Rozdział II - Trzy butelki wina
⚜️⚜️⚜️
Rozgoryczona po emocjonującej rozmowie z ojcem, zbiegłam po schodach na sam parter. Złość i mętlik w głowie nie pozwalał mi zebrać myśli. Nie wiedziałam, gdzie mogłam udać się, by zaznać spokoju. Krążyłam po piętrze bez celu, aż wreszcie podparłam się o chłodną, kamienną ścianę, łudząc się, że kilka głębokich wdechów zadziała na mnie kojąco.
Pośpiesznie zjawiła się przy moim boku pokojówka dopytując, czy zaprowadzić mnie do sypialni lub przygotować mi kąpiel, lecz szybko poprosiłam, by zostawiła mnie samą. Zawsze byłam w towarzystwie ludzi; czy to gwardzistów, czy kamerdynerów, po moich komnatach krzątały się pokojówki, by być na każde moje skinienie. O poczuciu odizolowania mogłam marzyć.
Jedyne na co miałam ochotę w tym momencie, to upadek na podłogę i oddanie się szlochowi. Naturalnie, nie miałam zamiaru sobie na to pozwolić, jednak gdyby nie moja duma, płacz mógłby okazać się oczyszczający.
Czułam się zdradzona przez własnego ojca. Sposób w jaki ostatnie zdania opuściły jego usta były wręcz zniewagą, upokorzeniem dla mojej osoby. Jego słowa odbijały się wciąż w mojej głowie pozostawiając uczucie siarczystego uderzenia na policzku.
Od zawsze wiedziałam, że wszystko w moim życiu podporządkowane jest królestwu. Nigdy nie miałam szans na prawdziwą swobodę, a od najmłodszych lat wpajano mi zasady, jakimi muszę się kierować.
"Księżniczka musi być oczytana. Znajomość słów Waszej Wysokości musi przekraczać normę. Księżniczce wypada wypowiadać się zawsze w kulturalny, elokwentny sposób, a pismo Waszej Wysokości ma być czystą kaligrafią." - tekst królewskiego kodeksu znałam na pamięć, ponieważ wpajano mi go w dzieciństwie bez przerwy. Płynnie czytać nauczono mnie w wieku czterech lat, a po szóstych urodzinach guwernantka każdego dnia uczyła mnie kaligrafii, historii, języków obcych i analizowania Konstytucji.
"Księżniczka nie może poświęcać czasu na błahe sprawy oraz zabawy, nie licząc specjalnych uroczystości".
"Księżniczka musi znać co najmniej trzy języki obce". Dzięki tej zasadzie perfekcyjnie posługiwałam się Francuskim, Hiszpańskim oraz Włoskim. Po latach opanowałam również Rosyjski. Taka umiejętność wydaje się niezwykle przydatna, ale dla dziecka, które chciałoby całe dnie bawić się z rówieśnikami w ogrodzie, takie lekcje od rana do wieczora były katorgą.
"Księżniczce nie wolno podnosić głosu, wypada jedynie wypowiadać się spokojnym, jednostajnym tonem".
"Księżniczka, po zamążpójściu nie może sprzeciwić się mężowi". Ta zasada zawsze wzbudzała we mnie sprzeciw. Przez wszystkie obowiązujące mnie reguły, czułam się marionetką w rękach systemu. W dodatku takie założenia, nie zmienione nawet mimo upływu czasu, w królewskim świecie dalej stawiały kobietę w gorszym świetlę od mężczyzny.
Od kiedy przyszłam na świat miałam odgórnie zaplanowane całe życie. Stare kodeksy mówiły, jak mam się zachować, co mogę robić, a na co nie mam przyzwolenia. Mimo, że byłam już dorosłą kobietą, najważniejsze decyzje podejmował za mnie ojciec. Nie mogłam pogodzić się, że byłam uwięziona w złotej klatce.
W obecnej sytuacji wydawało mi się, że mogłam liczyć na wparcie jedynie dwóch osób w tej rodzinie. Czułam, że przeprowadzenie rozmowy z najważniejszymi kobietami w Anglii może być moją ostatnią deską ratunku. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w Komnacie Dam. Była nią ogromną salą, przeznaczoną jedynie dla kobiet. Wstępu nie miał tam nawet król, chyba, że za specjalnym pozwoleniem mojej Królowej Matki, czyli matki samego króla. Wiedziałam, że właśnie tam mogłam spotkać o tej porze swoją matkę i babcię.
Przygryzłam wnętrze policzka powtarzając sobie w duchu, że za nic nie mogę uronić chociaż jednej łzy. Wyprostowałam plecy i z wysoko podniesioną głową ruszyłam przed siebie. Krocząc śpiesznie w stronę lewej części pałacu, wsłuchiwałam się w dźwięki stukotu własnych obcasów. O tej godzinie korytarze świeciły pustkami, dobiegała już piąta... Nic dziwnego zatem, że bez problemu usłyszałam stłumiony, dziewczęcy chichot. Zmarszczyłam brwi w zdumieniu, aż wyszłam zza roku i ujrzałam Caroline w towarzystwie... Harry'ego Stylesa.
Z dystyngowaną pochyloną pozą, z ręką za plecami, trzymał jej dłoń na wysokości ust, a ona drugą zasłaniała sobie wargi, wciąż chichocząc.
Moja złość wzrosła do naprawdę okazałych rozmiarów. Nie zastanawiając się długo podeszłam do nich i wyrwałam rękę siostry z uścisku mężczyzny.
- Lady Rosemary, czekałem, aż Panią wreszcie zobaczę - ukłonił się z błyskiem w oku i tym swoim obrzydliwym, cwaniackim uśmiechem.
- Tak bardzo nie mogłeś się doczekać, że postanowiłeś bałamucić moją siostrę? - warknęłam i ruszyłam przed siebie ciągnąc za sobą Caroline.
Starała się jeszcze dygnąć przed nim, tak jak obowiązywała etykieta, lecz za nic jej na to nie pozwoliłam.
- Rose, co ty wyprawiasz?! - próbowała wyswobodzić się z mojego uścisku.
Znalazłyśmy się przy najbliższym wyjściu do ogródu, a ja odgoniłam wszystkich trzymających w tym miejscu wartę gwardzistów machnięciem ręki, na co zasalutowali i oddalili się do wnętrza pałacu.
- Jesteś poważna?! Właśnie ośmieszyłaś mnie przed księciem Edynburga! - wymachiwała rękami w gniewie.
- Masz się do niego nie zbliżać, rozumiesz?!
Popatrzyła na mnie jakbym nagle zaczęła mówić w innym języku, po czym parsknęła.
- Chyba żartujesz siostro, że będziesz dyktować mi polecania! Nie zamieniaj się w naszego ojca.
- No właśnie - mruknęłam i założyłam ręce na piersi. - Jego będziesz musiała posłuchać.
Zmarszczyła swoje idealnie wyregulowane brwi na moje słowa. Byłam pewna, że właśnie biła się z myślami.
- Co to ma znaczyć, Rose? Po co ojciec cię wezwał?
Wyglądała, jakby spodziewała się najgorszego. Zrelacjonowałam jej spotkanie z ojcem, a przy każdym następnie wypowiedzianym zdaniu wyglądała na jeszcze bardziej rozżaloną. Łzy powoli zbierały się w jej oczach, a warga zaczęła niepokojąco drżeć.
- Jak zawsze najukochańsza Rosemary dostaje wszystko co najlepsze! - wreszcie wybuchła. - A gdzie ja w tym wszystkim?! Dobrze wiedziałaś, że szaleje za Harrym, a i tak postanowiłaś go sobie przywłaszczyć!
Szok opanował moje myśli. Z pewnością takich oskarżeń ze strony Caroline się nie spodziewałam.
Wyciągnęłam dłoń w jej stronę, by ją uspokoić, lecz nie pozwoliła mi na to robiąc krok w tył.
- W czym jesteś lepsza ode mnie?! - krzyczała.
- Caroline, przestań mnie winić za tą sytuację. Byłam przekonana, że mnie zrozumiesz i dasz mi wsparcie! Ja go nie kocham! I nigdy nie pokocham. To małżeństwo to ostatnie czego chcę.
- Nie kochasz go?! -powtórzyła moje słowa wrzucając ręce ku górze. - Wiesz co, Rose? Nie chcę cię już nigdy widzieć! - rozpłakała się i ruszyła pędem do środka, próbując otrzeć łzy.
- Matko Boska, co tu się dzieje, Rosemary? - w progu pojawiła się moja babcia i obejrzała się za Caroline.
- Babciu, świetnie, że cię widzę - odpowiedziałam zrezygnowana i podeszłam do niej. - Muszę jak najszybciej porozmawiać z tobą i mamą.
Chwyciłam spód sukni w ręce i podążałam za starszą, zaniepokojoną kobietą do Komnaty Dam, gdzie o tej porze zawsze z moją rodzicielką pijały herbatę.
Tak jak myślałam, gdy weszłyśmy kwartet smyczkowy cicho grał powolną melodie w kącie sali. Moja matka siedziała już na błękitnej kanapie umieszczonej na środku popijając parujący napój z filiżanki ze spodeczkiem. Kiedy mnie dostrzegła uśmiechnęła się ciepło.
- Jak miło Rosmery, że postawiłaś dziś do nas dołączyć! Właśnie z twoją babcią miałyśmy omawiać dekoracje, jakimi zostaną przystrojone sale podczas zbliżającego się balu.
- Matko, musimy porozmawiać - powiedziałam stanowczo, a jej uśmiech zastąpiło zmartwienie.
Wskazała miejsce obok siebie, bym je zajęła, jednak zlekceważyłam to.
- Jesteś świadoma czynu ojca, którego ma zamiar się dopuścić? - zacisnęłam usta w wąską linię.
Babcia zbladła i zaczęła się wachlować ręką, myśląc o najgorszym. Od zawsze była niezwykle elegancka, zabawna, zawsze stawała po mojej stronie, a przede wszystkim nigdy nie odczuwałam między nami przepaści przed dzielące nas lata, więc ulokowałam w tej rozmowie wielkie nadzieje.
Rodzicielka wytrzeszczyła oczy, w momencie, w którym opowiedziałam jej to, co Caroline.
- Na pewno ma dobre zamiary... - starała się usprawiedliwić ojca, ale w jej głosie nie było chodź trochę przekonania.
Nie potrafiła mi spojrzeć w oczy. Od zawsze powtarzała, że wydawanie za mąż córki to już przeżytek i to nie grozi ani mi, ani Caroline. Mówiła, że czeka na moment, aż sama przedstawię jej swojego wybranka.
- Moja droga, moi rodzice jak i rodzice twojego dziadka również sugerowali nam ślub! - zaświergotała babcia. - I przez czterdzieści pięć lat małżeństwa do głowy mi nie przyszło, żeby żałować tej decyzji.
- Dziadek był szlachetnym człowiekiem babciu, a Harry Styles?! On jest... - starałam się pozbierać do kupy odpowiednie słowa, by nie wypalić z salwą przekleństw.
- Sir Harry jest naprawdę czarującym, młodym człowiekiem, kochanie. A w jego wyglądzie niczego nie brakuje! Naprawdę wspaniały panicz! - pokiwała z uznaniem głową, na co matka starała się uśmiechnąć, ale to bardziej przypominało zamaskowany grymas bólu.
- Wy niczego nie rozumiecie?! Do cholery, ja go nie znoszę! - krzyknęłam głośniej niż zamierzałam, na co zaniepokojeni muzycy starali się po kryjomu opuścić salę, by dać nam trochę prywatności. - Nie chcę choćby przebywać z nim w jedynym pomieszczeniu, nie mówiąc o małżeństwie!
- Młoda damo, uważaj na słowa - ostrzegła babcia. - W dodatku od nienawiści do miłości nie daleka droga! Pomyśl o tym w ten sposób!
- Ten cały pałac, to jakaś kpina! A wy jesteście parodią dobrej rodziny! - krzyknęłam i oddaliłam się do wyjścia.
W tym momencie byłam już pewna, że mogłam liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Jak się okazało matka nie miała takiej władzy w tej rodzinie, by przeciwstawić się ojcu, babcia ślepo trzymała się swoich przeświadczeń, a Caroline była zazdrosna i zraniona. Charles też nie mógł mi pomóc. Od lat wypełniał wszystkie rozkazy ojca, by jak najbardziej mu zaimponować i zapewnić go, że będzie dobrym następcą tronu.
***
Ze spokojnego snu obudziła mnie krzątanina w mojej sypialni.
- Przepraszam Panienko, ale może zechciałaby Panienka zejść na kolację? Spała Pani cztery godziny - odezwała się do mnie Dorotha, delikatnie odsuwając z mojego ciała koc, następnie wygładzając jego materiał. - Dzisiaj wyjątkowo posiłek podajemy później.
Z trudnością przyszło mi analizowanie jej słów świeżo po przebudzeniu, ale zmarszczyłam brwi, gdy spojrzałam na zegar. Zrozumiałam jak długo potrwała moja drzemka. Wiedziałam również, że to ojciec bądź matka polecili, by Dorotha mnie obudziła. Ona zawsze, bez względu na sytuację, szanowała mój sen w ciągu dnia.
Miałam ochotę na zbuntowanie się i nie zaszczycenie rodziny swoją obecnością podczas posiłku, jednak mój żołądek zgłosił głośny protest. Przeciągnęłam się jeszcze w łóżku i poprosiłam Dorothę, by pomogła mi z zasznurowaniem gorsetu sukni, który pozwoliłam sobie na czas snu rozwiązać.
Z sali, gdzie zwykliśmy jadać zdołałam usłyszeć wesołą rozmowę zanim jeszcze zdążyłam przekroczyć próg.
- O, nie do wiary, kto do nas zawitał - powiedział ojciec srogim tonem, gdy tylko mnie zauważył. Momentalnie poczułam na sobie jego karcące spojrzenie.
Rozejrzałam się po twarzach wszystkich siedzących przy stole. Ojciec ciskał w moim kierunku piorunami z oczu. Matka unikała mojego spojrzenia, spoglądając po kątach sali. Caroline z nietęgą miną skupiła się na zawartości swojego talerza. Charles szczerzył się w najlepsze, bowiem moje boje z ojcem zawsze niezwykle go bawiły. Babcia w najlepsze popijała swoją herbatę.
Dłuższym spojrzeniem zlustrowałam Sir Harry'ego Stylesa, który umieścił się po prawicy samego króla i w najlepsze, bez skrępowania świdrował mnie wzrokiem, uwieszając go na dłużej na moim lekko odsłoniętym dekolcie. Oczywiście nikt poza mną tego nie dostrzegł.
Jedyne wolne miejsce przy stole znajdowało się na przeciw niego. Dałabym sobie rękę uciąć, że zadecydował o tym nie kto inny, jak mój ojciec.
Kiedy chciałam usiąść, ku zaskoczeniu wszystkich Harry zaraz pojawił się przy mnie. Chwycił za oparcie mojego krzesła (udając gentelmena) i chciał je za mną wsunąć. Widziałam dokładnie malujący się przebiegły uśmiech ojca, rozczarowanie na twarzy Caroline i błysk w oku babci. Wyprostowałam się jak struna i zdecydowanie złapałam oparcie krzesła, by nie mógł nim ruszyć.
- Niech się Pan nie kłopocze - powiedziałam najbardziej sarkastycznym tonem, na jaki było mnie stać.
Doszedł do mnie dźwięk spadających sztućców. Sir Harry nieonieśmielony nawet w najmniejszym stopniu moim zachowaniem roześmiał się, próbując obrócić sytuację w żart.
Ojciec w tym samym momencie zrobił się purpurowy ze złości.
- Jak ty się zachowujesz?! - uniósł głos, uderzając pięściami w stół.
- Rafaelu! - zwróciłam się do lokaja, ignorując ojca. - Poproszę, abyś przekazał mój posiłek pokojówce i przygotował dla mnie trzy butelki czerwonego wina. Zjem u siebie - posłałam mu znaczący uśmiech, który nie miał nic wspólnego z wesołym nastrojem.
Zestresowany Rafael ukłonił się przede mną i szybko zniknął w korytarzu.
Dygnęłam na pokaz w akompaniamencie ciężkich, nerwowych wdechów i protestów ojca, by jeszcze bardziej go rozwścieczyć, a następnie skierowałam się prosto do swojej komnaty.
Zapowiadał się naprawdę interesujący wieczór.
***
- Dorotho, dochodzę do wniosku, że Jane Austen była niespełna rozumu, bądź musiała być pijana co najmniej tak samo jak ja, kiedy tworzyła te wypociny - czknęłam i rzuciłam powieścią przez całą długość pokoju.
Co ta kobieta wiedziała o miłości?
Książka trafiła w jakąś porcelanową figurkę, przez która ta uderzyła o ziemię, roztrzaskując się na drobne kawałki.
- Mój Boże, z całym szacunkiem, ale sugeruję, aby Panienka dla swojego dobra powinna odłożyła tą butelkę - Dorotha złapała się za głowę, a potem ledwo udało jej się mnie podtrzymać, gdy próbowałam wstać z łóżka, a zamiast tego znacząco się zachwiałam.
- Chyba muszę się przewietrzyć - wybełkotałam, opadając ponownie na materac.
- Amando, przynieś krzesło na balkon Panience Rosemery! - Dorotha wydała polecenie drugiej pokojówce.
- Nie! - zaprotestowałam. - Wychodzę do ogrodu. Mu-Muszę się przejść - wygładziłam sukienkę i zakołysałam się w stronę wyjścia.
- To może ja potowarzyszę Panience? Będę pewna, że wszystko z Panienką w porządku! - błagała Dorotha.
Pokiwałam przecząco głową, następnie wyszłam na korytarz i skierowałam się na schody.
- Cholerne śliskie stopnie - mruknęłam sama do siebie, trzymając się jednocześnie kurczowo poręczy. - Czemu żaden geniusz nie wymyślił w tym pałacu windy?
Gwardziści pilnujący drzwi do ogrodu zasalutowali na mój widok, ale zbyłam ich machnięciem ręki i nie zatrzymując się ani na chwilę ruszyłam w stronę źródła świeżego powietrza.
Po wyjściu w moje ciało uderzył chłód. Nawet nie pomyślałam, aby zabrać ze sobą sweter. Moja sukienka kończyła się na dekolcie, osłaniając ramiona na których od razu poczułam szczypanie mrozu. Było to całkiem miłe połączenie z wewnętrznym rozpaleniem spowodowanym alkoholem. Dopiero teraz odczułam wypite butelki wina - czułam się jakbym zeszła z rozpędzonej karuzeli.
Usiadłam na niewielkich kamiennych schodach, które z małego tarasu umożliwiały zejście prosto do ogrodu. Zamglonym wzrokiem oglądałam swoje błyszczące szpilki.
- Zamarznie Pani, jeśli nie wejdzie do środka - usłyszałam za sobą męski, zdecydowany i mocny głos.
Odwróciłam się w stronę mężczyzny stojącego na najwyższym stopniu. Był ubrany w mundur, ale nie w taki, jaki noszą gwardziści. Jego był czarny, reprezentacyjny, idealnie opinający ciało, ze złotymi guzikami i masą orderów na piersi. Przypominał w swoim kroju garnitur co mogło oznaczać, że był oficerem. Nic nie było mi wiadomo, by tego dnia ktoś jeszcze miał odwiedzić pałac.
Tak niecodzienny widok sprawił, że zaczęłam się zastanawiać czy wypity alkohol powodował u mnie halucynacje, ale wtedy mój towarzysz wyprostował się nagle i elegancko się ukłonił.
- Niech mi Wasza Wysokość wybaczy za moje zachowanie, widząc Panią od tyłu nie pomyślałem, że to akurat Pani...
Nie trudno było mi odnaleźć zakłopotanie w jego głosie.
- Błagam przestań mówić do mnie w ten sposób - złapałam się za skonie i przymknęłam oczy.
Słyszałam, że podchodzi do mnie. Otwierając oczy zobaczyłam przed sobą najpierw jego ciężkie buty. Przejechałam wzrokiem, od dołu, po jego sylwetce. Dostrzegłam długie nogi, opięte mięśnie pod czarnym materiałem, imponująco postawną budowę ciała oraz szerokie ramiona. Na samym końcu mogłam przyjrzeć się jego twarzy.
Ciemne, niemal czarne oczy wpatrywały się we mnie z przenikliwością. Jego nos był prosty, idealnej wielkości, za to usta były niezwykle pełne i kształtne. Skórę miał oliwkową, o ciepłym, złocistym tonie. Gęsty, około dwutygodniowy zarost ozdabiał mu szczękę, dodając żołnierzowi męskości i charakteru. Ciemne włosy wydawały się starannie ułożone, postawione lekko do góry, ale jednocześnie zaczesane do tyłu. Być może to z winy procentów krążących w moich żyłach, ale ten mężczyzna wydawał mi się niesamowicie przystojny.
- Dobrze się Pani czuje? - zapytał żołnierz nadal intensywnie mi się przyglądając.
Jego akcent podpowiadał, że pochodzi z Anglii, ale z pewnością musiał posiadać orientalne korzenie.
- Czuję się świetnie, jednakże muszę się przejść - odparłam, podnosząc się do góry.
Zlekceważyłam jego rękę, wyciągniętą w gentelmeńskim geście, chwytając obiema rękami za spódnicę sukni, unosząc ją do góry na kilka centymetrów. Na ustach nieznajomego pojawił się mały, figlarny uśmiech, ale zaraz ukrył go pod maską powagi.
Zeszłam powoli po stopniach, czując na sobie wzrok tajemniczego mężczyzny.
Uderzenie świeżego powietrza doprowadziło do tego, że obraz przede mną nieubłaganie przyśpieszył. Nie byłam w stanie iść, utrzymując równowagę, ale postanowiłam spróbować. Po zaledwie dwóch krokach poczułam, że moja noga przekręciła się i byłam już przygotowana na upokarzający upadek, gdy silne ramiona zamknęły mnie w stalowym uścisku raptem kilka centymetrów nad ziemią.
- Jest Pani kompletnie pijana! - odparł oskarżycielsko nieznajomy, ale wyczułam w tych słowach rozbawienie.
Postawił mnie na ziemi, a ja wygładziłam swoją suknię.
- Wcale nie jestem... - zaczęłam, lecz znów straciłam równowagę i oparłam rękę na piersi żołnierza. Była twarda jak stal. - Dobra, przyznaję, że odrobinę przesadziłam z winem.
Nie mogłam uwierzyć w pokłady śmiałości, jakimi dysponowałam. Nie miałam obiekcji, by dotykać obcego mężczyzny!
- Śmiem mniemać, że z całą masą wina - uśmiechnął się szeroko ukazując szereg białych zębów. - Być może z beczką?
Zignorowałam jego uwagę, wplątując zagubiony kosmyk za ucho. Miałam świadomość, że nie popisałam się gracją, ale aktualnie nie czułam wstydu. Prawdopodobnie dopiero następnego dnia miałam poczuć upokorzenie.
Rozglądałam się po ogrodzie, czując jednocześnie bliskość żołnierza. Może wolał być w pogotowiu, jakbym znów miała się potknąć o własne stopy?
- Chcę usiąść na tamtej ławce, ale chyba fizycznie nie jestem w stanie tam dojść - wskazałam na miejsce w oddali wydymając wargę, mówiąc bardziej do siebie, niż do mojego towarzysza.
Moja ulubiona ławka była umieszczona tuż przy lesie, w najbardziej odległej części ogrodu.
- Myślę, że łatwiej byłoby, gdybym Panią tam zaniósł, Wasza Wysokość - odpowiedział rozbawiony.
Wzruszyłam ramionami.
- A więc to zrób.
Nieznajomy rzucił mi zaskoczone spojrzenie, kompletnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
- No dalej - ponagliłam kapryśnie, nie mogąc ukryć rozbawienia.
Badawczo zlustrował moją twarz i kiedy upewnił się, że naprawdę tego oczekuję, chwycił mnie jedną ręką w talii. Schylił się, potem umieścił drogą pod zgięciem moich kolan i sprawnie podniósł mnie bez najmniejszego problemu, jakbym nic nie ważyła.
- Rozkaz, Wasza Wysokość - odrzekł, wyraźnie poweselały.
Moja postawa wzbudziłaby dezaprobatę dosłownie każdej osoby z pałacu. Właśnie wisiałam w objęciach nieznanego mi żołnierza i nie czułam najmniejszych wyrzutów sumienia.
Ulokowałam swoją dłoń na jego ramieniu. Dzięki takiej pozycji mogłam się dokładniej przyjrzeć jego twarzy. Był młody. Na tyle młody, że ilość odznaczeń na mundurze budziła ogrom pytań.
Gdy doszedł we wskazane przeze mnie miejsce, posadził mnie delikatnie na ławce. Sam nie zajął miejsca obok, tylko stanął na przeciwko mnie.
Jego postawa była wyprostowana niczym struna. Może wynikało to z przyzwyczajenia, po latach ciągłej musztry?
- Jak się nazywasz, żołnierzu?
- Zayn Malik, Wasza Wysokość.
Zayn - powtórzyłam w myślach. Naprawdę odmienne imię. Nie mogłam się mylić w sprawie jego zagranicznych korzeni.
Nie mogłam również znieść ciągłego tytułowania mojej osoby.
- Proszę, czy mógłbyś przestać mnie tak nazywać? - jęknęłam. - Jestem Rosemary. Mów do mnie Rosemary, Rose, jak chcesz, ale przestań nazywać mnie „Waszą Wysokością". To okropne - zmarszczyłam nos.
- Obawiam się, że to mogłoby być niestosowne - jego wyraz twarzy podpowiadał, że mówił tak tylko z obowiązku.
- Jesteśmy sami, a więc mów mi po imieniu. Jak dla mnie wszyscy w tym pałacu mogliby zwracać się do mnie w ten sposób przez cały czas, nie obchodzą mnie te wszystkie zasady - pożaliłam się.
Usłyszałam, jak cicho się zaśmiał.
- Co się takiego wydarzyło, że postanowiłaś zalać się w sztok, Rosemary? - jego oczy świeciły rozbawieniem.
Cieszyłam się, że przestał być taki oficjalny.
- Chyba zaczęłam nienawidzić wszystkich mężczyzn - mruknęłam. - Wszyscy, jakich spotykam, są przeświadczeni o swojej wyższości, brak im szacunku. Są nieobyci, niedomyślni, a w głowach im tylko jedno.
- Ałć - złapał się za serce. - Te słowa to prawdziwy cios.
- Wybacz, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało - zaczerwieniłam się. - Nie znam cię, więc będę wierzyć, że jesteś miłą odmianą przy całej reszcie napotkanej na mojej drodze.
- Jakiś facet musiał zajść ci mocno za skórę - kiedy się śmiał jego język w całkiem uroczy sposób układał się za zębami.
- Uwierz, tego dnia nie jeden.
- A więc przykro mi, że dwóch idiotów postanowiło Panią w tak karygodny sposób rozzłościć, Madame - żartobliwie chwycił mnie za dłoń. - Czy przyjmie, O Pani, przeprosiny i wyrazy współczucia w ich imieniu?
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem, czym zaraz mi zawtórował. Nie był świadomy, że właśnie obraził króla Anglii. To było jak miód na moje serce.
- Jesteś całkiem zabawny, Zayn.
- Cieszę się, że udało mi się cię rozbawić, Rosemary - puścił moją dłoń, a ja złapałam się na tym, że brakowało mi ciepła jego palców.
To musiał być ostatni raz, kiedy tak przesadziłam z alkoholem.
- O co chodzi z twoim imieniem? Brzmi trochę obco. Masz jakieś zagraniczne korzenie? - moja wrodzona ciekawość nie dała za wygraną.
- Mój ojciec jest anglieskim Pakistańczykiem. Całe życie spędził jednak w Anglii i tu też poznał moją matkę.
- Interesujące. Rozumiem, że byłeś w Pakistanie?
- Tak, jednak nie odpowiada mi tamtejsza kultura i mentalność. Ojciec by się mnie wyrzekł, gdyby to usłyszał, ale uważam że islam to straszne zacofanie - znów się roześmiał.
Wiatr mocniej zawiał, poruszając konarami otaczających nas drzew. Zaczęłam drżeć z zimna. Mimo, że był środek lata pogoda nocami w Anglii potrafiła być uciążliwa.
Zayn nie wahając się ani chwili ściągnął marynarkę swojego munduru i zawiesił ją na moich ramionach. Była tak cudownie ciepła. Nie mogłam w dodatku wyjść z podziwu, jakim był gentelmenem. Przez moment obserwowałam jak podwija rękawy swojej białej koszuli. W mniej oficjalnym wydaniu wyglądał jeszcze bardziej przystojnie.
- Wiemy już, że jestem tutaj ponieważ się upiłam - przewróciłam oczami, na co przygryzł wargę kryjąc uśmiech. - A co z tobą? Dlaczego o tej porze szwędałeś się po pałacu?
- Zwiedzałem - wzruszył ramionami.
Obraz przed oczami na chwilę mi się rozmazał.
- Rosemary, uważam, że powinniśmy wrócić do środka - zasugerował.
- Chyba zaraz zemdleję - zaśmiałam się nerwowo i poczułam, jak krew odpływa mi z kończyn.
Zaraz znalazłam się ponownie w ramionach Zayna. Jego refleks nie zawodził tej nocy.
- Ktoś tu nie ma głowy do alkoholu - mruknął i pospiesznie ruszył do wejścia.
Zanim całkowicie odpłynęłam usłyszałam jak zaniepokojeni gwardziści dopytywali co mi się stało. Zayn zaczepił pokojówkę, by wytłumaczyła mu, gdzie znajduje się moja sypialnia. Usłyszałam jeszcze zmartwiony głos Dorothy, gdy silne ramiona położyły mnie na łóżku.
⚜️⚜️⚜️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro