.
— Wasza Wysokość musi wiedzieć, że jest Pani jedyną osobą, dla której uchylam choć rąbek tajemnicy o swoim życiu prywatnym — przyłożył butelkę do ust i ją przechylił.
Znajomość tego faktu sprawiła, że byłam jeszcze bardziej tym podekscytowana.
— Jednak zrobię to pod jednym warunkiem.
Uniosłam brew w konsternacji.
— Najpierw musimy opróżnić tą butelkę. Po cóż mamy siedzieć tu na trzeźwo?
***
Po pierwszej butelce pojawiła się kolejna. Kilkanaście minut w obecności Zayna pozwoliło mi śmiać się beztrosko bez konkretnej przyczyny. Niewątpliwie wino miało również w tym swój udział.
Odległość między nami była niewielka. Wydawać by się mogło, że to tylko spotęgowało zagęszczenie powietrza wokół nas. Zayn siedział oparty plecami o drewniany regał, pełen procentowych trunków rożnego gatunku. Długie nogi ugiął w kolanach, ponieważ alejki między wiekowymi szafami nie były na tyle szerokie, by mógł je całkiem rozprostować. Kiedy się śmiał mięśnie bicepsów tak wspaniale mu się napinały, a w okolicy kącików oczu, pojawiały się niewielkie zmarszczki. Alkohol sprawił, że uśmiech nie schodził mu z ust – idealnie skrojonych i pełnych, a oczy miał szkliste i ciagle we mnie wpatrzone.
— Półwysep Lizard — powiedział.
— Hm? — zdziwiłam się.
— Dokładniej Porthleven. Tam się wychowałem.
— O mój Boże! — podekscytowałam się. — To chyba najpiękniejsza część Anglii! Teraz nic dziwnego, że służysz w Marynarce — zaśmiałam się.
— Jest tam naprawdę... spokojnie. Jednak bardzo szybko stamtąd wyjechałem — zamknął na chwile oczy i oparł głowę o półkę za sobą.
— Nie chciałbyś tam wrócić? — pytanie szybko opuściło moje usta, nim zdążyłam je przemyśleć. — Chyba jestem za bardzo wścibska...
– Nie jest Pani – odparł, a z jego oczu biła szczerość.
– Wciąż mówisz do mnie: Pani, Wasza Wysokość... Myślałam, że wczoraj to wyjaśniliśmy, Zayn – popatrzyłam na niego figlarnie. – Nie pomyślałam jednak o tym, że może wolisz, gdy jest oficjalnie. Woli Pan, abym się do Pana zwracała w ten sposób?
Otworzył ślamazarnie oczy i uśmiechnął się błogo. Nachylił się w moją stronę i złapał moją dłoń, a następnie przystawił ją sobie do ust. Złożył na jej wierzchu krótki pocałunek. Dokładnie czułam jak palce płoną mi od jego dotyku.
— Niech mi Pani mówi po imieniu, Madame — szepnął.
Brązowe tęczówki świdrowały mnie na wylot.
— Ja także mam życzenie, byś mówił mi po imieniu — odpowiedziałam.
— To byłoby nie na miejscu. Jest Pani księżniczką Anglii. Nie okazywałbym odpowiedniego szacunku.
— Zayn. A jeśli tak brzmiałby mój rozkaz? — przygryzłam wargę.
Musiałam podejść go od innej strony.
— Jak sobie życzysz, Rosemary — złożył jeszcze jeden pocałunek.
Uśmiechnęłam się zwycięsko i zanim zdążyłam się zastanowić co robię wzięłam truskawkę i skierowałam ją w stronę Zayna. Popatrzył na mnie badawczo, a kiedy nie zauważył nic niepokojącego ugryzł ją, muskając jednocześnie koniuszki moich palców.
Zrobił to w najbardziej intymny sposób, jaki mogłam sobie wyobrazić. Na tym jednak nie skończył.
Pocałunki pozostawił na kostkach, nadgarstku, kierując się ku górze... a ja ani myślałam mu przerywać. Ja pragnęłam tylko więcej.
Ostatecznie zatrzymał swoje poczynania. Nie spuszczając wzroku z moich oczu wplótł dłoń w moje włosy, a następnie przybliżył się jeszcze bardziej. Czułam jego oddech, jego zapach, a moje tętno szalało, serce chciało wyrwać się z piersi.
Złączył nasze czoła i przymknął na chwile powieki. Ciężko westchnął.
— Żaden mężczyzna nie powinien doprowadzać cię do płaczu, Rosemary. Gdybyś tylko należała do mnie... Rozmazany makijaż widniałby na twojej twarzy tylko po godzinach prawdziwej przyjemności i byłby oznaką szczęścia.
Poczułam uścisk w dole brzucha, aż z moich ust wydobyło się ciche jęknięcie.
W przypływie emocji połączyłam nasze wargi.
⚜️⚜️⚜️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro