Rozdział IX - Brak pożegnania
⚜️⚜️⚜️
Moje serce sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz się zatrzymać. Czułam jak krew odpływa mi z ciała na słowa pokojówki.
Zayn postanowił opuścić pałac...
Przełknęłam rosnącą gulę w gardle.
Czy ja aż tak bardzo go uraziłam? Czy to ja jestem winna tego zamieszania?
Czułam rozgoryczenie. Przecież nie byłam niczemu winna! Sama stałam się ofiarą intrygi ojca oraz Harry'ego, ich układów, gierek dotyczących dynastii i władzy. Płaciłam cenę za ich zabawę. Pozbawiali mnie powoli wszystkiego, na czym mogło mi zależeć.
Młoda dziewczyna o złotych włosach ulotniła się niezręcznie widząc moją reakcje na swoje słowa. Nie tracąc ani chwili bez zastanowienia chwyciłam za spód sukni i wbiegłam na piętro, gdzie zaczęłam w pośpiechu szukać pokoju, który mógł należeć do Zayna Malika.
Rozglądałam się po korytarzu na prawo i lewo przeklinając się w myślach za to, że ani razu nie spytałam, który pokój należy właśnie do Komandora. On miał okazję zanieść mnie do mojej sypialni, kiedy uraczyłam się zbyt dużą ilością wina... Znalezienie tego właściwego pokoju graniczyło z cudem. Blisko 40 pomieszczeń na tym pietrze zajmował cały oddział żołnierzy marynarki wojennej.
Jak się okazało na korytarzu nie byłam sama. Maszerując wzdłuż ścian ozdobionych obrazami w złotych ramach usłyszałam kokieteryjne chichoty i dialog dwóch osób. Wychodząc za rogu dostrzegłam kolejną młodą pokojówkę chichoczącą na słowa szeptane do ucha przez przystojnego żołnierza, który nonszalancko opierał się dłonią o ścianę. Byli na tyle zajęci sobą, że nawet nie zauważyli mojej osoby.
Stukot moich szpilek po posadzce dopiero sprawił, że odwrócili spłoszone spojrzenia w moją stronę. W jednej chwili ich twarze zrobiły się blade, jakby upłynęła z nich cała krew.
— Mój Boże, cóż za niesubordynacja! — pisnęła przerażona pokojówka sądząc, że nie jestem w stanie tego usłyszeć.
Wyprostowali się i nisko ukłonili z przepraszającym spojrzeniami. Z daleka byłam w stanie dostrzec drżenie ramion dziewczyny, która wydawała się być w tym wieku co ja.
Wyraz jej twarzy przedstawiał nadchodzącą rozpacz. Prawdopobnie w jej głowie pojawiła się od razu myśl, że straciła tak pożądaną posadę. Takie zachowanie bowiem równało się z natychmiastowym wydaleniem z pracy. W pałacu nie było miejsca na brak dyscypliny, a rodzina Królewska należała do najbardziej szanowanych osobistości.
— Wasza Wysokość — szepnęła dziewczyna, a zaraz za nią żołnierz, który przystąpił do salutowania.
— Gdzie znajduje się pokój Komandora Malika? — wypaliłam ignorując ich zażenowanie.
— Zaprowadzę Waszą Wysokość — odparł błyskawicznie żołnierz i wskazał przed siebie, bym poszła przodem. — Pokój Komandora Malika znajduje się na półpiętrze, tuż przy balkonie widokowym.
Jego sypialnia była bardziej schowana w głębi pałacu od reszty, a do niej prowadziły tylko jedne jedyne schody. Na tym dość ukrytym piętrze znajdowało się tylko kilka sypialni; były one bardziej ekstrawaganckie od tych na piętrze niżej. Byłam uradowana faktem, że ojciec tak ugościł Komandora Malika. Moje serce zakołatało również na myśl, że nasze schadzki w pobliżu jego pokoju byłyby znacznie ułatwione, przez takie dogodne umiejscowienie tego pomieszczenia.
— To tutaj — wskazał na drzwi wysoki szatyn. Był jeszcze młodszy od Zayna, a mundur dodawał mu męskości. — Po drugiej stronie korytarza znajduje się pokój Kapitana Wickwooda, gdyby również Wasza Wysokość go poszukiwała. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
— Nie, możesz wrócić do swoich zajęć — odpowiedziałam krótko, utrzymując odpowiedni dystans i powagę.
Żołnierz kiwnął w zrozumieniu i zaczął się oddalać. Patrzyłam jak odchodził i jak z każdym krokiem napięcie opuszczało jego ciało. Ciężko westchnęłam. Cała królewska otoczka doprowadzała tych młodych ludzi do ogromnego stresu, lęku i nerwów! Zanim plecy mężczyzny zniknęły z zasięgu mojego wzroku postanowiłam jeszcze do niego krzyknąć.
— Żołnierzu!
— Tak Wasza Wysokość? — odwrócił się pośpiesznie w moim kierunki i zrobił kilka kroków do przodu.
— Pokojówki mogą mieć ogromne problemy, gdy któraś z ich przełożonych zauważy takie zachowanie na terenie pałacu. Dam Wam jedną radę. Jeśli dziewczyny wykonają w ciągu dnia wszystkie swoje obowiązki powinny widywać się z wami w trzecim skrzydle pałacu na pierwszym piętrze. Tam obchody służby są znacznie rzadsze, a jeśli ktoś was zauważy, to powołajcie się na mnie. Możecie odwołać się na to, że zaleciłam pokojówkom przynieść wszystkie porcelanowe donice do ogrodu. Nikogo nie powinno to zaszokować, każdy zna tu moje zamiłowanie do roślin. Te donice kurzą się w niewykorzystywanych salach od lat – machnęłam ręką na znak czegoś oczywistego.
Żołnierz patrzył na mnie w konsternacji mrugając jedynie oczami, prawdopodobnie nie mogąc wydusić z siebie słowa.
— Ogromnie d-dziękuję Wasza Wysokość. Wasza szczodrość i dobroć nie zna końca — ukłonił się nisko.
Odpowiedziałam mu pół-uśmiechem na jaki w tej chwili mogłam jedynie się zdobyć. Chciałam służbie zapewnić tyle wolności na ile było to tylko możliwe. Większość z pokojówek była moimi rówieśniczkami. W przeciwieństwie do mnie powinny choć trochę zaznać swobody.
Poczekałam, aż młody mężczyzna opuści piętro, aby zapukać do pokoju znajdującego się przede mną. Zanim jednak moja pięść dotknęła drewnianej powłoki otworzyły się one, a przede mną pojawił się Zayn z torbą podróżną i pokrowcem na odzież w ręku.
Jego wyraz twarzy ze smętnego zmienił się w naprawdę zaskoczony.
A ja po prostu nie potrafiłam wydusić z siebie słowa na jego widok. Stał na tyle blisko, że byłam w stanie poczuć woń jego perfum. Były tak bardzo ciężkie, intensywne, rozpalające zmysły, w pełni określające jego charakter. Prześwidrowałam wzrokiem całą jego postać. Ubrany był w wyjściowy czarny mundur ze złoceniami na rękawach, guzikach i pagonach. Przez ostatnie dni widziałam go częściej w zwykłych zielonych moro spodniach i czarnym T-Shircie, gdy trenował, bądź dodatkowo w zielonej górze od munduru, w której pojawiał się m.in. w Sali Błękitnej na wspólne posiłki. Stąd wynikało moje oczarowanie jego dostojnością, ale szybko pogrążyłam się w smutku, ponieważ to jednoznacznie oznaczało, że zamierzał opuścić pałac.
Nadal staliśmy bez słowa wlepiając w siebie spojrzenia.
Postawna, wyprostowana sylwetka. Różowe wargi, z których dolna właśnie została przygryziona. Szczęka przyozdobiona idealnie przyciętym zarostem i wreszcie oczy. Ciemne, jak węgiel, o niesamowitej głębi i błysku. Teraz wydawały się przygnębione.
— Wasza Wysokość — przerwał ciszę, a następnie się ukłonił. — Nie spodziewałem się wizyty...
— Dlaczego wyjeżdżasz? — zapytałam bezpośrednio darując sobie kurtuazję.
— Zależało mi, by Wasza Wysokość nie dowiedziała się w ten sposób. Planowałem, by informacja została przekazana Pani podczas jutrzejszego śniadania.
Chciał wyjechać bez pożegnania...
— Przestań do cholery mnie tytułować! — nie wytrzymałam i po prostu pozwoliłam sobie na krzyk.
Moje brwi zmarszczyły się w grymasie, a gula znów rosła w gardle.
Czułam się zdruzgotana, a on wyraźnie był zszokowany moim wybuchem.
— Jak mogłeś chcieć tak po prostu wyjechać i się ze mną nie pożegnać?! Do tej pory miałam wrażenie, że nie jestem ci aż tak bardzo obojętna!
— Absolutnie, Rosemary nie jesteś mi obojętna... — odparł cicho.
— To czemu wyjeżdżasz?! Dlaczego tak po prostu uciekasz?! — moje oczy zaszły łzami.
Nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, które we mnie buzowały.
— Ponieważ muszę.
— Musisz?! — roześmiałam się przez łzy, wyrzucając ramiona w powietrze. — Nie dałeś mi wytłumaczyć tego całego zamieszania, a mimo to postanowiłeś to zakończyć! Tak banalnie!
— Proszę, nie płacz — wyglądał jakby jego serce rozpadło się na kawałki, lecz nie było to teraz dla mnie ważne. Przez niego moje również się rozpadło. — Nie możesz przeze mnie płakać — rzucił przedmioty trzymane do tej pory w ręce do wnętrza pokoju i otulił mnie jedną ręką w pasie, a druga otarł pojedyncze łzy, które zdążyły spłynąć po moim policzku.
Boże jak ja pragnęłam jego bliskości.
— Nie dałeś mi nawet się wytłumaczyć... — pociągnęłam nosem.
— Dobrze, masz rację to moja wina, Kochana — kciukiem przetarł skórę pod moimi oczami. —Teraz możesz mi wszystko wytłumaczyć. Proszę, porozmawiajmy w środku — wskazał na pomieszczenie za sobą. — Nie chciałem wyprowadzić cię z równowagi. Zrobię wszystko, by pomóc ci się uspokoić.
Otworzył przede mną szerzej drzwi i wpuścił mnie przodem do rubinowego wnętrza z wielkim łożem po środku. Zaproponował, bym usiadła na łóżku co zrobiłam, podczas gdy on stał na przeciwko mnie. W tej pozycji gorset boleśnie wpijał mi się w żebra i kręgosłup, jednak nie czułam się na siłach, by przeprowadzić tą rozmowę na stojąco.
— Nie rozumiem dlaczego opuszczasz pałac. Za mniej niż dwa tygodnie odbędzie się uroczystość, na której ma być nagrodzony cały twój oddział, a w szczególności Ty...
— Dostałem nagłe wezwanie od Admirała. Muszę być jutro rano w Brighton. Nie mam pojęcia o co chodzi, ponieważ informacje są na ten moment tajne i dowiem się więcej dopiero na miejscu. Pod moją nieobecność Kapitan Wickwood będzie stanowił dowództwo.
— Czyli to nie moja wina?
Zmarszczył brwi w zdziwieniu.
— Czemu miałabyś obwiniać się za mój wyjazd? — usiadł obok mnie.
Chwilę bił się z myślami zanim jego ręka dotknęła moich pleców i zaczęła delikatnie sunąć po mojej skórze w górę i w dół w uspokajającym geście.
— Dobrze wiesz co mam na myśli...
Westchnął ciężko.
— Cóż, dobrze. Muszę przyznać, że nawet ucieszyłem się na wezwanie Admirała. Ciężko mi znieść widok ciebie Rosemary i Stylesa, którego parcie na szkło może przeważyć jedynie jego nadmuchane przez media ego — niemal splunął. — Nie mogę znieść myśli, że spędza z tobą czas, że może wpatrywać się godzinami w twój uśmiech bez żadnych konsekwencji, może cię dotykać, całować. To mnie po prostu zabija. Ucieczka wydawała się jedyną szansą na ratunek. Chciałem, byś dowiedziała się dopiero po fakcie, ponieważ wiedziałem, że jedno twoje słowo sprawiłoby, że w tym samym momencie zmieniłbym dla ciebie zdanie. Masz na mnie tak ogromny wpływ.
Złapałam go za dłoń i splotłam nasze palce.
Moje serce wydawało się jeszcze bardziej roztrzaskane na milion kawałków przez jego słowa.
— Musisz wiedzieć, że nie jestem zaręczona ze Stylesem.
— Jak to? — popatrzył na mnie zszokowany.
Do tej pory był pewien, że to już przesądzone. Prawdę mówiąc było, lecz świadomość, że jeszcze nie jestem własnością Stylesa do oficjalnych oświadczyn poprawiała mi humor i wypełniała optymizmem.
— To znaczy jeszcze nie jestem... Ojciec postanowił wydać mnie za mąż za Stylesa, a ja nie mam w tym układzie nic do gadania. Ojciec dba, by w protokole wszystko się zgadzało, a dodatkowo powiększa majątek monarchii, ponieważ Styles przez swoje firmy jest naprawdę zamożny. Osiągnie to, czego chce, czyli połączy dwa ogromne rody. A Styles nie ma nic przeciwko, gdyż jego wizerunek staje się jeszcze bardziej sławny, a mało tego, jego również obowiązuje protokół, wobec którego musi posiadać żonę do dwudziestego siódmego roku życia. Wszystko razem ukartowali w tajemnicy przede mną. Nie zdążyłam ci o tym powiedzieć, ponieważ sama jestem ciągle "zaskakiwana" nowymi intrygami Stylesa, mieszania w nasze życie prasy, ogłaszanie naszej "bliskiej relacji" w wywiadach, nawet udawania czułości prosto do aparatów fotoreporterów...
— Twój ojciec nie ma prawa tak po prostu wydać cię za mąż bez twojej zgody! — przerwał mi nagłym wybuchem.
Pierwszy raz słyszałam, by podniósł głos. Przy mnie zawsze był opanowany, a teraz ukazał wszystkie emocje, które w nim buzowały. Wyrwał rękę z mojego uścisku, wstał na równe nogi i zaczął chodzić w złości po pokoju.
— To nie średniowiecze! Nie jesteś ubezwłasnowolniona do jasnej cholery!
— Mój ojciec jest królem i może wszystko...
— Teraz wszystko rozumiem! — złapał się za głowę. — Już wiem dlaczego płakałaś tej nocy, kiedy wróciłaś z balu na cześć jego firmy. Stąd twój rozgniewany wyraz twarzy wczoraj, gdy trzymał twoją rękę w karecie. Rozumiem dlaczego unikasz go przy każdej możliwej okazji!
Podeszłam do niego i złapałam ciasno jego ramiona, by zmusić go do pozostania w miejscu.
— Miałam przez ten cały czas świadomość, że mój los jest już przesądzony i nie jestem w stanie zrobić nic, by cokolwiek zmienić jednak twoja obecność pozwała mi chociaż na chwilę zapomnieć, że za jakiś czas stanę się własnością człowieka, dla którego nie liczy się nic więcej prócz jego osoby. Pierwszy raz poczułam jak to jest nie móc przestać się uśmiechać na czyjś widok, czym są motylki w brzuchu, które czuje się za każdym razem gdy widzi się jedną osobę. Zaobserwowałam, jak moja skóra reaguje na twój dotyk, a także serce, które na twój widok zaczyna bić szybciej. Mój pierwszy pocałunek należał do ciebie, moje myśli od kilku dni należą jedynie do ciebie. Nieświadomie dajesz mi radość i nie pozwalasz się załamać, mimo, że czuje się bezsilna. Teraz dla mnie tylko to się liczy. Błagam, nie pozwól — mój głos lekko zadrżał. — Nie pozwól, jeśli również ci na mnie zależy, pozwolić im mnie złamać.
Niesforna łza spłynęła po moim policzku, a wzrok Zayna skakał z moich oczu na usta. Wreszcie nie wytrzymał i mocno przycisnął mnie do siebie obejmując w talii i złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku.
— Najdroższa — szeptał pomiędzy pocałunkami. — Najdroższa Rosemary.
Z ust przeniósł się na żuchwę, szyje, obojczyki. Całował każdy milimetr mojej skóry, rękami błądził po moich plecach, talii, nasycając się tym.
W pewnym momencie zaprzestał obcałowywać moją skórę. Złapał dwoma rękami moją twarz i przybliżył do swojej, a następnie spojrzał mi głęboko w oczy, po czym rzekł cicho:
— Możesz być pewna, że nikomu nie oddam cię bez walki.
A moje serce... jakby znowu z małych kawałków połączyło się w jedność.
Przytuliłam się do jego twardego torsu bez słowa, a on umościł swój podbródek na czubku mojej głowy.
— Teraz nie możesz wyjechać — wydęłam wargę. — Pragnę, byś był ciągle przy mnie. Żebyśmy o zmierzchu wyszli do ogrodu, w nocy szwendali się po pałacu...
Usłyszałam jego stłumiony śmiech.
— Naprawdę marzysz o spacerach po kamiennych korytarzach, którymi chodzić każdego dnia?
Zmarszczyłam brwi na jego pytanie.
— A gdzie niby mielibyśmy spędzać czas?
— Hmm — zastanowił się przez moment zaplatając na palec pasmo moich włosów. — Moglibyśmy nakarmić kaczki w parku, znaleźć dziesięć najstarszych sklepów w Soho i kupić w nich najmniej przydatne rzeczy świata, a gdy nadejdzie zmierzch przejechać się na diabelskim młynie i oglądać z góry panoramę Londynu. No, a w nocy obejść wszystkie małe bary w centrum, gdzie sprzedają irlandzkie piwo. Albo nie! Zabrałbym cię do baru dla żołnierzy. Tam to dopiero pokażą ci czym jest prawdziwa zabawa.
— Ale protokół nie zezwala na takie eskapady... Nawet nie byłoby szansy pojawić się w tych miejscach z ochroną — zaczęłam mówić zmartwiona, zastanawiając się już jak rozegrać przejażdżkę diabelskim młynem z pięcioma ochroniarzami wokół siebie, gdy Zayn przyłożył mi palec do ust.
— Jasne, że nie wybralibyśmy się tam z całą twoją świtą — uśmiechnął się rozbawiony, aż w kącikach jego oczu pojawiły się niewielkie zmarszczki.
Mój Boże, wyglądał tak młodzieńczo, gdy uśmiechał się w taki sposób.
— Przecież to niemożliwe — odpowiedziałam.
— Obiecuję, że pokażę ci czym jest spontaniczność — ucałował wierzch mojej dłoni nie przestając się szczerzyć.
I w tym momencie nie obchodził mnie fakt, że to moja naiwność doprowadziła go do rozbawienia. Radowała mnie każda sekunda patrzenia na niego, gdy wyglądał właśnie w ten sposób.
— Czyli zostaniesz w Londynie?
Ułożyłam dłonie w błagalnym geście.
Rozłączył moje ręce kładąc je sobie na barki.
— Kochana. Jestem Komandorem, mam pod sobą oddział składający się z ponad czterdziestu żołnierzy marynarki, a nie potrafię odmówić kobiecie. Co ty ze mną robisz?
Moje policzki poczerwieniały na jego słowa.
— Niestety jednak nie mam wyjścia. Muszę zjawić się u Admirała nad ranem. Tylko proszę, nie rób tej smutnej miny bo pęknie mi serce!
— A nie może zastąpić Cię Kapitan Wickwood? — zapytałam z nadzieją.
Tak bardzo nie chciałam by zostawiał mnie tu samej z nieokrzesanym Stylesem.
— Przykro mi, ale Kapitan Wickwood jest niższy stopniem i jedyną osobą, która może się zjawić u Admirała jestem ja. To nie zmienia faktu, że wrócę jak najszybciej będę mógł.
— O co może chodzić...? Czy zagraża nam wojna?
— To z pewnością nic aż tak poważnego. Być może to jedynie planowane reformy dla wojska. Wszystko się wyklaruje, gdy zjawię się jutro w Brighton. Kiedy czegokolwiek się dowiem od razu się poinformuję, w porządku?
Pokiwałam potakująco głową, jednak nadal czułam się zaniepokojona.
— Obiecaj, że nie będziesz się martwić.
— Ale... — chciałam mu powiedzieć, że to wcale nie jest takie proste, jednak szybko mi przerwał.
Przybliżył usta do mojego ucha.
— Po prostu mi obiecaj, Najdroższa.
Po moich plecach przeszedł silny dreszcz. Złapałam się po obu stronach jego bioder i wspięłam się na palce, by złączyć nasze usta.
W pokoju rozbrzmiało pukanie do drzwi.
Oderwaliśmy się od siebie jak poparzeni, czując, że zaraz możemy zostać przyłapani. Znajdowaliśmy się w jednym pomieszczeniu. Jak mogliśmy to teraz wytłumaczyć?!
Zayn przyodział na twarz swoją firmową powagę i podszedł spokojnym krokiem do drzwi. Stojąc z boku obserwowałam jak w szparze drzwi pojawia się mundur.
— Malik, co wreszcie z tym barem? Obiecujesz to nam od dobrych kilku dni! — roześmiany żołnierz wparował do pomieszczenia, nim Zayn zdołał go zatrzymać.
W tym samym momencie jego wzrok spotkał się z moim. Spojrzał na mnie jeszcze raz z opóźnionym refleksem i kiedy wreszcie pojął kogo widzi wyprostował się zaskoczony.
— Wasza Wysokość!
— Kapitanie Wickwood, proszę na służbie zwracać się do mnie stopniem! — Zayn nie odmawiał sobie profesjonalizmu.
—Tak jest, Komandorze! — odpowiedział żołnierz wyprostowany jak struna.
Nie wytrzymałam i po prostu się roześmiałam przez całą tą odgrywaną scenę.
Zayn rzucił mi niezrozumiałe spojrzenie, a Wickwood wydawał się kompletnie zagubiony w zaistniałej sytuacji.
— Spocznij żołnierzu! — wydałam komendę ze śmiechem. — A więc co z tym barem, Komandorze? Pokażecie damie jak bawią się żołnierze?
⚜️⚜️⚜️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro