#7. Żal za grzechy
No i mam!
Rozdział miał być niespodzianką, ale mój kot musiał się przejść się po ekranie telefonu i nie byłby sobą gdyby nie wdepnął w przycisk "opublikuj" 😃😃😃
Rozdział dedykuje!!!
SelenHoward
Mordko, to na twoje urodziny! 😘
LOVKI I KISSKI 💝
🎂🎂🎂🎆🎆🎆🎈🎈🎈🎉🎉🎉
No więc
Wszystkie ziomki z Twojej paki
i rodzinka ślą buziaki.
A do tego wielką falą
z życzeniami teksty walą:
super życia, spoko zdrowia,
Prima! Fury, dwóch!
Chaty dużej i kasy mrowia!
Bo niczym nasz osiedla król,
jesteś trendy, jazzy, cool!
Weny tylko
często i bogatej by ją w końcu przelać na papier!
W tym szczególnym dniu,
jeszcze życzę Ci rzeczy dwóch:
miłości co w sens życie ubiera
i szczęścia by wygrać z losem w pokera!
I dlatego też
wstawiam i zdradzam
Tajemnicę.
Bo mogę🎉
- Ja już dalej nie mogę.
Smokescreen upadł na kolana i podparł się dłońmi.
- Smokescreen, chodź... - patrzył jak Starburst złapała partnera za ramię i próbowała podciągnąć...
Mech spojrzał na nią i on wiedział, że to było dziwne spojrzenie.
Pełne strachu, pełne żalu. Pełne poczucia winy.
Jakby to on zabił całą jej rodzinę.
A potem zerwał się z krzykiem.
- Nie zbliżaj się, jeszcze ci coś zrobię! Odsuń się!
A femme stanęła. I wybuchła płaczem. Wrzasnęła tylko. I załkała.
- Nie zostawiaj mnie. Tylko nie ty.
A potem spojrzał na innych.
Ugiął nogi, które nie chciały już go nosić. I padł na kolana.
- Optimusie? Optimus!
Podłoga dawała odrobinę chłodu i wytchnienia.
Uchylił optyki by spojrzeć na wiszącego nad nim Knockouta...
- Nie dotykaj... - wyszeptał...
Wciąż czuł jak cały płonie, siłowniki kurczyły się od napięcia... I głowa i procesor huczały mu od stresu i emocji nagromadzonych przez te kilka dni. Nie miał też siły wstać, zbyt wcześnie stracił resztki energii i teraz czuł pragnienie tak palące, że mógłby je porównać do mocy promieni Ceuntariona.
- Musisz... Auu! - Decepticon zabrał szybko rękę z jego ramienia - Jesteś rozpalony, dobrze się czujesz?
- Nie... - wyszeptał słabo i znów wrócił do leżenia bez celu między jawą, a snem.
Musiał odpocząć, teraz...
- Coś z nim nie tak...
- Co oni mu zrobili?
- Powinniśmy ruszyć dalej...
- Dokąd? Po co?
Ciche głosy - zmęczone, słabe, bez nadziei... Unosił się na nich jak w łódce delirium, na szeptach fal ocenu, kołysały nim aż do samej krawędzi, gdzie była zwykła ciemność... A może niezwykła?...
Jeszcze przed chwilą biegli. Uciekali w ciemności na złamanie karku - byle nie podzielić losu Soundwave'a. Żeby uniknąć losu. Bali się. Tak bardzo się bali.
Pierwszy poderwał się do ucieczki Starscream, jak zwykle i każdy ruszył jego śladem.
A potem zaczęli padać, jeden po drugim - wycieńczeni, ogarnięci strachem i ścigani przez demony...
- Optimusie... Optimus!
Krzyk był wyraźny, rozdzwonił się w jego procesorze jak bicie dzwonu, wprawiając Iskre w silne drżenie z przestrachu.
Ledwo otworzył optyki, a już poczuł drobne dłonie fembotki na piersi...
Odsunęła się z wrzaskiem, który ucichł tak nagle jak rozbrzmiał.
- Na Wszechiskre!
Spojrzał półprzytomnie na dwukółkę zwiniętą teraz w kłębek, po policzku spłynęła jej pojedyncza łza podczas gdy ciałem wstrząsały silne konwulsje. Odwrócił głowę zawstydzony, nie chciał jej odebrać życia...
- Doktorze, zrób coś!
- On oszalał?! Mógł ją zabić!
- Masz w ogóle pojęcie co to było!? Nie! Ja też nie...
- Nie jest już bezpieczny... Nie dla nas...
- Gdy tylko się obudzi...
Jego świadomość urwała się tak nagle...
Wróciła dopiero po wielu godzinach. Ocknął się i otworzył szeroko optyki jednocześnie czując wciąż ból i skurcze, a pragnienie wypalało jego ciało.
Potrzebowali energonu. Bardzo...
Czuł, że ani ciałem nie wrócił do zdrowia i był wykończony psychicznie.
Przewrócił się ostrożnie na plecy, zaniepokojony zbyt męczącą ciszą w korytarzu... I z trudem wstał.
Arcee i Starburst leżały obok siebie, obie spały. Decepticony leżały trochę dalej, Break i Knockout rozmawiali cicho, Megatron również zwiedzał krainę snów.
- Optimusie?
Ratchet zbliżył się do niego utykając na jedną nogę, a jego łuk brwiowy był rozkwaszony i brudny od zaschłego energonu.
- Ratchet? - zbliżył się i odruchowo chciał dotknąć rany, ale medyk szarpnął głową i cofnął się.
- Dopiero co kopnąłeś Arcee prądem... - powiedział cicho - Dlaczego? Jak?
- Nie wiem... - skłamał i również odwrócił wzrok - A co stało się tobie? I gdzie jest reszta?
- Rozdzieliliśmy się. Smokescreen odszedł, Bee został w tyle... Bulkhead i Wheeljack... Jackie się na mnie rzucił i ruszył do przodu, Bulk razem z nim.
- Ale... Na Wszechiskre, mieliśmy trzymać się razem! - Prime złapał się za głowę. Nie widział jak mech wzruszył ramionami bo upadł na kolana - Musimy ich znaleźć... Znaleźć wyjście!
- Weś się w garść - usłyszał. Powoli podniósł głowę by spojrzeć na medyka. Zbyt zdziwiony by zareagować - Jeżeli teraz ruszymy... Zgaśniemy z wycieńczenia.
- I tak zgaśniemy...
Breakdown patrzył swoją żółtą optyką, a Megatron podniósł się powoli.
- Nie mam zamiaru dokonać żywota tutaj... Chodźmy dalej. Poprostu.
I poszli, Knockout pierwszy ruszył z Arcee na rękach, która wciąż była zbyt słaba by iść... Starburst szła jak zbity pies, włócząc nogami, a wkrótce potem Breakdown zmienił Wisienke. Ratchet szedł dzielnie na przodzie, Optimus pomyślał, że cokolwiek widział Ratchet we śnie musiało go to zmienić...
Ku jeszcze większemu zdziwieniu już po kilku metrach, które pokonał z trudem na trzęsących nogach, Megatron podszedł i zaczął go wspierać.
- Nie boisz się, że skończysz jak Arcee? - spytał, przyjmując pomoc.
- Arcee jest naprawdę drobna, na mnie musiał byś mieć coś mocniejszego - westchnął - Tylko jak ty to zrobiłeś? To jest na potężna moc Matrycy?
- Nie kpij - westchnął słabo - To tylko namiastka tego na co ją stać...
- Widziałem. Kiedy obudziłem się z koszmaru widziałem w ciemności jak to cię... Poraziło. Teraz rozumiem o czym wtedy mówiłeś... Strach? Gniew? Pożądanie. Gdybyś jej spróbował...
- Zginęłaby, tak. To niebezpieczna gra. I nigdy jej nie chciałem... Myślałem, że już po śnie udało mi się odzyskać równowagę... Ale tak nie jest. Czuję się jak tama, z małą ryską zaledwie przez którą siąpi woda... Chwilka nieuwagi i tama pęknie... A woda, ta moc, zniszczy wszystko wokół.
- Matryca nosi w sobie część energii samego Primusa i wszystkich Pierwszych. Mogli tworzyć planetę, gwiazdy... Patrzeć w przeszłość i w przyszłość. Tworzyć najszlachetniejsze przedmioty z niczego, kształtować rzeczywistość i... Zwracać życie. Megatronie, każda ta część potęgi jest zawarta w Matrycy by wybrać następnego przywódcę świata. To cena jaką musimy płacić. Zasady, nieprzespane noce i odpowiedzialność za każdą Iskre bijącą na powierzchni planety.
- A co macie w zamian? Nieprzespane noce, samotność i tykającą bombę w piersi. W dodatku, tak wszyscy wiemy jak wybierani są Primowie. Już jako małe mechy jesteśmy poddawani skrupularnym testom by wskazać potencjalnego kandydata, prawda? Jak sam powiedziałeś spada na was odpowiedzialność jakiej nie chcieliście.
Optimus przymknął optyki, nie potrafił odmówić Megatronowi racji. Lord praktycznie czytał mu w myślach.
Co jednak mógł mu jeszcze powiedzieć?
Że bycie Królem Bogiem, wybranym przez kawał jakieś magicznej kosmicznej skały to taki... High Life?
Że te wszystkie bogactwa, wystawne przyjęcia, polowania z członkami starych rodów, pokłony ze strony biedoty, te haremy i prestiż to... To jest prawdziwa iluzja?
Że wymaga eonów lat praktyki zakładania maski, robienia z siebie pustej skorupy?
To była hipokryzja. To było zepsucie.
Primowie od zawsze kryli swój wyprany procesor, swoje osamotnienie i swój ból za kielichami najdroższych trunków, za balami, za gorącymi przemówieniami o równości choć rozkradali wszystko dla siebie by złotem zapchać dziurę. By w wypolerowanych lustrach dostrzec coś pięknego i pełnego. Coś czym nigdy nie będą.
Dlaczego stolica Cybertronu wyglądała tak, a nie inaczej? Wybrukowane złotem ulice Iaconu i jego podniebne szlaki.
Stolica, pomimo zniszczenia prawie że w całości - zbombardowana, ostrzelana, zabrudzona przelanym energonem, trupami i kurzem - wciąż imponowała swoją błyszczącą, bogatą i nasraną przepychem naturą, jakby sama śmiała się z poczynań Megatrona.
I ty śmiertelny głupcze, miałeś czelność niszczyć miejsce zbudowane przez ręce bogów? Miejsce, w które przelali własny biały energon i wtopili całe swoje szczodre i zdobione jestestwo?
Chore i zepsute do samego szpiku.
Miasto niebiańskiego ognia by odwrócić uwagę od siebie, by zaślepić poddanych.
Okrywali się atłasami, upijali i chowali głowy w piersiach najdzikszych fembotek złapanych w bogate haremy.
I cóż z tego, budzili się wciąż w ramionach obcych femm, dla których nie mniej liczyły się brylanty, trunki i atłasy.
I żadnej nie mogli okazać ni to wdzięczności czy odrobiny uczucia, by nie odebrać im życia. Żeby nie zniszczyć drogiej zabawki.
Żadnej kobiety nie możesz nazwać swoją, posiąść jej na własność. To jedno z tysięcy cennych świateł, o które przyszło ci się troszczyć. Jedno z tysięcy, o których szczęście kazano ci zadbać.
I udawało im się. Przez tryliardy lat udawało im się tworzyć iluzje potęgi i władzy
Choć w rzeczywistości byli jedynie więźniami własnego ciała i woli Primusa.
Optimus.
Dlaczego nazywano go pasterzem?
Bo sam był czarną owcą, uciekł by dbać o swoje stado.
Choć wojna zniszczyła wszystko i odebrała im wszystko on znalazł coś czego inni Primowie nie mieli.
Znalazł przyjaźń. I poznał poświęcenie.
Może to wina przeznaczenia, ale poznając mechy i femm, dla których chciał oddać życie czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek. Jakkolwiek to brzmi, był wdzięczny za to, że mógł się między nimi pokazać z innej strony i zbliżyć bardziej niż do bariery chłodu, tajemniczości i aury majestatu.
Udawał kogoś innego jednocześnie będąc sobą w tym samym czasie grając kogoś obcego.
Po raz pierwszy w rodzie Primów pojawił się Prime, który oddawał wszystko by inni czuli się pełni. A ich szczęście go radowało.
Był inny.
I to również pasowało ani Thathe ani jego dzieciom.
Bo Optimus był pierwszym, który zdzierał tą kurtyne i odsłaniał się, a wraz z nim - wszystkie tajemnice rodu, które tak pięknie próbowali dla siebie zachować.
***
- Cholera jasna!
Ciężki młot uderzył o posadzkę sprawiając, że kosmiczny nieboskłon na zachodzie rozbłysł feerią barw ognistych i szmaragdowych, kończąc wybuchem żywot jakieś karłowatej gwiazdy.
- Spokojnie, Solus, zaraz to naprawimy! - krzyknął Onyx, zacierając dłonie nad Oknem.
- Dość już zrobiłeś! - krzyknął AlphaTrion, popychając młodszego brata - Dość! Moja kolej!
- A miało być tak fajnie! - zakrzyknął Solus, łapiąc swój młot - Tak fajnie!
Kilku pozostałych braci przyznało mu rację. Czekali na doprawdy ciekawą rozrywkę,a tym czasem pionki ich kosmicznej gry zupełnie zmieniły jej reguły i jeszcze się zwichrowały!
- Nie pozwólcie Archwiście! - krzyknął kolejny śmiały Prime - Teraz moja kolej!
I zanim ktoś zdążył zareagować brat zanurzył palec we mgle Okna i zakręcił nim wzburzając wody życia głównych bohaterów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro